Skocz do zawartości


Przeżyj na wyspie


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
49 odpowiedzi w tym temacie

#31

Szada.
  • Postów: 486
  • Tematów: 25
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

jestem za przesunięciem!
bo już właśnie chciałam napisać że rezygnuje,
ale jeśli będzie termin do o przyszłego tygodnia :D to by było wspaniale, bo moim zdaniem za mało czasu było.
a trzeba uzbierać informacje o roślinach i innych rzeczach które nam się przydadzą!

#32

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

No chwila, ja tu już mam zamiar zamieszczać, a tu nagle jakieś zmiany? ;) Aton, szybka męska decyzja, przesuwasz czy nie :D



#33 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

Jutro jadę na uczelnię i wrócę w niedzielę. Chcecie do niedzieli szkodniki :) ??

Jutro jadę na uczelnię i wrócę w niedzielę. Chcecie do niedzieli szkodniki :) ?? Coś mi dzisiaj internet nawala do tego.

#34

Szada.
  • Postów: 486
  • Tematów: 25
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

mnie przez weekend nie ma i jutro jak wychodzę rano to wracam w niedziele wieczorem do tego dzisiaj mam za dużo roboty zeby to robić więc rezygnuje :(
dam Wam wygrać :P

przepraszam.

#35 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

Chyba Aquila wygrałeś walkoverem bo z 6 chętnych tylko ty dałeś radę. Nie wiem co teraz załatwiliście nas na cacy.

#36

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

To już można przedłużyć to do niedzieli, ja się zgadzam, choć przyznaję, że nie lubię takiej roboty. Skoro ktoś się zgłasza to wie, kiedy ma końcowy termin. A skoro wie, to ocenia swoje siły i możliwości i albo zgłasza się z wyprzedzeniem, albo robi wszystko, żeby się wyrobić (godzina, dwie spóźnienia - rozumiem, ale bez przesady).

Zatem, niedziela godzina 20:00? Żeby już nie przeciągać tego w nieskończoność.



#37 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

To już można przedłużyć to do niedzieli, ja się zgadzam, choć przyznaję, że nie lubię takiej roboty. Skoro ktoś się zgłasza to wie, kiedy ma końcowy termin. A skoro wie, to ocenia swoje siły i możliwości i albo zgłasza się z wyprzedzeniem, albo robi wszystko, żeby się wyrobić (godzina, dwie spóźnienia - rozumiem, ale bez przesady).

Zatem, niedziela godzina 20:00? Żeby już nie przeciągać tego w nieskończoność.



Dzięki wspaniałomyślności Aquili niektórzy z was mają czas do godz 20.00 w niedzielę. Aquila jako najsolidniejszy członek konkursu w razie remisu będzie miał rozpatrzony wynik na jego korzyść. Tak dla sprawiedliwości ;)

#38

_MajoR_.
  • Postów: 196
  • Tematów: 16
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

dobry pomysł...
ja sie zapisuje do rywalizacji :D :D zostały tylko 2 dni ale moze dam rade... spręze sie i cos napisze :)

Użytkownik Major0015 edytował ten post 29.02.2008 - 17:18


#39

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Opowiadanie to nie odzwierciedla poglądów autora i nie powinno być traktowane jako jakakolwiek sugestia odnośnie jego przemyśleń na tematy częściowo poruszane. Całość jest tylko i wyłącznie fikcją i nie powinna być traktowana jako ani prawda ani sugestia co do początków Kościoła.




”Name of the Goose”


Niech Bóg Wszechmogący natchnie mnie i niech prowadzi me pióro, abym teraz, po ponad czterdziestu latach, wiernie odtworzył wszystkie wydarzenia, jakich przyszło być mi świadkiem w latach mej młodości. I choć nawet dziś drży mi ręka a duch staje się niespokojny na myśl o tamtej nocy w namiocie na wyspie, nie żywię żalu do nikogo za grzechy lat minionych. Oto ja, Sergio de Catania, spisuję dziś tutaj na pergaminie wydarzenia pamiętnego roku pańskiego tysiąc sto trzydziestego, aby pamięć o nich i o męstwie mych przyjaciół nie popadła w zapomnienie.


