Na onet.pl znalazłem coś, co rzuci trochę więcej światła na zagadnienie. Nie przeredagowywałem ani jednego słowa, ponieważ zniszczyłbym tym samym charakter tekstu, więc wklejam go w całości. Jest to część pierwsza i druga blogu: "Duchy - istoty spoza czasu". Miłego czytania.
............................................................................
"Czym lub kim są duchy? Jedni upierają się, że to zmarli, którzy manifestują swoją obecność w naszym świecie. Inni głoszą, że to tylko halucynacje. Jeszcze inni dowodzą, że duchy w ogóle nie istnieją. Natomiast, w środowisku skupiającym uczonych związanych z tzw. Nową Fizyką, istnieje przekonanie, że duchy mogą stanowić swego rodzaju echa dawniejszych fal, echa przeszłości, przenikającymi do naszej czasoprzestrzeni, bądź rezultat nakładania się innych wymiarów/rzeczywistości czasoprzestrzennych.
Jeśli, jak chcą sceptycy, duchy są co najwyżej halucynacjami, to według naukowych regułek halucynacje to złudzenia zmysłowe, które powstają bez zmysłowych pobudek, bez sensorycznego wzbudzenia. Ponadto, nie odpowiada im żaden realny obiekt postrzegania. A także, halucynacje odczuwane są jako rzeczywiste (obiektywne) i ukazują się jak realne postrzeżenia w zewnętrznej przestrzeni.
Chociaż nie jestem specjalistą w dziedzinie fizyki czy psychiatrii, to obstaję przy koncepcji zaproponowanej przez uczonych reprezentujących tzw. Nową Fizykę: duchy mogą być istotami egzystującymi poza naszym czasem i światem bądź równolegle do naszego.
I nie sądzę, aby kilkadziesiąt osób miało to samo przywidzenie, jakiego doznali pasażerowie autobusu turystycznego; zarówno Japończycy, jak i Amerykanie oraz Europejczycy, obok których, koło ruin algierskiego miasta Blida z III wieku naszej ery przemaszerował oddział rzymskich legionistów. Gdy tylko turyści wysiedli zwiedzić ruiny, ich oczom kazał się ów niesamowity widok. Jedna ze świadków, Heide Kroeger z Austrii, zdołała dostrzec takie detale jak zarost na ich twarzach, opryszczkę na ustach. Legioniści sprawiali wrażenie wyczerpanych. Szesnastu znużonych żołnierzy prowadził na koniu oficer, na hełmie którego błyszczał w słońcu pióropusz z czarnych i czerwonych piór. Na tyłach grupy toczył się wóz z aprowizacją, ciągnięty przez osła. Żołnierze zmierzali ku ruinom Blidy. Najdziwniejsze było to, że legioniści, pomimo faktu, że przemaszerowali w bezpośredniej bliskości z turystami, zdawali się ich w ogóle nie zauważać. Tak, jakby dla nich nie istnieli. Idąc, rozpłynęli się w powietrzu na ich oczach. Niektórzy z nich, ci bardziej przytomni, chwycili za aparaty i pstryknęli kilka zdjęć, w nadziei, że uda im się uwiecznić spotkanie z odległą przeszłością. Jednakże, okazało się, że ani na odbitkach ani na wywołanych filmach nie udało się sfotografować owego echa dawnych czasów. Zajmujący się tą sprawą dr Howard Moser stwierdził, że zjawy legionistów były żywymi istotami, tylko należącymi do innego czasu, sprzed 1700 lat. Przypadek ten, jak inne podobne, skwitować możemy krótko: blisko w przestrzeni, daleko w czasie.
Zjawy to nie wyjaśniane na gruncie fizyki ortodoksyjnej postrzegane manifestacje z innych rzeczywistości, takie jak światy równoległe, przeszłe lub przyszłe czasy, a nawet kombinacje owych światów i okresów. Jako że ich charakter jest niezgodny z wszelkimi prawami fizyki klasycznej, ocenie się je wyłącznie fenomenologicznie, czyli odpowiednio do ich postrzegania. Dla większości zjawy to po prostu złudzenia, przywidzenia, omamy. Jednak, czym tak naprawdę są złudzenia i inne zmienione stany świadomości? Co je powoduje, podczas gdy badania z zakresu patologii mózgu niczego anormalnego nie wykazują?
Zdawać się może, że zjawy to byty ściśle powiązane z konkretnym miejscem, że są niejako w nie wpisane. Założenie to (nie moje) zdaje się potwierdzać kolejny przypadek, tym razem z miasta, które uważane jest za kulturalne centrum północnej Anglii i pod względem ważności historycznie drugie ważne miasto, York. Jego dzieje sięgają aż do roku 71 po Chrystusie, kiedy rzymski namiestnik Quintus Petillus Cerialis zbudował tam najdalej wysuniętą na północ placówkę Imperium Romanum. Prawie dwa tysiące lat temu York znany był pod nazwą Eburnacum. Miasto, jak mało które, nawiedzane przez duchy, dla których wymiar czasu nie stanowi żadnych barier. W 1953 roku mający siedemnaście lat pomocnik instalatora, Harry Martinsdale pracował w piwnicach przy Charter Chapter House Street. Był sam, gdy nagle na jego oczach przez mur do piwnicy przemaszerował prowadzony przez oficera na koniu oddział rzymskich legionistów. Sytuacja podobna, jak w przypadku Blidy: żołnierze byli w podniszczonych mundurach, mieli spuszczone głowy, przeszli ciężkim krokiem obok Martinsdale’a, którego zdawało się, że w ogóle nie dostrzegli. Iście upiorny widok, jeśli dodam, że wojownicy widoczni byli od kolan wzwyż. Wyglądałoby to tak, jakby kroczyli po drodze położonej poniżej poziomu piwnicy. W latach 60 – tych znaleziono zadawalające wyjaśnienie tego zjawiska, którego świadkami było jeszcze kilka innych osób: ciekawe znaleziska zachęciły do prac wykopaliskowych, w wyniku których w miejscu, gdzie dokładnie przeszedł widmowy oddział, odnaleziono niżej położoną rzymską drogę Via Decumana. Przebiegała ona pod fundamentem piwnicy na głębokości ok. 50 – 60 cm, a więc do kolan.
Dwaj naukowcy, John Wheeler i hugo Everest wprowadzili do mechaniki kwantowej teorię światów równoległych. Z logicznego punktu widzenia hipoteza ta w zadawalający sposób może tłumaczyć pojawianie się żyjących i umarłych. Mówiąc prosto, każdy z nas może przebywać równocześnie w nieskończenie wielu światach i we wszystkich przeszłych i przyszłych czasach. Nieskończenie wiele rzeczywistości, nie wchodząc ze sobą w styczność, współistnieją ze sobą. Wg angielskiego fizyka, laureata Nobla, Briana Josephsona, światów równoległych nie postrzegamy dlatego, że są one stale odfiltrowywane przez naszą świadomość okresu czuwania. Są jednak wyjątki, w postaci stanów zmienionej świadomości, w których światy jawią się przed nami, a staje się to poprzez:
- halucynacyjnie – tylko w naszej świadomości;
- obrazowo – widzialne jako film;
- w postaci mlecznej bądź przezroczystej, w pewnego rodzaju półmaterialnym stadium przejściowym;
- w postaci na pozór w pełni zmaterializowanej jako zjawy z własnym życiem i to wcale nie tak rzadko.
Owe światy równoległe wg fizyków należałoby sobie wyobrazić nie jako usytuowane w przestrzeni obok siebie, lecz jako holograficznie upakowane jeden w drugi. W literaturze przedmiotu zanotowano liczne przypadki manifestacji zjaw, które kurczą się stopniowo i powoli, gdy tylko ktoś podąża za nimi. Wymykają się bez problemów tym, którzy za nimi podążają. Zgodnie z holograficzną zasadą upakowania byty przechodzą w usytuowane wyżej wymiary/obszary. To tak, jakby zjawy mogły nas postrzegać.
Pewnego czerwcowego popołudnia 1973 roku w Livonii (Michigan, USA) Martha Tanguay poszła do ogrodu zdjąć ze sznurka suche pranie. Kątem oka dostrzegła, że ktoś się do niej zbliża. Kobieta wzięła ją za swoją córkę, która miała w swoim zwyczaju w podobny sposób straszyć swoją matkę. Tym razem kobieta postanowiła ją uprzedzić i szybko się odwróciła, ale zamiast córki, dostrzegła stojącego przed nią chłopca w wieku około 18 lat z filcowym kapeluszem o szerokim rondzie na głowie, w ciemnej kamizelce, w koszulce bez kołnierzyka, w krótkich spodniach i białych podkolanówkach oraz w czarnych butach. Kobiecie wydawało się, jakby cofnęła się do czasów pionierskich. Gdy tak oboje stali naprzeciw siebie i wymieniali się spojrzeniami, postać chłopaka zaczęła powoli zanikać. Pani Tanguay spostrzegła zdziwiony wyraz twarzy zjawy. To tak, jakby dla niego kobieta również była duchem.
Na podstawie opisów przypadków manifestacji zjaw można wyróżnić trzy scenariusze ich pojawiania się:
1) zjawy związane z miejscem lub czasem – „monotonnie” przebiegające na sposób filmowy obrazy zjaw, które występują w sposób powtarzalny w miejscu tragicznych zdarzeń lub w odpowiadających im momentach czasowych. Tego typu zjawy pozbawione są ‘własnego życia’, należy przyjąć, że są to projekcje zdarzeń przeszłych;
2) zjawy osobowości energetyczno – świadomościowych żywych lub zmarłych osób, wyposażone w ‘własne życie’ – postrzegamy je, ale one nas nie, np. przemarsz rzymskich legionistów w piwnicy, czego świadkiem był Harry Martinsdale;
3) zjawy w rodzaju nas samych, przez które jesteśmy postrzegani, tak jak one postrzegane są przez nas. W szczególnych przypadkach możliwa jest nawet komunikacja telepatyczna.
Jak dochodzi do ich powstawania? Niewiele na ten temat można powiedzieć, jednak, idąc za wykładnią teorii tunelu Wheelera, są układy łączące, które złożone są z czarnych i białych minidziur, które miałyby umożliwiać projekcje mentalne i natychmiastowe kontakty między energetyczno – świadomościowymi osobowościami światów równoległych.
Najbardziej niezwykły przypadek manifestacji zjaw związany jest z zakończonym tragicznie lotem nr 310. 29 grudnia 1972 roku tuż przed lądowaniem runął na ziemię należący do Easten Airlines Lockhead Tristar Jet L 1011 lecący z Nowego Jorku do Miami. Przyczyną katastrofy były techniczny defekt w automatyce sterowania oraz błąd pilotażu. W jej wyniku śmierć poniosło 78 osób, na 178 lecących. Wśród ofiar były dwie stewardessy oraz kapitan – pilot Bob Loft, pierwszy oficer Albert Stockstill oraz inżynier pokładowy Don Repro. Zgodnie z zasadą, nieuszkodzone elementy samolotu wykorzystano w innych maszynach. Równocześnie na pokładach innych samolotów tych linii, a szczególnie w maszynie oznaczonej numerem 318, gdzie znalazł się przeniesiony z 310 sprzęt kuchenny, zaczęły ukazywać się zjawy trójki członków załogi. Manifestacje trwały do wiosny 1974 roku i wiedział o nich cały świat. Jednym ze świadków przerażających zdarzeń była pracująca w kuchni pokładowej Ginny Packard, latająca w EA przez pięć lat. Pewnego dnia spojrzała na drzwi prowadzące z kuchenki do pomieszczenia z elektroniką pokładową i dostrzegła obok nich biały obłoczek wielkości piłeczki tenisowej. Obiekt pulsował i pęczniał, aż osiągnął rozmiary piłki do futbolu. Kobieta się przeraziła wtedy, gdy obłok zaczął się kształtować w formę głowy człowieka o czarnych włosach z siwiejącymi skrobiami. Zanim zdążyła wejść do wyciągu i uciec nim na górę, głowa uległa kolejnej zmianie. Rozpoznała w tej formie nieżyjącego inżyniera Dona Repro. Tę samą twarz widziała inna stewardessa w dużej szybie pieca elektrycznego na pokładzie innej maszyny tego samego typu. W marcu 1973 roku podczas jednego z nocnych lotów stewardessa Denise Woodroof poczuła niezwykły chłód w kuchence, choć na pokładzie wskaźniki pokazywały ponad 30 stopni. Podobnego odczucia doznał wezwany inżynier pokładowy. Nawiedzenia samolotów nie ustawały. Ich szczytem było spotkanie wiceprezesa linii z Bobem Loftem. Po chwili widmo rozpłynęło się w powietrzu. Tak, jakby myślami wiceprezes odesłał go z powrotem do rzeczywistości nieżyjących. Lofta widzieli również kapitan i dwie inne stewardessy. Gdy tylko się do niego odezwały, ten znikał na ich oczach. Lot odwołano. Obawiano się katastrofy. Duchy ukazywały się tylko na samolotach EA także pasażerom, którzy ich nie znali, co wyklucza hipotezę o halucynacjach.
Marcin Kołodziej
Bibliografia: Ernst Meckelburg Tunel w czasie, Gdynia 1994.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie widziałem duchów. Wystarczą mi jednak opowieści o nich, by poczuć się nieswojo. Wiele z historii, o których przeczytałem, brzmią bardzo przekonywająco. Mają w sobie duży ładunek napięcia, niepewności, strachu, ale i po tym skłaniają do refleksji. Czym lub kim są duchy? Jak powstają? W jaki sposób pojawiają się w naszym materialnym świecie? Gdzie przebywają przez większość czasu, gdy ich nie dostrzegamy, chociaż pytanie o czas w przypadku owych istot wydaje się bezsensowne?...
Wiadomo jedno: coś w tych historiach musi być. Za dużo świadków, za dużo oczu widziało zjawiska i za dużo uszu słyszało dźwięki spoza tego świata. Oszuści? Wariaci? Maniaki? W wielu przypadkach – zdecydowanie tak. Ale, czy kilkudziesięciu turystów zwiedzających ruiny starożytnego miasta, w pobliżu których przemaszerował oddział rzymskich legionistów, za chwilę rozpływający się w powietrzu i w ogóle nie dostrzegający osłupiałych kobiet i mężczyzn z różnych zakątków świata, należy uznać za ludzi chorych psychicznie? A nagrania kamer? A zdjęcia poddawane ekspertyzom przez znawców, wyrokujących o ich prawdziwości?
Większość przesłanek przemawia za tym, że istnieje/istnieją poza naszym światem inna/inne rzeczywistość/rzeczywistości, w której/których przebywają istoty nieograniczone barierami naszego czterowymiarowego kontinuum czasoprzestrzennego. Możliwe, że i my razu pewnego staniemy się „mieszkańcami” owych „transświatów”, po naszej fizycznej śmierci. Możliwe.
Na razie jednak zostawmy te rozważania i przejdźmy do kolejnych przypadków, które potwierdzają teorie i przesłanki postawione w poprzednim odcinku. Celowym zabiegiem było przytoczenie tzw. dziennych przypadków, gdyż większość udokumentowanych manifestacji duchów zdarza się zwykle w ciemnościach. Daje to sceptykom wielkie pole do żonglowania swoimi argumentami, że w nocy „różne rzeczy się widuje”.
