Skocz do zawartości


Zdjęcie

Najbardziej szokująca zbrodnia w powojennej historii Polski


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1

balas.
  • Postów: 363
  • Tematów: 15
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Wklejam serię artykułów z Gazety Krakowskiej na temat zamordowania Katarzyny Z. studentki religioznawstwa UJ z Krakowa, którą w 1999 roku ktoś obdarł ze skóry, a następnie wypreparował tak by można ją było nosić jak gorset (coś jak w filmie "Milczenie Owiec", który mógł być inspiracją dla sprawcy). Sprawa jest absolutnie bezprecedensowa, nawet eksperci FBI, którzy badali sprawę przyznawali, że nigdy nie spotkali się z tak przerażającym przypadkiem pomimo, że przecież w USA seryjni zabójcy nie są rzadkością. Mimo, że od 10 lat sprawa jest priorytetowa dla polskiej policji do dziś nie udało się znaleźć sprawcy, nie ma żadnych śladów prowadzących do kogokolwiek. Psychologowie z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych nie mieli jednak wątpliwości, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą działającym z pobudek seksualnych, a taki sprawca nie przestanie zabijać dopóki się mu nie przeszkodzi ...

Najbardziej tajemnicza zbrodnia w Krakowie (1)


Nie ma wątpliwości, że to bezprecedensowa zbrodnia w historii polskiej i światowej kryminalistyki. Niestety, w kategoriach historycznych nie można o niej pisać. Śledztwo trwa, bo nadal nie wiadomo, kto zabił i okaleczył ciało Katarzyny Z. W środę minęło 10 lat od dnia kiedy dziewczyna zaginęła. Jej los pozostaje wyrzutem sumienia Krakowa.


12 listopada 1998 r. Katarzyna była umówiona po południu z matką w Nowej Hucie. Jedna po zajęciach na uczelni, druga po pracy, miały razem pójść na wizytę u lekarza. Dziewczyna w poczekalni nie pojawiła się. Zniknęła. Poszukiwania nic nie dały. Pewnie
zostałaby w policyjnych statystykach jako zaginiona, gdyby nie przypadek.


6 stycznia 1999 r. Mieczysław M., kapitan pchacza Łoś żeglującego po Wiśle, siedział w sterówce. Było po szesnastej, robiło się ciemno, a on był zajęty manewrem cumowania transportowanej barki z kruszywem do nabrzeża Wisły na Zabłociu.
Nagle obroty śruby pchacza gwałtownie spadły. Z 1400 do gdzieś 800 na minutę. Zaklął i pomyślał: "znowu jakieś drzewo albo opona", bo wypadki zablokowania pchacza, którego śruba z łatwością wciągała nieczystości z dna, były właściwie codziennością.


Dał całą wstecz. Nie pomogło. Usuwanie blokady zostawił na dzień następny. Nie wiedział, że będzie to najbardziej niesamowity dzień w jego trzydziestoletniej karierze marynarza.
Od rana razem z mechanikiem i marynarzem zaczęli rozkręcać elementy pchacza, by dostać się do śruby. Kiedy zobaczyli przyczynę zablokowania śruby, początkowo nie wiedzieli co to jest.


- Dopiero jak zobaczyłem kawałek ucha ze śladem przekłucia na kolczyk, dotarło do mnie, że to przecież ludzka skóra - opowiada dziś kapitan.
Za chwilę na pchaczu byli policjanci. We wstępnej notatce napisali, że lekarz medycyny sądowej wstępnie wykluczył "rozkawałkowanie ciała przez osoby trzecie". - Tak było - przyznaje dzisiaj dr Tomasz Konopka- ale zaraz jak rozłożyliśmy skórę, było jasne, że nie mogła jej ściągnąć z ciała śruba pchacza.


Od tego momentu policjanci wiedzieli, że mają do czynienia ze sprawą bezprecedensową. Zaczęli od sprawdzania przypadków zaginięć. Przeszukiwano koryto i brzegi Wisły. Długo bez żadnego efektu.
Ale 14 stycznia na kracie, która zatrzymuje nieczystości, wśród konarów i śmieci, które Wisła osadza na stopniu wodnym, dostrzeżono ludzką nogę obciętą w kolanie i fragmenty spodni.


