Tomasz NOSFERATU Beksiński
Niełatwo pisać o postaci, o której napisano już tak wiele, że intymne szczegóły jej życia są własnością ogółu. Po śmierci Tomasza cała masa bliższych i dalszych znajomych prześcigała się w przywoływaniu wspomnień, z których najczęściej powtarzano historyjki o chłopcu, który znienacka podgryzał krewnych w szyję, wpadał do pełnego gości salonu Beksińskich, ucharakteryzowany na ofiarę horroru, brocząc sztuczną krwią, czy rozlepiał po całym Sanoku klepsydry z własnym imieniem i nazwiskiem.
A potem o neurotycznym dorosłym, awangardowym dziennikarzu i wielbicielu grozy, który podpisuje się Nosferatu, swoje mieszkanie nazywa Kryptą, nosi się w długiej, czarnej pelerynie i kapeluszu, i opowiada, że marzy o spotkaniu z prawdziwym wampirem.
Niestety sam Beksiński miał spory udział w mitologizowaniu swej sylwetki - był psychicznym ekshibicjonistą, który na radiowej antenie i prasowych felietonach, bez zażenowania opowiadał o najbardziej osobistych sprawach - samotności, nieprzystosowaniu do szybko pędzącego świata, a przede wszystkim o miłości i kolejnych zawodach, rozstaniach, uczuciowym popapraniu. Wykreował siebie na toksycznego faceta, który marzy o powrocie w mroczne czasy romantyzmu, najchętniej tego literackiego. Niechcący stał się ikoną dla nie poukładanych dzieciaków, które wreszcie znalazły swój głos - mówiący o horrorach, wampirach, czytający smutne wiersze i ilustrujący je posępną muzyką. "Skrwawione serca i marzyciele czekają na kolejny wieczór w Trójce pod Księżycem" - pisał o nich.
Miał niebezpieczną siłę uwodzenia słabych, co jego samego lekko żenowało. Próbował tłumaczyć, że czym innym estetyczne upodobania do horroru, grozy i romantyzmu, a czym innym rzeczywistość. Na próżno - swoją samobójczą śmiercią według niektórych potwierdził poprzednie teorie. Teraz fani Beksińskiego skupiają się w internecie wokół kilku wspomnieniowych stronek, czcząc swojego ulubieńca niczym idola. Groteska, ironia, zjawisko na które sam zainteresowany znalazłby z pewnością jędrny i niezbyt smaczny komentarz.
Bo jego drugim wizerunkiem był bezwzględny szyderca, parodysta, wielbiciel doskonałego czarnego humoru. Z pewnością miał jeszcze kilka twarzy, już nie tak oczywistych i powszechnie znanych. I byłoby rzeczą niesmaczną domyślać się, jak też mogły wyglądać.
Budził emocje, które przynależą artystom, ale sam nigdy nie pisał ani nie reżyserował. Mimo to zrobił dla polskiego horroru literackiego i filmowego więcej niż ktokolwiek inny. Jako tłumacz przyswoił w kraju nad Wisłą całą klasykę grozy: "Dracula" Coppoli, "Nosferatu" Herzoga, "Wywiad z wampirem", "Dracula, Książę Ciemności", "Narodziny Draculi", "Nieustraszeni pogromcy wampirów", "Ukąszenia Draculi", "Zagadka Nieśmiertelności" - był wielkim wielbicielem wampirów, kochał też stare hammerowskie horrory, które rozreklamował dzięki swoim audycjom.
Przetłumaczył najwybitniejsze ekranizacje powieści Stephena Kinga - m.in. "Lśnienie", "Carrie", czy "Smętarz dla zwierzaków"; cały cykl filmów o potworze Frankensteina: "Horror Frankensteina", "Frankenstein i Potwór z Piekła Rodem". Powszechnie znane jest jego uwielbienie dla Edgara Allana Poe, nic więc dziwnego, że tłumaczył ekranizacje opowiadań angielskiego romantyka - "Dom Usherów", "Studnia i wahadło", czy "Morderstwo przy Rue Morgue". No i w końcu taka klasyka filmu grozy jak "Egzorcysta", "Teksaska masakra piłą mechaniczną", "Noc żywych trupów" czy "Coś". I wiele, wiele innych. Oczywiście Beksiński przetłumaczył też ogrom filmów niezwiązanych z horrorem, ale kino grozy było u niego na pierwszym miejscu.
