Skocz do zawartości


Dług światowy


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
22 odpowiedzi w tym temacie

#16

Xellos.
  • Postów: 1090
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Moim zdaniem problemu nie ma. Ponieważ nie może być problemu odnośnie czegoś co nie istnieje. Jak już wcześniej pisano, to wszystko jest wirtualne. Jeżeli nawet padną wszystkie systemy jak w filmie "dzień w którym zatrzymała się ziemia " , to nic to nie zmieni...bogaty nadal będzie bogaty a biedny nadal będzie biedny.

Jak ktoś ma kasę to wcale nie opiera się tylko na fikcyjnych cyfrach, są one aby elementem gry. Dodatkowo się zabezpiecza, inwestuje w ziemie, złoto i inne surowce. A jak ktoś jej nie ma to i tak bez różnicy. I tak zostanie na dole piramidy.

Dawniej nie było tych elektronicznych cudów i też jakoś byli królowie z dworkiem i chłopi z widłami.

Pieniądze to tylko narzędzie do zniewolenia innych osobników. Jak znikną to pojawi się inne narzędzie. Takie to prawa natury, jakkolwiek niektórzy uważają się za super cywilizowanych odbierających jakieś energie z zaświatów, dzieci indygo i inne cuda...to rzeczywistość jest nadal taka sama :)

Fizycznie to się liczą surowce a nie cyferki. A jak ich się nie posiada, to wojenka i idzie się je zdobyć. Nie warto tu się przejmować kto ile ma długu. Warto tylko wiedzieć, kto ma atomówkę. Masz silną armię to będziesz się zadłużać w nieskończoność i nikt nawet nie piśnie, bo jak przestaną ci pożyczać to się zdenerwujesz i ruszysz, a czasy teraz są takie gdzie żaden bogacz jej nie chce bo na co mu to. Dziś nie musi zdobywać terenów, jak chce posiadać ziemie po drugiej stronie kuli ziemskiej - leci tam samolotem i kupuje. A tam gdzie tak się nie da...przecież mamy kilka konfliktów zbrojnych...i kilka krajów na "osi zła" :)

Jeszcze odnośnie długu, jak komuś trudno zrozumieć te cyfry to warto to uprościć takim zdaniem: towar za który płacimy nie jest wart tych pieniędzy. Bo skoro coś jest wirtualne to jest zbędne. Jedyną logiczną sytuacją fizyczną jest: coś za coś. I tu warto się zastanowić, jeżeli kupuję coś za 100 mln to nie wypłacam tego, robię przelew. Przelew dociera, ktoś dostał od nas 100mln ale sam też tego nie wypłaca bo teraz on musi coś tam nakupić by dla nas wykonać to co zamówiliśmy. Od niego pójdą kolejne rozdrobnione przelewy, etc. itd. Po drodze każdy zostawia coś dla siebie. Ale do życia codziennego nie potrzebuje takich kwot, kumuluje więc się je w banku, inwestuje na giełdzie etc. Pieniądz tworzy pieniądz. Wirtualny pieniądz. Błędne koło, które właśnie zaczyna się u góry czyli od rządu państwa, który generuje te kwoty i...daje pracę ludziom :) Nikt nigdy tych długów nie będzie spłacać, bo te kwoty już teraz nie istnieją i świat żyje. I żyć będzie jak ktoś wpadnie na pomysł wyzerowania, jedyna przeszkoda by to wszystko usunąć to bunt i zamieszki wśród tych na dole. Bo raczej ciężko by było komuś zrozumieć, że całe życie zasuwał po 8h dziennie za średnią krajową, a ktoś na górze sobie drukował cyferki i nagle mu się znudziło. Mentalnie wszyscy czujemy się bogaci i tak zwaną demokrację...a tak naprawdę od wieków przerabiamy tą samą piramidę w coraz to ładniejszej oprawie.

