Nie wiedzieć czemu, wszystko, co się na świecie dzieje, a co nie było filmowane przez przynajmniej sto kamer (orientacyjnie, bywa i tak, że nawet ta setka nie da rady), jest dziełem kosmitów, Żydów i reszty tej masonerii Rady Galaktycznej, w każdym razie... tak twierdzą ?oświeceni?.
Tak samo jest ze ?znikającą? kulturą Indian Anasazi, której ostatnie podrygi obserwować można było w końcu XIII wieku. Jako, że ta kultura (cywilizacja to to nie była, nie mylcie pojęć ? wyjaśnię w dalszej części tekstu) ?rozeszła? się ?jakoś tak dziwnie?, że do dziś sensownego wyjaśnienia dla jej agonii nie ma... musieli w tym maczać palce kosmici!
Wszystko jasne, spisek zdemaskowany, bohaterowie odznaczeni, można iść do domu (kupionego na raty w czasach hossy, teraz nic nie wartego i podkupowanego przez... sami wiecie kogo).
Wybaczcie mi tę krótką, zjadliwą przedmowę. Wymiana e-maili z pewnymi osobami (nie tylko Polakami, ta UFO-przywra nie jest tylko naszą domeną) doprowadziła mnie do czarnej rozpaczy. Weźmy się do tego jeszcze raz, będę spokojny, grzeczny i układny (nikogo już nie nazwę ?infantylnym! Obiecuję! Nie bić!), a Wam zaserwuję możliwie najwierniejszą wersję wydarzeń i najlepszą teorię, jaką na jej podstawie udało mi się sklecić.
---------------------------------------------------------------------------
Historię początku końca kultury Indian Anasazi chciałbym zacząć od... VIII wiecznej Skandynawii.
W roku 872 n.e, w bitwie pod Hafrsfjör?, Harald, król Vestfoldu (zwany też Haraldem Pięknowłosym) pokonuje przywódców plemiennych i narzuca swoją władzę w niemal całej Norwegii.
Ci, którym się ta sytuacja nie podobała, nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Musieli uciekać, znaleźć nowe przyczółki i przegrupować się... Ale! Cóż to byłby za władca pozwalający na rabowanie wybrzeży własnego kraju?
Dlatego nasz Pięknowłosy, chcąc zabezpieczyć się od wygnańców i emigrantów, wyruszył za nimi na morze i zajął wyspy Szetlandzkie i Orkady. Wielu przegrańców pociągnęło wtedy dalej, na Wyspy Owcze i do Islandii, a w późniejszym okresie i do Grenlandii.
Tu zaczyna się ?nasza bajka o Indianach i Wikingach?. Sagi skandynawskie (?Gr?nlendinga saga?, ?Eiríks saga rau?a?, ?Islendingabok? i ?Landnamabok?) opowiadają o wyprawach i osadnictwie nie tylko na ?Zielonej Wyspie? (Grenlandii), ale i o wyprawach do tajemniczej Vinlandii, która miała leżeć jeszcze bardziej na zachód.
Daruje tu sobie opisy, domysły i teorię o położeniu Vinlandii na kontynencie Ameryki Północnej, i tak nie ustalę jej dokładnego położenia. Przejdę więc od razu do dowodów jasno mówiących o lądowaniu Wikingów w czasach prekolumbijskich na terenie północnej Ameryki.
1. Kamień z Kensington
Mamy rok 1898, amerykański farmer szwedzkiego pochodzenia wycina drzewa pod nowe pole. Idzie mu dość mozolnie, korzenie drzew Nowego Świata nigdy nie poddają się bez patriotycznej walki o ostatnią kupkę ziemi.
Wtenczas, synek naszego szwedzkiego McDonalda dostrzega na wzgórzu kamień z jakimś wyrytym na jego powierzchni napisem. Jako że mógł to być indiański kalendarz, farmer wysłał go, gdzie trzeba, z odpowiednią adnotacją i zeznaniami świadków, którzy potwierdzali, że kamień faktycznie był opleciony korzeniami, które obrosły go w sposób naturalny.
Jakieś dwanaście lat później (po kilku opiniach mówiących iż kamyk ten jest falsyfikatem, użyciu go jako progu w stodole i odsprzedaniu pewnemu doktorantowi), w końcu udało się potwierdzić autentyczność (no, może nie do końca, ale jednak) znaleziska. Co było na kamieniu?
Co ciekawe, taka wyprawa faktycznie miała miejsce w 1362, jeśli to falsyfikat ? ktoś się ostro postarał. Staroskandynawskiego nie uczy się już w szkołach."Ośmiu Gotów (Szwedów) i 22 Norwegów w odkrywczej podróży z Vinlandii na zachód. Obozowaliśmy przy dwóch skalistych wyspach o dzień podróży od tego miejsca. Wyruszyliśmy łowić ryby na jeden dzień. Gdy powróciliśmy znaleźliśmy dziesięciu naszych ludzi zakrwawionych i martwych. Niech Bóg nas zachowa ode złego. Mamy dziesięciu ludzi nad morzem pilnujących naszych statków, 14 dni podróży od tego miejsca. Rok 1362."
2. Moneta
Tu za dużo powiedzieć nie mogę. Znalazłem tylko jedną wzmiankę na temat tej ciekawostki:
Norweska moneta z czasów Olafa Kyrre (1066-1080) znaleziona w indiańskiej wiosce w Goddard nad Zatoką Penobscot w stanie Maine (notabene najdalsze na południe znalezisko wikińskie).
3. Azteckie głowy smoków, biały brodaty bóg i krzyż jak symbol boga
Przyznaję, dowód wymyślony (wypatrzony?) przeze mnie samego. Jednak dziwi mnie, że nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi (Jak się mylę, przepraszam i proszę o sprostowanie).
Ponoć pierzaste węże były towarzyszami Quetzalcoatla (zabawne, w wolnym tłumaczeniu to właśnie... ?Pierzasty Wąż?). Mezoamerykański bóg wiatru, a nim był właśnie Quetzalcoatl, dziwnie nie pasuje do reszty tego indiańskiego panteonu.
Jest biały (nie chodzi tu o jakieś metafory, miał mieć ponoć białą skórę), brodaty i nie lubi ofiar z ludzi. Istna zakała krwiożerczo-militarystycznego rodu bóstw Mezoameryki. Trzy inne ciekawostki warte odnotowania:
- Quetzalcoatl pochodził z ?krainy na wschodzie? i do niej wrócił po dwudziestoletnim nauczaniu Indian,
- dał ?pierwotnym ludom? wiedzę na temat kalendarza, medycyny i nieba,
- jego symbolem był krzyż (choć składający się z kółek).
Czy nie daje to do myślenia? Ale! Przecież jedna fotografia jest więcej warta niż tysiąc słów! Proszę, tu mamy dwie fotografie:
Łeb azteckiego ?węża?.
Rekonstrukcja łodzi wikingów.
Trochę to dziwne, co?
No ale, co ja Wam w sumie chce udowodnić? Nie, wcale nie twierdzę, że Azteków odwiedzały męskie odpowiedniki Walkirii. Myślę raczej o kontakcie ?ze słyszenia?. Aztekowie dali się poznać nie tylko jako maszynki do mięsa, operujące na najwyższych stopniach piramid. Byli też wyśmienitymi kupcami, którzy potrafili ściągać lód z Andów (a właśnie, ciekawostka: to oni wynaleźli lody owocowe, mieszali lód z sokiem z jakichś tykw) i kolorowe muszle z wybrzeży Teksasu. Czy nie mogli zasłyszeć opowieści o smoczych łodziach od braci Indian?
4. Legendy
Gdziekolwiek by się nie pojawiła pożoga konkwisty, Indianie zawsze próbowali wydelegować ją jak najdalej od siebie i swoich domów. W wielu przypadkach udawało im się pozbyć białych najeźdźców opowiadając im o ?Królestwach? i ?Górach srebra, rządzonych przez białych królów?, wszystkie te miejsca miał być umiejscowione gdzieś na północy.
Ciekawe, że akurat ta legenda nasuwała się na myśl tak różnym nacjom, jak Aztekowie, Mohawkowie, Majowie, Czarne stopy, Senekowie, Apacze czy Dakotom.
Więcej o tych legendach przytoczę niżej.
Pora wziąć się za samych Anasazich.
Mamy oto kilkanaście plemion, żyjących podobnie, mówiących dialektami jednego języka... i posiadających unię handlowo - wojskową.
Wszystkie osady są prawdziwymi fortecami Nowego Świata, na wpół zakopane w ziemi lub wyciosane w zboczach klifów pustyni, zaopatrywane w wodę przez niezależne, często sztuczne źródła wody. Każda z osad jest oddzielona od co najmniej dwóch innych odległością pozwalającą na wzajemną obserwację i szybkie dostarczenie posiłków, szlaki handlowe chronione są przez stałe patrole najwybitniejszych wojowników wszystkich plemion. Ich wyprawy odkrywcze dotarły prawdopodobnie aż na Alaskę (gdzie znaleziono szczątki jednego z wojowników tego plemienia) i do Imperium Inków (legendy Anasazi i Inków pokrywają się odnośnie tych spotkań). Jaki szaleniec odważyłby się podnieść rękę na tak sprawnie funkcjonującą federację? Rzecz jasna, nikt.
Pozwolę sobie na małą dygresję, czy Europejczycy daliby radę zasiedlić kontynent amerykański, gdyby natrafili na tę kulturę? Raczej nie, Anasazi byli na dobrej drodze do stworzenia rdzennoamerykańskiego odpowiednika dzisiejszej Unii Europejskiej i nic nie zapowiadało by miało im się to nie udać.
Co więc wytłukło (nie bójmy się tego słowa) przedstawicieli tej kultury? Dlaczego ich osiedla nagle się wyludniły, pola uprawne zostały porzucone, a wszystkie ludy w regionie nie zapamiętały jakiegoś wielkiego exodusu? Coś tu się nie zgadza, setki tysięcy ludzi nie znika przecież w jedną noc (bez Atlantydy proszę...)!
Nim jednak objaśnię, co, moim zdaniem, wykończyło Anasazi, pozwolę sobie znów wrócić do tematu legend indiańskich.
Jak my mamy Hiperbore, Atlantydę, Winetę czy Avalon, tak Indianie mieli Królestwo Saguenay, umiejscowione na północy. Jak łatwo się domyślić, miała to być kraina mlekiem i miodem płynąca, było tam od groma kopalń złota i srebra, ludzie byli blondynami (o żeż!, to chyba kasuje podejrzenia o wymysłach, Indianie nie mieli prawa znać pojęcia ?blond? przed kontaktem z europejczykami) i handlowali futrami oraz drewnem.
Czy nie kojarzy Wam się to z czymś? Wikingowie i ich pęd do zajmowania coraz to nowych obszarów, kolor ich włosów, kupieckie ciągoty... Czy nie oczywistym staje się fakt, że gdzieś na północy Ameryki przynajmniej czasowo musieli obozować Wikingowie?
No dobrze, mam tylko poszlaki... A jednak nie! Oto od drugiej połowy lat 90 w Saguenay-Lac-Saint-Jean (region w Quebecu) systematycznie odkopywane są pozostałości po osadnictwie skandynawskim z czasów prekolumbijskich, od domostw i narzędzi, aż po monety i ozdoby.
Chyba wątpliwości możemy na razie odłożyć w kąt.
Teraz, gdy mamy już pełen obraz sytuacji, przypatrzmy się połączeniu tych wszystkich faktów. Naszym sworzniem będzie handel, coś, co łączy wszystkie istoty ludzkie na przestrzeni całej naszej historii.
Anasazi byli zamkniętą ekonomicznie kulturą. Nowinki, informacje i najcenniejsze towary zatrzymywali tylko dla siebie, handlując jedynie żywnością, skórami i surowcami niezbędnymi do produkcji ceramiki i ozdób. Ta polityka zapewniała im dominację ekonomiczną w regionie, jednocześnie dawała wiele perspektyw, zmuszając słabsze plemiona do przyłączenia się do federacji i przyjęcia ich stylu życia.
Jakikolwiek rarytas był dostępny, od razu zaznać go można było w każdej osadzie Anasazi i nigdzie poza nimi. Nacjonalizm ekonomiczny pełną gębą, chciałoby się rzec. W tym właśnie upatruję przyczynę upadku tej wspaniałej kultury i cud jakim jest przetrwanie całej reszty Indian.
Cokolwiek Wikingowie sprzedali Amerykanom, było zapewne pełne europejskich ?żyjątek?. Czy tak ciężko nam wyobrazić sobie rozprowadzenie po większości osad jakiegoś towaru, powiedzmy skór, pełnych choćby wąglika? Ile czasu zajęłoby przedsiębiorczym mikrobom wytłuczenie wszystkich, których okazję miały zarazić? Europejskie choroby siały postrach wszędzie poza Europą, także tu nie ma się co spierać odnośnie ewentualnych konsekwencji.
Zapytacie mnie jednak, gdzie są ciała tych ludzi? Gdzie dowody na ich śmierć z winy zarazy? Odpowiedź nie jest prosta, ale postaram się jej udzielić.
Anasazi byli kulturą wysokorozwiniętą jak na swój region i czasy. Ich wiedza medyczna nie ograniczała się do obcięcia żabie nóg i karmienia nią chorego o północy przy świetle księżyca. Nie, oni znali się na leczeniu i na profilaktyce. Ciała chorych, którzy ewidentnie zakażali innych palono, a resztki zakopywano głęboko w piachu pustyni, stepu, czy gdziekolwiek, byle dalej od domów. Chorych poddawano kwarantannie, tak samo, jak ludzi mających dłuższy kontakt z zakażonymi. Dość cywilizowana postawa, prawda?
Jednak, jak wiemy, rdzenni amerykanie nie byli odporni nawet na europejską grypę. Ich środki zapobiegawcze musiały zawieść, możliwe, że nawet nie wiedzieli, iż choroba siedzi w jakimś towarze, który leżał w ich domach.
Susza która nawiedziła ich w tym samym czasie, a która nie byłaby groźna, gdyby większość ludzi była zdolna do pracy, dokończyła dzieła. Kultura Anasazi upadła, naszedł czas Indian Pueblo, uboższych spadkobierców Anasazich.
A Wikingowie? Wrócili do siebie, tubylcy, brak zaplecza ekonomicznego i kontaktu z Islandią, ich ówczesną bazą centralną zniechęcił ich do tej ziemi. Ameryka musiała poczekać jeszcze kilka wieków na europejskich ?zdobywców?, spod znaku krzyża i prochu, którzy wykorzystali pamięć o dawnych przybyszach i zniszczyli to, co jeszcze pozostało z amerykańskich szans na tubylczą, złożoną państwowość mogącą równać się z podobnymi produktami Europy.
---------------------------------------------------------------------------
Widzicie? Da się bez kosmitów porywających narody.
Opracowanie: Quidam (vel Mangel)
Artykuł jest chroniony na podst. Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631 z późn. zm.) i art. 17 (i dalszych) "Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych" (Dz. U. 2000 r. Nr 80 poz. 904). Kopiowanie, powielanie bez pisemnej zgody autora jest zabronione. W przypadku niedostosowania się do wyżej wymienionych zasad i/lub ustaw sprawcy grozi odpowiedzialność karna.