Dołączona grafika


Słońce właśnie stało w zenicie. Żar jego promieni palił tak mocno i bezlitośnie, że wszyscy stojący na okręcie co chwila ocierali swe czoła zroszone potem. Cały pokład galery zapełniony był oficerami w zapoconych i wysłużonych kaftanach, żołnierzami chronionymi swymi pancerzami i trzymającymi halabardy, albo mającymi przypięte do pasa swe krótkie miecze i zwykłymi marynarzami w obdartych i brudnych łachmanach, którzy niewiele wyróżniali się od prawie niewolniczych galerników ukrytych pod pokładem. Oprócz wszystkich przedstawicieli załogi oraz wysłanników króla Rogera, na pokładzie krzątało się także kilku ludzi, na których wszyscy patrzyli podejrzliwie i z nieukrywaną pogardą. Na rozkaz jednego z dostojników królewskich grupka tych ludzi wystąpiła na środek.
- Książę Ovidio, oto twoja nowa domena, Isola de Carvagie. Z rozkazu jego wysokości Rogera Messyńskiego obejmujesz w swe posiadanie ten oto skrawek ziemi, aby doprowadzić go do świetności i tym samym zadowolić swego władcę. Jako że powierzono ci nowe zadania i jako że skarby całej ziemi podlegającej władcy należą tylko i wyłącznie do niego, król Roger obiecuje zaopiekować się twym książęcym majątkiem pozostawionym na Sycylii, abyś bez przeszkód i bez troski o niego mógł zająć się swoim zadaniem. Król ze swej łaski służy ci swą pomocą i zobowiązuje się udzielać ci przez jeden rok wedle swego uznania tejże pomocy, jednak jeśli w ciągu tego roku nie uda ci się swoją pracą zadowolić jego majestatu, wtedy on bezlitośnie odrąbie tę rękę wiecznie błagającą o pomoc a nie przynoszącą w zamian żadnego zysku, jako sam Pan nasz już czynił z drzewami, które nie rodziły owoców. Ty zaś, Gui de Lombart, - wysłannik króla zwrócił się w tym momencie do dość młodego, ubranego w skórzany kaftan, wysokiego i postawnego mężczyzny, brudnego i nieogolonego, lecz mającego w sobie coś z zawadiaki, z przypiętym u pasa mieczem, który stał tuż obok królewskiego brata – nie jesteś obarczony żadnym obowiązkiem służenia księciu, jak również nasz władca nie widzi w tobie swego wroga, zatem możesz bez przeszkód wracać z nami na Sycylię, abyś tam mógł się poświęcić zadaniom godniejszym i bardziej przydającym chwały osobie twojej pozycji.
Gui de Lombart, stojący do tej pory za plecami księcia Ovidio, wysunął się naprzód patrząc chłodno swemu rozmówcy prosto w oczy. - Nie wyrzekam się lojalności względem mego przyjaciela. – odpowiedział z naciskiem.
Królewski herold wykrzywił usta w prawie niezauważalnym uśmiechu, który wyrażał ukrywaną do tej pory niechęć i pogardę. – Zatem dołącz do swego pana w szalupie. – odrzekł szyderczo i skinął na marynarzy, którzy zrzucili z burty siatki po których do szalup mieli zejść zesłańcy: książę Ovidio, Gui de Lombart i czterech pomniejszych służących.
Po kilku minutach w stronę wysepki popłynęła szalupa z przymusowymi kolonistami, a tuż za nimi pomknęła mała łódka rybacka, która miała razem z nimi tu pozostać i służyć im za transport oraz łódź do połowu ryb.
Szalupa z pasażerami zatrzymała się kilka metrów od brzegu, gdzie woda sięgała za kolana, a szóstka kolonistów wyskoczyła z niej i stojąc w wodzie oczekiwała na przybycie drugiej łodzi, która już po kilkunastu sekundach dopłynęła do nich. Marynarze z łodzi rybackiej, wypełnionej po brzegi różnym sprzętem i zapasami wody i żywności, przesiedli się do szalupy, pozostawiając łódkę którą przybyli zesłańcom i odpłynęli w stronę stojącej niedaleko na kotwicy galery. Ovidio, Gui i reszta niejako „rozbitków” zaciągnęli ją bliżej w stronę plaży i przywiązali liną do wystającego z piasku głazu, aby nie odpłynęła.
- No dobrze – rzekł Ovidio – czas obejrzeć nasze królestwo. Chodźcie, zobaczymy co ta skała nam oferuje. – dodał ruszając w stronę głębi wysepki i jej najwyższego punktu.

Sama wyspa była malutka a widok, jaki rozciągał się z jej najwyższego punktu nie był ani zadowalający ani optymistyczny. Tak właściwie to ciężko było ten kawałek skały i piasku, z rzadka porośnięty roślinnością, nazwać w ogóle wyspą.
- Czeka nas naprawdę dużo roboty – westchnął cicho Ovidio, a pozostali bez słowa pokiwali głowami przytakując w duchu swemu panu.