Użytkownik Xellos edytował ten post 20.09.2009 - 21:54

  • 1

#17

Cthulhu.
  • Postów: 406
  • Tematów: 13
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Przy obecnej sytuacji z walutami to się zastanawiam, czy opłaca się oszczędzać, czy lepiej już teraz kupić sobie trochę mniejszych pierdółek zamiast jednej większej za rok, bo nie wiadomo jak wtedy będzie :)

Chociaż z drugiej strony Jackowski zapowiadał olbrzymie ceny Euro i Dolara we wrześniu, a jest odwrotnie :) Więc nie warto wierzyć w przepowiednie.
  • 0



#18 Gość_radoslaw

Gość_radoslaw.
  • Tematów: 0

Napisano

Pieniądz etyczny



Dołączona grafika


Krzysztof Lewandowski



Historyczne naleciałości pieniądza tak dalece odbiegają od standardów komunikacji epoki informacji, że warto może je zrewidować w celu uzdrowienia pieniądza i generowanego - poprzez jego formę - cyklu gospodarczego.

Z literatury ekonomicznej wynika, że 30 procent wartości każdego towaru stanowi dziś procent składany odsetek od długów, w jakich znajdują się przedsiębiorcy. Badania nad tym zagadnieniem trwały w Niemczech kilka lat, a konkluzja tych dość sensacyjnych dla naszej świadomości wyników może być zarówno negatywna, jak i pozytywna.

Zacznę może od konkluzji negatywnej, czyli uwypuklenia problemu, który mamy wszyscy, a mianowicie tego, że system bankowy, którym się posługujemy, jest powszechny, a równocześnie niesłychanie drogi. Koszt pieniądza to bowiem nie tylko koszt związany z prowadzeniem naszych rachunków bankowych, korzystania

z bankomatów i linii kredytowych, ale także, a raczej przede wszystkim, jest to koszt równoważny 30% ceny wszystkich zakupów, jakie robimy w sklepach.
Przeciętny obywatel jest świadom jedynie tych kosztów bankowych, które ponosi bezpośrednio w związku z posiadaniem rachunku lub obsługą kredytu. Ktoś niezadłużony i obracający banknotami sądzi, że nie ponosi go wcale, bo nie płaci bankowi za żadną usługę. A jednak koszty systemu bankowego ponosi każdy z nas - przy zakupie - bowiem odsetki od kredytów zaciąganych przez producentów są wliczane w ceny produktów.

Zauważmy, co się dzieje w związku z tym w fabryce. Właściciel fabryki - powiedzmy, że jest to piekarnia - musi do ceny chleba doliczyć koszty zaciągniętego przez siebie kredytu, a następnie, po sprzedaniu chleba, przekazywać te koszty, w comiesięcznych transzach, do systemu bankowego. Tą drogą 30% pieniądza wypracowywanego przez piekarnię wypływa natychmiast z lokalnego obiegu, zamieniając się w abstrakcyjne dla lokalnej społeczności zyski banku komercyjnego, który udzielił pożyczki piekarzowi.

Dla lokalnych przedsiębiorców oznacza to wyciek środka transakcyjnego - siły nabywczej, która mogłaby napędzić ich biznesy, a która znika z lokalnego rynku. W wyniku tego wycieku, społeczność, zamiast się bogacić, biednieje, rosną zatory płatnicze i spowalnia się cyrkulacja pieniądza, którego i tak jest mało. Z sytuacją taką mamy do czynienia w Polsce i praktycznie we wszystkich zglobalizowanych krajach, także tych najbogatszych.

Druga część wypracowywanego przez ludzi bogactwa znika z rynku, spływając poprzez system podatkowy do systemu urzędniczego, którego zadaniem jest obsługa olbrzymiego długu narodowego. Ten dług, sięgający w Polsce 500 mld zł, to wynik niezrównoważonych budżetów, do których dopuścili kredytodawcy i poprzednie ekipy rządowych kredytobiorców.

Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, wiemy już, że szczodrzy kredytodawcy byli dużo bardziej od nas świadomi destrukcyjnego charakteru procesu, który uruchamiali udzielaniem nam niezrównoważonych kredytów, co można odkryć w pismach ekonomistów, z lordem J.M. Keynesem na czele. Mechanizm wyciągania od lokalnych społeczności odsetek od udzielonych im, nadmiernych kredytów, nadal jednak sieje gospodarcze spustoszenie u nas w kraju i na całym świecie.
Druga znacząca część dochodów piekarza ze sprzedaży bułeczek idzie do fiskusa. Stopień fiskalizacji produkcji jest w Polsce bardzo wysoki i wynosi 46-47 procent dochodu narodowego. Do podziału między piekarza, młynarza i rolnika, których praca składa się na wyprodukowanie chleba, pozostaje zatem około 20-25 procent wypracowanego przez nich bogactwa. To trochę za mało jak na rozwój młyna, piekarni i rozdawanie bułeczek ubogim. W takich to warunkach piekarz, młynarz i rolnik, przyciśnięci do muru konkurencją i brakiem własnych środków inwestycyjnych, pożeranych przez drapieżną, światową ekonomię, decydują się na zaciąganie kolejnych kredytów modernizacyjnych, o ile poprzednie jakimś cudem udało im się spłacić.

Spirala rosnącego obciążenia kredytowego produkcji i zwiększania kosztów transakcyjnych złotówki zdaje się nie mieć końca. Dla przeciętnego użytkownika złotówkowego środka wymiany oznacza to faktycznie 80-procentowy podatek od obrotów na rzecz globalnego systemu fiskalno-bankowego.
Może więc pora przejść do pozytywnych aspektów takiej sytuacji. Otóż, przede wszystkim, przy 80-procentowym podatku od obracającej się legalnie złotówki, jest na czym oszczędzać, gdy zmniejszy się niezbędność jej użycia w obrocie. Płaszczyzny barterowe oferują oszczędność środka transakcyjnego w granicach 10-100% jego użycia, co oznacza zmniejszenie zapotrzebowania na złotówkę o 8-80% wartości zawieranych transakcji.

Oczywiście, barterowy środek transakcyjny posiada także swoją cenę, lecz oscyluje ona na poziomie kilku procent od obrotu, a nie 80%. Dla producentów, już samo zmniejszenie opłat transakcyjnych o opłaty bankowe z tytułu kredytów inwestycyjnych, może spowodować kilkukrotne zwiększenie rentowności przedsiębiorstwa. Mało który przedsiębiorca nie zdecyduje się zatem na tak korzystny ruch, jakim jest wykorzystanie platformy barterowej dla podniesienia efektywności własnego gospodarowania.

Pozytywnym aspektem olbrzymich kosztów używania złotówki jest też realność konkurowania z wielkimi sieciami handlowymi przez małych, lokalnych producentów, którzy posługują się barterem. W hipermarketach ceny są średnio o ok. 30% niższe, niż ceny w sklepikach lokalnych, lecz oszczędności lokalnych producentów i dystrybutorów na barterze mogą umożliwić obniżenie cen detalicznych nawet o 50 procent, przy zachowaniu tych samych zysków.

Przyszłość barteru w świetle liczb podawanych przez ekonomistów jest oczywista. Warto mieć i to na względzie, że barter jest formą prawdziwie etycznej wymiany, gdyż w systemach barterowych nie występuje dodatnie oprocentowanie kapitału, zwane w dawnych czasach, niezależnie od stopy, lichwą. Powinno mieć to znaczenie zwłaszcza dla ludzi wierzących, kierujących się doktrynami religijnymi, gdyż wszystkie największe systemy religijne świata zdecydowanie potępiają jakiekolwiek formy lichwy.

Jak mówi znany ekonomista, współtwórca koncepcji Euro, prof. Bernard Lietaer, rodzaj pieniądza decyduje o jakości stosunków społecznych. Etyczny pieniądz barterowy może je tylko uzdrowić.

źródło
  • 1

#19

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Tylko jak wprowadzić pieniądz barterowy? Wymiana barterowa między dwoma przedsiębiorstwami jest mało możliwa z powodu iż niezwykle rzadko zdarza się by oba chciały od siebie usług/towarów o równej wartości. Natomiast barter wielostronny w dużej skali zbliża nas w zasadzie do idei pieniądza. Ktoś musi dawać gwarancje na to że sprzedając usługę/towar w barterze na odpowiednią kwotę otrzymamy możliwość bezproblemowej wymiany tej wartości na inną usługę/towar.

Użytkownik mylo edytował ten post 21.09.2009 - 16:58

  • 0



#20 Gość_radoslaw

Gość_radoslaw.
  • Tematów: 0

Napisano

....
Te twierdzenia nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.
....
Dałeś się nabrać Radosławie na bajeczki hochsztaplerów od "rdzewiejącego pieniądza", którzy zresztą nie zauważyli, że te ich pomysły zostały wdrożone pod inną nazwą przez tego szkodnika Johna Keynesa już kilkadziesiąt lat temu, a zamiast cudów mamy z tym same problemy.

Nomen omen początkowo pojedynczy, a teraz już wielu ekonomistów mówi publicznie, że w skutek wykreowania ogromnych ilości pieniędzy w ramach walki z "kryzysem" w USA i w Europie za kilka lat czeka nas "drugi kryzys" albo jak twierdzą inni przedłożenie obecnego. Wszystko w skutek gwałtownej inflacji spowodowanej wrzuceniem na rynek ogromnej ilości pieniądza.


Trajan przyznam że trochę nie rozumiem.
I proszę Cię żebyś spróbował mnie naprostować w kwestii pieniądza rdzewiejącego.

"
Najlepszym dowodem na trafność tego system był eksperyment przeprowadzony w austriackim mieście Worgl w 1932 roku. Na każdy emitowany lokalnie banknot trzeba było nalepić co miesiąc znaczek kosztujący 1% jego nominalnej wartości. Taki środek zapobiegający gromadzeniu pieniędzy sprawił, że mieszkańcy miasta szybko je wydawali, a nawet opłacali podatki z wyprzedzeniem. Zamiast rosnąć i generować odsetki, zgromadzone bogactwo stało się obciążeniem, w podobny sposób, w jaki jakakolwiek własność jest obciążeniem dla prowadzących koczowniczy tryb życia łowczych-zbieraczy. Gospodarka Worgl zaczęła rozkwitać, bezrobocie gwałtownie spadać (choć reszta kraju pogrążała się w coraz większym kryzysie), prowadzono też roboty publiczne. Okres prosperity trwał aż do chwili, kiedy w 1933 roku waluta Worgl (i setek naśladowców) została zdelegalizowana z inicjatywy zagrożonego banku centralnego.


Wzorce te przedostały się też do Stanów Zjednoczonych. W obliczu hiperinflacji waluty narodowej będącej skutkiem serii upadków banków, obywatele i miejscowe władze tworzyły własne pieniądze. Do roku 1933 kilkaset miast, a nawet część stanów było przygotowanych do wprowadzenia (a nawet zdążyło już wprowadzić) „waluty awaryjne” [emergency curriencies]. W wielu przypadkach były to prowizoryczne banknoty wymagające przyklejania znaczków, podobnie jak w Worgl. Pomimo gorącego wsparcia wybitnego ekonomisty Irvinga Fishera, Roosevelt wprowadzając Nowy Ład zdelegalizował wszystkie waluty awaryjne i zarządził czasowe zamknięcie banków w marcu 1933 roku w obawie przed decentralizacyjnym wpływem nowych walut.
"

cytat z artykułu o pieniądzu rdzewiejącym

wg mnie nie możesz powiedzieć że dziś mamy de facto pieniądz rdzewiejący - ok, on rdzewieje ale to z powodu sposobu jego podaży, czyli po prostu dodrukowywania. To jest raczej kwestia sposobu zarządzania pieniądzem.
Jeśli zdeponujesz go w banku nie zdarzy Ci się mieć ujemnego oprocentowania i wg mnie tu tkwi sedno problemu.
Oprocentowanie ujemne powoduje wymuszony obieg i krążenie pieniądza - w zasadzie jest powolnym wprowadzaniem barteru wielostronnego.
Zasada jest prosta - "pieniądz parzy" a więc nie znajduje się za dużo grubasów którzy gromadzą kapitał i rozdają trefne karty w postaci procent od tego że są fajni i to wszystko wymyślili...

wg mnie nie możesz też powiedzieć że twórcą idei był ten gad Keynes - on tylko zaopiniował pozytywnie projekt któremu i tak ucięto później łeb.

Mylo - słyszałeś o bankach czasu? Wydaje mi się że to jest bliskie rozwiązania problemu. Andromedanie by się cieszyli - dla niezaznajomionych z tematem krótka historyjka:
Alex Colier, twierdzący że utrzymywał kontakt z kolesiami z galaktyki Andromedy opowiadał jak poprosili go o przygotowanie prezentacji pt "życie zwykłego człeka na Ziemii".
Gość się napocił, pokazał kolegom finalny produkt i jeden mówi - ok, wsio jasne.
A drugi - ja nie kumam jednego problemu: po co wam pieniądze?
I jeszcze wracając do twych obaw i gwarancji - od tego się zaczęło - od wmówienia człowiekom że czasy niepewne, ubezpieczonko by się przydało i gwarancja bankowa która stała się banknotem...

pozdrawiam


pozdrawiam

p.s. podobno są już miasta gdzie można sobie pojeździć za darmo autobusem czy coś...
  • 2

#21

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Tu muszę przyznać rację Radosławowi. Jest różnica między pieniądzem inflacyjnym, a tym rdzewiejącym. W przypadku tego podlegającego inflacji obniża się stale wartość wszystkich pieniędzy, zobowiązań, niezapłaconych podatków, długów. To zachęca do tego by nie płacić jak najdłużej i obracać pieniądzem we własnym zakresie blokując przepływ pieniądza (można to świetnie zobaczyć jak się ma firmę i niereformowalnego klienta). Natomiast pieniądz rdzewiejący powoduje jedynie spadek wartości pieniędzy które trzymamy w ręce, wartość długów, wierzytelności i ceny towarów pozostają na tym samym poziomie. To zachęca do spłacania jak najszybciej, i wydawania pieniędzy.
  • 1



#22

Trajan.
  • Postów: 358
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

@Radosław
Celem „pieniądza rdzewiejącego” jest ujmowanie jego określonej procentowo wartości po to, ażeby nie opłacało się oszczędzać, tylko żeby trzeba go było szybko wydać.

Jednym ze środków współczesnej polityki stymulowania popytu (czyli nakłanianiu ludzi żeby kupowali) jest sztuczne utrzymywanie niewielkiej inflacji po to, żeby nie opłacało się oszczędzać, tylko żeby trzeba było pieniądz w miarę szybko wydać.

Słowem cel jest ten sam, sens „pieniądza rdzewiejącego” jest taki sam jak sens współcześnie dominujących teorii makroekonomicznych. Nomen omen w obu konceptach maczał palce Keynes, żeby nie powiedzieć, że jest on w zasadzie autorem tych dominujących dziś teorii.
To co postulujesz już wprowadzono pod inną nazwą, i dziś po kilkudziesięciu latach już w zasadzie wiadomo, że to nie działa, ale o tym jeszcze za chwilę.

To, czy ten cel osiągniesz dodrukowując pieniądze czy przybijając na nie stempel jest kwestią drugorzędną, efekt będzie ten sam. Posługujesz się pojęciem ujemnego oprocentowania- czyli utraty przez pieniądz określonej procentowo wartości na dany okres czasu, to jest właśnie treść pojęcia inflacji – jest ona określoną procentowo utratą przez pieniądz wartości w jakimś okresie czasu.

„Jeśli zdeponujesz go w banku nie zdarzy Ci się mieć ujemnego oprocentowania i wg mnie tu tkwi sedno problemu.”

Ano właśnie, tak było kiedyś. Współcześnie bywa nawet i tak, że oprocentowanie wkładu nie pokrywa inflacji, tzn. pieniądze które trzymasz w banku tracą na wartości tak szybko, że nawet określony procent ich wartości jaki płaci nam bank za to że trzymamy je u niego nie pokrywa strat jakie ponosimy przez inflację, czyli pieniądze włożone do banku są de facto ujemnie oprocentowane. Niekiedy nie opłaca się trzymać pieniędzy w banku nie dlatego, że zysk jest marny, ale dlatego że na tym tracimy.

Jeżeli celem jest spowodowanie, że ludziom nie będzie się opłacało trzymać pieniędzy w banku, to osiągnięto to właśnie poprzez inflację. I nie trzeba tu sięgać po jednoroczne eksperymenty z lat 30. To się niestety dzieje współcześnie.

Jeszcze co do inflacji – jest ona definiowana jako spadek siły nabywczej pieniądza. Ta definicja odpowiada koncepcji „pieniądza rdzewiejącego”, którego istotą ma być właśnie spadek jego wartości – siły nabywczej.
Na marginesie zaznaczę, że inflacja nie bierze się tylko ze zwiększenia podaży pieniądza (czyli dodruku), jest to bodaj jedna z głównych przyczyn ale nie jedyna.