Wielokrotnie wspominał, że jego ulubionym obrazem jest "Kobieta wąż". Cenił stare horrory: "najbliższy jest mi horror gotycki, którego akcja musi się rozgrywać w XVIII lub XIX wieku, bez samochodów, telefonów, laserów, w klimacie krypt, zamczysk, peleryn, trumien, w świecie nie do końca cywilizowanym, niesamowitym (zabobonni chłopi z jednej strony, duchy, wilkołaki z drugiej, do tego arystokrata wampir, itd.)" - wyznał dziennikarce "Machiny".
Z nowych filmów zauroczył go "Wywiad z wampirem" - "to film o mnie" - przekonuje w tym samym wywiadzie - "Odebrałem go jako obraz tragizmu - także mojego. (...) Jego (Louisa-M. D.) tragizm i uczuciowość są mi szalenie bliskie. Ja też się tak trochę czuję - coś tam było, co zostało stracone i w tej chwili wegetuję jak hrabia w samotnym zamku na odludziu - za słaby, żeby się zabić".
W rolach wampirów najbardziej cenił Christophera Lee, nie przekonał go natomiast... Bela Lugosi.
Nie znosił nowoczesnych horrorów, w których klimat zastępują efekty specjalne i grafika komputerowa. Jego nienawiść do komputerów stała się niemal przysłowiowa.
Człowiek o tak niebezpiecznie uwodzącej osobowości urodził się w 1958 roku w Sanoku, był synem Zdzisława Beksińskiego, a dywagacjami o jego dziwacznej relacji z ojcem i wpływie artystycznych wizji starszego Beksińskiego na "nienormalność" syna, zapełniono całe stosy prasowej makulatury. W 1977 roku wyjechał z rodzicami do Warszawy; studiował anglistykę, której nie skończył, co nie przeszkodziło mu zostać najwybitniejszym w Polsce tłumaczem filmów.
Przekładał też teksty piosenek, którymi ilustrował w radiowych audycjach swoje własne opowieści niesamowite. Pod koniec lat siedemdziesiątych związał się z radiem. Ukształtował muzyczny gust całego pokolenia, prezentował muzykę progresywną i zimnofalową, a później gotycką i "horrorową" (zarówno soundtracki filmowe, jak albumy, które z powodzeniem mogłyby nimi być). Prowadził tak kultowe audycje jak "Romantycy muzyki rockowej", "Wieczór płytowy", czy wreszcie, już w Programie III, "Trójka pod księżycem".
Mieszkał samotnie w warszawskim wieżowcu, tworzona już za jego życia legenda chciała go widzieć jako faceta zasłaniającego okna przed światłem (i światem), oglądającego po całych dniach filmy, a po nocach słuchającego posępnej muzyki. Samotnego, nieszczęśliwego, porzucanego przez kolejne ukochane (o czym opowiadał nie przebierając w słowach - w podejściu Beksińskiego do kobiet znać natrętny mizoginizm). W Wigilię 1999 popełnił samobójstwo, nie było to jego pierwsza próba odebrania sobie życia.
Zyskał pozycję, która przynależy zwykle tylko młodo zmarłym awangardowym artystom. Ze swojego życia i śmierci uczynił groteskowy spektakl.
Pomijając jego ogromne zasługi dla muzyki, zostawił mnóstwo doskonałych tłumaczeń i recenzji filmowych, i opowieści, które słuchaczom jego audycji ukształtowały filmowe upodobania raz i na zawsze. Akurat ten wpływ nie okazał się destrukcyjny, bo gust miał Beksiński doskonały.
źródło: www.horror.pl