Galera właśnie chowała się za horyzontem i już jedynie czubek jej masztu wystawał zza widnokręgu, gdy cała piątka zabrała się za rozładowywanie łodzi. Wśród wyposażenia, jakie zabrali ze sobą, oprócz zapasów żywności, dwóch beczek wody pitnej, znalazły się także takie przedmioty jak sieć rybacka, łopata, kilof, namiot, noże i rozmaite mniejsze narzędzia oraz parę innych niewartych wymieniania z nazwy rzeczy.
- Dzisiaj rozbijemy obóz w jakimś dogodnym miejscu a jutro zatroszczymy się jakoś o wodę, aby nie szukać jej nerwowo, gdy zaczną kończyć się nasze zapasy. Jeżeli deszcze są tu takie same jak na Sycylii, w co nie wątpię, to z pewnością uda nam się z czasem gromadzić jej więcej, jednak musimy jakoś wytrwać do pierwszych opadów i przygotować się na jej gromadzenie. Jedzenia nam nie zabraknie, słyszałem, że wody są tutaj bogate w ryby, więc przynajmniej ten problem nam odpada. – rzekł Ovidio po przeniesieniu całości wyposażenia w bezpieczne miejsce – Jeżeli zabezpieczymy się w rzeczy podstawowe, wtedy będziemy mogli zatroszczyć się o coś więcej i przemienić ten skrawek lądu w chociażby małą, samowystarczalną wioskę.- dokończył.

Namiot rozbito niedaleko plaży, na małym skrawku wolnej ziemi pośrodku skał na tyle wysoko, aby nieoczekiwany przypływ nie zalał dobytku. Stąd też roztaczał się widok na prawie całą wysepkę. Wszyscy dość szybko położyli się spać mając świadomość wysiłku, jaki będzie czekał ich już następnego dnia.

Słońce nie wzeszło jeszcze zbyt wysoko ponad horyzont, kiedy cała piątka obudziła się i zabrała powoli do pracy. Dokładniejsza inspekcja każdego zakamarka wysepki szybko przyniosła pozytywne rezultaty. Okazało się, że na szczycie skał znajdujących się na północnej, zacienionej stronie wyspy znajduje się małe zagłębienie, w którym idealnie mogłaby gromadzić się woda. Co prawda płytkie i nieregularnego kształtu, ale dokładne badanie potwierdziło przypuszczenie, że z powodzeniem można było przy pomocy kilofów w tym miejscu znacznie powiększyć owo zagłębienie. Od razu zatem przyniesiono odpowiedni sprzęt i przystąpiono do pracy. Kilofy i inne narzędzia uderzały w skałę, a jej kawałki za każdym uderzeniem odpryskiwały dookoła. Mimo, że cały ten obszar był schowany w cieniu, wszyscy już po godzinie pracy opadli z sił i zmęczeni i spragnieni osunęli się na ziemię.
- To bez sensu. Robota przed nami jest ciężka, a wody mamy tylko dwie beczki. Musimy ciężko pracować, aby móc w przyszłości pić. Ale i pracując musimy pić a nie możemy pracować, nie pijąc. Nie możemy też wszyscy zbyt ciężko pracować, bo zapas wody mamy ograniczony. Co będzie, gdy pracując i będąc przez to spragnieni wypijemy w końcu wszystkie nasze zapasy a deszcz nie nadejdzie? – spytał opierający się o chłodną skałę Lombart. – Dlatego mam pomysł. Po pierwsze nie musimy wszyscy tu teraz kuć, bo i miejsca mało, a wtedy łatwo o wypadek, i porządnych narzędzi nie starcza dla każdego – tutaj skinął w stronę młodego Matteo, który do tej pory uderzał z zapałem w skałę rękojeścią swego sztyletu i który każdym takim uderzeniem odłupywał jedynie malutki, ledwie niezauważalny fragment kamienia – i wszyscy się męczymy zwiększając swoje zapotrzebowanie na wodę, której jak wiemy nam nie przybywa. Proponuję zatem tak – rzekł otarłszy rękawem czoło – najpierw wyznaczymy kogoś do prowizorycznego zbierania wody, nawet najmniejszych ilości, na potrzeby bieżące. Nawet jeżeli uda nam się jej uzbierać w ciągu dnia jeden bukłak, nawet pół, to już będzie dobrze. Tym będą się zajmować dwie osoby. Reszta będzie kuć, z czego tylko dwie osoby jednocześnie, bo tylko tyle mamy porządnych narzędzi. Dwóch pozostałych będzie odpoczywać i zmieniać pracujących w razie potrzeby. Co wy na to? – spytał rozglądając się po twarzach swych słuchaczy w poszukiwaniu aprobaty.
- Wszystko w porządku, to dobry pomysł na oszczędzanie i sił i wody, ale jak masz zamiar na tej, jakby nie patrząc, pustyni pozyskiwać wodę bez opadów? - spytał się Luccio, dawniej aż lokaj, dzisiaj jedynie towarzysz niedoli swego pana. - Wiem, że jesteś rycerzem, twoim zajęciem jest walczyć na lądzie i nie pływałeś nigdy na okrętach więc może nie wiesz, że wody morskiej nie można w żadnym razie pić? – dodał.
- Wiem doskonale, ale znam pewien sposób, który pozwolił nam przeżyć na pustyni podczas wyprawy krzyżowej. Otóż maszerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, przez pustynię która stykała się z morzem. Przed nami wycofywali się Saraceni, którzy zasypywali każdą studnię, jaka znajdowała się na trasie naszego marszu a z tyłu nasze wojska były nękane przez bandy jeźdźców, które przerywały szlaki zaopatrzeniowe. Z jednej strony otaczało nas morze, z drugiej pustynia, a zarówno przed nami jak i za nami znajdował się pas wybrzeża, choć uprzednio zamieszkiwany, obecnie wyludniony z powodu zasypanych studni i braku wody. Sytuacja stawała się rozpaczliwa, naszych zapasów zaczynało brakować, a niektórzy ludzie w panice zaczęli pić wodę morską, która straszliwie ich wykończyła. Dopiero trzech pojmanych przez nas jeńców saraceńskich wyjawiło nam na torturach sposób pozyskiwania wody z takich terenów. Wystarczy wykopać na plaży dołek w którym zacznie zbierać się woda morska. Choć dalej będzie słona, bo plaża nasza jest mała, to wystarczy tuż obok rozpalić ognisko, a traw i niewysokich, suchych krzaków mamy tutaj niemało, i powrzucać do niego kamienie, aby się nagrzały. Kiedy już się rozgrzeją, wystarczy wrzucić je szybko do tego dołu z wodą i nachylając nawet płaszcz nad nią schwytać unoszące się opary. Wystarczy kilka razy to powtórzyć i już można wycisnąć z tego płaszcza trochę wody. Cierpliwości, a wnet uzbiera się z tego mały bukłak.- de Lombart zakończył tryumfalnie jak bohater ratujący z paszczy smoka dziewicę, zerkając na pozostałych i badając jakie wywołało to na nich wrażenie i kiedy wreszcie rzucą się na niego z okrzykami „zbawco nasz!”.
- To w istocie może się udać, skoro uratowało to chorągiew wojska, to czemu nie miałoby tym bardziej uratować sześciu zesłańców? – odrzekł po chwili namysłu Ovidio. Pozostali mu przytaknęli i ochoczo ruszyli w stronę plaży aby sprawdzić ten nowy sposób, pozostawiając lekko urażonego i zmęczonego rycerza jedynie z jego własnym kilofem.

Pomysł w istocie okazał się dobry. Nie mógł na dłuższą metę stać się głównym źródłem pozyskiwania wody pitnej dla mieszkańców wyspy, tym bardziej, że docelowo ilość tychże mieszkańców miała się zwiększyć, jednak zdawał egzamin i przy odpowiednim zaangażowaniu metoda ta była w stanie dostarczyć każdemu codziennie ilość wody, która w połączeniu z mięsem ryb i małży dostarczała wystarczającej ilości tego życiodajnego płynu.

Po pewnym czasie pierwszy większy projekt na wyspie został ukończony. Miał on w razie deszczu zgromadzić odpowiednią ilość wody, aby starczyła ona przynajmniej na połowę okresu pomiędzy dwoma opadami deszczu. Pozostałą, brakującą ilość miały dostarczyć inne środki pozyskiwania tej cieczy. System początkowo składał się z wyżłobionego w zacienionym i jak najbardziej chłodnym miejscu zagłębienia w skale, do którego miała spływać woda. Cała skała była dość rozległa, więc od centralnego zagłębienia, wielkości średniej beczki, cała pozostała część głazu została tak wyprofilowana, żeby z całej powierzchni woda spływała do tego centralnego punktu. W dużej mierze pomogło temu specyficzne ukształtowanie tej skały, która w dość dużej części już miała taki dogodny kształt i nie aż tak dużo wysiłku sprawiło jej ostateczne wymodelowanie.



