Podobno akcję ratowniczą prowadzono chaotycznie i nieudolnie, część strażaków była po prostu pijana.
To takie samo "podobno" jakby stwierdzić że ferrari to powolny wózek, dywizjon 303 zestrzelił malutko szkopów a gepard to najwolniejszy kotek.
Zastanówmy sie:
1 Chory przypiety do łózka jest dlatego że jest agresywny.Odpięcie takiego chorego może oznaczać ze rzuci sie do gardła ratownikowi. Albo ucieknie niewiadomo gdzie.Pod szafe ,w jakiś kąt , czy na okno.W 80 latach wciąz jeszce pilegniarze mieli na wyposarzeniu pałki i mogli nimi bić do nieprzytomniosci agresywnych pacjentów.Pacjenci dzięki temu czuli sie w szpitalu jak w piekle.
2Pozar był na 2-3 piętrze W czasie pożaru wszystkie pomieszczenia na wyższych kondygnacjach wypełnia dym. Strazacy w 80 latach nie posiadali aparatów ucieczkowych (tlenowych).Nawet dzisiaj statystycznie dostęp do aparatu ma co ok 20 strażak .
Jednostki strazackie były bardzo słabo wyposazone nawet w tak elementarny sprzet jak latarki.
Wszystkie "wyprowadzania" odbywały sie wiec "na wdechu" jak przy nurkowaniu Powietrze mozna było dodatkowo "wciagnąć" pełazając ponizej warstwy dymu.Akcja wewnątrz praktycznie w całkowitej ciemności. W takich warunkach ratowanie chorego umysłowo który w czasie ataku jest nawet 4-5 razy silniejszy od zdrowego człowieka jest
czynem heroicznym.Szansa na atak w czasie pożaru i stresu z niego wynikającego - przepotężna.
Stażak wtedy nie miał skafandra z nomexu tylko bawełniany mundurek- moro. Nomex jest namiastką kamizelki kuloodpornej i skafandra przeciw ogniowego.Chroni tez przed zimnem i woda. I słabszymi udeżeniami. Niemiał tez takiego hełmu( całkiem nieżle choni przed udezeniem) jaki dzisiaj niosi się na akcje.
Artykuł usiłuje zrzucić odpowiedzilnośc na straż z dyrekcji (oprócz wymienionych "poprawek" zapomniano wymienić fakt zamurowania schodów ewakuacyjnych(przerobiono je na pomieszczenia gospodarcze)). Dyrekcja "wywineła się" dzięki sztucznemu przedłuzaniu procesu by załapać się na planowana amnestię.Uwzględnić trzeba też fakt że wszystkie instytucje związane z ratownictwem były osłabione przez powszechne wyjazdy "na groby"(1listopada) i zwiazane z tym imprezy.
W osiemdziesiatych latach nie było gęstej sieci telefonicznej , straż była wyszkolona duzo słabiej niz dzisiaj(obowiazkowe szkolenia z zajeciami np w komorze dymowej wprowadzono dopiero w XXIw) , sprzet to w wiekszości żuki i stary z słabymi pompami wodnymi. Prądownice nie umozliwiały przejście w tryb ochronnego parasola (woda tworzy coś w rodzju "obronnego pola siłowego" -dzięki temu da sie rozproszyć dym ,ogień anawet podejśc tuz pod ognisko pożaru bez poparzeń).
Akcje zarówno ewakuacji zarówno z najbardziej zagrozonych 2-3 piętra (tam trwał smiertelny pozar) i słabiej zagrozonego 1 pietra oraz ruch strazaków po kolejnych chorych do góry i poprowadzono linie podające wode (węże strażackie) .Klatka schodaowa starego typu wiec raczej wysoka i wąska. Część chorych jest agresywna- wystarczy że złapie się poreczy albo co gozej zacznie się szrpać - ruch natychmiast ustaje albo strasznie zwalnia.Światło wyłacza się w takim przypadku standardowo-w czasie pożaru wszystko jest mokre od pracy pradownic(sikawek

). Kiedy kilka naraz jedniostek strazackich tłoczy wode to z nieba pada deszcz mikro kropli porwnych w powietrze pradami wznoszacymi czy poprostu rozpryskami.Nawet dzisiaj gdy węze sa dość często wymieniane powstaja mikro strumyczki przez mikro dziurki .Wszystko to powoduje że w strefie pożaru wody zazwyczja jest po kostki.Przy właczonym prądzie w kontaktach i oświetleniu ludzi gineli by cześciej od porazeń prądem niz od czadu czy ognia.
Chorzy którzy uciekli w przerazeniu po ewakuacji byli mokrzy- przy wietrze i chłodzie mieli kilkadziesiąt minut na schowanie się w ciepym pomieszceniu lub osłoniecie się np "kocem życia". Jezeli ukrywali sie w rozległym parku częś spokonie mogła zamarznąc.Zwłaszcza że po skoku adrenalinyi hiperaktywnoiści przychodzi straszliwe osłabienie. W takim przypadku bardzo łatwo o smiertelne wyziebienie. Do XXI wieku wrazie czego to straz pozarna prowadziła własna akcje , milicja własną , ewentualnie wojsko własną. Dzisaj dowodzacy akcja (pierwszy dowódca z OSP który dotarł na miejsce a potem najwyższy stopniem na danym miejscu strażak zawodowy) jest "pierwszy po Bogu"- podlegaja mu
wszystkie jednostki na miejscu wypadku. Dawniej wspólpraca miedzy słóżbami , koordynacja akcji zalezała od umiejątniści negocjacyjnych i uprzejmiości dowódców . Uwzgledniajac wszystkie plusy i minusy trzeba przyznać że smiertelność rzędu z 319 pacjentów uratowano 266 jest znakomita. Akcja w tamtym czasie przy tamtych uwarunkowaniach była doskaonała.
Jeden z uczestniczących strażaków wspomina:
Wskoczyłem w dym. Macałem po ciemku, z zatrzymanym oddechem. Jak poczułem ciało, ciągnąłem, ale oni nie chcieli iść. Byli bezwolni, jakby sparaliżowani. Ilu wyciągnąłem, nie wiem, ale w pewnym momencie traciłem orientację. Nie wiedziałem, gdzie są drzwi, brakowało mi tchu. Na szczęście zobaczyłem w oddali światło latarek. Wybiegłem, potem zaczerpnąłem oddechu i wróciłem do sali. Szukałem pod łóżkami, stamtąd docierały jęki... Jednak płomienie były coraz większe. Zaczęły trzeszczeć futryny. Musiałem uciekać
Czy byli trzeźwi...Nie byłem świadkiem tej akcji ...Potwarze łatwo rzucać.Najgłóśniej krzyczą ci którzy wrazie czego pos@#$ by się w gacie ze strachu Strażacy wykazali sie brawurowa odwagą.Jeżeli stał za tym alkohol... Uratowali wiecej ludzi dzieki odwadze graniczacej ze głupotą. Dzisiaj dowódca straży za to co oni zrobili miał by prokuratora na karku i małe szanse na wyjście obronna ręką z tej matni.
http://www.kaczmarsk..._nie_chcemy.php