Napisano
11.07.2008 - 01:07
Rozmawiałem kiedyś ze znajomym Chińczykiem o buddyzmie. Wiem, że tak jak i chrześcijanizm i ich religia ma różne odłamy, jednak nie jestem pewien, który na myśli wtedy miał, możliwe, ze taoizm.
W każdym razie mówił, że według ich religii dusza ludzka może wcielać się w 9 stworzeń na Ziemii, 8 różnych zwierząt i w ludzi. Co do zwierząt to zdaje się, że były to kot, pies, świnia, szczur i jakieś jeszcze. Wg nich dusza, wędrując po tych wcieleniach ma przechodzić metamorfozę duchową, czyli po prostu się zmieniać, doświadczać, uczyć. Ostatnie wcielenie w cyklu - człowiecze jest niejako w nagrodę. Jest to nagroda za te wcześniejsze "gorsze" wcielenia. Gorsze dlatego, że tylko po wcieleniu w człowieka można pójść do nieba, czyli by pójść do nieba trzeba dokonać żywotu jako człowiek, ale nie byle jakiego żywotu.
Bardzo ważne jest by być bardzo dobrym, ukształtowanym. By dusza osiągnęła po prostu maksymalny/bardzo wysoki poziom samoświadomości. Te inne wcielenia, ale także i to ludzkie, pozwala odpokutować, jest próbą charakteru, ma być ćwiczeniem dla duszy by zdobyła ostateczną mądrość i mogła pójść do nieba.
Jeśli człowiek nie jest wystarczająco dobry, nie osiągnie pełnej harmonii to ponownie staje się zwierzęciem i kolejny cykl zachodzi, aż w końcu dojdzie mu do głowy rozum i zrozumie, że trzeba szerzyć dobro i pielęgnować swoją duchowość, wtedy musi zmienić swoje ziemskie "przywary" i po prostu stać się dobrym człowiekiem, bo tylko tacy mogą pójść do nieba i zasiąść obok Buddy, doznając wiecznego szczęścia, Nirvany można by rzec z hinduizmu, pójść do nieba w chrześcijaństwie.
Innymi słowy należy mieć baaardzo dobrą karmę.
Jeżeli połączymy to z przemyśleniami, że dusze-duchy krążą po Ziemii póki nie załatwią wszystkich swoich spraw, no i odnajdą drogę dalej, a się nie zagubią, coraz więcej elementów układanki zaczyna do siebie pasować.
Nasz żywot na Ziemii jest krótką przygodą - próbą. Wg buddyzmu, te próby dotyczą także wcieleń zwierzęcych, które zdaje się, że są większym cierpieniem i męczarnią dla duszy, kiedy ma odpokutować swoje grzechy, by móc znowu znaleźć się we wcieleniu ludzkim. Do tego sądzę, że w zależności od karmy naszej duszy, nasz los jest inaczej układany i na przykład ludzie o kiepskiej karmie muszą się więcej nacierpieć w czasie swojego żywota, przejść cięższe próby, bardziej się wykazać (a może odwrotnie?). W każdym razie może istnieć związek pomiędzy poziomem karmy i "dobrocią" a tym co nas czeka w każdym wcieleniu. To, że tylko dobrzy ludzie idą do "nieba" powtarza się chyba w każdej albo i większości religii, a religia to przecież zbiór przesądów, które ewoluowały latami, przesądów - mądrości narodów i wyznawców.
Jako, że wiem, że każdy człowiek ma duszę, bo doświadczyłem jej, o czym w innym temacie. Zastanawiałem się jak to możliwe, że ludzi jest duuuużo więcej niż kiedyś... to skąd się biorą te wszystkie dusze, które mieszkają w tych ludziach? Jak to możliwe, że jeszcze parę tysięcy lat temu ludzi na świecie było prawdopodobnie kilka milionów (strzelam) a teraz jest ich kilka miliardów i ciągle jest ich więcej i więcej. Połączyłem sobie to z obecnym "zalataniem" ludzi, tym, że coraz mniej wagi przywiązują do "duchowości" do swojego rozwoju duchowego, zapominają, nie wiedza i nie myślą o Bogu (jakkolwiek go nazywać), po prostu utracili bardzo dużo z duchowości jaka była kiedyś, bo praca, bo kasa, bo tysiące rzeczy są ciekawsze i bardziej im potrzebne niż duchowość, po prostu konsumpcjonizm. To dało mi do myślenia, że Ziemia może się zapełniać "zagubionymi" duszami, które przez styl życia i rozwój cywilizacyjny coraz częściej gubią swoją duchowość.
Tak sobie też myślę, że pewnie większość ludzi ma zdolności parapsychiczne, telepatyczne i inne, ale jako, że ich nie rozwijają i nie przywiązują do nich wagi, to one zanikają. To tak jakby żyć z zamkniętymi oczami, organ nie używany z czasem zanika, jak i zanikają zdolności parapsychiczne. Możliwe, że małe dzieci zanim nauczą się mówić, widzą i słyszą więcej, stąd tak często płaczą, bo widzą duchy których my nie widzimy. Taka hipoteza.
A z uwagi na rozwój cywilizacyjny dzieci coraz wcześniej i częściej zatracają swoje umiejętności i talenty parapsychiczne. A je należy ćwiczyć by widzieć i słyszeć więcej. Każdy chyba miał odczucia telepatyczne typu "stanie się coś złego", myśl o kimś nagle i on np. za chwilę dzwoni, odzywa się na gg albo pisze smsa, tak ni z gruchy ni z pietruchy, czy też np. mówienie tych samych rzeczy w tym samym momencie, rzeczy które wcale nie są oczywistą kontynuacją wcześniejszej rozmowy, ale przychodzą nagle jak nowe myśli. No i wg mnie tak jak ze wszystkich, każdym talentem, są ludzie, którzy prawie nie posiadają tych umiejętności, na drugim krańcu są media, mnisi, którzy medytują bardzo często, a ogromna większość ludzi jest w środku, mając trochę lub mniej (raczej mniej z powodu nie rozwijania) umiejętności parapsychicznych.
Więc co my mamy robić? Co Ty masz robić? Co ma robić ta Pani? Co mają robić tamci Państwo?
Być po prostu dobrym. Dla siebie, dla innych, nie robić sobie wrogów, być przyjaznym, nie zostawiać nie rozwiązanych spraw ziemskich, dbać o swoją karmę, dbać o swój rozwój duchowy. To bardzo optymistyczna myśl, bo sprawia, że ludzie, którzy podzielają takie spostrzeżenia, po prostu muszą stać się lepszymi ludźmi, chyba, że chcą znowu przechodzić ileśtam wcieleń (= nasz chrześcijański czyściec?), a w końcu chyba każdy chciałbym doznać szczęścia doczesnego?
Mi poukładanie tego wszystkiego ułatwia absolutna pewność w istnienie duszy i to, że coś na pewno istnieje po śmierci ciała ludzkiego. O czym tak jak pisałem się przekonałem. A skoro coś istnieje to prawdą musi być, że los duszy bez ciała może być różny, jak to zresztą często, przemawia za tym mądrość ludowa, we wszystkich kulturach na świecie, mówiąca o istnienia przynajmniej dwóch miejsc docelowych dla duszy: "nieba" i "piekła".