Hm... jestem nieuleczalnym sceptykiem i badaczem .
Zawsze stosuję zasadę brzytwy Ockhama. Szukałem z pewnych powodów (pózniej napiszę dlaczego) przypadków oddziaływania bezposredniego na ciało ludzkie zjawisk
które mozna nazwać paranormalne.
To co napisał Przemo to prawda, za wyjatkiem jednej uwagi z nazewnictwa.Zjawisko gdy w wyniku stanu głębokiej hipnozy (a również autohipnozy - stany mistyczne) na ciele wyniku sugestii urazu pojawiaja się charakterystyczne dla danego urazu rany nie nazywa sie samookaleczeniem.
Samookaleczenie to świadome lub nie fizyczne odziaływanie tak by doprowadzić do własnego urazu . Pacjent moze to robić nieświadomie i zaprzeczać takiemu postepowaniu ale da się np nagrać ukrytą kamerą jak to robi.
Rany powstałe w wyniku sugestii nie są samookaleczeniem.No chyba ze mówimy o zjawisku na pograniczu- stygmatach.
Więc odpowiedź jest taka: do zranien moze napewno dojść gdy człowiek wystarczająco mocno uwierzy ze jest raniony . I niema tu zadnego znaczenia czy uległ tu intensywnej sugesti, autosugestii czy wiarze w konkretny atak jakiegoś bytu . W niektórych przypadkach jest teoretycznie mozliwe ze osoba o darze silnej sugestii moze nieswiadomie stać sie ośrodkiem istnego zmasowanego ataku bytów .
. I to niezaleznie czy byty takie realnie istnieją czy tylko są imaginacją.
To co teraz napisze jest dość osobiste i nie pisze tego by ktoś uwierzył w coś lub nie. :
Wrażenie kontaktu z bytem jest nieprawdopodobnie realne. Tak naprawdę nie da sie odzielić wspomnień realnych od "nie realnych".Kilka razy byłem świadkiem czegoś co od biedy mozna zintrpretować jako zjawiska paranormalne.Albo zwidy
Gwoli wyjaśnienia "tła zdarzeń" te: 3 "kontakty" odbyły sie na moim domu lub w bezpośrednim jego poblizu. Dom w którym mieszkam od kilku lat to bardzo stary budynek . Kiedyś służył jako dom dla nauczycieli w szkole parafialnej ,pózniej dobudowano do niego kuźnię i kilka zabudowań. Wiek najstarszej części jest trudny do oszacowania, udało mi sie określić na podstawie listu znalezionego w czasie remontu (tak naprawde to ten list spadł mi na głowę) rok generalnego remontu na 1928.
Najstarszy obiekt znaleziony w obrębie zabudowań to moneta z 1750 roku Sam budynek lezy w małym parku z
bardzo starym cisem .
W ogrodzie jest mocno tajemnicza studnia. Druga studnia jest wewnątrz domu . Dom leży przez wąziutką uliczke po sasiedzku z starym XIVw kościołem a dokładnie z jego murem obronnym Dokładnie za murem są groby rycerskiego rodu von Borsicz z zachowanym 1 fragmentem nagrobka .
Tak naprawde to nie wiem czy fragment mojego ogrodu nie słuzył kilkaset lat temu jako cmentarz.Jest też z pewnych przyczyn prawdopodobne ze znajdowała się na miejscu koscioła stara świątynia pogańska.
Jak udało się mi określić jednoznacznie że w domu nikt nie umarł od ok 80 lat (wczesniej trudno powiedzieć: brak swiadków i dokumentów).
Wracajmy do naszych zjawisk para...
1Pewnego letniego dnia wstałem rano w sobotę ,totalna laba, ubrałem się , żona jeszcze spała, wypiłem herbatkę. Dla zrozumienia nastepnych zdarzeń powiem ze wtedy miałem 2 duże psy .
Przed herbata wypusciłem psiaki na dwór bo piszcały ze chcą wyjść. Po herbatce zdecydowałem sie wyskoczyć do pobliskiej piekarni(super paczki) . Po tupałem na pietro wyjac cos z szafy i nagle poczułem ze z tyłu otarł się o mnie duzy pies . odruchowo pogłaskałem go i klepłem po kłębie.żadnych anomali typu spadek temperatury otoczenia , futro ciepłe trochę szorstkie . Ot typowy owczarek niemiecki. Nawet nie ogladajac się powiedziałem" Fiona aleś tys urosła"(pies jest nieco mniejszy ) i nagle "zajarzyłem" ze psy są na zewnątrz domu. Nie wystraszyłem ,bo pomyslałem ze pewnie dzień wcześniej z psami (pies i suka) zapałetała się duża psica sąsiada -Aza. Rozgladam się- niema psa. Kurcze co jest grane ?????Sprawdziłem cały dom niema psa. Drzwi wejściowe sprawdziłem ale były zamknięte na klucz(zamykam za psami bo potrafią same otwierać sobie klamką). Okna - mikro uchyły i uchył . Pies tej wielkości (ok 80-90 wzrostu) niema szans sie dostac. Co jest grane????
Siadłem, przemyślałem , 0 szans że to było pozorne obudzenie itp..... Nie wiem co to było. Rok póżniej w czasie sprzątania starej stodoły zobaczyłem katem oka minieszego juz brazowego psa jak podchodzi do sterty rupieci przy ścianie i znika za nimi . Pomyslałem ze pewnie jakiś pies sie przypałetał i go wołam .I nic . Zagladam za rupiecie i nic nie widać. Przestraszyłem sie że może go przygniotła kupa starych skrzyń i zacząłem gwałtownie odrzucać je na bok bo myślałem że jest od spodem . Nic tam nie było za to za skrzyniami był ślad zamurowanych drzwi(od drugiej strony zamaskowanych tynkiem). O drzwiach nie wiedziałem.
Niemam sensownego wytłumaczenia , na to zdarzenie.
I zdarzenie nr 3.
Najbardziej nieprawdopodobne . Jak ktoś mi by taka historię opowiedział to nie uwierzyłbym
Robiłem akurat ogrodzenie od strony pól. Byłem zasłoniety zabudowaniami od strony uliczki i od strony sasiadów (co będzie dośc istotne ) .W czasie nawiercania słupków zepsuła mi sie jedna wiertarka(plastikowe zębatki- zakup w makro) Zostało do nawiercenia kilka otworów , chciałem szybko skończyć pracę więc wyciągłem strarą wiertarke z rupieci i wziełem sie za wiercenie . Wtedy moja instalacja elektryczna nie miała bezpiecznika różnicopradowego.
byłem w suchych gumofilcach(doskonała izolacja więc na poczatku nie poczułem ze wiertarka ma przebicie na metalowym uchwycie wiertarskim.Klecząc przymocowałem śrubami ostatni panel płotu, furtke i.... popełniłem błąd który o mało nie zabił mnie. Trzymając wiertarke za uchwyt(przebicie) oparłem sie reką o ziemię (uziemienie) i .... Popłynął spory prąd przez moje ręce i klątke piersiową. Prad rażenia był na tyle duzy że spowodował silny skurcz ,za mały jednak by wybić korki. Ręce i co gorsza całe ciało od lini rąk w dół zostały spralizowane silnym skurczem .Mieśnie płuc ównież mogłem, więc nie mogłem zaczerpnać powietrza. Mogłem poruszyć tylko szyja i mieśniami głowy , ponieważ skurcz zablokował płuca niemogłem tez krzyczeć .Po chwili zaczełem się przewracać z klęczek na ziemię. Miałem pecha- gdybum przewrócił na ręke z wiertarka to tylko tą reką płynał by prąd i tylko ona była by unieruchomiona więc miałbym szansę sam się uratować podnosząc się druga ręka drewnianej szopy lub paneli.niestety przetoczyłem sie na plecy przez ta druga ręke -cały czas prad mnie paralizował, dusiłi i uniemozliwiał krzyk.Wyladowałem na plecach : ręka która wciąz trzymała wiertarkę była w powietrzu zaś płynacy prad tym razem płynął inna drogą :z ręki do dołu pleców i z ręki do tyłu głowy . . Silny skurcz tak wygiął mi szyje i plecy że myślałem że własne mięśnie złamią mi kregosłup.W tym momencie mogłem swobodnie tylko ruszać oczami i mieśniami twarzy
Zaczeło mi brakować tlenu zreszta serce tłukło tak gwałtownie że chyba miałem migotanie komór serca.Czułem że zaraz umre.I wtedy stało sie coś na co nie znajduje łatwego racjonalnego wytłumaczenia.
Poczułem i ...niewiem nawet jak to opisać (to tak jakby opistywać daltoniście kolor) zobaczyłem niewiem co . Zobaczyć niewidzialne? Optycznie nie widziałem różnicy ale moje oczy odczuwały ze "coś" "wybiegło" zza budynku.
Nic tam nie widziłem ale wiedziłem że tam cos jest . Cos przyspieszyło zbiegając/"zsuwając" sie z niskiej skarpy tak jakby wzieło zamach i . Niewiem jak, ale wiertarka została wybita /wypchnieta z ręki, przeleciaała 1,5 metra i walneła z spora siłą w drewnianą scinę drewutni .Poczucie obecności znikło natychmiast . paraliz -skurcz też.Podniośłem się z ziemi otrzepałem , nagle skurcze zołądka spowodowały silne wymioty. Po paru sekundach wyprostwałem sie i rozejzałem . Niebyło nikogo. .. Nogi ugineły się podemną więc klapłem na ławeczce obok. Pochwili poderwłem sie i skłoniłem sie na ile mogłem najnizej bez wymiotów i zawrotów głowy i wyszetałem "Dziekuje, umarbym bez Ciebie" . Po chwili dodałem " Kimkolwiek jesteś Ratowniku ". Po minucie dodałem "Jak masz jakies zyczenia to mów teraz- nikt nie słucha wiec możemy porozmawiać. Nikt nie pomyśli że zwariowałem".... Cisza.
Wielokrotnie szacowałem swoja wiarogodność jako świadka . Niestety muszę dokonac samokrytyki . Nie jestem 100% pewnym świadkiem .
Ponad 25 lat temu w wyniku błedu pielegniarki zafundowano mi najpierw migotanie komór serca , a potem w wyniku paniki w czasie akcji reanimacyjnej przeszacowano ilość leku uspokającego i stanęło mi serce. Wg reanimujacych mnie na ok 1- 2 minute czasu. Ciekawa rzecz: wg moich ekstremalnie splatanych wspomnień z tych chwil (wiarygodnie pamietam przejście na tamtą faze i powrót) te dwie minuty trwały dobe , moze pół...
. W ciagu tych 2 minut mogło dojść do trwałego uszkodzenia mózgu.
Nie mam dokumentów na całe zajście bo mam wrazenie ze lekarze z lokalnego osrodka starali się zamieść sprawe pod dywan. Pamietam nawet odesłali mnie karetka do domu mimo ze byłem w takim stanie że ledwo potrafiłem powiedzieć jak sie nazywam, ale gdzie mieszkam juz nie. Adres mieli z legitki.W domu na szcęście zopiekował sie mna ojciec.
Od tego czasu zdarzją sie mi dziwne zdarzenia z stanami swiadomości. Nie, nie Żadne tam drastyczne zaniki czy fałszywe wspomnienia.Przez te 25 lat 4 razy przytrafiły mi sie dziwne stany. Wszystkie podobne . Sprowadzły sie do tego że w sytuacji gdy zawodziła logika lub nie dawała prawidłowej odpowiedzi na wybór miedzy 2 podobnymi opcjami wtedy tak jakby podswiadomość przejmowała sterowanie.
1 Opisze przypadki
Najbardziej charakterystyczny.Było to 2 lata po akcji ze wyprawa na "druga stronę śmierci" . Wracałem z dziewczyną z szkoły i staliśmy na krawężniku chcąc przejść na drugą strone ulicy . Na przeciwko rósł potężny kasztan ,była jesień na drzewie były liscie jednak rano spadł deszc potem deszcz ze sniegiem potem snieg , i chwycił lekki mróz Cały opad przykleił sie do konarów , gałężi i masy liści.Pamiętam ze jechał jakis samochód ale był dość daleko więc chcieliśmy przebiec przed nim na druga stronę drogi. W tym momencie cos w głowie się stało , PYK i ku zdumieniu mojej dziewczyny zatrzymałem sie ,złapałem ja z ręke i spokojnie powiedziłem nieswoim głosem "STOIMY i CZEKAMY" . Mniej wiecej jak byśmy mieli dobiec na drugą strone ulicy bez dźwieku ostrzezenia runął kasztan pokrywajac masą oblodzonych komnarów cały chodnik , rostrzaskujac ławeczke i rozgniatajac stalową poręcz (był to deptak nad rzeką) Jakis człowiek który znalazł sie na samym brzegu zawalonego drzewa lezał z przygniecionymi nogami . Krzyczał.Później pojawiła się karetka i wyciagła nieszcześnika z pod zawaliska . Chyba miał złamane obie nogi.
My mieliśmy być pośrodku strefy upadku...
Tak sie składa że ta dziewczyna jest moją żoną. Wiele razy opowiadała swoimi słowami to zdarzenie . Mówi mi ze powiedziałem to takim głosem ze po prostu same nogi bez udziału świadomości wykonały polecenie "stój".
Drugi przypadek był w 1997 roku . Mało kto pamieta ale gdy fala powodziowa zblizała się do Wrocławia w czasie powodzi władze do ostatniej praktycznie chwili zapewniały ze nie bedzie zalań w mieście. Wynajmowalismy wtedy malutka kawalerke w strefie tzw :"Trójkata bermudzkiego". Bylismy " przed pierwszym" wiec nie mieliśmu jako biedni studeńci zadnych zapasów gotówki. Niektórzy sąsiedzi kupowali na zapas cukier , wodę mineralna, makaron kaszę my zas mieliśmy tyle forsy by przetrwać tylko do wypłaty . Zreszta to było raptem pare dni.
I wtedy znowu to się stało . Wyszłem z domu doszłem do Mostu Grunwaldzkiego i tu mniej wiecej "urwała mi sie ciagłość myslenia logicznego" Biegiem wruciłem do domu , spokojnie stwierdziłem" PAKUJ CO ZDOŁASZ, JEDZIEMY DO DOMU " zona mówi że wtedy znów był ten sam głos i te
inne oczy. Bez słowa w pospiechu spakowaliśmu co dało sie do plecaka , wzielismu koce i spiwory ,sprzet do biwakowania . Ja pakujac sie miałem coraz wieksze opory .Decyzja była ekstremalnie nierozsadna No bo jak : jesteśmy z Kotliny Kłodzkiej,.Jedyne drogi dojazdowe prowadza przez teren gdzie powódz jak pokazywała lokalna tv pozrywała drogi. Wojsko zawraca wszystkich próbujących wjechać do kotliny. Nie mamy samochodu . Cała komunikacja autobusowa i kolejowa w tym kierunku odwołana .
Moze się uda złapać "stopa "do Zabkowic Śląskich ,pózniej trzeba "przebic sie" pieszo, unikajac posterunków policyjnychI i wojskowych .Przez jakieś 60 km górami
. W górach znaczna cześc potoków pozrywała kładki. Od początku powodzi nie udało nam sie skontaktować z rodzinami (woda zerwała linie telefonicze) .Nie wiedzieliśmy co z nimi. Z drugiej strony mielismy pracę we Wrocku jak sie nie zjawimy to nas wyleją.
Logicznie rzecz ujmujac podjąłem pod wpływem jakiegos podejżanego impulsu kretyńską i ekstremalnie niebezpieczną decyzje. Z nastawieniem "w razie czego najwyzej wrócimy z przedmieści (gdzie zwyczjaowo łapaliśmu stopa)" Wyszliśmu z domu, zdazyliśmu przejść kilkanascie metrów ulicą gdy z przecznicy zaczeła się wlewać woda.Wybuchł straszy chaos: niektórzy rzucili sie przeparkowywać smochody, niekturzy próbowali zatrzymać wodę sypiąc jakieś mini-wały z piasku, cegieł, kamieni i ziemi .Po tych wałach jeździły samochody przeparkowywane przez właścicieli którzy sie zagapili.....Jka potem się dowiedzieliśmi woda tam gdzie mieszkaliśmu zalała domy do wysokości 3,5 m Ludzi zaczeto dopiero ewakuować jak kilka numerów dalej zawaliła się kamienica.
Już nie czekaliśmy na resztę z 5 i "z buta" popedziliśmy za linię torów gdzie jak mieliśmy nadzieje (jak się okazało słuszną) woda powodziowa nie dotrze. Złapaliśmy autobus na Bielany (zeby nie naruszać skromniutkich zapasów gotówy jechaliśmy na gapę
) postaliśmy chwile(bez wielkiej nadziei na okazje) na Bielanach gdy akurat wtedy jechał kumpel z liceum . Poniewaz też nie miał kontaktu z rodzina i chciał dostarczyc jakieś zapasy żywności to udało mu się pozyczyc terenówke i namówić innego kumpla z terenówka na "przygode zycia" czyli wyprawę w nieznane.W przeciwieństwie do nas był lepiej przygotowany na przeprawe . Nawet udało mu sie skołować wojskowe mapy całego terenu.Bez problemy więc dotarliśmy po 4 godzinach podchodów(normalnie 2 h)do domów ... Ale to juz inna historia.