W połowie sierpnia 1966 roku dr L. Martin Harris z Richmond (Wirginia) wraz z żoną Ann, psycholog, odbywali podróż po angielskim hrabstwie Wilt. Postanowili wejść na wzgórze Windmill Hill. Doktor zaparkował auto w miejscu, w którym kończyła się ulica. Parking był pusty. Poza kilkoma kępami drzew, wszędzie rozpościerały się pola pszenicy. Małżonkowie weszli na szczyt, na którym przebywali kilka chwil, po czym postanowili zejść na dół i udać się w drogę powrotną. Dochodziło południe i zaczęło robić się nieznośnie gorąco. Gdy schodzili, między drzewami dostrzegli sylwetkę mężczyzny podążającego w kierunku szczytu. Pomimo niezbyt potężnej budowy, wyglądał na krzepkiego. Na sobie miał sięgający do kolan płaszcz, a na głowie kapelusz. Nietypowo, jak na tę porę roku, ubrany mężczyzna, znajdował się w polu widzenia małżonków przez około minutę. Kiedy tylko oboje odwrócili na chwilę wzrok w inną stronę, owa postać znikła. Po rozpatrzeniu wszelkich możliwości, oboje uznali, że zobaczyli ducha: za tą ewentualnością przemawiały dwa czynniki: pierwszy, to nietypowy ubiór zjawy, a drugi to jej nagłe zniknięcie.
Jeszcze bardziej dziwne spotkanie ze zjawą i to w biały dzień, miało miejsce pewnego letniego dnia 1936 roku w Fresno (Kalifornia). Siedemnastoletnia wówczas Carmen Cheney i jej ciotka Frankie biegły ulicą, by pomóc starej kobiecie, chwiejącej się na nogach tak, jakby zaraz miała upaść. Wyglądała na śmiertelnie chorą. Gdy obie zbliżyły się do niej, kobieta wpadła w panikę i niezdarnie kuśtykając, chciała jak najszybciej oddalić się od nich. Według obydwu obserwatorek, starsza, chuda jak szczapa kobieta miała białą jak kreda twarz, nienaturalnie wielkie, osadzone głęboko w czaszce oczy. Sama czaszka była ściśle obciągnięta skórą. Staruszka miała niewiele ponad 150 centymetrów wzrostu. Spod jej pobrudzonego czarnego kapelusza wypływały w nieładzie białe jak śnieg włosy. Ubrana była w sukienkę z długimi rękawami zapinaną aż pod szyję, na nogach staromodne obuwie. Sprawiała wrażenie opuszczonej i zaniedbanej. Tymczasem na ulicy pojawili się inni mieszkańcy miasta. Gdy zjawa dotarła do miejsca, gdzie kończy się ulica, odwróciła się do ludzi i rzuciła im pełne rozpaczy spojrzenie, po czym znikła.
Pewne małżeństwo miało okazję zobaczyć przed swoim domem staromodnie ubraną kobietę, która właśnie wchodziła na ich podwórze. Miała na sobie chustę, czepek w odcieniu pasteli. Gdy oboje stali i przyglądali się nieznajomej, ta pokonała dwa stopnie schodków, podeszła do drzwi, uniosła rękę pociągając za coś nierealnego. Przypuszczalnie kiedyś znajdował się tam dzwonek. Nie czekając, aż ktoś otworzy jej drzwi, przeniknęła przez zamknięte drzwi do środka. Oboje zdumieni w najwyższym stopniu, nieco jednak ochłonęli, po czym pobiegli do domu poszukać kobiety, po której jednak nie było ani śladu. Przypuszczać można, że owa zjawa kiedyś mieszkała w tym domu. Jednak po swojej śmierci nie udało jej się osiągnąć swojego duchowego celu i jej zagubiona świadomość tkwiła w przeszłości i w przekonaniu, że nadal żyje. Chwyciła za nieistniejący dzwonek, z czego wywnioskować można, że dom ten funkcjonował w jej świadomości w swej dawnej postaci.
Podczas popołudniowej przejażdżki rowerowej dwóch Anglików dostrzegło starą kobietę ubraną w stylu wiktoriańskim, która bez żadnych przeszkód przeszła przez żywopłot, jakby go tam w ogóle nie było i znalazła się na drodze. Odległość między duchem, a jednym z rowerzystów nie wynosiła więcej jak dosłownie kilka kroków. Drugi mężczyzna zapytał kolegę, dlaczego on także zahamował i nacisnął na dzwonek. Chciał się dowiedzieć, czy on także widział zjawę. Okazało się, że obaj ją dostrzegli, lecz drugi z nich nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Dopiero wtedy obaj uświadomili sobie, że byli świadkami czegoś nierealnego. Przeszukali całą drogę i najbliższe tereny, ale nie znaleźli żadnych śladów. Zjawy nie zostawiają śladów. A żywopłot czy inne przeszkody świata materialnego nie stanowią żadnych barier dla istot spoza naszego czterowymiarowego świata.
Czy zdarzenia te można jakoś wyjaśnić? To znaczy, w sposób naukowy lub przynajmniej zbliżony do naukowego? W 1905 roku Albert Einstein zakwestionował absolutny upływ czasu. W swojej rozprawie zrelatywizował pojęcia przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Jeśli spojrzeć na tę kwestię z punktu widzenia wielowymiarowych rzeczywistości, zdarzenia nie następują po sobie w sposób ciągły, linearny, ale dzieją się jednocześnie. Przeszłość i przyszłość dzieją się wtedy, kiedy dzieje się teraz. Na podstawie ostatniego przypadku wywnioskować można, że czas „wtedy”, czyli okres, z którego pochodziła kobieta, koegzystuje równocześnie z czasem „teraz”, czyli wtedy, kiedy zjawę dostrzegli cykliści. Czas „teraz” czyli okres, kiedy żywopłot przyozdabiał przydrożną okolicę, splótł się z czasem, kiedy go tam nie było, tym samym, dla kobiety z „wtedy” przeniknięcie go nie stanowiło najmniejszej przeszkody.
Gdybym miał cokolwiek dodać – choć jestem tylko „popularyzatorem”, a nie kompetentnym uczonym – potwierdziłbym tezy postawione przez naukowców, a które przytoczyłem w poprzedniej części. Poza naszą czterowymiarową rzeczywistością istnieje inna, wyższowymiarowa (teoria Heima i pudła zawarte w pudłach), która nas otacza. Najpewniej jest ich nieskończenie wiele. Rządzą się niepojętymi dla nas prawami, a czas, jaki my pojmujemy, tam nie istnieje, lub upływa w sposób niepojęty, przez co mieszkańcy owych rzeczywistości (duchy, dusze, osobliwości, świadomości, transistoty, jak zwał tak zwał), bez najmniejszych przeszkód pokonują krępujące nas pęta czasu i przestrzeni.
W kontekście hipotezy o światach równoległych, w świecie, gdzie żyjemy tu i teraz, jesteśmy żywi, natomiast w innej rzeczywistości możemy być martwi, a losy świata potoczyły się innymi torami, np. w innej rzeczywistości Hitler nigdy nie doszedł do władzy, a Napoleon zdobył w 1812 roku Rosję. Wróćmy do istoty teorii: nieskończoność rzeczywistości może być wskazówką do wyjaśnienia wielu zagadek, np. pojawiania się zmarłych lub sobowtórów. Teoria ta jest bardzo przekonywająca.
Czy można coś jeszcze dodać? Może tylko to, że czas najwyższy spojrzeć na nasz świat przez wielowymiarowe okulary, a nie tylko ograniczać się do czterowymiarowego spoglądania na naszą – bez wątpienia – wielowymiarową rzeczywistość. Zmiana punktu widzenia pomóc może w zrozumieniu pewnych zjawisk, które z punktu widzenia obecnej nauki, określiła je i utrwaliła w naszej świadomości jako paranormalne.
Marcin Kołodziej
Bibliografia
Ernst Meckelburg – Wyższy wymiar, Gdynia 1998."
Źródło: onet.pl
Edit:poprawki.
Użytkownik Staniq edytował ten post 05.08.2011 - 19:12