W miejscach nacięć idealnie pasowała do skóry. Po fragmentach odzieży policjanci zorientowali się, że zmasakrowane ciało należało do Katarzyny Z. W kwietniu ten domysł potwierdziły badania DNA. Trwała już akcja na szeroką skalę. Utrzymywana była w głębokiej tajemnicy.


- Było jasne, że zbrodnia miała motyw seksualny. Istniało więc ryzyko, że wkrótce przestępca powtórzy atak - tłumaczy prof. Józef K. Gierowski, psychiatra z UJ, który był jednym z ekspertów w śledztwie.

Przez kolejne miesiące i lata pojawiło się wiele tropów i hipotez, które miały wyjaśnić, jak i dlaczego zginęła Katarzyna Z. Problemy były olbrzymie, bo szczątki ofiary długo leżały w wodzie, nie wiadomo było kiedy i gdzie trafiły do Wisły. Sprawca nie zostawił na nich śladów. Wydawało się, że będzie można do niego dotrzeć szczegółowo badając życie ofiary.


Było to skomplikowane. Okazało się, że przez ostatnie dwa tygodnie dziewczyna wychodziła z rodzinnego mieszkania na zajęcia przy Rynku i ul. Grodzkiej, ale w nich nie uczestniczyła. Co wtedy robiła?

- Widziałam ją raz, na pierwszych zajęciach z etnologii religii, bo na kolejne już nie przyszła. Miała rozjaśniane i kręcone włosy, luźny ciemny sweter. Usiadła w ostatniej ławce, robiła wrażenie zamkniętej w sobie. Chyba dlatego ją zapamiętałam - wspomina Dominika Zakrzewska- Bernasik, która prowadziła ćwiczenia dla studentów religioznawstwa.


To był już trzeci kierunek studiów Katarzyny Z. Musiała być zdolna, bo po maturze dostała się na obleganą psychologię. Po jednym semestrze zrezygnowała. W następnym roku dostała się na historię. I znowu się poddała. Uczyła się jeszcze w szkole pomaturalnej, a potem wybrała religioznawstwo.


Kluczem do zrozumienia postawy dziewczyny może być ciężka choroba i śmierć jej ojca. Związane z tym wydarzenia miały wpłynąć na zdrowie dziewczyny. Jej zaginięcie nastąpiło, gdy wydawało się, że czuje się lepiej. Była osobą, która z trudem nawiązywała kontakty. Utrzymywała je tylko z dwiema koleżankami z liceum. Im też niewiele istotnego o sobie mówiła. Nie używała alkoholu. Jedyną jej pasją była muzyka Grateful Dead, kalifornijskiego zespołu, który był idolem hippisów i grał psychodeliczną odmianę rocka.


Kiedy Katarzyna zaginęła, matka powiadomiła policję i sama zaczęła szukać jedynaczki. Rozwieszała plakaty, zwróciła się o pomoc do jasnowidzów. Trafiła do Grzegorza Bohosiewicza, prywatnego detektywa.

- Zrobiliśmy wszystko, co się dało - opowiada dziś. Interesował się ludźmi, z jakimi dziewczyna nawiązała kontakty na muzycznej giełdzie w klubie studenckim "Pod Przewiązką". Chodziła tam ze szkolną koleżanką w poszukiwaniu nagrań Grateful Dead. Tydzień przed zaginięciem zamówiła kolejne kasety, ale już ich nie odebrała.


Detektyw sprawdzał też informacje z telefonów, jakie matka dostawała po rozwieszeniu plakatów. Bez skutku. Jeden z mężczyzn dzwonił dwa razy. Mówił, że dziewczyna "szlaja się po pubach w Zakopanem". Chciał spotkać się z matką wieczorem na Rynku. Detektyw odradził jej to. Myślał, że oszust chce wyłudzić pieniądze.


- To mógł być błąd, stracona jedyna okazja nawiązania kontaktu z mordercą. Sprawcy przestępstw seksualnych często próbują przerzucić odpowiedzialność za zbrodnię na ofiarę. Wmówić, że zamordowali, bo ona była taka i owaka. Stąd mogły paść te słowa o szlajaniu się - mówi jednak jeden z policjantów.
Ostatniego maja 1999 r. wydawało się sprawa się wyjaśniła, bo morderca znów zaatakował. I był w rękach policji.
Cdn..