No i właśnie jeszcze jeden taki przypadek . Sprzedaliśmy mieszkanie bo mieliśmy na oku dom do kupienia. Dom post faktum okazał nie dokupienia z powodów prawnych. Zaczeliśmu rozpaczliwie szukać czegos gdzie można zamieszkać. Nowy właściciel wyznaczył nam pólroczny termin na wyprowadzke. W ciagu paru miesięcy obejrzeliśmy multum domów.Żeby było weselej właśnie zaczął się boom mieszkaniowy i ceny zaczeły iść gwałtownie do góry .
Mogło sie zdarzyć że zostaniemy bez mieszkania i bez domu . No normalnie się powiesić . Sami szukaliśmy , dawaliśmy ogłoszenia do prasy , objechaliśmy wszystkie wioski pod wrocławiem . Ze swiadomością że tych pieniedzuy to raczej nam starczy na zakup budki telefonicznej albo altanki (i to nie wmieście tylko na wsi) i wtedy zadzwonił do nas poprzedni właściciel domu . O domu opowiadał enigmatyczne ze tak naprawde to do zburzenia najwyzej pomieszkać przez czas budowy . Potem zaczął się delikatnie i dziwnie podpytywać.....
Umówilismy wizyte na kilka domów na raz (żeby nie telepać sie po 100 km kilka razy tam i nazad )Dojechaliśmy do umówionego miejsca . Dom niezbyt fajnie wyglądał z zewnątrz, obglonione poszarzałe tynki... Weszliśmy mało przekonani do środka, obejzeliśmu pierwsze pomieszczenie. Właściciel mówi ze to jest ta "lepsza część" a tą drugą, starsza lepiej rozebrać.. W tej gorszej (starszej) cześci znowu mózg zrobił PYK i na ucho
tym swoim głosem powiedziłem zonce BIERZEMY. Po czym beznamietnie stwierziłem do właściciela że "działka mi się podoba ale jako dom to niema takiej wartości" I znowu PYK Do faceta walę": Po za tym w wiosce mówili mi ze dom jest nawiedzony i kto chciał go kupić z marszu to spotykało go niesczęście i Bedzie pan mia kłopoy ze sprzedaniem. " Tak prawde mówiąc to z nikim nie rozmawiałem w wiosce a domu nawiedzonego nigdy bym nie kupil bo ... nie.
Facia zatkało . Zaproponowałem obnizke ceny o 20 % zgodził sie n a15% ale dorzucił 2 tony węgla. Cena i tak była taka że za te pieniądze we Wrocku kupiłbym składzik na miotły. Troche z dusza na ramieniu umówiliśmu notariusza, podpisaliśmy umowe .Poczekaliśmy miesiąc aż Agencja Rolna zrezygnowała z prawa pierwokupu. I wprowadziliśmy sie . Zostało z pólrocznego terminu na wyprowadzkę z byłego mieszkania 16 godzin...Patrzac w stecz był to strzał z zamknietymi oczmi prosto w dziesiątke.
No dobra troche nie na temat ale chciałem określić moja wiarygodność jako świadek (lub niewiarygodność)
Odczucia fizycznego kontaktu z czymś czego najprawdopodobniej niema są całkowicie realne. Nie są tez spełnione
fragmenty wspólne dla opowieści o duchach . Spadek temperatury powietrza w pomieszceniu ,dreszcz chłodu itp... Nic takiego nie odczułem. Pogłaskana "psica" była ciepła i przyjacielska. Wrecz promieniała . Jedyne co nie typowe to to ze mam czuły węch a nie czułem zadnego psiego zapachu ani zadnego nietypowego.
Za drugim razem "niewidzialne coś" było promieniujace troska i "dobrem"? Niewiem jak to opisać . Wszystkie zdarzenia w jasny dzień , przy doskonałej pogodzie , wrecz cudownym "biomecie"
PS NIe piję i nie palę, wspomagaczy tez nie.