Skocz do zawartości


Unia Europejska umiera powoli


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
93 odpowiedzi w tym temacie

#61

Paweł.
  • Postów: 1000
  • Tematów: 22
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Co do Hiszpanii to, tak wielkie bezrobocie powstało z powodu końca boomu w budownictwie. Mniej więcej od lat 90'tych, aż do 2007 roku realizowano wiele inwestycji w tym sektorze z czego ogromna część była na kredyt. Masowo budowano mieszkania, domy, infrastrukturę, a nad morzem dodatkowy popyt na nieruchomości tworzyli zagraniczni turyści chcący zakupić apartament w tym miejscu. W tamtym czasie apotrzebowanie na pracowników budowlanych było tak ogromne, że Hiszpanie sami chodzili do domów imigrantów i proponowali im pracę. Gdy jeździłem tam w latach 2005/07 był to już schyłek. I chyba nie wiedzieli już co budować, bo na przykład jak jednego lata jechałem całkiem dobrą drogą bez dziur i kolein z jednej miejscowości do drugiej to następnego roku na tej samej trasie była już nowa nawierzchnia. W Madrycie w 1993/4 roku oddano przystanek autobusowy przeznaczony dla autobusów przyjeżdżających do miasta z mniejszych miejscowości. W 2007 roku tenże przystanek przeniesiono pod ziemię. W małych wioskach budowano drogi na podbudowie żelbetowej z wierzchnią warstwą asfaltu, gdzie koszt wybudowania 300 m odcinka wąskiej jednopasmowej drogi dochodził nieraz do 1 mln euro. W miejscowości, w której mieszkałem (5000 mieszkańców latem) oddano osiedle 40-50 domków jednorodzinnych, z których tylko kilka sprzedano, zaś reszta stoi pusta i niszczeje. Absurd gonił absurd. W dalszej perspektywie, aby utrzymać tempo wzrostu chcieli sprowadzić z Ameryki Południowej 10 mln ludzi, aby tu pracowali i zakładali rodziny. A po kryzysie chcieli już płacić po kilka tys. euro tym, którzy zgodzą się wrócić do siebie. Ich prawo socjalne pozwala na ubieganie się o zasiłek (400 euro) osobom które w tym kraju nigdy nie były i nie pracowały, np. mąż otrzymuje zasiłek na niepracującą żonę mieszkającą w innym kraju. Ostatecznie wraz z końcem 2007 recesja uwidoczniła fakt, że sektor ten jest przewartościowany. Mieszkania i domy nie znajdywały już nabywców. Ceny poleciały na łeb. Wielu inwestycji nie dokończono z powodu nieopłacalności, a firmy budowlane i deweloperskie z tegoż powodu zbankrutowały i zwolniły pracowników.

Winę za taki stan ponosi w dużej mierze socjalistyczny rząd Zapatero, który początkowo na fali inwestycji był bardzo popularny i to właśnie im przypisywano sukcesy gospodarcze Hiszpanii. W mojej opinii ich wina to rozrost biurokracji i państwa socjalnego oraz sztuczne utrzymywanie stóp % na niskim poziomie przez wiele lat, doprowadziła do takiego spustoszenia w tym kraju.

Hiszpańscy bezrobotni niechętnie idą w szarą strefę, tym bardziej że nie ma gdzie i poziom zsocjalizowania społeczeństwa jest tak duży, że każdy woli wystawić łapę po zasiłek. Poza tym w obecnych warunkach można trochę popracować na czarno jedynie w rolnictwie lub budownictwie, ewentualnie w gastronomii, ale to tylko w sezonie nad morzem i jest to domena głównie imigrantów.

Sytuacja w Hiszpanii czy innych państwach dotkniętych kryzysem tylko potwierdza prawdziwość austriackiej teorii cyklów koniunkturalnych i tejże wolnorynkowej szkoły ekonomii.
  • 3



#62

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Przeglądając ostatnio tematy na PcLabie, zauważyłem wątek założony przez Hiszpana. Pytał się on o koszty życia w Polsce... bo chce się tutaj przeprowadzić. :o

To dopiero znak czasów.
  • 0



#63

Paweł.
  • Postów: 1000
  • Tematów: 22
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jeżeli ten Hiszpan żyłby ze swojej emerytury lub zasiłku to bez wątpienia by się opłacało. Zasiłek w Hiszpanii jest zależny od tego ile się przepracowało. Dokładnie nie pamiętam limitów, ale jak ktoś przepracował ok 2 lat to mógł iść na 8 miesięczny zasiłek w wysokości 700-800 euro. Jak się skończy to można się starać o inne zasiłki, nie znam dokładnie ich systemu. Wielu Polaków jak miało zjeżdżać do Polski, dogadywało się z pracodawcami, żeby ich zwolnić. Potem przechodzili na zasiłek i wracali do Polski. Co 3 miesiące trzeba było podpisać gotowość do podjęcia pracy, więc wystarczyło kupić bilet za 100 euro w dwie strony, polecieć, podpisać i wrócić jeszcze tego samego dnia. O ile się nie mylę można 2 razy nie przyjąć propozycji z urzędu, a i nie zawsze coś zaproponują. Ci co przepracowali po 8-10 lat legalnie mogli na prawdę długo być na zasiłku. Jeszcze oprócz tego jak pracodawca zwalnia pracownika musi mu wypłacić odprawę, zależną od ilości lat przepracowanych w firmie. Szef jak likwidował firmę to musiał znajomemu wypłacić około 5000 euro, z znajomy ten pracował u niego z 6 lat. Ogólnie z tymi zasiłkami to jest jedna wielka farsa i pole do nadużyć. Każdy wyciąga ile tylko może. A cała idea tego rodzaju zapomogi jest o kant d... rozbić, ponieważ z reguły to wygląda tak, że ktoś popracuje sobie ze 3 lata, potem idzie na zasiłek. Jak zasiłek się skończy, dopiero wtedy szuka pracy. Nasila się to częściej, gdzie zasiłek jest niewiele niższy od wynagrodzenia.

Gdyby jednak chciał tu również pracować, to za pieniądze zarobione tutaj kupił by o wiele mniej. Jedzenie jest tam trochę droższe niż u nas, ale 3 krotna różnica w zarobkach pozwala kupić więcej. Kasjerka w markecie zarobi tam z 800 euro i z tej pensji da się wyżyć. U nas przy zarobkach 1400 zł jest trudniej. Ogólnie Hiszpanie na emigrację wybierają głównie Niemcy i Wielką Brytanię.
  • 0



#64

Arctur V..
  • Postów: 311
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Żałośnie niska
Reputacja

Napisano

Największym problemem, który dręczy Polskę, jest fakt, że trwa zapatrzona w kraje Zachodu - bogatego i zepsutego, posłusznie grożąc palcem i występując przeciwko tym, co i oni. Rzecz w tym, że nie jest ani tak silna, ani tak bogata jak oni, więc pogardza nią jedna strona, a nienawidzi druga. Zamiast skupić się na dobrych stosunkach/współpracy/sojuszach z krajami stojącymi w opozycji do Zachodu (Rosja, Białoruś, Chiny), stara się być jak jej bogaci idole. A w konsekwencji nie ma nic.
  • -1

#65 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

Państwo polskie, kolejne rządy rozkładają nasz kraj od środka. Struktury władzy lokalnej oraz sądownictwa, służby porządkowych, armia etc. - o czym głośno ostatnio w mediach. Kasę z podatków trzyma tak naprawdę nie wiadomo kto - pytanie więc kto jest rzeczywistym wrogiem narodu polskiego? Na czyje zlecenie Polska jest niszczona?

