Jakiś czas temu odpaliłam na kompie nagranie z hipnozą regresyjną - odkąd pamiętam kręcą mnie tematy związane z reinkarnacją, więc mając chwilę wolnego czasu, postanowiłam w końcu przekonać się na własnej skórze czy to działa. Przed seansem starałam się wyciszyć, oczywiście później ułożyłam się wygodnie na łóżku, zamknęłam oczy i... słuchałam. Przez całe nagranie wykonywałam wszystkie polecenia lektora, jednak nie doświadczyłam ani jednej wizji ani też nie ujrzałam żadnego konkretnego obrazu. Przełom (tak myślę), nastąpił dwa dni po nieudanej sesji, a dokładnie w drugą noc po odsłuchaniu nagrania. Przyśniło mi się, że należę do jakiegoś afrykańskiego(?) plemienia. Miałam czarną skórę i krótko przystrzyżone ciemne włosy. Twarz była wymalowana na biało w jakieś fantazyjne wzory, a jedynym odzieniem, które okrywało moje ciało, była skórzana przepaska na biodrach z przyczepionymi do niej piórami. Na szyi miałam zawieszony jakiś wisior (podobny do popularnych "łapaczy snów"), a w ręku trzymałam coś na wzór prymitywnego sztyletu. W takiej oto scenerii doświadczyłam dwóch sytuacji:
Pierwsza z nich przedstawiała moją osobę wśród pozostałych członków plemienia. Stałam na przedzie, poza szeregiem i ze smutkiem patrzyłam na białą kobietę, oddaloną ode mnie o kilkadziesiąt metrów. Siedziała na koniu i ze łzami w oczach spoglądała w moim kierunku. Mimo posiadania wierzchowca, jej ubiór był bardzo skromny - określiłabym ją jako mnicha albo kapłankę - miała na sobie zwykłą płócienną szatę przepasaną grubym sznurem. Co najciekawsze - widziałam w niej poprzednie wcielenie mojej obecnej matki. Chociaż różniła się nieco pod względem fizycznym, czułam, że to ona. Wyglądało to na swego rodzaju pożegnanie (dokładniej scenę tłumaczyłam sobie mniej więcej tak [chociaż "tłumaczyłam", to chyba nieodpowiednie słowo - ja to po prostu wiedziałam]: jako mała dziewczynka oddzieliłam się od swego plemienia i ona, jako mniszka/kapłanka/ktoś w tym stylu, znalazła mnie w gęstym buszu i przyganęła pod swój dach. Otoczyła opieką, wychowywała jak swoje dziecko, a kiedy wyrosłam z lat szczenięcych, odnalazła moje plemię i odprowadziła do "swoich").
Druga wizja również tyczyła się tego samego wcielenia (jeśli mogę tak to ująć). Moje plemię zostało napadnięte przez wilczą watahę. Wybuchła panika, ale społeczność dzielnie stawiła czoło wrogom. W ruch poszły dzidy, łuki i inne prymitywne bronie. Ja sama długo i zaciekle walczyłam z jednym z nich, widziałam krwawe ślady pazurów na udzie. W ostateczności użyłam wcześniej wspomnianego sztyletu i zabiłam wściekłe zwierzę, tym samym ratując się przed pewną śmiercią.
Do tej pory nie wiem, czy to był tylko zwykły sen, czy może jakieś skutki odtwarzania hipnozy regresyjnej. W związku z tym mam parę pytań:
1. Czy to możliwe, że rzeczywiście mój umysł ukazał mi we śnie jedno z mych poprzednich wcieleń, mimo, że podczas trwania właściwej hipnozy nie ujrzałam dosłownie nic?
2. Czy to prawda, że ludzie, którzy są ze sobą mocno związani emocjonalnie w teraźniejszym życiu, mogą mieć za sobą również mnóstwo poprzednich, które dzielili wspólnie?
Użytkownik Ruda86 edytował ten post 10.12.2015 - 23:44