Bez precedensu
Naukowcy przebadali wszystkie protokoły sekcji zwłok, jakie przeprowadzono w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej od jego założenia w roku 1880. Nie znaleźli ani jednego przypadku skalą okrucieństwa choćby tylko zbliżonego do historii 23-letniej studentki religioznawstwa UJ. Ktoś zamordował ją i zdjął z niej niemal całą skórę, znalezioną potem w Wiśle.


Najbardziej tajemnicza zbrodnia w Krakowie (2)

W oczach ludzi, którzy zetknęli się z tą sprawą, nawet teraz bez trudu można odnaleźć strach. - Ja przez cztery lata bałam się potem wyjść sama na ulicę po czwartej po południu.

W oczach ludzi, którzy zetknęli się z tą sprawą, nawet teraz bez trudu można odnaleźć strach. - Ja przez cztery lata bałam się potem wyjść sama na ulicę po czwartej po południu. Rozumie pan to?! Więc nie chcę rozmawiać - powie jedna z osób związanych ze śledztwem, zanim zamknie przed dziennikarzem drzwi. Policyjna grupa, od początku śledztwa w sprawie zamordowania ze szczególnym okrucieństwem Katarzyny Z., pracowała pod presją obawy, że morderca może znowu zaatakować.


31 maja 1999 r., a więc niemal pięć miesięcy od znalezienia fragmentów ciała dziewczyny, policjanci weszli do małego
domku w Brzyczynie w gminie Mogilany pod Krakowem. Znaleziono tam rozkawałkowane zwłoki mężczyzny. Skóra z jego głowy była zdjęta - leżała obok zszyta nitką w maskę. Zabójcą był syn ofiary. Zakładał maskę na głowę, by przed swym dziadkiem... udawać ojca. Ta makabra musiała zostać skojarzona ze sprawą Katarzyny Z. Same przypadki rozkawałkowania zwłok są stosunkowo częste.


W ciągu ostatnich 40 lat zdarzyło się ich w Krakowie i regionie 24. Jednak zdjęcie fragmentów skóry jest o wiele rzadsze. Według danych Zakładu Medycyny Sądowej UJ, w tym samym czasie odnotowano zaledwie jeden taki przypadek, w 1983 roku. A teraz, w ciągu pół roku, zdarzył się już drugi! W dodatku sprawca - Rosjanin, który przyjechał do Polski w 1991 r. z Nalczika - od 1992 r. studiował na UJ psychologię. Na tym wydziale niewiele wcześniej uczyła się Katarzyna Z.


Czy to mógł być przypadek? Są ludzie, którzy do tej pory nie mogą w to uwierzyć. Policjanci przyznają, że w 1999 roku mieli wielką pokusę, by Władimirowi W. przypisać także zamordowanie Katarzyny Z. Ale zabrakło dowodów i przekonania. Rosjanin został skazany za jedno zabójstwo i teraz odbywa karę w swojej ojczyźnie. Podobnych alarmów, kiedy śledczym wydawało się, że są blisko zabójcy Katarzyny Z., było jeszcze kilka. Ekipa śledcza postawiona została na nogi, kiedy w okolicach Kleparza zaczęto szeptać, że mężczyzna znany tam pod ksywą "Łapa", chwalił się, że miał w domu ludzką skórę.


Niemal natychmiast po uzyskaniu tej informacji policja przeprowadziła u niego rewizję. Bez skutku. We wrześniu 1999 r. pojawiła się kolejna elektryzująca informacja. Tym razem chodziło o mężczyznę, który w 1983 r. zabił żonę i syna. Ciało chłopca podzielił na 9 części, a z głowy żony zdjął skórę. Został umieszczony w zakładzie psychiatrycznym. Ale w końcu marca 1998 r., czyli kilka miesięcy przed zaginięciem Katarzyny Z., został z Kobierzyna wypuszczony. Jednak kiedy policjanci do niego dotarli, zobaczyli, że jest w fatalnym stanie i nie byłby zdolny do zamordowania studentki.


Mnóstwo czasu zajęło ekipie śledczej wyjaśnianie informacji o pewnym mieszkańcu krakowskiego Kazimierza. Poszlak wskazujących, że Robert J. może być mordercą pojawiło się sporo. Leczył się psychiatrycznie. Nienawidził kobiet. Jedną z sąsiadek obserwował przez lornetkę, aż musiała założyć w oknie żaluzje. Chodził za nią, pisał do niej wulgarne listy. Bała się go. Okazało się też, że mężczyzna kupuje damską bieliznę i lubi wieczorne spacery nad Wisłą.