To co przez 20 lat za Tow. Gierka ;), który zadłużył Polskę do granic absurdu zostało zbudowane (drogi, koleje, zakłady przemysłu maszynowego, stocznie, huty, zakłady wydobywcze, elektrownie etc.) dziś już praktycznie albo nie istnieją albo stały się za pół darmo własnością kapitału zagranicznego.

Na procesie prywatyzacji majatku narodowego w latach 1991 - 2011 polskie społeczeństwo poniosło stratę w wysokości ok. 100 mld zł !!! Idąc dalej to po prywatyzacji majątku według branż czy nawet zakładów pozostały długi do spłacenia zaciągnięte za Gierka i socjalizmu w instytucjach zagranicznych. Gdzie tu efektywność działań rządzących??? Spłacamy długi za coś co w większości nie jest już nasze, a w znakomitej większości organizacje te transferują zyski na zagraniczne konta do rajów podatkowych i guzik z tego mamy jako Polska, jako naród polski. Istna granda !!!

A "Związek Socjalistycznych Republik Europejskich" w sposób dobitny dokłada rękę, ciężką i biurokratyczną łapę do tego by wiele z krajów nowej UE zniknęło z gospodarczo-społecznej mapy egzystencji !!! To jest nowa, zakamuflowana, najbardziej jadowita forma kolonializmu jaką kiedykolwiek kraje europejskie należące do G-20 stosowały [czyt.: Francja i Niemcy przy aktywnym, zawoalowanym udziale Rosji].

Opublikowano: 16.01.2012 |

W oku cyklonu – kryzys zadłużenia w UE

Éric Toussaint, doktor nauk politycznych (Uniwersytet w Liège oraz Uniwersytet Paryski VIII), prezydent CADTM Belgia, członek komisji prezydenckiej przeprowadzającej audyt w Ekwadorze (CAIC), członek rady naukowej ATTAC Francja, współautor La Dette ou la Vie, Aden-CADTM, 2011, współautor książki Le piège de la dette publique. Comment s’en sortir, pod redakcją ATTAC, opublikowanej przez Les lien qui libèrent, Paryż 2011. Poniższy wywiad z Ériciem Toussaintem przeprowadzony został przez CADTM.

CADTM: Czy to rzeczywiście prawda, że Grecja musi zgodzić się na wypłatę 15% odsetek, by móc wyemitować obligacje 10-letnie?

ÉRIC TOUSSAINT: Tak, to prawda. Rynki zgodzą się na zakup obligacji 10-letnich, które Grecja chciałaby wypuścić, jedynie pod warunkiem uzyskania gwarancji wypłaty tak ekstrawagancko hojnych odsetek.

- Czy Grecja zdecyduje się na emisję obligacji godząc się na te warunki?

- Nie, Grecja nie może sobie pozwolić na płacenie tak wysokich odsetek. Byłoby to dalece zbyt kosztowne dla państwa. Mimo tego, każdego niemal dnia tak z mainstreamowych, jak i z alternatywnych mediów (kluczowych dla kształtowania opinii krytycznych) dowiedzieć się możemy, że Grecja pożyczać musi i to na 15%, jeśli nie jeszcze więcej.

W zasadzie od wybuchu kryzysu wiosną 2010 roku, Grecja w dalszym ciągu pożyczała na rynkach finansowych na 3 miesiące, na 6 miesięcy i na 1 rok – jednak już nie na dłuższy okres – przy stopach wahających się między 4% a 5% [1]. Zwróćmy uwagę, że zanim rozpoczęły się ataki spekulantów na Grecję, mogła ona pożyczać na bardzo niski procent, tak bowiem bankierzy, jak i inne instytucje inwestycyjne (fundusze emerytalne, towarzystwa ubezpieczeniowe), bardzo chętnie pożyczek takich udzielały.

I tak na przykład 13 października 2009, Grecja wypuściła 3-miesięczne obligacje skarbu państwa, określane jako T-Bills [2], oferując bardzo niewielki zysk na poziomie 0,35%. Tego samego dnia wypuściła także obligacje 6-miesięczne z oprocentowaniem 0,59%. Siedem dni później, 20 października 2009, Grecy wypuścili obligacje jednoroczne z oprocentowaniem 0,94% [3]. Było to mniej niż 6 miesięcy przed wybuchem greckiego kryzysu. W owym okresie agencje ratingowe ustaliły rating Grecji na bardzo wysokim poziomie, banki zaś udzielały jej jednej pożyczki za drugą. Dziesięć miesięcy później Grecja była zmuszona emitować obligacje 6-miesięczne już przy zobowiązaniu rzędu 4,65% – innymi słowy, ośmiokrotnie wyższym. Pokazuje to, jak fundamentalna zmiana okoliczności nastąpiła.

Innym znacząca obserwacja dotyczy kwestii odpowiedzialności banków: w 2008 banki domagały się od Grecji większych stóp zwrotu niż w roku 2009. Przykładowo w czerwcu-lipcu-sierpniu 2008, przed krachem, do którego doprowadziło bankructwo Lehman Brothers, stopy były czterokrotnie wyższe niż w październiku 2009. Najniższy poziom osiągnęły w czwartym kwartale roku 2009 (poniżej 1%) [4]. Mogłoby się to wydać irracjonalne, ponieważ prywatne banki nie powinny zaniżać stóp procentowych w sytuacji poważnego kryzysu międzynarodowego, zwłaszcza względem kraju takiego jak Grecja, który na pożyczki nalega. Posunięcie to było jednak całkowicie logiczne z punktu widzenia bankierów, którzy maksymalizowali zyski, licząc na ratunek w oparciu o środki publiczne w przypadku kłopotów. Po upadku Lehman Brothers, rządy USA i krajów europejskich wpompowały kolosalne ilości gotówki by wyratować banki, przywrócić zaufanie i stymulować regenerację gospodarki. Banki wykorzystały z kolei te pieniądze, by udzielać pożyczek krajom takim jak Grecja, Portugalia, Hiszpania oraz Włochy, w przekonaniu (skądinąd słusznym), że w przypadku jakichkolwiek problemów EBC [5] i Komisja Europejska wyratują je z opresji.

- Czy sugerujesz, że prywatne banki z premedytacją wepchnęły Grecję w pułapkę niestabilnego zadłużenia oferując niskie stopy procentowe, a następnie żądając znacznie większego oprocentowania uniemożliwiając Grecji pożyczkę na okres dłuższy niż jeden rok?

- Dokładnie tak. Choć nie sądzę, by był to jakiś rodzaj spisku, to oczywiste jest jednak, że banki dosłownie wciskały kapitał w ręce krajów takich jak Grecja (głównie właśnie poprzez obniżenie stóp procentowych), uznały bowiem, że pieniądze, które tak wspaniałomyślnie zostały im ofiarowane przez władze publiczne, należy przekształcić w pożyczki dla państw Strefy Euro. Nie zapominajmy, że trzy lata wcześniej, kiedy zdolność prywatnych instytucji do spłaty wierzytelności okazała się dalece dyskusyjna, to państwa były stroną bardziej wiarygodną i odpowiedzialną.

By wrócić do konkretnego przypadku, o którym mówiłem na początku, 20 października 2009 rząd grecki sprzedał swoje 3-miesięczne obligacje skarbu państwa z oprocentowaniem 0,35% próbując zgromadzić 1 500 miliona euro. Bankierzy i inne instytucje inwestycyjne zaproponowały wtedy ponad pięciokrotnie więcej, dokładnie 7 040 milionów euro. Ostatecznie rząd zdecydował się na zaciągnięcie pożyczki w wysokości 2 400 milionów euro. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że bankierzy dosłownie wciskali Grecji pieniądze.

Powróćmy także do wydarzeń lat 2005-2009, kiedy to zachodnioeuropejskie banki konsekwentnie zwiększały wartość pożyczek udzielanych Grecji. Bankierzy z państw Europy Zachodniej zwiększyli wartość pożyczek (zarówno względem sektora publicznego, jak i prywatnego) w kilku etapach. Pomiędzy grudniem 2005 a marcem 2007 łączna kwota udzielonych pożyczek wzrosła o 50%, z poziomu poniżej 80 miliardów USD do 120 miliardów USD. Mimo wybuchu kryzysu związanego z krachem na rynku kredytów podwyższonego ryzyka (subprime), pożyczano jeszcze więcej, tym razem pomiędzy czerwcem 2007 a latem roku 2008 wartość pożyczek wzrosła o dalsze 33% (ze 120 do 160 miliardów), by następnie pozostać na bardzo wysokim poziomie (około 120 miliardów). Oznacza to, że zachodnioeuropejskie banki prywatne wykorzystały pieniądze, które otrzymywały na niski procent z EBC, Banku Anglii, Rezerwy Federalnej USA oraz amerykańskich funduszy rynku pieniężnego (patrz niżej), by zwiększyć wartość pożyczek udzielanych państwom takim jak Grecja całkowicie ignorując wiążące się z tym ryzyko [6]. Banki prywatne ponoszą więc znaczną odpowiedzialność za miażdżące zadłużenie Grecji. Także greckie banki prywatne pożyczały wielkie kwoty zarówno władzom publicznym, jak i sektorowi prywatnemu. W konsekwencji długi, których spłaty zagraniczne i greckie banki domagają się od Grecji, powinny zostać uznane za nielegalne w obliczu ich własnych nieodpowiedzialnych działań.

- Powiedziałeś, że od momentu wybuchu kryzysu w maju 2010 Grecja wstrzymała emisję obligacji 10-letnich. Dlaczego więc rynki domagają się 15- i więcej procentowych zwrotów z greckich obligacji 10-letnich [7]?

- Ma na to wpływ cena sprzedaży starszych greckich papierów dłużnych wymienianych na rynku wtórnym oraz na rynkach OTC [8]. [9]

Konsekwencje są jednak dalece bardziej znaczące, bowiem sytuacja ta stawia Grecję przed wyborem pomiędzy dwiema opcjami:

- albo dalszym pogłębieniem zależności od Trojki (MFW [10], EBC, KE [11]) celem uzyskania dostępu do długoterminowych pożyczek (10-15-30 lat) i podporządkowanie się stawianym przez nią warunkom;

- albo przeciwstawienie się dyktaturze rynków oraz Trojki, zawieszenie płatności i jednoczesne uruchomienie audytu długu publicznego celem anulowania spłaty jego nielegalnej części.

- Zanim przyjrzymy się tym alternatywom, czy mógłbyś wyjaśnić czym jest rynek wtórny?

- Podobnie jak w przypadku używanych samochodów, istnieje również rynek długów z drugiej ręki. Instytucje inwestycyjne oraz fundusze hedgingowe kupują i sprzedają używane obligacje na rynku wtórnym oraz na rynkach OTC. Instytucje inwestycyjne są bez wątpienia aktorami pierwszoplanowymi.

Ostatni raz Grecja wyemitowała obligacje 10-letnie 11 marca 2010, jeszcze przed atakiem, spekulantów i interwencją Trojki. By zgromadzić 5 miliardów euro, w marcu 2010 Grecja zobowiązała się wypłacać nabywcom obligacji 10-letnich corocznie 6,25% ich wartości aż do roku 2020. Wraz z upływem tej daty będzie ona musiała także zwrócić pożyczony kapitał. Od momentu tamtej emisji, jak wiemy, Grecja już się nie podejmuje 10-letnich zobowiązań ze względu na eksplozję stóp procentowych.

Kiedy czytamy, że 10-letnie stopy procentowe wynoszą 14,86% (jak miało to miejsce 8 sierpnia 2011, kiedy 10-letnie greckie stopy procentowe, które sięgnęły już poziomu 18%, zostały zbite do 15% po interwencji EBC) to dowiadujemy się w ten sposób, jaka jest faktyczna cena 10-letnich obligacji pozostających w obrocie na rynku wtórnym i rynkach OTC.

Instytucje inwestycyjne, które jeszcze w marcu 2010 skupowały te obligacje, obecnie starają się ich pozbyć na rynku wtórnym papierów dłużnych, stały się one bowiem papierami wysokiego ryzyka, jeśli uwzględnić ewentualność, że Grecja nie będzie w stanie zwrócić ich wartości w chwili wykupu.

- Czy mógłbyś wyjaśnić, w jaki sposób na rynku wtórnym wyznacza się cenę obligacji 10-letnich wyemitowanych przez Grecję?

- Zamieszczona poniżej tabela powinna nam pomóc zrozumieć, co ma się na myśli mówiąc, że stopa oprocentowania greckich obligacji 10-letnich wynosi 14,86%. Rozważmy następujący przykład: bank kupił obligacje greckie w marcu 2010 za 500 milionów euro, z czego każde 1 000 euro reprezentowane było przez jedną obligację.

Każdego roku bank skasuje 62,5 euro za każdą obligację (to jest 6,25% z 1 000 euro). W żargonie rynku ubezpieczeń można powiedzieć, że obligacja przyniesie kupon odsetkowy wartości 62,5 euro. W 2011 obligacje te uważa się za ryzykowne, nie jest bowiem pewne, czy Grecja będzie w stanie spłacać pożyczony kapitał do roku 2020.

Tak więc banki, które pozostają w posiadaniu znacznej liczby greckich obligacji, takie jak BNP Paribas (który w czerwcu 2011 wciąż posiadał obligacje o wartości 5 miliardów euro), Dexia (3,5 miliarda), Commerzbank (3 miliardy), Generali (3 miliardy), Société Générale (2,7 miliarda), Royal Bank of Scotland, Allianz czy banki greckie, sprzedają teraz obligacje na rynku wtórnym, ponieważ ich obecne zestawienia bilansowe pełne są śmieciowych i toksycznych papierów. Aby odzyskać zaufanie swych akcjonariuszy (i powstrzymać ich od pozbywania się udziałów), swych klientów (i powstrzymać ich od wycofywania oszczędności) oraz europejskich władz, muszą pozbyć się tak wielu greckich obligacji, jak to tylko możliwe, i to wszystko po tym, jak jeszcze w marcu 2010 wchłaniały je bez opamiętania.

Za jaką cenę można je odsprzedać? To właśnie w tym kontekście znaczenia nabywa liczba 14,86. Fundusze hedgingowe i inne sępy z lichwiarskiej branży są wprawdzie gotowe kupić greckie obligacje wypuszczone w marcu 2010, oczekują jednak 14.86% zysku. Skoro mają kupić obligacje, które przynoszą 62,5 euro zysku rocznie, to właśnie ta kwota musi reprezentować 14,86% ceny, po której skupią obligacje. Obligacje sprzedawać więc trzeba za jedyne 420,50 euro.

Aby podsumować: kupujący nie dadzą więcej niż 420,50 euro za obligację o nominalnej wartości 1 000 euro, jeżeli chcą uzyskać faktyczną stopę oprocentowania na poziomie 14,86%. Jak łatwo można sobie wyobrazić, bankierzy nie są zachwyceni faktem, że muszą odsprzedawać z taką stratą.

- Mówisz, że instytucje inwestycyjne odsprzedają greckie obligacje. Czy wiesz na jaką skalę?

- Ponieważ za wszelką cenę próbowały zminimalizować ryzyko, jakie uprzednio podjęły, banki francuskie zredukowały w 2010 swą ekspozycję na greckie zagrożenie o 44% (z 27 miliardów USD do 15 miliardów USD). Banki niemieckie postąpiły podobnie: ich bezpośrednia ekspozycja zredukowana została do 60% [12] w okresie od maja 2010 do lutego 2011 (z 16 miliardów euro do 10 miliardów euro). W roku 2011 ten odwrót stał się jeszcze bardziej wyraźny.

- Co EBC robi w tym względzie?

- EBC całkowicie oddał się w służbę interesom bankowców.

- Ale w jaki sposób?

- Poprzez skupowanie greckich obligacji na rynku wtórnym. EBC kupuje od banków prywatnych, które chcą się pozbyć papierów opartych o greckie wierzytelności, po cenie przystrzyżonej [13] o około 20%. Płaci więc mniej więcej 800 euro za obligację, której wartość w momencie emisji wynosiła 1000 euro.

Jak wynika z tabeli poniżej rynek wtórny oraz rynki OTC wyceniają te same obligacje znacznie niżej. Nietrudno więc się domyślić, dlaczego banki doceniają 800 euro, jakie otrzymują od EBC, mając w perspektywie transakcję po prawdziwych cenach rynkowych. Wszystko to stanowi kolejny przykład olbrzymiego rozdźwięku między faktyczną praktyką działań bankierów i europejskich przywódców z jednej strony, a ich wspólnym dictum, by to siły rynkowe ustalały ceny, z drugiej.

Tłumaczenie: Rol
Źródło oryginalne: CADTM
Źródło polskie: Nie Nasz Dług

PRZYPISY

[1] Hellenic Republic Public Debt Bulletin, n˚ 62, czerwiec 2011. Dostępny pod adresem www.bankofgreece.gr
[2] Z ang. T(reasury)-Bills (przyp. tłum.).
[3] Hellenic Republic Public Debt Bulletin, n˚ 56, grudzień 2009.
[4] Bank Grecji, Wydział Badań Ekonomicznych – sekretariat, Wydział Statystyki – sekretariat, Biuletyn Indykatorów Koniunktury, numer 124, październik 2009. Dostępne pod adresem www.bankofgreece.gr
[5] Europejski Bank Centralny (przyp. tłum.).
[6] Ten sam fenomen można zaobserwować w tym samym okresie w Portugalii, Hiszpanii oraz krajach Europy Centralnej i Wschodniej.
[7] 25 sierpnia 2011 stopa oprocentowania obligacji 10-letnich osiągnęła 18,55%, a dzień wcześniej 17,9%. Stopa oprocentowania obligacji 2-letnich wyniosła oszałamiające 45,9%.
[8] ang. OTC – over-the-counter – obrót pozagiełdowy, czyli rynek, na którym obrót papierami wartościowymi odbywa się bez jakiejkolwiek kontroli państwowej bądź międzynarodowej (przyp. tłum.).
[9] W angielskim tekście fragment ten ma przeciwstawną konstrukcję, mianowicie „’to’ ma wpływa na cenę sprzedaży starszych greckich papierów dłużnych wymienianych na rynku wtórnym oraz na rynku OTC” – ponieważ tłumaczenie w takiej wersji nie pasuje do kontekstu, decyduję się zmienić porządek zdania (przyp. tłum.).
[10] MFW – Międzynarodowy Fundusz Walutowy (przyp. tłum.).
[11] Komisja Europejska (przyp. tłum.).
[12] W oryginale „o 60%”, co stoi jednak w sprzeczności z szczegółowymi danymi przytoczonymi chwilę później (przyp. tłum.).
[13] Od ang. haircut – dosłownie ‘strzyżenie włosów’, w kontekście ekonomicznym oznacza przycięcie (przystrzyżenie) zysków.

Źródło: www.wolnemedia.net


Użytkownik Sentinel edytował ten post 16.01.2012 - 19:13

  • 1

#66

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Sentinel - jako rozwinięcie Twojego postu wklejam tekst wstępu z książki pt "Wielki przekręt" - Kazimierz Z. Poznański.


WIELKI PRZEKRĘT



Dołączona grafika



"Przedmiotem książki jest proces półdarmowej wyprzedaży większości polskiego majątku obcym inwestorom. Nazywam tę operację "wielkim przekrętem", gdyż zwrot ten najlepiej oddaje sposób wyzbycia się majątku. Jedni twierdzą, że groził koniec świata, więc szybko trzeba było sprzedać obcym, bo mieli środki. Argument ten, podobnie jak opinia, że kapitał poszedł tanio, bo był niewiele wart, jest niepoważny. W istocie spieszono się, gdyż urzędnicy odpowiedzialni za sprzedaż mieli mało czasu na ukartowane przetargi. Chodzi o transakcje, w których obcych nabywców przyciąga się głównie na przynętę zaniżonych cen w zamian za osobiste korzyści, w tym zwłaszcza, prowizje.

Ponieważ - jak wyliczam - majątek banku i przemysłu jest sprzedawany za najwyżej dziesięć procent jego wartości, Polska po drodze do kapitalizmu gubi pozostałe dziewięćdziesiąt procent. Te dziewięćdziesiąt procent wycieka do nabywców za granicę, zamiast zasilić słabowitą gospodarkę, którą zostawił komunizm. Za niezrealizowane wpływy można było powiększyć majątek dokładnie o te dziewięćdziesiąt procent, co pociągnęłoby za sobą proporcjonalny wzrost globalnej produkcji. Na taką ogromną stratę narażono społeczeństwo, żeby osiągnąć prowizje, stanowiące tylko ułamek wartości kapitału.

Jest to tym bardziej niepokojące, że nawet te dziesięć procent, które po "wielkim przekręcie" trafia do budżetu państwa, nie jest wykorzystywane na rozbudowę majątku. Budżet został właściwie wyłączony z procesów inwestycyjnych, nawet nie wspomaga produkcji, która jest w pilnej potrzebie naprawy. Jest on przede wszystkim konsumpcyjny, tyle że nie chodzi głównie o tzw. spożycie zbiorowe. W sferze budżetowej ma miejsce "mały przekręt", w wyniku którego znaczna część wpływów przechwytywana jest przez urzędników na osobisty użytek (np. w lokalnych samorządach, kasach chorych czy państwowych spółkach).

Przyszłość gospodarki wydaje się jednak bardziej ponura niż smutna teraźniejszość tej wyprzedaży, jak po pożarze. Nawet gdyby gospodarka rosła, trudno będzie już skompensować poniesione na sprzedaży straty. Co ważniejsze, przez tę wyprzedaż Polska skazuje się na coroczny wyciek zysków z kapitału, który szacuję na dziesięć procent dochodu narodowego. Innymi słowy, sprzedający narazili Polskę na wieczne straty, wielokrotnie przerastające jednorazowe prowizje zarobione na pośrednictwie. Chodzi więc o "wielki przekręt" nie w sensie korzyści dla mniejszości, ale raczej w sensie strat dla większości.

Pozbawiona zysków, należnych zagranicznym właścicielom, gospodarka zostaje tylko z dochodem z pracy - czyli płacami. Innymi słowy, już kapitalistyczna, ale z obcym kapitałem i lokalną pracą, Polska staje się krajem, który niejako żyć musi z "gołej" pensji. Możliwości zakumulowania własnego kapitału wyłącznie w oparciu o zarobki pracownicze są nikłe, tak że szansa na wyrwanie się z tej sytuacji, gdzie praca jest własna, a kapitał nie, są równie małe. To jest szczególny przypadek, który, sięgając do starej retoryki, można by określić mianem "robotniczego" kapitalizmu, bez szansy na inną, "nierobotniczą" przyszłość.

W robotniczym kapitalizmie - a nie komunizmie - siła robocza staje się odpowiednikiem migrantów, którzy udają się za chlebem za granicę. W tym przypadku jednak jest to migracja za chlebem we własnym kraju, gdyż jego fabryki i banki są zagraniczne. Nie są więc gośćmi w obcym kraju, ale - paradoksalnie - u samych siebie. Jest oczywiście jedna wielka różnica między tymi dwoma rodzajami migracji zawodowej. Przy tej zewnętrznej, gdy jedzie się do zamożnego kraju - jak Niemcy - oferowane są wysokie płace. Przy tej wewnętrznej migracji trzeba zadowolić się niższymi, polskimi płacami, i to być może nawet na zawsze.

Jak widać, mój krytycyzm wobec transformacji nie bierze się stąd, że - tak jak marksiści - nie lubię kapitalizmu, a więc otwartego rynku i prywatnej własności, na których on się opiera. Nigdy nie miałem nic wspólnego z marksizmem ani wtedy, gdy był w modzie, ani teraz, gdy stał się niemodny. Lubię kapitalizm, tyle że budzi moje obawy wyłaniający się w Polsce rodzaj kapitalizmu bez własnych kapitałów. Jest to sprzeciw liberalnego ekonomisty, wychowanego w duchu tzw. ekonomii ewolucyjnej, za którą stoją austriaccy ekonomiści: Hayek (1988) oraz Schumpeter (1942).

Przekonani o "naturalności" wolnych rynków oraz prywatnej własności, ewolucyjni ekonomiści widzą kapitalizm jako niezastępowalną ostoję ludzkiej cywilizacji. Ta naturalność nie bierze się z wrodzonej potrzeby wymiany towarowej oraz osiągania zysków. Wolne rynki oraz prywatna własność, tak jak wszystkie inne instytucje, są ludzkim wynalazkiem. Nie powstają odruchowo, ale na bazie reguł moralnych, gdyż zdolność przetrwania zależy od przestrzegania ustalonych przez społeczność zasad moralnych. Stąd prywatny rynek, tak jak kapitalizm, od którego zależy nasza egzystencja, jest odbiciem tych reguł.

Nikt poza szkołą ewolucyjną z taką pasją nie podjął się obrony kapitalizmu przed zakusami przeciwników. W tym obrony przed komunizmem, z jego ideą gospodarki bez rynków i własności. Szczególne zasługi miał w tym Hayek, wskazując na praktyczną niemożność zrealizowania komunistycznego ideału tutaj, na ziemi. Schumpeter, choć uważał, że być może komunizm da się wprowadzić w czyn, dowodził, że byłby to regres. Ale niezwykle ważne były też polemiki innego austriackiego ewolucjonisty, filozofa Poppera (1943). Z tegoż powodu ci austriaccy konserwatyści uważani są, zwłaszcza w obecnej ekonomii amerykańskiej, za opokę liberalizmu.

To samookreślenie może zdziwić wielu tych, którzy w Europie Wschodniej określają się dzisiaj mianem liberałów. Włączając w to znaczną część polskiego środowiska intelektualnego, gdzie nie wypada być po innej stronie. Nie mówią oni o żadnej klęsce transformacji. Przeciwnie, egzaltują się, jak twierdzą, jej wielkim triumfem w budowie kapitalizmu. Taki kapitalizm już ponoć powstał w większości krajów Wschodniej Europy. Być może kraje te potrzebują tylko jakiejś korekty. Dla nich krytyczne uwagi na temat transformacji, szczególnie w takich krajach, jak Polska czy Węgry, są zaprzeczeniem liberalnej myśli. Więcej - są antyliberalne.

Być może ta różnica w ocenie wynika stąd, że ich liberalizm wywodzi się z nurtu tzw. neoklasycznej ekonomii. Moim zdaniem przyczyny są jednak inne. Nawet ludzie myślący w neoklasycznej tradycji nie mogliby nie dostrzec ułomności rodzącego się w regionie kapitalizmu. To nie jest sprawa tej czy innej tradycji liberalnej. Jest to raczej niechęć do nazywania rzeczy po imieniu, ze względu na różnego rodzaju pozamerytoryczne względy. Liberalizm, w dowolnej postaci, nie wyklucza krytycznego spojrzenia na kapitalizm, gdyż ma bardzo wyraźną wizję "dobrych" instytucji.

Liberalizm stoi tak samo murem za rynkami, jak i przeciw złym rynkom. Jest też świadom tego, że nie każda własność prywatna jest "dobra". Kryterium oceny jest przy tym absolutnie jednoznaczne - jest nim stopień wolności. Tak jak liberalizm, ewolucyjna szkoła uważa, że moralną bazą kapitalizmu jest wolność, stanowiąca o sile kapitalizmu. A bazą dla wolności jest własność czynników wytwórczych, siły roboczej oraz fizycznego kapitału. Im szerszy zakres własności, tym lepsze warunki dla efektywnego wykorzystania czynników produkcji oraz pomnażania dobrobytu.

Ponieważ moc kapitalizmu bierze się z szerokiego zasięgu własności, zrozumiała staje się liberalna negacja feudalizmu, w którym kapitał - w zasadzie ziemia - jest w rękach niewielu. Jednocześnie, ze względu na taką strukturę posiadania, siła robocza jest kontrolowana przez niewielu. Z tych samych powodów ewolucyjni ekonomiści odrzucili komunizm, czego wyrazem jest słynna książka Hayeka pt. "Droga do poddaństwa" (1944). Widząc, jak Wschodnia Europa czyni wysiłki by zbudować komunizm, stwierdził on, że komunizm odtwarza struktury feudalne.

Komunizm to oczywiście nie feudalizm, bo żadne kompletne powroty do przeszłości nie są możliwe - tego zresztą uczy ewolucyjna ekonomia. Chodzi raczej o ogólne zbieżności, zwłaszcza w jednym wymiarze, mianowicie wolności jednostki. W komunizmie liczy się nie tyle własność ziemi, co raczej kontrola nad maszynami jako kapitałem. W warunkach agrarnego feudalizmu zakres własności kapitału ogranicza się do arystokracji, a w przemysłowym komunizmie do kadry partyjnej. Przy czym, z racji tej szczególnej pozycji, jedna i druga warstwa "przypisuje" siłę roboczą do miejsca pracy.

Jeśli się przyjrzeć Europie Wschodniej po komunizmie, to rodzą się wątpliwości, czy kraje te istotnie schodzą z drogi, o której pisał Hayek. Nie nastąpiło prawdziwe upowszechnienie własności kapitału, gdyż elity partyjne zostały po prostu wymienione na obcych inwestorów. Trudno sobie wyobrazić, żeby przy tak ułomnej strukturze własności siła robocza nie pozostała "przypisana" do warsztatu pracy. Być może obecna transformacja ustrojowa to inne wydanie "drogi do poddaństwa", archaicznego porządku, w którym jednostkom, w najlepszym razie, ofiarowuje się namiastkę wolności.


Dołączona grafika


  • 0



#67

rainman.
  • Postów: 483
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

(...)kto jest rzeczywistym wrogiem narodu polskiego? Na czyje zlecenie Polska jest niszczona?(...)


http://stopsyjonizmo...com/zydokomuna/ Naprawdę zachęcam do przeczytania całości i samodzielnego wyciągnięcia wniosków.



Dołączona grafika
  • 2

#68 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

Jeżeli ten Hiszpan żyłby ze swojej emerytury lub zasiłku to bez wątpienia by się opłacało. [...]

Więcej tutaj ...

Oto przykład tego, że nie tylko w naszej ojczyźnie legalizuje się i dopuszcza nowoczesne formy feudalnego wyzysku własnych obywateli, pobratymców, rodaków. Niedługo po Hiszpani przyjdzie czas na inne europejskie pseudopotęgi.

[...]Reasumując robi się bardzo, ale to bardzo ciekawie i gorąco. W związku z tym, jak najbardziej potrzebne będą rozwiązania dla każdego z nas polegające na zapewnieniu sobie nie tylko bytu ale i przetrwania. Mogą się więc bez wątpienia przydać

[...]
- metale szlachetne,
- puszkowaną żywność
- broń palna

Więcej tutaj ...

Opublikowano: 16.01.2012

Nowe umowy śmieciowe w Hiszpanii

Rząd Hiszpanii legalizuje nową formę niewolnictwa – praktyki niezawodowe czyli pracę, która oficjalnie pracą nie jest. Nowe przepisy przewidują możliwość podjęcia praktyk niezawodowych przez osoby w wieku od 18 do 25 lat. Oficjalnie celem tych praktyk jest umożliwienie ludziom młodym nabycie doświadczenia i skuteczne wkroczenie na rynek pracy, jednak w przeciwieństwie do obowiązujących dotychczas umów o praktyki zawodowe nowe regulacje nie nakładają na przedsiębiorstwo obowiązku prowadzenia szkoleń czy kursów. Możliwe jest więc bardzo dowolne dysponowanie praktykantem łącznie z nakazaniem mu wykonywania określonych prac jak normalnemu pracownikowi, prace te wykonywane będą z pominięciem podstawowych prawnych regulacji dotyczących aktywności zawodowej.


Praktykant nie otrzyma żadnej umowy o pracę i nie będzie miał możliwości dochodzenia roszczeń poprzez bezpłatne sadownictwo pracy. Jako niepracownik nie będzie też miał możliwości przystąpienia do zakładowego czy branżowego układu zbiorowego, nie będzie też miał żadnych praw związkowych.

Wymiar czasu wykonywania praktyk pozostaje nieuregulowany, nie ustalono dziennego ani tygodniowego czasu wykonywania obowiązków, możliwe jest zatem swobodne dysponowanie czasem praktykanta i traktowanie go jak pracownika o nienormowanym czasie pracy. Praktykant nie będzie miał prawa do urlopu ani żadnej rekompensaty z tytułu jego braku, nie będzie miał prawa do żadnego dnia wolnego czy świąt, ani też do wynagrodzenia za prace w dni świąteczne. Za to wszystko praktykant otrzyma wynagrodzenie w wysokości 426 euro miesięcznie podczas gdy obecnie obowiązujące wynagrodzenie minimalne wynosi 641,40 euro. Po zakończeniu praktyk nie otrzyma żadnej odprawy a okres praktyki nie wlicza się do okresów pracy – nie może więc być podstawą do przyznania zasiłku.

Umowa o praktykę niezawodową może być zawierana wielokrotnie, także w ramach jednego przedsiębiorstwa do momentu gdy pracownik ukończy 25 lat lub nabędzie 3 miesiące doświadczenia zawodowego pracując na podstawie umowy o prace w przedsiębiorstwie, w którym odbywa praktykę.

Opracowanie: norbo
Na podstawie: cgt.org.es
Nadesłano do „Wolnych Mediów”


Źródło: www.wolnemedia.net


Użytkownik Sentinel edytował ten post 16.01.2012 - 19:42

  • 0

#69

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Artykuł Sentinela@

Rynek pracy w Hiszpanii nadal jest koszmarnie przeregulowany. Gdzie tutaj widzisz niewolnictwo? W przywróceniu możliwości darmowych praktyk dla ludzi którzy tylko w taki sposób mogą zyskać doświadczenie? Nikt do tego nie zmusza, tylko daje możliwość. Często jest to najlepsza opcja nauki - pójście do pracy. Nawet bezpłatnej. W niektórych firmach trzeba wręcz płacić żeby dostać staż i ludzie chodzą na taki układ - bo wiedzą że się to opłaca.

Myślisz że przyjęcie żółtodzioba po studiach to sama przyjemność? Zwykle nic nie umie, musi się uczyć i zajmować czas pracowników. Dopiero po kilku miesiącach zaczyna być wydajnym pracownikiem.

To jest bełkot. Propagandowy bełkot lewicujących demokratów. Ludzie w Europie mają zbyt duże osłony społeczne, zbyt duże gwarancje zatrudnienia i zbyt małą mobilność. To co się teraz dzieję idealnie to pokazuje. Kraje południa, które mają najbardziej sztywne i nastawione na pracownika rynki pracy ucierpiały najbardziej.
  • 0



#70

rainman.
  • Postów: 483
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano



MFW i Bank Światowy, czyli rzecz o grabieży


Podobno Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy walczą z kryzysem. Dwanaście lat temu Joseph Stiglitz, główny ekonomista BŚ oskarżył swoją instytucję o grabież krajów, którym rzekomo miała pomagać.

Stiglitz, to osoba, którą trudno dyskredytować. W 2002 r. dostał nagrodę Nobla z ekonomii. Gdy publicznie skrytykował Bank Światowy i MFW został zmuszony do rezygnacji. Dziś Polska i inne kraje mają przekazać fundusze do MFW, za które będzie on "walczyć" z kryzysem. Zobaczmy jak wyglądała ta "walka" pod koniec ubiegłego wieku.

Odchodząc Stiglitz zabrał ze sobą dużo dokumentów. Wynika z nich, że MFW uzależniał pomoc dla znajdujących się w kryzysie państw od podpisania tajnego protokołu złożonego ze 111 artykułów, w których znajdowały się zobowiązania do wyprzedaży narodowego majątku (surowce naturalne, infrastruktura, banki itp.). Aby "pomóc" klasie politycznej w podejmowaniu decyzji część z pieniędzy ze sprzedaży dóbr była transferowana na tajne konta z przeznaczeniem na łapówki. Oto opisana przez Stiglitza metoda działania MFW.

Lekarstwo nr 1 dla pogrążonego w chaosie kraju: to prywatyzacja. W wypadku kryzysu wyprzedaż aktywów dokonuje się oczywiście za bezcen.

Lekarstwo nr 2: to pełna swoboda w przepływie kapitału. Również w teorii brzmi to rozsądnie. Pieniądze mogą spokojnie przepływać i odpływać. Faktycznie chodzi o to, aby państwo, które znajduje się w kryzysie było podatne na ataki spekulacyjne. Na miejsce odpływającego kapitału spekulacyjnego pojawia się MFW i oferuje pomoc. No, ale oczywiście nie za darmo. Państwo zgadzające się przyjąć pomoc musi zobowiązać się do podniesienia stóp procentowych do absurdalnych wysokości. W ten sposób - jak zauważa Stiglitz - niszczy się rodzimy przemysł (brak dostępu do kredytu) i wyssa się zgromadzony przez społeczeństwo majątek.

Lekarstwo nr 3: uwolnienie wszystkich cen subsydiowanych dotąd przez państwo (np. woda, energia). To z kolei prowadzi do wybuchu społecznych protestów, ucieczki kapitału i potanienia wszystkich środków trwałych (nikt nie ma gotówki w kraju). A te z kolei mogą odkupić (tanio!) międzynarodowe grupy finansowe mające doskonałą wiedzę na temat źródeł kryzysu.

Lekarstwo nr 4: to wolny handel. Znów brzmi to ładnie. Faktycznie chodzi o zobowiązanie kraju otrzymującego pomoc do otwarcia swoich rynków. No bo przecież nie o to, aby taki kraj, dajmy z Afryki, eksportował produkty rolne do Unii Europejskiej czy USA. Oczywiście eksportować może, ale po zapłaceniu karnego cła, które sprzedaż takiej produkcji czyni nieopłacalną.

Jak to działa w praktyce? Otóż gdy pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Etiopii zaakceptował pomoc MFW musiał zgodzić się na deponowanie otrzymywanych funduszy na rachunkach departamentu skarbu USA, gdzie pobierał odsetki 4 proc. Jednocześnie do Banku Światowego płacić musiał 12 proc. odsetek.

Według Stiglitza MFW, Bank Światowy i Światowa Organizacja Handlu to jedynie trzy różne szyldy tej samej instytucji.

Teraz przykład z ostatnich tygodni. Gdy Węgry poprosiły w grudniu ubiegłego roku o pomoc, to MFW i UE nie zgodziły się, bo ich zdaniem rząd dopuścił się zamachu na niezależny bank centralny. Zamach ów miał polegać na zwiększeniu liczby członków rady banku wybieranych przez parlament.

Nie chodzi oczywiście o niezależność. W polskim systemie bankowym dziś jest pełna jedność działań rządu i Narodowego Banku Polskiego. Chodzi o to, aby kontroli nad bankiem centralnym nie otrzymały osoby, które mogą zachwiać pseudorynkową polityką takich instytucji jak MFW czy Bank Światowy.

Marek Belka został nominowany przez Platformę Obywatelską na funkcję szefa NBP, chociaż w czerwcu 2005 r. Donald Tusk w liście do Aleksandra Kwaśniewskiego zarzucał Belce kłamstwo przed komisją ds. PKN Orlen, gdzie premier zeznał iż nie współpracował z SB. Zdaniem Tuska (z czerwca 2005 r.) to członkowie komisji śledczej ds. PKN Orlen, a nie premier mówili prawdę na temat jego współpracy z tajnymi służbami PRL.

W sprawie współpracy Belki z SB. Niedźwiedzią przysługę zrobiła Belce "Gazeta Wyborcza" publikując w internecie całość jego teczki, łącznie z instrukcją wyjazdową, w której zgodził się współpracować z wywiadem na zasadach konspiracji. Co ciekawe teksty te od blisko roku nie są dostępne na stronach gazeta.pl (proszę wpisać w google "Belka nie współpracował z SB" i spróbować otworzyć tekst)

Warto uważnie obserwować przekazywanie pieniędzy z Polski do instytucji finansowych, które oskarżane są o przestępczą działalność przez byłych pracowników, laureatów Nagrody Nobla.



Przy pisaniu tekstu, korzystałem z książki „Wojna o pieniądz” autorstwa Song Hongbinga, wydawnictwo Wektory.

Jan Piński

Źródło: http://janpinski.nowyekran.pl


  • 0

#71

Avenarius.
  • Postów: 894
  • Tematów: 12
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W Polsce jest całkowita "jedność" polityki rządu i banku centralnego, bo nasi politycy wiedzą że to państwo jest tylko atrapą dla motłochu, a jedyne co mogą ugrać to dostatnie życie dla siebie i swoich rodzin, w zamian za ścisłe podporządkowanie zewnętrznym czynnikom decyzyjnym, którym BC służy jako bezpośrednie narzędzie sterowania. Alternatywą jest śmierć cywilna (która spotkała np braci Kaczyńskich) a w skrajnych przypadkach biologiczna oraz nędza najbliższych, zaglądająca w oczy szarym obywatelom. Nie potepiam jednak tych ludzi, na ich miejscu każdy zrobiłby to samo, bo podstawowym instynktem każdego człowieka, a nawet każdej wyższej istoty żywej jest dbanie o interes własny i swoich najbliższych. Mając do wyboru zagładę w walce z wiatrakami albo dobrobyt kosztem poświecenia interesów obcych ludzi każdy wybrałby to drugie. Dlatego wszelkie próby naprawienie tego świata są daremne.
  • 0

#72 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

[...]To jest bełkot. Propagandowy bełkot lewicujących demokratów. Ludzie w Europie mają zbyt duże osłony społeczne, zbyt duże gwarancje zatrudnienia i zbyt małą mobilność. To co się teraz dzieję idealnie to pokazuje. Kraje południa, które mają najbardziej sztywne i nastawione na pracownika rynki pracy ucierpiały najbardziej.

Tutaj się z Tobą zgodzę mylo. Szczególnie pod kątem mobilności wypadamy źle. Ale to nie wynika zakładam ze złej woli tylko ze zróżnicowania kulturowego oraz barier językowych większości europejczyków. Poza tym są jeszcze przesłanki całkowicie obiektywne jak rodzina i konieczność zapewnienia godziwych warunków zycia. Niestety ale najczęściej jest to związane z rozłąką z rodziną ze względów bezpieczeństwa i zbyt niskich płac oferowanych w innych krajach napływowej sile roboczej aby mogli tak od razu mysleć o zmianach sposobu życia i przeprowadzce.

I po to są potrzebne rozwiązania systemowe, prawne, które powinny tworzyć państwa we wspólnym europejskim systemie aby ta mobilność wzrastała.

Niestety ale liberalizm, republikanizm europejski to zupełnie coś innego w moim odczuciu od amerykańskiego. Choćby ze względu na długość okresu w jakim te zasady były kształtowane w społeczeństwie.

Użytkownik Sentinel edytował ten post 17.01.2012 - 20:46

  • 0

#73

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Sentinel@

Teraz można zastanowić się jaki system pasuje tak na prawdę dla naszej, europejskiej mentalności. Która jednak zawsze była uwięziona w sztywnych regułach, gildiach, związkach, klasach społecznych. Jaki system może pozwolić zadośćuczynić naszemu ukształtowaniu pokoleniowemu, a jednocześnie nie niszczyć naszych gospodarek od środka?

Jak widać demokratyczny socjalizm jest w Europie dominantą. Osłony społeczne pogłębiają się, podatki razem z nimi. Ja uważam że podwyższanie podatków jest skutkiem wymagań społeczeństwa co do usług państwa. To niejako zamknięte koło, gdzie wzrost wymagań obywateli, zwiększa podatki, co znów zwiększa wymagania - bo "za tyle kasy należy nam się więcej".

Tutaj wymagana byłaby edukacja od małego. Nauka ekonomii, by ludzie rozumieli jak działa gospodarka, czemu ceny rosną, czemu spadają i potrafili poprawnie zinterpretować dane podawane przez TV i internet. Uważam że to byłoby ważniejsze niż nauka biologii i geografii - bo dotyczące codziennego życia. Nauka oszczędzania i dysponowania swoimi pieniędzmi w lepszy sposób. Nauka nie brania kredytów konsumpcyjnych, bo wysysają one ludzi z pieniędzy.

Jednak jak widać, nikogo to nie interesuje.
  • 0



#74 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

mylo - jaki system pasuje do naszego kraju??? Ja jestem za jak najmniejszym udziale państwa w życiu gospodarczym i społecznym państwa, za minimalizmem i decentralizacją władzy. Z doświadczenia wiem, że mniejszymi organizacjami, nastawionymi na efektywność i skuteczność działań (to nie to samo, można sprawdzić w słowniku i w encyklopedii) zarządza się łatwiej. Poza tym, często władza jest w takich organizacjach bliżej społeczeństwa a samo społeczeństwo jest bardziej zainteresowane tym co się dzieje w ich małej ojczyźnie i jaką wybiera władze. Mniejszą rolę odgrywaja tutaj partie polityczne i rozgrywki personalne.

Jestem za tym, by razem z prezydentami miast, burmistrzami, wójtami byli wybierani komendatci policji, straży miejskiej, straży pożarnej etc. i byli także w ten sposób rozliczani z tego co robią dla lokalnej społeczności.

Jestem za takimi systemowymi rozwiązaniami, gdzie mniejsze, bardziej efektywne i skuteczne struktury władzy federalnej republiki sa silne, transparentne i sprawują nadzór nad tymi małymi ojczyznami a ich rola ogranicza się do zapewnienia na poziomie krajowym bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, polityki zagranicznej, sądownictwa, opieki zdrowotnej, zarządzania kryzysowego. Reszta powinna trafić w ręce samorządów regionalnych. Nawet więzienia powinny znaleźć się w reakach samorządów aby w sposób skuteczny móc wykorzystywac na zasadzie nakazu pracy darmową siłę roboczą skazanych. Niech nie siedzą za darmo na koszt tych ciężko pracujących tylko niech przyczynią się do lokalnego rozwoju. Im także się to przyda i przysłuży dla ich resocjalizacji.

To tak w wielkim skrócie bo czas mi dziś za bardzo nie pozwala na dłuższe wywody.
  • 0

#75 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

07:41, 22.01.2012 /PAP

Chorwaci zdecydują, czy chcą do Unii Europejskiej
RUSZA REFERENDUM WS. AKCESJI


W niedzielę w Chorwacji rusza referendum, w którym mieszkańcy zdecydują w sprawie przystąpienia kraju do Unii Europejskiej. Lokale do głosowania będą otwarte w godz. 7-19, pierwsze częściowe wyniki spodziewane są po godz. 20. Według różnych sondaży, za wejściem do UE opowiada się 51-58 proc. Chorwatów, natomiast przeciw jest 27-33 proc.


Chorwacja podpisała traktat akcesyjny pod koniec ub.r. Musi on jednak być jeszcze ratyfikowany przez kraje UE oraz Chorwatów w referendum. Nie ma progu frekwencji koniecznego do uznania głosowania za ważne. Aby Chorwacja mogła wejść do UE, potrzeba tylko, by odpowiedź "tak" na pytanie: "Czy jest Pan/Pani za członkostwem Republiki Chorwacji w Unii Europejskiej?" dało ponad 50 proc. wyborców uczestniczących w głosowaniu.

Jeśli Chorwaci zagłosują w większości na "tak", a wszystkie kraje UE sprawnie przeprowadzą ratyfikację traktatu akcesyjnego, podpisanego za polskiej prezydencji, to Chorwacja wejdzie do UE jako 28. kraj członkowski 1 lipca 2013 roku.

Emocje rosną


W sobotę na ulicach Zagrzebia zwolennicy i przeciwnicy wejścia do UE intensywniej niż dotąd przekonywali do swoich racji. Na wiecu skrajnych eurosceptyków w centrum stolicy interweniowała policja. Gdy na deptaku niedaleko placu bana Jelaczicia przy punkcie z broszurami minister spraw zagranicznych i europejskich Vesna Pusić rozmawiała z dziennikarzami i przechodniami, kilkaset metrów dalej, na samym placu, rozpoczynał się wiec "Ruchu dla Chorwacji - Nie dla UE", zrzeszającego skrajnie nacjonalistyczne ugrupowania.

Emocjonalne wystąpienia i dyskusje na ulicy kontrastowały ze spokojem debat telewizyjnych i naukowych, których dziesiątki organizowano przez ostatni tydzień. W kampanii, dotychczas niemal niewidocznej na ulicach Zagrzebia, gdzie nie ma promocyjnych plakatów, a jedynym sygnałem o zbliżającym się referendum są porozwieszane na budynkach europejskie flagi, dominują ekonomiczne argumenty, a przypadkowi Chorwaci, pytani na ulicach i w sklepach, nie wykazują entuzjazmu.

mkg//gak

Źródło: www.tvn24.pl


Użytkownik Sentinel edytował ten post 22.01.2012 - 13:15

  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych