Irytuje mnie traktowanie Słońca jakby to była nie przymierzając jakaś łojówka czy lampa naftowa: podkręcam knot - świeci i grzeje mocniej, skręcam knot - przygasa... Hoimar von Ditfurth w swej głośnej trylogii stwierdza, że kwant promieniowania "zrodzony" w tej chwili w jądrze słonecznym jako kwant rentgenowski lub gamma(panuje tam 15 mln stopni i... egipskie ciemności!) w fuzji dwóch atomów podlega niezliczonej ilości absorbcji/emisji, by po drobnych 20 000 lat opuścić je w postaci kwantu światła widzialnego. Uczony ten twierdzi, że gdyby procesy termojądrowe nagle w jądrze Słońca ustały - wizualnie, zmysłami i niektórymi instrumentami mierzącymi zmiany natężenia strumieni energii "niejądrowej" proweniencji(termometry, pirometry, kalorymetry itp.) zauważylibyśmy dopiero po ~20 000 lat, natomiast instrumentalne stwierdzenie gwałtownego spadku gęstości strumienia cząstek jądra atomowego np. neutrin nie podlegających w/w procesom absorbcji/emisji na pewno byłoby niemal natychmiastowe...Słońce posiada przeolbrzymią bezwładność i pojemność cieplną, i żadne "nagłe" procesy zagrażające zamarznięciem czy spaleniem nam nie grożą. Jeśli mogą być określane jako "nagłe", to tylko w geologicznym, kosmologicznym znaczeniu tego słowa...