Niektórzy jego sąsiedzi zeznawali, że gdy tylko usłyszeli informacje o losie Katarzyny Z., natychmiast pomyśleli, że może to Robert J. jest sprawcą. Śledztwo jednak tego nie potwierdziło. W lipcu 1999 r. rodzina mogła pochować szczątki Katarzyny Z. Na pogrzeb przyszło wielu jej rówieśników z czasów szkolnych. Z upływem lat na grobie dziewczyny we Wszystkich Świętych pojawia się coraz mniej zniczy świadczących o tym, że ktoś poza rodziną pamięta o jej losie. - Mnie ta sprawa do dziś nie daje spokoju - mówi jednak dr Tomasz Konopka z Zakładu Medycyny Sądowej.


Był pierwszym lekarzem, który widział szczątki Katarzyny Z. Nie może zwłaszcza pojąć po co ktoś zadał sobie tyle trudu, by zdjąć z ofiary całą skórę. Razem z kolegami z Zakładu zastanawiał się nawet, czy inspiracją nie mógł być artykuł, jaki ukazał się krótko przed zaginięciem dziewczyny w jednej z gazet. Opisany był tam i sugestywnie zilustrowany mit św. Bartłomieja, który przed ukrzyżowaniem został obdarty ze skóry. Co do przyczyn śmierci Katarzyny Z. dr Konopka ma własną teorię.


- Na znalezionej przy stopniu wodnym Dąbie nodze stwierdziłem złamania bardzo podobne do takich, jakie mają ofiary wypadków drogowych. Może więc Katarzyna Z. zginęła w wyniku takiego wypadku, potem ktoś, może np. Władimir W., znalazł jej ciało i zdjął skórę? - zastanawia się. Prowadzący śledztwo uważają jednak, że jego teoria ma poważną słabość: nie można wykluczyć,że wspomniane złamania powstały po śmierci, gdy noga znalazła się w maszynerii zabezpieczającej stopień Dąbie przed przedostawaniem się do turbin konarów i opon pływających w rzece.


Dr Konopka ma jednak dodatkowy argument. Kilka lat temu natrafił w specjalistycznej literaturze na opis rozstępów pourazowych. Pojawiają się na skórze ofiary wypadku obok ran zadanych przez pędzący z szybkością ponad 80 km/h samochód, albo po upadku z dużej wysokości. - Proszę popatrzeć - mówi lekarz i pokazuje dwie fotografie. Na jednej widać w silnym zbliżeniu fragment skóry z nogi Katarzyny Z. Na drugim krawędź odpowiadającego mu, równo obciętego kawałka uda. Znalezione zostały w różnych miejscach, ale rozstępy widać na obu.


Czy to oznacza, że noga została odcięta po takim urazie? Prokuratorskie śledztwo we wrześniu 2000 r. zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy. Policja swojego śledztwa nie przerwała.Prowadzi je Archiwum X, specjalna jednostka w Komendzie Wojewódzkiej. Dawni znajomi ofiary najchętniej by zapomnieli o tragedii. Podobno Katarzyna Z. miała na dłoni wykreśloną bardzo krótką linię życia. Tylko czy to zwalnia nas z szukania odpowiedzi na pytanie, kto je zakończył?


Wciąż szukam dziwaka związanego z Wisłą (3)



Z nadkomisarzem Bogdanem M. (policjant zastrzegł swoje nazwisko), szefem biura Archiwum X w Małopolskiej Komendzie Policji, rozmawia Marek Bartosik

Kieruje Pan policyjnym wydziałem spraw beznadziejnych. Jak na ich tle wygląda historia zaginięcia i zamordowania Katarzyny Z.?
Może nigdy dotąd nie zostało to powiedziane wprost, ale od początku wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z przestępstwem na tle seksualnym. Ich sprawcy nie tylko obawiają się kary, ale przede wszystkim potępienia społecznego. To dodatkowo utrudnia docieranie do prawdy. Tutaj ktoś zaatakował dziewczynę nie tylko
po to, by ją zamordować, ale by zdjąć z niej skórę. Po coś była mu potrzebna. Wypadki oskórowania zdarzały się, także w Polsce. Dotyczyły jednak zwykle twarzoczaszki, czasem innych fragmentów ciała. Nigdy nie było tak, żeby niemal cała skóra posłużyła do wykonania swego rodzaju kostiumu. Razem z tą sprawą znaleźliśmy się więc wobec nowej dla nas kategorii przestępstw.

Jak policja zareagowała na ten fakt?
Powstała specjalna grupa śledcza, która sięgnęła do wszystkich podobnych spraw stwierdzonych w Polsce. Nawiązaliśmy też współpracę z FBI. Robiliśmy, co mogliśmy, by odnaleźć sprawcę, bo wszystko wskazywało na to, że zabójstwo Katarzyny Z. może być tylko pierwszym z serii. Te obawy mają proste uzasadnienie w fakcie, że czynności seksualne są powtarzalne. Jeżeli napięcie seksualne rośnie, to sprawca ponownie szuka takiego samego sposobu jego rozładowania i powtarza zbrodnię. Przy tej sprawie po raz pierwszy na taką skalę użyte zostały w Polsce badania DNA. Na ówczesne możliwości i wiedzę zrobiono bardzo wiele.

Mija jednak dziesięć lat. Czy macie jakiekolwiek podejrzenia świadczące, że zbrodniarz uderzył jeszcze raz?
Nie, ale mnie to wcale nie uspokoiło. Istnieje stereotyp, że przestępcy seksualni, powtarzając schemat dokonywanych zbrodni, zostawiają na miejscu zbrodni swoistą wizytówkę, na ogół w postaci określonego sposobu działania. Ale jest wiele przykładów świadczących, że czasami bardzo trudno jest powiązać różne czyny z tą samą osobą, której później zostały udowodnione.

Jak eksperci FBI reagowali na sprawę Katarzyny Z.?

Dla nich oskórowanie na taką skalę także było pierwszym odnotowanym w cywilizowanym świecie. Podobnie jak nam, jeszcze podczas oględzin na pchaczu narzucały się im skojarzenia z filmem "Milczenie owiec". Podejrzewam, że ten film mógł wpłynąć na fantazje seksualne zabójcy Katarzyny Z. Oparty jest przecież na autentycznej historii człowieka, który zszywał kostium z kawałków skóry, tyle że zdjętej z kilku kobiet.

Od zaginięcia Katarzyny Z. do znalezienia jej szczątków upłynęły dwa miesiące. Potem przez pół roku udawało się policji utrzymać w tajemnicy informacje o tym, co znaleziono na pchaczu. Może to był błąd?
Wątpię. Nie chcieliśmy wywoływać paniki. Ile ona może narobić szkód w śledztwie, przekonaliśmy się trzy lata temu, po znalezieniu ludzkiego kadłuba w Prokocimiu. Panika powoduje nadmiar informacji, a on jest często gorszy od ich braku, bo powoduje chaos. Ludzie się boją , a pod wpływem strachu wszystko wydaje się im czarne i złe. Dla nas najważniejsze było ustalenie tożsamości ofiary. Udało się to szybko w wyniku analizy przypadków zaginięć młodych kobiet. Byliśmy już po kilku dniach właściwie pewni, że znalezione szczątki należały do Katarzyny Z. Wyniki badań DNA przyniosły potwierdzenie tych informacji. Nie czekając na nie zaczęliśmy sprawdzać osoby z pierwszego kręgu kontaktów ofiary. Rodzinę, znajomych ze szkoły i miejsca, w których lubiła przebywać. Na pewno śledztwo utrudniał fakt, że przez ostatni okres przed zaginięciem udawała, iż chodzi na zajęcia na uczelnię. Nie wiemy więc praktycznie do dziś, z kim nawiązała kontakty przez pierwsze tygodnie listopada 1998 roku. Szukając informacji na ten temat mogliśmy się kierować jedynie jej dotychczasowymi przyzwyczajeniami.

W 2000 roku postępowanie prokuratorskie dotyczące zamordowania Katarzyny Z. ze szczególnym okrucieństwem zostało umorzone. A co zrobiła policja?
Do tej pory prowadzimy postępowanie operacyjne, które w żaden sposób nie jest ograniczone czasowo. Człowieka, który zabił Katarzynę Z., nadal szukamy. Cały mój sejf zajmują materiały tej sprawy. I wiem, że tutaj stosowanie standardowych metod na nic się nie przyda.

W 1999 roku doszło pod Krakowem do wypadku zdjęcia skóry z głowy starszego mężczyzny przez jego syna, studenta psychologii UJ. Dlaczego wykluczyliście jego związek ze sprawą Katarzyny Z.?
Wie pan, nam też wtedy wydawało się, że za tą zbrodnią musi stać ten sam człowiek, który zabił Katarzynę Z. Bo przecież tam także doszło do oskórowania, związany był z tym samym środowiskiem co Katarzyna Z. Przeprowadziliśmy wielodniowe, szczegółowe przeszukania domu w Brzyczynie w gminie Mogilany, gdzie Władimir W. zabił swego ojca. Szukaliśmy jakichkolwiek śladów Katarzyny Z. Bez skutku. Okazało się też, że w obu sprawach inne były techniki oskórowania. A co najważniejsze: zabójca z Brzyczyny nie działał z motywu seksualnego, a z nienawiści do swojego ojca. Sprawdziliśmy całe środowisko Władimira W. Nie udało się znaleźć nawet poszlak łączących go z Katarzyną Z.

O Katarzynie Z. zapomnieli lub nie chcą pamiętać nawet ludzie, którzy albo ją znali, albo zetknęli się z jej sprawą. Czy można więc liczyć, że ktoś inny będzie pamiętał coś, co może mieć dla śledztwa istotne znaczenie?

Często ludzie bardzo długo mają wątpliwości czy ich spostrzeżenia sprzed lat mają znaczenie. W sprawie tak dramatycznej jak ta zwyczajnie boją się też je ujawniać. Przypominanie zabójstwa Katarzyny Z. po latach służy więc docieraniu do tych, którzy się wahają. Bo im tak naprawdę wiedza, jaką posiadają, nie daje spokoju. Ale pamiętają.

Na czym dziś opierają się racjonalne nadzieje na wyświetlenie tej sprawy, która, pamiętana czy nie, to jednak ciąży nad Krakowem?
Detektyw musi się spieszyć bezpośrednio po zbrodni. Teraz staram się działać wyzwalając się spod presji upływającego czasu. Z jednej strony życie wymaga uporządkowania, terminów, kierowania się jakąś ekonomią. Ale czasem rolą detektywa jest tylko dokładnie pamiętać wszystkie okoliczności związane z daną sprawą, bo jedna informacja, czasem przypadkowa, ustalona przy okazji innych śledztw, powoduje, że to, co wydawało się znajdować za szczelną zasłoną tajemnicy, otwiera się. Po 10 latach uczestnictwa w tym śledztwie bardziej wierzę w intuicję, niż racjonalne przesłanki. Jestem wrogiem tworzenia wzorów postępowania, trzymania się schematów. Boję się własnego doświadczenia, które rodzi rutynę. Wolę iść cięższą drogą niż ta wyznaczana przez statystyczne prawidłowości. Na tym przekonaniu opiera się też praca Archiwum X. Powstało ono na tle doświadczeń zebranych przy okazji pracy nad sprawą Katarzyny Z. Udało się nam już wyświetlić wiele zbrodni. Wierzę, że któregoś dnia dowiemy się, kto zamordował Kasię. Być może jest tak, że działania policji spowodowały, że podobne zbrodnie nie powtórzyły się. A być może sprawca siedzi w więzieniu za inne przestępstwa, może znalazł się w zakładzie psychiatrycznym, może uregulował swoje życie seksualne...

Na jakiego rodzaju informacje więc Pan teraz czeka?
Niezależnie od kontynentu, na jakim podobne zbrodnie zostały dokonane, niezależnie od kręgu cywilizacyjnego, w jakim nastąpiły, da się znaleźć pewien wspólny rdzeń cech, które mają niemal wszyscy ich sprawcy. Zwykle okazuje się, że w swoim środowisku uznawani są za dziwaków. Zaczepiają kobiety, ale bez symptomów agresji, więc nie są traktowani poważnie. Trzy czwarte z nich z nich ucieka w nadmierną religijność, by zabić poczucie winy. Tak było z protoplastą bohatera "Milczenia owiec". I jeszcze coś bardzo ważnego, co wynika z charakteru i okoliczności tej konkretnej zbrodni na Katarzynie Z. Jej morderca musiał być jakoś związany z Wisłą. Ona musi grać jakąś rolę w życiu przestępcy. Musiał znać tę rzekę i miejsca na jej brzegu, gdzie niezauważony mógł wrzucić do wody szczątki. Jeśli więc ktoś kojarzy jakieś zdarzenia do jakich doszło od 12 listopada 1998 r. do stycznia roku następnego między stopniami wodnymi Kościuszko i Dąbie, powinien się z nami skontaktować.

Czy przez te lata śledztwa miał Pan poczucie, że jest Pan blisko mordercy?
Od pewnego czasu mam uczucie, że i ta sprawa zostanie rozwiązana.


Linki do oryginalnych artykułów z Gazety Krakowskiej:
Cz. 1
Cz. 2
Cz. 3

Użytkownik balas edytował ten post 02.01.2011 - 23:35

  • 8

#2

defensis.
  • Postów: 356
  • Tematów: 13
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Historia na prawdę dobrze opisana. Dawno nie czytałem czegoś z tak dużym zainteresowaniem. Ja osobiście bym obstawił tego ruska, Wladimira bo jak go skazali to już nie było doniesień o podobnych makabrach. Albo były tylko są trzymane w tajemnicy tak jak sprawa Kasi na początku.
  • 0



#3

balas.
  • Postów: 363
  • Tematów: 15
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Historia na prawdę dobrze opisana. Dawno nie czytałem czegoś z tak dużym zainteresowaniem. Ja osobiście bym obstawił tego ruska, Wladimira bo jak go skazali to już nie było doniesień o podobnych makabrach.


Jest to możliwe aczkolwiek tu nie pasował motyw zabójstwa. Wladimir nie działał z pobudek seksualnych tylko z zemsty. Co do tego, że nie było kolejnych takich wydarzeń to o niczym nie świadczy. Sprawca mógł zostać aresztowany za inne przestępstwo, mieć poważny wypadek/zachorować, umrzeć, itp. No i jest jeszcze najgorsza możliwość. Morderca działa dalej tylko, że teraz lepiej ukrywa zwłoki.


Albo były tylko są trzymane w tajemnicy tak jak sprawa Kasi na początku.


Raczej nie. Nic na ten temat nie słyszałem. Z tego co wiem to natomiast łączono sprawę Katarzyny Z. z zabójstwem, które miało miejsce na Śląsku kilka lat wcześniej. W połowie lat 90-tych XX wieku nad jedną z rzek w ówczesnym woj. katowickim znaleziono kufer z rozćwiartowanymi zwłokami niezidentyfikowanej młodej kobiety. Ponoć były mocne poszlaki wskazujące, że mógł to być ten sam sprawca, co w Krakowie. Choć jakiś jednoznacznych dowodów na poparcie tej tezy brak.
  • 0

#4

Sly.
  • Postów: 101
  • Tematów: 15
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Bardzo zła
Reputacja

Napisano

Ale głupi detektyw .....

 Edycja: Kurczak

Dołączona grafika


  • -4

#5

anomi.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Za tyle lat to sprawdzili by już wszystkich studentów medycyny, podejrzanych chirurgów na tamten czas skoro jego fachowość jak i użyte narzędzia nakreśliły obraz zwyrodnialca
Tylko policja woli czekać aż ktoś sam pochwali się jakąś informacją "nie zapomni" a najlepiej jak by przestępca sam się zgłosił
Tyle lat po prostu nie wierzę że nie dało się wykryć sprawcy...
Straszna historia czytając wzmaga we mnie smutek żal agresja...
  • 0

#6

EpicFail.
  • Postów: 208
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

całe szczęście, że ten psychol nie siedzi w polskim więzieniu.

ktoś mi teraz będzie próbował wmówić, że dla takich ludzi nie powinno się tworzyć obozów pracy. powinno się zamykać w kopalniach, kamieniołomach i gdziekolwiek, gdzie się tylko da. na ile sobie zarobią, na tyle się najedzą. jak będą protestować przeciw takim warunkom, to po prostu się nie najedzą, tydzień poprotestują i się wezmą za robotę. skoro mało tego, że są przestępcami, to jeszcze zwyrodnialcami, to nigdy nie nauczą się żyć w społeczeństwie, więc niech robią chociaż coś konstruktywnego.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych