Prośba o pomoc dla matki
Nie tak dawno można było przeczytać w rosyjskich „Izwiestiach” o osobliwym zdarzeniu, dla którego trudno znaleźć wytłumaczenie w materialistycznie uporządkowanym świecie. Kiedy prof. dr G.W. Sugariew przyjmował pacjentów w jednej z moskiewskich przychodni, do gabinetu weszła dziewczynka w różowej sukience, prosząc go, żeby poszedł z wizytą do jej chorej matki. Profesor odmówił, ponieważ nie odwiedzał chorych w domach. Dziecko nalegało, twierdząc, że matka znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podało mu dokładny adres i nieoczekiwanie znikło. Lekarz po długim wahaniu postanowił jednak spełnić prośbę małej. Gdy wyszedł z gabinetu, był pewien, że zastanie ją w poczekalni. Zapytał o nią obecne tam osoby, ale nikt jej sobie nie przypomniał. Zaskoczony lekarz tym bardziej postanowił sprawdzić, co się właściwie dzieje. Pod wskazanym adresem rzeczywiście zastał ciężko chorą kobietę. Zapytał o dziewczynkę, lecz chora nie wiedziała, o kim mówi. Dopiero, gdy dokładnie ją opisał, stwierdziła, że przypomina jej córeczkę, która jednakże zmarła dwa dni temu. Pokazała jej zdjęcie. Sugariew natychmiast ją rozpoznał. To było ta sama dziewczynka, która kilka godzin wcześniej odwiedziła go w gabinecie!
Wracają, gdy muszą?
Czy zmarli wracają do świata żywych w przypadku, gdy mają na ziemi coś pilnego do załatwienia, albo kiedy sami nie mogą znaleźć po drugiej stronie spokoju ze względu na popełnione przez siebie czyny?
Pogląd ten od wieków jest głęboko zakorzeniony w świadomości ludzi różnych kultur w wielu miejscach na świecie. Przetrwał do naszych czasów chociażby w postaci wypowiadanej podczas pogrzebu formule: I odpoczywaj w spokoju wiecznym, która działać miała jak zaklęcie zapewniające zmarłemu spokój po tamtej stronie, a żywym dać pewność, że już tam zostanie i nigdy tu nie wróci. Nie zawsze jednak jest ono skuteczne.
Na początku XIX wieku w jednym z kościołów pod Norymbergą pastor po zakończonej mszy zobaczył nagle swego zmarłego poprzednika, którego znał tylko z pozostałego po nim portretu. Zjawa powiedziała mu, że nie może znaleźć spokoju po tamtej stronie. Pastor, opanowawszy strach i zdumienie, spytał, jak może pomóc. I dowiedział się, że jego poprzednik podjął niesłuszną, krzywdzącą pewnych ludzi decyzję i prosi go, żeby odnalazł w szafie stosowne dokumenty. Duchowny odszukał akta, przeanalizował je i rzeczywiście znalazł błąd w obliczeniach związanych z zapłatą za pracę wykonaną dla kościoła. Poprawił go, doliczył odsetki i wypłacił należną sumę spadkobiercom zmarłego murarza. Duch już się więcej nie pojawił.
– Nie mamy żadnych szans, by z tamtej strony uporządkować stare sprawy lub je naprawiać – skomentował to wydarzenie protestancki teolog dr Kurt E. Koch. – I dlatego musimy poprosić o to żywych.
Zabezpieczenia
Co jest źródłem wiary w to, że zmarli w fizycznej postaci mogą pojawić się wśród żywych? Niewątpliwie wiąże się to z przekonaniem, że jeśli dusza nie została zbawiona, „musi” powrócić na ziemię, żeby naprawić wyrządzone za życia zło. Najwięcej opowieści dotyczy niespokojnych duchów sprawców czynów niegodnych i haniebnych, samobójców i krzywoprzysięzców. Ale też i tych, którzy nie zdążyli doprowadzić do końca rozpoczętych spraw. Pojawiają się najczęściej na rozstajnych drogach, w miejscu swej śmierci, w pobliżu cmentarzy i kościołów. Lęk przed nimi był u naszych przodków tak silny, iż próbowali zapobiec ich powrotowi z tamtej strony w rozmaity, czasem nawet drastyczny sposób. Kładli na grobach ciężkie kamienie. Okaleczali ciała. Do dzisiaj archeolodzy znajdują w starych grobach zwłoki mocno związane, z przeciętymi ścięgnami, z odciętymi nogami lub rękami, z kępką trawy w ustach albo na czole. Wierzono też, że po śmierci nie wolno przywoływać zmarłego po imieniu, żeby się nie obudził. Nie należało go ponadto przesadnie opłakiwać, żeby nie uznał, iż za bardzo go na ziemi brakuje. Rozpowszechnione też było niegdyś przekonanie, że w świecie żywych często pojawiają się zmarłe tygodniowe noworodki. I że w maju nie należy brać ślubu, ponieważ wówczas mąż lub żona może okazać się powracającym z tamtego świata.
Nie dziwmy się tym zabezpieczeniom. Powracający nie zawsze nastawieni byli przyjaźnie. Przeciwnie, większość duchów w wierzeniach różnych ludów to złośliwe i bardzo niebezpieczne istoty. W starych skandynawskich źródłach nazywano je draugrs. Wierzono, że każdego, kto takiego stwora spotka na swojej drodze, czeka pewna śmierć. Draugrs posiadają nadludzką siłę, ale mają też swoje słabe miejsce – można je pokonać celnym uderzeniem w głowę. Równie przerażająco przybysze z zaświatów jawią się w Islandii, tutaj nazywa się ich Dziewięciokrotnymi. Jeśli już któremuś uda się wrócić, będzie aktywny przez okrągłe dziewięć lat. Należy się go strzec jak ognia, ponieważ z grobu wstaje po to, żeby się mścić na żywych, którzy często padają ofiarą jego chciwości i złośliwości. Z kolei pogańscy Irlandczycy najbardziej bali się powrotu ze świata zmarłych przestępców i zabezpieczali się przed taką ewentualnością, potajemnie grzebiąc ich na pierwszych cmentarzach dla chrześcijan.
Bardzo cennym źródłem wiedzy o wierze w powracających są dzieła historyka rzymskiego Tacyta (55-120 n.e.). Pisał m.in. o pradawnych obyczajach germańskich. U tych plemion każdy, kto popełniał czyn haniebny i niegodziwy, był torturowany, a jego zwłoki wrzucano do bagna. I żeby mu odciąć drogę do świata żywych, wbijano nad zwłokami ostre pale, obciążano ciało kamieniami, rzucano w grób zaklęte różdżki. Bywało nawet, że ponownie wykopywano „podejrzanego” zmarłego i na wszelki wypadek oddzielano jego głowę od ciała. Do dzisiaj ludzie na wsi, niezależnie od szerokości geograficznej, omijają z daleka bagna, żeby nie zobaczyć tzw. błędnych ogników. Dla nich od stuleci są to światła powracających duchów.
Wiara w powracającą duszę była obecna także w słowiańskiej mitologii. Podziemną krainę, do której podążał zmarły, Słowianie nazywali Nawią. Wierzyli, że dusza „egzystuje” tam jak człowiek w świecie żywych. Jednakże nie każdemu dane tam było trafić po śmierci. Ten, kto za życia dokonał niegodziwego czynu, powracać miał do ludzi jako demon, błędny ognik lub widmo, żeby odkupić swoje winy i oczyścić sumienie. Wśród takich duchów trafiali się też topielcy, samobójcy, noworodki, a także ci, którzy zmarli w dniu swojego ślubu. Żywi stosowali mnóstwo rytuałów, by uniemożliwić im powrót na ziemię. Miejsc na wieczny spoczynek szukali za rzekami, jeziorami, które stanowiły naturalną barierę zagradzającą drogę z tamtego świata. Ciało z domu wynosili przez okno stopami do przodu. Jeśli decydowali się wykorzystać w tym celu drzwi, wykonywali przy tym sporo magicznych czynności, by zniechęcić duszę do ponownego z nich skorzystania. Na przykład na progu umieszczali siekierę, żeby odciąć możliwość powrotu. Ale mieli też bardziej drastyczne metody. Podobnie jak inne plemiona europejskie odejmowali zmarłym głowy i umieszczali je między nogami lub solidnym gwoździem albo kołkiem przebijali głowę czy pierś.
Jednak, jak wynika z zachowanych źródeł, zabezpieczenia nie zawsze skutkują i duchy wciąż się wśród nas pojawiają. Nawet sam kanclerz Niemiec Otto von Bismarck podczas wojny w latach 1870-71 przeżył takie spotkanie. Pewnej nocy obudził go żołnierz, który złożył mu raport, a następnie poinformował, że na skutek ran odniesionych podczas działań wojennych zginął na miejscu. Późniejszy meldunek z frontu potwierdził prawdziwość tej osobliwej relacji. Na marginesie warto zaznaczyć, że kanclerz interesował się zjawiskami nadnaturalnymi i często zagłębiał się w lesie, by odwiedzać stare dęby, uważał bowiem, że są przodkami ludzi.
Spotkania z duchami
Spotkania z duchami odnotowano także na ziemiach polskich. Niedługo przed I wojną światową pewna rodzina na Podkarpaciu była nocami niepokojona przez powracającego. Przechodził przez podwórze, szedł do stodoły, trzaskał ogromnymi wrotami, potem odwiedzał stajnię. Jego postać wyraźnie była widziana przez wszystkich członków rodziny, ale nikt nie odważył się wyjść z domu, by się dowiedzieć, o co chodzi. Miejscowy ksiądz doradził im, żeby modlili się do Boga i prosili, by wybaczył intruzowi popełnione za życia grzechy. I rzeczywiście po kilku dniach modlitw duch już się więcej nie pojawił. Jak potem ojciec rodziny powiedział księdzu, dodatkowo modlili się do Boga o ochronę.
Warto jeszcze przytoczyć zdarzenie, jakie miało miejsce na Morawach, krótko po zakończeniu II wojny światowej. Pastor Johann Oberlin jechał autem. Tuż przed północą na szosie powstał korek z powodu leżącego w poprzek jezdni powalonego drzewa. Gdy duchowny wysiadł z samochodu, pojawił się przed nim znany mu z widzenia drwal z jego wioski. Przywitał się i powiedział, że we wsi stało się nieszczęście, ponieważ jeden z drwali zginął przygnieciony ściętym drzewem. – Chciałem go spytać o okoliczności wypadku i o to, jak mnie znalazł na szosie, ale w tym samym momencie nagle znikł. Rozglądałem się dokoła, jednak nigdzie go już nie było – wspominał Oberlin po latach. – Kiedy kilka godzin później dojechaliśmy na miejsce do zaprzyjaźnionego pastora, czekała na mnie przekazana telefonicznie wiadomość, że zginął właśnie ów drwal, z którym rozmawiałem nocą na szosie.
Zwierzęta odczuwają obecność ducha
Ale i zwierzęta, zwłaszcza konie, dostrzegają powracających. Sygnalizują to zachowaniem. Jeśli nagle na drodze stają dęba, są wyraźnie przestraszone, woźnica może podejrzewać, że wyczuły obecność ducha. W Kujawskiem znane jest takie zdarzenie z okresu międzywojennego. W okolicach Nakła młoda dziewczyna z powodu zawodu miłosnego popełniła samobójstwo. Trumnę na wozie ciągnęły konie. Pochowano ją w bardzo odległym miejscu na cmentarzu. Kilka dni później wieczorem te same konie przejeżdżały obok miejsca pochówku samobójczyni. Nagle stanęły w miejscu i zachowywały się jak oszalałe. Woźnica miał problem z ich uspokojeniem. Wiedział jednak, co trzeba w takim wypadku zrobić. Rzucił na ziemię w okolicy dyszla, przed końmi, ciężki młotek. Wierzył, że w ten sposób przerywa „zaklętą linię” i zabija powracającego. I rzeczywiście, po chwili konie spokojnie ruszyły przed siebie.
Niektórzy psycholodzy twierdzą, że fenomen powracających wiąże się z projekcją ludzkiej świadomości. Czy nie jest to jednak zbyt duże uproszczenie? Dlaczego podobne przypadki – spotkań z istotami z zaświatów – przytrafiają się tak wielu osobom z różnych czasów, kultur, środowisk? Prostym lub wykształconym? Wierzącym w życie po śmierci i sceptykom?
Aldona Kowalewska
www.mag.media.pl