Mylo napisał:

Jest różnica między pieniądzem inflacyjnym, a tym rdzewiejącym. W przypadku tego podlegającego inflacji obniża się stale wartość wszystkich pieniędzy, zobowiązań, niezapłaconych podatków, długów. To zachęca do tego by nie płacić jak najdłużej i obracać pieniądzem we własnym zakresie blokując przepływ pieniądza (można to świetnie zobaczyć jak się ma firmę i niereformowalnego klienta). Natomiast pieniądz rdzewiejący powoduje jedynie spadek wartości pieniędzy które trzymamy w ręce, wartość długów, wierzytelności i ceny towarów pozostają na tym samym poziomie. To zachęca do spłacania jak najszybciej, i wydawania pieniędzy.

To już jest kwestia techniczna. Obojętnie czy musisz szybko wydać bo za chwilę trzymany banknot będzie nominalnie mniejszy, czy musisz szybko wydać, bo za chwilę banknot będzie nominalnie wart tyle samo ale jeśli będziesz czekać z wydaniem to niewiele kupisz ze względu na to że inflacja uzewnętrznia się jako wzrost cen. Cel , efekt i sens koncepcji jest taki sam jak pryncypia współczesnych metod „gospodarki popytowej”.

Co do blokady przepływu pieniędzy, to nierzetelni klienci (przedsiębiorcy) są „pacyfikowani” przymusowymi odsetkami "karnymi" od zwłoki przy transakcjach o oddalonym momencie płatności, no i możliwością waloryzacji świadczeń pieniężnych, czyli możliwością zmiany sumy nominalnej tak, ażeby odpowiadała realnej wartości ekonomicznej jaka ma zostać przeniesiona na kontrahenta. Na sposoby są sposoby.

Ale wracając jeszcze do zauważonej przez Mylo kwestii, to w niej tkwi potencjalna różnica pomiędzy tym co jest a tym co zakłada omawiana koncepcja. Otóż utrata wartości przez pieniądz rdzewiejący jak wynika z tego co przeczytałem ma być galopująca, błyskawiczna. Inflacja też tak niekiedy działa, ale zazwyczaj jest nieco wolniejsza (przez co zresztą zjadacze chleba nie rozumieją, że są de facto ograbiani). Taki „pieniądz rdzewiejący” powiela i potęguje zatem patologie związane z inflacją.
Taki błyskawiczny spadek wartości pieniądza uniemożliwia jakiekolwiek oszczędzanie. Takie konieczne wprowadzanie pieniądza w obieg zakłada chyba, że ludzie kupują tylko artykuły pierwszej potrzeby. A domy, samochody? A wreszcie inwestycje? Jak ktoś miałby zaoszczędzić cokolwiek na np. otwarcie własnego biznesu?

W praktyce gdyby takie coś naprawdę wprowadzono, prawdopodobnie stałoby się to samo co ma miejsce przy galopującej inflacji – zaprzestano by używać takiego pieniądza i „po cichu” rozliczano by się w jakiś inny sposób.

A cały błąd koncepcji opiera się na fałszywym przekonaniu, że bogactwo bierze się z kupowania. Tzn. z przekonania, że żeby gospodarka się rozwijała należy stymulować popyt. Całe to demonizowanie oszczędzania jako zjawiska negatywnego jest błędem. W ogóle nie bierze się pod uwagę, że jeżeli ktoś oszczędza to nie po to żeby sobie wytapetować mieszkanie dolarami, a po to żeby po zaoszczędzeniu nabyć coś „większego” (to też napędza popyt) ale przede wszystkim żeby zainwestować pieniądza. Bogactwo bierze się raczej z produkowania i przede wszystkim z rozwijania mocy produkcyjnych, a to dzieje się dzięki inwestowaniu. Odwlekanie momentu wydania pieniędzy sprzyja ich racjonalnemu lokowaniu. A „pieniądz rdzewiejący” wyklucza inwestowanie.

Jedyną metodą zdobywania kapitału na inwestycje byłoby przy pieniądzu rdzewiejącym, to co zbyt często jest nim i dziś – czyli ciągłe zadłużanie się w bankach. Podejrzewam, że zgadzamy się co do tego, że nie jest skutek jaki by komukolwiek tutaj odpowiadał.

Nie dziwie się że wspomniany eksperyment trwał rok. Jego pomysłodawcy mieli zresztą szczęście, że nie dłużej, podobnie jak John Keynes którym się podpierają zapewne w ogóle nie byli zainteresowani skutkami długoterminowymi, a jedynie krótkoterminowymi efektami swoich pomysłów. Keynes, kiedy mu udowodniono, że jego koncepcje skutkują na dłuższą metę perturbacjami w gospodarce (w których uczestniczymy także i dziś ) odpalił „na dłuższą metę to wszyscy umrzemy”.

Dodam jeszcze, że deflacja – czyli „samoistne” nabieranie przez pieniądz wartości (dziś niestety rzadko spotykane) zostało przedstawione przez twórców koncepcji jako coś strasznego, a np. wiek XIX – wiek ogromnych inwestycji i rozwoju – był wiekiem permanentnej deflacji.



Przemo napisał:

Reasumując. Być może długi państwowe wydają się wirtualne, jednak społeczeństwa krajów zadłużonych ponoszą jak najbardziej realny koszt spłaty zobowiązań.

W istocie problem nie leży w tym, że pieniądz jest wirtualny a w tym, że jest fiducjarny. Tzn. jego wartość zależy nie od ceny kruszcu a od tego, że ludzie wieżą że jest on coś wart ponieważ państwa za pomocą przepisów o prawnym środku płatniczym niejako zmuszają obywateli do rozliczania się przede wszystkim w nim.

A co do obywateli krajów zadłużonych, do których i my należymy, to szczerze mówiąc nie ma kogo żałować. Mamy to czego jako ogół chcieliśmy. Czy te zasiłki dla bezrobotnych, dla matek itd. dopłaty do tego, do tamtego, KRUSy, ZUSy, wcześniejsze emerytury to z podatków jest? W pewnej tylko części, a reszta właśnie z pożyczek.
To właśnie wyborcy wybierają tego, kto im najwięcej owoców naobiera, a że za te owoce trzeba będzie prędzej czy później zapłacić, a kto wie czy jako państwo nie pójdziemy z torbami, to już mało kogo obchodzi. Ma być pełna micha kawioru i już!
Powiedzmy sobie szczerze, że gdyby nagle znalazł się polityk, który by oznajmił ludowi co wynika z tego jak bardzo jesteśmy zadłużeni, że tak nie można, że musimy zacisnąć pasa a może za ileśtam pokoleń wyjdziemy „na prostą”, to raczej by wyborów nie wygrał.

Dlatego potentaci finansowi (bankowi), nazwijmy ich roboczo – lichwiarzami, uwielbiają tzw. rządy wrażliwe społecznie, czyli takie, które nawet nie ważą się wspomnieć obywatelom, że już płacimy ogromne koszty ich życia ponad stan, a następne pokolenia zapłacą jeszcze więcej.

W tym roku cieszono się, że zapłaciliśmy resztę naszego zadłużenia z czasów Gierka. Dopiero teraz! Ale zapomniano dodać, że spłaciliśmy ten dług nie z własnych pieniędzy a… zadłużając się po to, żeby go spłacić. Zresztą Gierek okazał się drobnym cwaniaczkiem biorąc pod uwagę na jakie kwoty nas zadłużano już w „wolnej Polsce”

Polecam uwadze np. poniższy tekst (uwaga! – tekst z 2005 roku, od tego czasu zdążyliśmy się zadłużyć znacznie bardziej):

Spuścizna zadłużenia Polski, jaką przejęliśmy po poprzednim systemie ekonomicznym sprzed 1989 r. stanowi zaledwie niecałe 30 proc. jego obecnego poziomu. Polska jest zadłużona na blisko 436 mld zł.

Na kwotę polskiego zadłużenia składają się: zadłużenie krajowe i zagraniczne. Dług krajowy stanowi 308,4 mld zł, a w tym 304,1 mld zł to skarbowe papiery wartościowe. zadłużenie zagraniczne wynosi 127,6 mld zł, z czego 82,2 mld to obligacje zagraniczne, zaś kredyty (klub Paryski, międzynarodowe instytucje finansowe, w tym Bank Światowy) zwiększają nasze długi zagraniczne 0 45,5 mld zł. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców, na każdego Polaka przypadało w lipcu 2005 r. około 11 170 zł tzw. długu skarbu Państwa.

W okresie ostatnich siedmiu i pół roku ogólne zadłużenie skarbu Państwa uległo niemal podwojeniu. (…)W okresie ostatnich czterech lat odnotowujemy wzrost zadłużenia kraju o kwotę 152 mld zł (…)

Od połowy lat 90. pożyczki zagraniczne są zaciągane przez skarb Państwa przy pomocy emisji dłużnych papierów wartościowych, jakimi są obligacje plasowane na międzynarodowych rynkach finansowych (euroobligacje). Najczęściej wykorzystuje się w tym celu rynek europejski, chociaż polskie obligacje oferowano także na rynkach stanów zjednoczonych i Japonii.

Całość: http://www.bankier.p...zy-1361168.html

Użytkownik Trajan edytował ten post 22.09.2009 - 09:17

  • 1

#23

Xellos.
  • Postów: 1090
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Moim zdaniem problemu nie ma.


No cóż, Bardzo chciałbym, żebyś do swojego zdania przekonał ekonomistów, a zwłaszcza ekonomistów po stronie wierzyciela.

To, że dług tworzy się z wirtualnych pieniędzy jeszcze nie oznacza, że on nie istnieje.
Wrócę do tego.

Raz jeszcze, z całego serca pragnął bym, żebyś przekonał naszych wierzycieli. To może wydawać się nierealne, ale cały czas spłacamy odsetki od zadłużenia. (Niestety na spłatę zadłużenia nas nie stać, a dodatkowo nie jest to w niczyim interesie.)

Reasumując. Być może długi państwowe wydają się wirtualne, jednak społeczeństwa krajów zadłużonych ponoszą jak najbardziej realny koszt spłaty zobowiązań.


Ja to widzę tak, że w kontekście całego państwa problemu nie ma. Kim jest ekonomista ? Też jest elementem tego państwa. Uciska się tylko tych na dole piramidki, oni muszą spłacać długi, kredyty bo jak nie to komornik :) Natomiast w kontekście całego państwa to na pewno ani USA czy Rosja się nie przejmuje swoim długiem. Nadal mają silne armie i atomówki. Może słabiutkie kraje muszą się martwić bo nic nie mają, ani surowców, ani kasy, ani armi. A jak mają to pierwsze to prędzej czy później "ktoś im wjedzie" z tych większych.

Dlatego napisałem, że problemu nie ma bo decydują nadal ci na górze. A im bardziej na rękę trzymać ciemny lud w ekonomicznych baśniach na dobranoc niż jakieś krwawe wojenki uprawiać. XXI wiek. Jest to nowoczesna forma tego co było dawniej. Dla nas to oznacza tylko tyle, że możemy żyć dłużej i szczęśliwiej niż ci dawniejsi chłopi...

Chodzi tu o to, z której strony patrzymy. Staram się spojrzeć ze strony decydentów i ich interesów, i patrząc z ich strony nadal uważam "problemu nie ma". To oni decydują czy dług będzie czy nie problemem dla jakiegoś kraju. A uważam, że czasy się zmieniły, nikt już nie podbija terenów i nie zmienia granic bo to bez sensu. Jak ktoś ma kasę to kupuje sobie teren gdzie mu się podoba, i zamiast podbijać Polskę...wykupi chodź by i jej połowę a dla "chłopa" nic to nie zmienia, pan się zmienia ale ginąć nie trzeba.

Jeszcze odnośnie ostatniego zdania, że społeczeństwo ponosi koszt - jestem przekonany, że gdybyśmy nie mieli żadnego długu jako kraj nic by to dla Kowalskiego nie zmieniło. Nadal by dostawał marne grosze i harował jak wół. Jakby więcej zostało w budżecie to pewnie by kupili kolejny F-16 a "wybrańcy narodu" częściej jeździli by na Karaiby.
  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych