Osobiście widziałem ''coś dziwnego'' kilka razy, z czego jedno zdarzenie było konkretnie niesamowite.
Może opiszesz to zdarzenie?
Historia ta wydarzyła się naprawdę w 100%, świadkiem nie byłem sam, było przynajmniej kilka osób, które też to widziały.
Był to rok bodajże 2010, przyjechałem wtedy wraz z bratem do dziadków, których odwiedzamy od czasu do czasu. Typowy wypad do rodziny. Dzień przebiegł bez rewelacji aż zapadła noc. Około godziny 22 mój dziadek dostał telefon, że zaginął miejscowy pijaczyna. Dziadek jest prezesem OSP, więc musiał taki telefon dostać, bo przynajmniej u niego na wsi i okolicach OSP takimi sprawami też się zajmuje. Wiadomo jak to na wsi; gdy zjechała się policja, straż, to ludzie powychodzili z domów no bo ''sensacja''. Więc i ja wyszedłem.
Noc, gwiazdy i szerokie niebo.
Patrzyłem na to niebo by nacieszyć oko, bo w mieście takich rewelacji nie mam i po około 5 minutach pojawiło się ''to coś'', czego do dziś nie potrafię wyjaśnić, nie potrafi wyjaśnić nikt komu o tym mówiłem a nawet nie potrafił wyjaśnić pewien znawca do którego w tej sprawie specjalnie napisałem.
Ale do sedna.
Nagle, wprost nade mną, wysoko na niebie pojawił się wielki biały błysk. Z niego dosłownie wyleciała ''biała kropka'' która zostawiała za sobą smugę, jak statek, który płynie. Tuż przy tej ''kropce'' smuga była żółta/złota i nie była długa, ale za nią ciągnęła się długa jak cholera smuga czerwona, jasno czerwona, czerwień jaskrawa. Wyobraźcie sobie płomień świeczki. Koło knota ogień jest żółtawy a dookoła czerwony, tak to wyglądało u mnie, tyle, że czerwona ''poświata/smuga'' była długa i ciągnęła się od błysku do drugiego błysku, ale to zaraz. Kropka wraz ze smugą od chwili pojawienia się leciała prosto i jednocześnie zaczynała coraz bardziej falować, poruszać się slalomem (względem mojej obserwacji). Falowanie było coraz bardziej intensywnie aż w końcu pojawił się drugi wielki błysk w którym ''kropka'' zniknęła, wraz z całą smugą (!), która ciągnęła się od błysku do błysku.
(Przepraszam za opis, postaram się to zilustrować i wrzucić obrazek, będzie łatwiej zrozumieć).
Warto dodać, że wszystko odbyło się w ciągu najmniejszego ułamka sekundy, jakiego można sobie wyobrazić. Nie było żadnych dźwięków a sam ''lot'' odbył się praktycznie od horyzontu do horyzontu. Przy takiej prędkości, pokonanie takiej odległości, przy takim widowisku jest samo w sobie niesamowite.
I takie też było, niesamowite jak jasna cholera. Od razu pobiegłem obudzić brata i wtedy razem wybiegliśmy wypatrywać tego ''czegoś'', lecz nic się nie stało. Wkrótce udałem się spać.
Na drugi dzień okazało się, że widziała to też moja ciotka, która stwierdziła, że to ''spadająca gwiazda'', a z racji tego, że na dworze było jeszcze mnóstwo sąsiadów (bo zaginięcie) to niemożliwe, żeby ktoś tego jeszcze nie widział, jednak nie dane mi było tego sprawdzić.
Można wierzyć, można nie wierzyć, można się nad tym zastanowić, można wyśmiać, zróbcie z tym co chcecie.
Dla mnie liczy się to, że mam świadomość, iż stało się naprawdę. Ja to wiem bo widziałem i wiem, że to nie była żadna spadająca gwiazda, meteoryt czy inne takie. Coś takiego naturalnie nie występuje.
I uprzedzam pytanie; nie, nie uważam, że zaginięcie pijaka miało z tym coś wspólnego. Zbieg okoliczności.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że wszystkie moje naoczne obserwacje ''UFO'' miały miejsce na wsi u dziadków, bo właśnie ta historia którą wam opowiedziałem, skłoniła mnie do tego, by przesiadywać tam wieczorami po kilka godzin i czekać. A było to moje pierwsze spotkanie z takim czymś.
Inne może nie były tak zjawiskowe, ale też warte uwagi.