ciągłe, czasami chorobliwe, negowanie istnienia Boga i szydzenie z ludzi, którzy nie wstydzą się przyznać, że mają inne od nich zdanie.
No nie wiem nigdy z czymś takim jeszcze się nie spotkałem - bym jakoś celowo atakował, wyszydzał osoby wierzące czy chorobliwie negował "jego" istnienie. Nie zmienia to jednak faktu - że wiara opiera się na pewnej dozie zaufania. W tym wypadku opartego na głębokiej naiwności osób wierzących bez konkretnego umotywowania tego zaufania lub niezwykle mocno z "socjalizowanych" w toku wychowania.
Marks użył niegdyś sformułowania (jednego z najbardziej znanych) "Religia to opium dla mas" natomiast Nietzsche był przeświadczony, że religia jest oznaką słabości człowieka. Obaj mieli rację. Jednak nawet tak irracjonalne zachowanie jakim jest wiara w pewną nadprzyrodzoną istotę, która odpowiada za "losy" tego świata a przynajmniej za jego "stworzenie" ma swoje racjonalne umotywowania. Tę słabością bądź opium jest fakt, iż ludzie szukają wsparcia w wierze, wiara w inne życie po tym życiu pozwala im zachować nadzieję na coś więcej, etc. zmierzam do tego, że z psychologicznego punku widzenia wierząc jest łatwiej żyć - lub przynajmniej wygodniej.
Pamiętajmy jednak, że to nie religia stworzyła człowieka lecz człowiek religię, podobnie jak naród tworzy konstytucję a nie konstytucja naród (Marks i jego materializm) i zawsze religia czemuś służyła. Dzisiaj traktować ją możemy (i większość osób traktuje) jako pewien drogowskaz moralny, kodeks etyczny (chociaż jak wskazują badania to właśnie ateiści są znacznie bardziej moralnymi osobami niż osoby wierzące, bo my przestrzegamy pewnych zasad z przeświadczenia a nie, że "tak trzeba"). wcześniej jednak tak nie było. Religia była wykorzystywana partykularnie - jako coś legitymizującego władzę, podtrzymującą ją czy trzymającą w ryzach społeczeństwo (tak jak Protestantyzm legitymizował kapitalizm i wyzysk człowieka przez człowieka zasadą "predestynacji")
Spójrz na starożytność, spójrz na średniowiecze (zarówno w świecie Chrześcijańskim jak i Muzułmańskim) i spójrz na to jak Kościół Katolicki (ale i ogólnie całe chrześcijaństwo albowiem zarówno Protestanci czy Ortodoksi lepsi nie byli) bronił się przed postępem - bo postęp de legitymizował jego pozycję i władzę, obalał bzdury i absurdy biblijne (najbardziej jaskrawymi tego przykładami jest reakcja na odkrycie Galileusza, który dezaktualizował System Ptolemeusza, rozwijając teorie Keplera i Kopernika).
Na tym przykładzie również widać pewien absurd Kościoła - przecież to odkrycie nie podważało sensu istnienia Boga. A mimo tego Kościół z nim walczył - powinno nam się nasunąć pytanie czemu ? Z prostej przyczyny - stwierdzenie, że to nie Słońce i planety naszego układu słonecznego okrążają ziemię lecz jest odwrotnie automatycznie powodowało, iż "Ziemia" nie stanowiła żadnej wyjątkowej planety/obszaru a tym samym jej mieszkańcy nie są nikim wyjątkowym, specjalnym.
Autor zauważa jednak, że większość z nich uznać można tak naprawdę za fałszywych ateistów, którzy negując istnienie Boga protestują głównie przeciwko organizacjom religijnym, które ich zdaniem ponoszą odpowiedzialność za ból i cierpienie na świecie.
Tu jest prawda - wiele osób, nieświadomie i potocznie, takie uproszczenia dokonuje. Lecz co z tego wynika ? Nic... nie jest to żaden argument.
"Skoro wasz Bóg istnieje, to czemu pozwala, by na świecie było tyle zła?"
To nie jest argument - a jedynie pewne uproszczenie kierowane głównie wobec Chrześcijan wg. których Bóg jest "dobry", "łaskawy" i "litościwy" a wiara(przynajmniej w potocznym rozumieniu) zakłada jego ciągłą obserwacje i interwencje we wszystko. Stwarza to jednak pewien ferment.
Brak dowodu istnienia Boga jest najlepszym dowodem na jego nie istnienie.
"Czasami ich arogancja czy zjadliwy sarkazm sprawiają, że chcesz krzyczeć."
Mam podobne doświadczenia, ale to raczej podczas dyskusji z osobami wierzącymi. Problem w komunikacji z Wami polega na tym, że do Was nie docierają argumenty racjonalne.
Wynika to z faktu, że dyskusja i polemika odbywa się na zupełnie dwóch odrębnych płaszczyznach/poziomach. My (jak wspominałem) staramy się do sprawy podchodzić racjonalnie, podpierać się nauką, empirią (doświadczeniem) wy natomiast opieracie się na wierze, zaufania i emocjach nie podpartych żadnymi przesłaniami.
Problem polega tutaj na tym, że nauka (a więc i ateiści) posługują się argumentami opartymi na teoriach (naukowych), których nie uważamy za prawdy absolutne, niezmienne - wręcz odwrotnie. Uważamy, że stale się one zmieniają, wymagają korekt, aktualizacji bądź ich odrzucenia i zastąpienia nowymi. To że czegoś obecnie nie jest w stanie wyjaśnić nauka nie zwalany na ingerencję Bożą tylko stwierdzamy - za x lat nauka to wyjaśni. Staramy się dojść do prawdy.
Osoby wierzące (niezależnie od religii) do sprawy podchodzą odwrotnie - to co napisane jest w ich Piśmie Świętym (Biblii, Koran, Tora, etc) jest święte, nienaruszane, bezkrytycznie trzeba to przyjąć - uważa się to za prawdę absolutną.
Stąd też nauka przez setki lat znajdowała się wręcz w ukryciu - albowiem była atakowana, niszczona, podważana bo była "sprzeczna z Wolą Bożą", "podważała prawdę objawioną" (więc była heretycka, mimo że większość naukowców była głęboko wierząca - np. Newton, Kopernik, etc). Dlatego też negowano Kopernikański System, negowano (i neguje się) ewolucję (i to nie tylko tę w biologii), negowano osiągnięcia astronomii, medycyny - bo przeczyło zapisom Biblii. Ale co jest prawdziwe - to, że świat jest płaski i słońce się wokół ziemi "obraca" czy to że ziemia jest kulą i to ona "obraca" wokół Słońca ? Wg obecnego stanu wiedzy - to drugie.
Czy prawdą jest to (wg Biblii), że "Zając Przeżuwa" a człowiek posiada "kość" odpowiedzialną za zmartwychwstanie ? (jej ewentualne "uszkodzenie" zdaniem teologów powinno stanowić barierę przed sekcją zwłok)
A może prawdą ma być Genesis, które samo w sobie zawiera sprzeczność w postaci dwóch wersji ?
Ile przez takich prawd objawionych wymordowano ludzi ? Obłąkanych, lunatyków, schizofreników, etc. traktowano jak "czarowników/czarownice" bądź "opętanych" i spalono na stosie (i to jest w XIX wieku) bo Biblia tak zakłada. Do tej pory istnieją wyznania, obrządki czy religie gdzie nie tylko neguje się istnienia "mikrobów", "bakterii", etc. lecz nadal choroby traktuje się jak "karę za grzechy" a w niektórych Stanach (USA) dopuszcza się "leczenie za pomocą modlitwy" zamiast medycznego.
Każde Pismo Święte jest wyłącznie zbiorem mitów odzwierciedlających stan wierszy ówczesnej epoki - w przypadku Biblii do tego z wygodnie dobranymi argumentami dla siebie samych. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał dlaczego w Piśmie Świętym zawarto system Ptolemeuszowski a nie Pitagorejski (czyli zakładający, iż to ziemia "kręci" się wokół Słońca; Kopernik, Kepler i Galileusz jedynie ponownie odkryli to co wiedzieli starożytni) ?
Dlatego też dyskusja pomiędzy wierzącymi a niewierzącymi jest nie możliwa. Bo posługujemy się innymi systemami rozumowania, definiowania świata, roli człowieka, etc. Zmierzam do tego, iż nauka podważa religię a religia naukę.
I jeżeli ktoś uważa, że da się to pogodzić to jest w błędzie. Przykładowo Kościół Katolicki godząc się już z wieloma (nie zaprzeczalnymi) faktami naukowymi zaczyna pojmować to, że nie ma już czego bronić i wycofuje się na przyczółki, których może jeszcze bronić.
"W jaki sposób to, co nazywane jest naturą, zostało powołane do istnienia bez ingerencji tzw. "inteligentnej przyczyny"? "
Tak jak napisałem wcześniej - to, że nie wiemy jak powstał świat, jaką podążył drogę nie zrzucamy na barki Boga tylko badamy i czekamy na wyjaśnienie. Nawet jak wyjaśnimy, nie potraktujemy tego jako prawdy absolutnej, tylko nauka będzie pogłębiać, drążyć temat by go lepiej poznać. W przeciwieństwie dla "wierzących" dla których wszystko jest proste i na wszystko mają jedną odpowiedź - Bóg.
"Mówiąc najprościej - większość z ateistów wierzy, że świat powstał ot tak, w wyniku przypadkowego splotu wypadków, do jakiego doszło przed miliardami lat."
To Twój publicysta nie zna chyba dwóch popularnych koncepcji; losowości (czyli tak jak to opisałeś - splot przypadkowych reakcji, wydarzeń) i deterministycznej (czyli jedno wydarzenie wynika z drugiego - mówiąc prościej z jakiegoś powodu wszechświat powstał, niekoniecznie boskiego)