Otoż tak:
Wczoraj rano siedziałem w pozycji lotosu (zrobiłem to z trudem gdyż nie uprawiałem jogi od kilku miesiecy i kości mi trochę zastygły przez ten czas) i zacząłem wykonywać procedurę tj. zwalniałem powoli oddech, sprawiałem że był coraz dłuższy, głębszy i wolniejszy (często miałem nadciśnienie w komorze nosowej bo mam coś z nim nie tak i mi zatykało ale schyliłem głowę i przeszło) i powoli wpadałem w trans, oczywiście wystąpiły drgawki, umysł mi szumiał od półciszy i ogólnie poczułem się lepiej. Popracowałem trochę nad czakrami (lub jak wolicie gruczołami dokrewnymi) a następnie rozbudziłem się. Miałem trochę wolnego czasu postanowiłem poćwiczyć telekinezę a raczej pirokinezę, nie miałem zapałek ani świecy ale miałem małe karteczki. Skupiłem się na jednej uprzednio tuż po transie i siłą woli zmuszałej karteczkę do zapłonu wyobrażając sobie iż pada na jej środek strumien skoncentrowanego światła i mówiąc w myślach "Zapal się". Po jakimś czasie dąłem sobie spokój i otworzyłem oczy i aż nie mogłem uwierzyć, na środku karteczki była czarna plamka wielkości 2 groszówki mniej wiecej. Oczywiście uznałbym to za plamę od długopisu czy czegoś ale ta karteczka była czysta gdy ją wybierałem.
Chciałem zrobić zdjęcie ale okazało się ze moja siostra raczyła sobie "pożyczyć" aparat na biwak.
Temat umieściłem także na forum Apokalipsy (UB i link w podpisie) pod tym samym nickiem.
