Dla osób, które lubią ciekawe, 100% prawdziwe, niewyjaśnione zdarzenia...
Wszystkie łączą się z osobą mojego dziadka oraz miejsca w którym się urodził i mieszkał przez kilkadziesiąt lat życia. Mnie również przydarzyły się tam dwie niezwykłe i dla mnie niewytłumaczalne historie, ale o nich później.
To co przytrafiało się mojemu dziadkowi i jego rodzinie, miało miejsce po II wojnie światowej, kiedy mój dziadek wrócił z przymusowych robót w Niemczech. Pierwsza sprawa dotyczy kuchni. Stała w niej stara kuchenka, jeszcze z fajerkami, ktore kiedy nikogo nie było w pomieszczeniu, przemieszczały się i podskakiwały, trochę jakby ktoś coś na nich stawiał, zdejmował itp. Kiedy ktoś wchodził, wszystko natychmiast milkło. Dziadek z rodzeństwem próbował "brać z zaskoczenia" to zjawisko, wpadając z nienacka do kuchni, podglądając przez drzwi etc etc ale nic się nie zmieniało. Wyczyścili więc całą kuchenkę, sprawdzili czy to może nie jakieś małe zwierzęta tam nie buszują - nic. Nie było to jakoś strasznie przerażające czy męczące doświadczenie ale rodzina dziadka postanowiła wezwać księdza, który przyszedł, poswięcił kuchnię, odmówił swoje modlitwy i zjawisko ustało...
Druga ciekawostka to sianokosy. Mój dziadek wraz ze swoim ojcem ścinał siano a jego matka wiązała je ręcznie w snopki. Podczas tej pracy, nagle coś ucięło jej serdeczny palec. Równiutko jakby skalpelem. Moja prababcia znajdowała się jakieś 30m od dziadka, nie miała żadnego noża ani innego ostrego narzędzia przy sobie a najdziwniejsze jest to, że palca nigdy nie odnaleziono.
Ostatnia i chyba najbardziej spektakularna historia miała miejsce, kiedy mój dziadek, mając wtedy ok. 20 lat szedł samotnie do swojej przyszlej żony, mojej babci do sąsiedniej wsi. Było lato, gorąco, pusta droga między łanami zbóż. Aby skrócić sobie drogę, dziadek postanowił przejść przez mały lasek, czy raczej zagajnik. Zbliżając się do niego, ujrzał duży głaz, leżący na nabrzeżu lasu. Na kamieniu coś się poruszało. Była to wiewiórka, która siedziała sobie w najlepsze i patrzyła na drogę. W miarę jak dziadek zbliżał sie do niej i do lasu - wiewiórka zaczęła się powiększać...można sobie wyobrazić zdziwienia ale i zaciekawienie dziadka, który na kilkanaście metrów przed lasem przystanął, bo wiewiórka osiągnęła już dobry metr wysokości i dalej jakby nigdy nic siedziała sobie na głazie...Traktując to chyba jako jakiś rodzaj ostrzeżenia, dziadek zmienił trasę i obszedł lasek nadrabiając nieco drogi
Chciałbym zaznaczyć, że mój dziadek należał do osób bardzo poważnych, o tych historiach opowiedział mi na krótko przed swoją niespodziewaną śmiercią i była to zupełnie normalna i poważna rozmowa.
Co o tym myślicie?