Na inną metodę już niedługo później wpadł Matteo.
Wszyscy spali smacznie w swym namiocie, gdy nagle pierwszy obudził się Gui. Było jeszcze ciemno, więc rycerz leżał chwilę nieruchomo, myśląc nad czymś intensywnie, po czym szturchnął Ovidia, śpiącego tuż obok, w ramię.
- Ej, a czemu tak właściwie zamiast Luccia nie wziąłeś z nami tej twojej służącej, Matyldy?
- Co? – spytał zaspany Ovidio.
- Matyldy. Bardziej by nam się teraz przydała od tego starca.
- Gui... daj mi spać. – odparł towarzysz i ponownie zapadł w sen, uprzednio odwróciwszy się od swego przyjaciela tyłem.
De Lombart ponownie zapadł w zamyślenie, poczym odwrócił się do śpiącego z drugiej strony Sergia.
- Seeeeeergioooo... – szepnął mu zalotnie do ucha.
Leżący sługa, mimo iż przytomny, skulił się nieznacznie i leżał strwożony bez ruchu jak głaz...
- Panie! Panie!- rozległy się nagle okrzyki tym bardziej niepokojące, że zagrzmiały tuż przed wejściem do namiotu i tuż przed świtem. Wszyscy w środku niemal zerwali się na równe nogi.
- Panie! – zdyszany Matteo wpadł do środka i łapiąc oddech próbował najszybciej jak mógł wyjaśnić pozostałym przyczynę swojego zachowania i sedno swojego odkrycia. – znalazłem nowe źródło wody! – wydusił z siebie w końcu.
- Opowiadaj więc!- ponaglił go Ovidio.
- Obudziłem się rano, patrzę, a tu ciemno. – zaczął młody odkrywca - No to się przewróciłem na drugi bok. Ale tam jakiś kamień wystawał, więc ugniatało mnie, no to się na drugi bok z powrotem przewróciłem.
- Sedno, sedno... – ponaglił de Lombart.
- Już, już – zapewnił Matteo – więc wstałem sobie i idę na zewnątrz. Patrzę... – wszyscy w namiocie w tym momencie zamarli – ... a tam gwiazdy takie wielkie i piękne.
- Na rany Pana naszego... – westchnął Gui – mów o co chodzi wieśniaku jeden bo choćbym miał ostatnie drzewo rodzące owoce na tej wyspie ściąć, to szubienicę dla ciebie i tak zbuduję!
- No toć właśnie mówię, szlachetny Gui – oburzył się prosty i nieskomplikowany Matteo – poszedłem na spacer, bo tak piękny widok mi się to wydał, ale podczas niego, jak to rano bywa, zachciało mi się...
- Ba, też od dawna żem łoża z nikim nie dzielił, więc też by mi się zachciało... – westchnął ponownie Gui, tym razem z lekka rozmarzonym głosem.
- zachciało mi się pójść za potrzebą. – dokończył chłopak.
- Ach, no bywa i tak.
- Więc ustałem sobie na małym kamyczku, no i zacząłem... no wiecie... siuuuuuuu.
- Tak, tak, wiemy, daruj nam te opisy i przejdź w końcu do rzeczy – ponaglił go wyraźnie zaczynający się irytować rycerz.
- gdy ześlizgnąłem się z kamienia i zrobiłem malusieńki kroczek do przodu i gdy poczułem, że pod stopami mam mokro...
- Na Boga, toż to obrzydliwe! – wykrzyknął Ovidio a de Lombart opadł na posłanie sięgając ręką do miejsca, w którym w ciągu dnia zazwyczaj znajdowała się rękojeść jego Guinote’a.
- Nie, nie!- rzucił szybko Matteo i już miał zabrać się za wyjaśnienia, gdy odezwał się Luccio, samozwańczy filozof.
- Hmm, w sumie to niegłupia sugestia. Wszak, według świętego Korazelma, mały żuczek tworzy się z woli Boga z błota i trawy...
- Na Boghhhhhhh.... – ręka Gui opadła bezsilnie.
- ...wychodzi na powierzchnię wiedziony światłem blasku Bożego, czyli w nocy, kiedy to na niebie pojawiają się dziury w nieboskłonie, przez które prześwieca blask niebiański, a następnie szuka drugiego żuczka, aby wspólnie z nim w imię Boże dokonać misterium miłości...
- Ehhh... – tutaj westchnienie de Lombarta miało charakter jakby tęsknoty.
- ...on zaś, ten żuczek najmniejszy, wystawia się potem mając miłość dla bliźniego, jaką Pan w niego tchnął, na żer dla ptaka, aby i on mógł z woli Boga doznać łaski Pana i dać początek jajku. A w tymże jajku pojawiają się dwa ptaki, młode znaczy się. I razem tak ssą te żółtko i konkurują ze sobą, a następnie jedno, silniejsze, zjada i wchłania te słabsze i tak rodzi się nowy ptak. Tako rzecze święty Korazelm! – zarzekł się na koniec swego wykładu stary Luccio. Prawie wszyscy, oprócz zdegustowanego i leżącego bez ruchu de Lombarta, siedzieli i patrzyli na niego niejako z zaskoczeniem a niejako z podziwem dla jego ogromnej wiedzy, nawet rozgorączkowany do tej pory Matteo siedział cicho zapatrzony.
- Ale... – nieśmiało zaczął Ovidio – co to dla nas tak właściwie oznacza?
- Wszystko w naturze ma swoje miejsce. – ciągnął dalej Luccio – Człowiek spożywa wodę, która buduje jego serce i tam jest zabarwiana miłością Boga na kolor miłości, kolor czerwony, aby nieść tę miłość dalej do każdej, nawet najmniejszej części ciała. Jak rzecze święty Korazelm, wspomagany i uzupełniony przez Umbriela z Kolonii, woda ta roznosi po całym ciele miłość Boga, aby każden członek ją poznawał i odczuwał, a zabiera z ciała cały smutek i gorycz życia. Wtedy wędruje w dół i w dół, wiedziona ciężarem grzechów i smutku jaki w sobie gromadzi, aż w końcu traci swój kolor miłości i staje się żółta, jak kolor pokuty i smutku. Wtedy ją usuwamy, inaczej wszelkie smutki by się w nas gromadziły i zatruwały nasze serce, gdybyśmy ich nie usuwali na czas.
- Ale... to czemu woda ta nie spływa aż do stóp i tamtędy nie wypływa, skoro opada w dół i opada? – zainteresował się Sergio, kolejny ze sług a dawniej stolarz na folwarku książęcym.
- Bo Pan nasz z łaskawości i mądrości swojej dał nam w stopach takie małe pompki, które z każdym naszym krokiem podnoszą poziom tej wody aż do pachwin i dzięki temu możemy się jej pozbyć – odrzekł Luccio z miną mędrca, który naucza swego młodego i niedoświadczonego ucznia o sprawach wielkich jak sens istnienia wszechświata tak, jakby były niczym więcej niż przepisem na chleb z pajęczyną z dodatkiem owczego łajna. – wtedy sensu nabierają słowa świętego Grimbolta, który medytując na pustyni i jedząc tylko sierść wielbłądzią nauczał, że każdy krok wędrówki zbliża nas do oczyszczenia w Panu.
- Amen. – chórem odpowiedziała cała załoga namiotu, oprócz zrezygnowanego francuskiego rycerza.
A jaki z tego morał dla nas? – spytał mędrca Ovidio, który właśnie skończył czynić znak krzyża.
- Być może udałoby się wypić wodę naszych grzechów, w ostateczności oczywiście! – wyjaśnił pośpiesznie Luccio – gdyby już zabrakło nam innych płynów. Co prawda wtedy nasze smutki powróciłyby do nas zwielokrotnione, lecz na krótką metę na pewno, ubiczowawszy się uprzednio i wyspowiadawszy się przed Bogiem, udałoby nam się wytrzymać w ten sposób przez parę dni. Jednak wtedy, zauważcie, woda ta stałaby się gęstsza i coraz bardziej żółta od naszych win, które świadomie byśmy na siebie z powrotem brali...- zamyślił się Luccio i wydał z siebie pełne przejęcia i bólu westchnienie. Wszyscy, oprócz Gui, którego powieki uniosły się nieznacznie odsłaniając mętny i całkowicie zrezygnowany wzrok, zamyślili się głęboko. Nagle z zadumania pierwszy wyrwał się Matteo.
- Ale nie! Słuchajcie! – wszyscy spojrzeli na niego – kiedy poczułem, że ziemia pod stopami jest mokra, wtedy zrobiłem krok w bok, a tam ziemia też była mokra! No to drugi, a tam też! I trzeci i czwarty i potem chodziłem tak w kółko i wszędzie była mokra, coraz bardziej nawet!
- Bo jak lałeś i chodziłeś w kółko, to ja się nie dziwię, że twoja ścieżka była coraz bardziej mokra. – beznamiętnie stwierdził Gui.
- Faktycznie – do tej fascynującej zagadki analitycznie podszedł Ovidio – ale jeśli zrobiłeś pierwszy krok w bok i też było mokro, a w bok na pewno nie... no wiesz... to znaczy, że... – Ovidio zamyślił się coraz głębiej, Gui zasłonił oczy ręką, Luccio zadowolony z wcześniejszego popisu swej wiedzy patrzył teraz na Ovidia jak na ucznia, który podąża za mistrzem, a pozostali czekali na wynik niesłychanego śledztwa – to znaczy, że... rosa! Mam! To rosa! Faktycznie! – zakrzyknął książę tak, że aż de Lombart otworzył oczy szerzej.
- Rzeczywiście, jeśli jest na tej wyspie roślinność zielona, rosnąca w miejscu gdzie jest choćby nieznaczna wilgoć, to wtedy co rano osadza się tam na niej drobna ilość wody a to można już wykorzystać. – stwierdził Gui. – Kiedy oblegano nas w Agrecour właśnie ogródek świętej pamięci hrabiny de Bloise wspomagał nas w ten sposób do przybycia odsieczy, jak już było bardzo... - dodał kładąc nacisk na słówko „bardzo” - ...źle i gdy podstępni Aragończycy wykopali nowe studnie wysuszając naszą, która faktycznie głębokością nie grzeszyła. –
- Gui... – odwrócił się Ovidio – Ty mnie nigdy nie zawiedziesz ze swoimi wspomnieniami wojennymi, masz je chyba na każdą okazję. – zaśmiał się klepnąwszy go po ramieniu.
Rycerz nic nie powiedział, jedynie wyraz jego twarzy stał się nieco bardziej szelmowski i zamyślony.

Następnego dnia mieszkańcy wyspy postanowili zobaczyć, jak dużo wody uda im się zebrać przy pomocy swoich metod. Najpierw, przed nastaniem świtu, wszyscy wybrali się ze swoimi płaszczami i kocami, oraz naczyniami w miejsce, gdzie rosła bujniejsza, zielona roślinność. Dotarłszy na miejsce wszyscy dość szybko zorientowali się, że rzeczywiście na zielonej trawie, w przeciwieństwie do tej wysuszonej z okolicy ich obozu, znajdowała się wilgoć, która choć skromna, nie mogła zostać niewykorzystana. Każdy położył swój płaszcz, lub jakikolwiek inny kawałek materiału, na trawie i odczekał chwilę. Potem podniósł go i wycisnął nad wiaderkiem. Pierwszych kilkanaście kropel wody spadło na dno naczynia. I tak, przez kilkanaście najbliższych minut, uzyskano w sumie kilka skromnych łyków na osobę. Może niewiele, lecz do południa powinno wystarczyć. Następnie dwóch kolonistów wybrało się na plażę, gdzie rozpalili małe patyczki i trawę i zaczęli grzanie kamieni. Ta metoda była trochę powolna, ale ostatecznie do wieczora udało się, pracując bez przerwy, uzupełnić z niedużym brakiem zużytą wodę z beczki. Reszta osób zabrała się zaś za łowienie ryb i wykuwanie podobnego zbiornika na innej skale tuż obok tego pierwszego. Tutaj kształt głazu nie był za bardzo odpowiadający potrzebom, ale był jedynym pozostającym przez cały dzień w cieniu miejscem, które można było przeznaczyć na podobny zbiornik.
Praca szła mozolnie, ale wciąż posuwała się do przodu. Po skończonym dniu pracy Ovidio, Matteo i dwóch innych zesłańców, często szło kąpać się w morzu. Jedynie stary Luccio, który nie umiał pływać i Gui zostawali na brzegu.

Skała była wysoka, a morze krystalicznie czyste. Nawet z tej wysokości widać było każdy centymetr dna, każdy kamyczek i każdą rybkę. Wydawało się nawet, że woda, skoro tak łatwo widać dno, musi był płyciutka do kolan i że samobójstwem byłoby do niej skakać. Ovidio wziął głęboki wdech, a potem wydech. Znowu wdech... i wydech... Wdech... i odbił się od skały by pofrunąć w dół prosto w objęcia ciepłej wody. Po chwili wypłynął na powierzchnię parskając i szczerząc żółte zęby w uśmiechu.
- Gui! – zakrzyknął wypluwając wodę – chodź do nas! Przecież kiedyś mówiłeś, że z oblężenia Suetemar uratowałeś się przepływając cały miejski ściek, więc pływać umiesz!
- Tak, umiem, ale prawdziwy mężczyzna nie powinien się kąpać. To dobre dla żab – odparł siedząc nieopodal na skale i przyglądając się szaleństwu Ovidia i reszty z wręcz arystokratycznym obrzydzeniem. – i bab. – dodał po krótkim namyśle
- Daj spokój, to sama przyjemność! – krzyknął książę wynurzywszy się i zanurzywszy ponownie.
- Przyjemność... ostatni raz kąpałem się gdy podczas przeprawy spadłem z konia do strumienia... jakieś pięć lat temu. – dodał wysilając swoją pamięć – to mi wystarczy na jeszcze jakieś drugie tyle.
- Nie masz pojęcia co tracisz! – wykrzyknął Ovidio i zanurkował w głębinie. Nagle, gdy znajdował się wciąż pod wodą, jego uwagę przykuł wystający z piasku dna fragment drewna. Ovidio zanurkował głębiej, dopłynął do miejsca, z którego wystawała ów belka i odgarnął wierzchnią warstwę piasku. Wtedy jego oczy otworzyły się szerzej ze zdumienia, ale również zaczynało mu brakować powietrza, więc czym prędzej wynurzył się na powierzchnię. Nabrał szybko głęboki wdech i ponownie zanurkował. Jakieś dwadzieścia łokci od brzegu, i dziesięć pod powierzchnią morza, spoczywał stary okręt handlowy, jeszcze z czasów, gdy Morze Śródziemne było tylko wewnętrzną sadzawką należącą do jednego państwa. A pomiędzy butwiejącymi kawałkami drewna i potłuczonymi amforami błyszczało kilka złotych i srebrnych monet...

Nie było ich zbyt wiele, jednak wystarczyć to mogło na pewne poważniejsze zakupy. Oczekiwana pomoc z Sycylii miała przypłynąć dopiero za miesiąc, jednak już teraz dawała się we znaki potrzeba powiększenia majątku na wyspie o parę niezbędnych rzeczy. Tego samego dnia jeszcze wyruszono na wielkie połowy, schwytano większą ilość ryb na zapas, wydzielono zapas wody pitnej dla żeglarza i wyprawiono jednego ze sług aby popłynął do jakiegoś portu i kupił wszystko co było potrzebne. Jednak jako że Sycylia i jej król, Roger, nie byli zbyt przychylni kolonistom, postanowiono wysłać owego żeglarza trochę dalej, do portu leżącego na południu półwyspu Apenińskiego.
Wybór padł na Sergia, który wcześniej znał się trochę na żeglowaniu, a który zebrał się jak mógł najszybciej i wyruszył, podczas gdy cała reszta wróciła do swoich zajęć.


Po paru dniach na horyzoncie pojawił się niewielki żagiel. Wszyscy mieszkańcy wyspy zeszli na plażę, aby przywitać oczekiwanego towarzysza. Dzięki tej jednej wyprawie wyspa wzbogaciła się o dwie kozy, parę kur i koguta, gęś i gąsiora oraz nowe koce i płachty oraz o nowe narzędzia.
- Dobry zakup, Sergio – pochwalił go Ovidio oglądając towary, podczas gdy Gui zabawiał się potrząsaniem klatek z kurami. - Ale co cię tak opóźniło? Wszak Cataletto nie jest aż tak daleko, to ledwie za dwoma horyzontami.
- Panie mój, już miałem wracać, gdy zobaczyłem najświętszą procesję... – zaczął się tłumaczyć Sergio
- Procesję?
- Tak, wszak wczoraj było Matki Boskiej Krewetkowej i brzegiem morza szła wspaniała procesja z obrazem Przenajświętszej ozdobionej najświeższymi owocami połowów.
- Procesja mówisz? – Gui po raz pierwszy zainteresował się tym tematem.
- Tak, panie, procesja. Wszyscy ludzie z okolicy przybyli, aby oddać hołd Panience. Przynieśli ze sobą dary, modlili się i wrzucali datki dla braci zakonnych, i wszyscy śpiewali tak cudnie... – rozmarzył się Sergio, dla którego wiara i należyte oddawanie czci Panu zawsze było motorem do wszelkich działań i które stawiał na pierwszym miejscu zawsze i wszędzie.
Na twarzy Gui zagościł iście szatański uśmieszek.
- I to jest myśl – powiedział po chwili.


- Spójrz, to się nada? – de Lombart kiwnął w stronę Ovidia, który podbiegł, aby obejrzeć znalezisko swego przyjaciela.
- Nie, zbyt duże – stwierdził Ovidio na widok małego zagłębienia w skale. – Nam potrzebne jest mniejsze. I węższe.
- Może to w takim razie? – spytał ponownie Gui wskazując inny kamień z podobnym zagłębieniem.
- Nie – odparł powoli książę. – to też nie pasuje. My szukamy... – jego wzrok padł na wystający na pół metra z ziemi głaz ze śmiesznym, podłużnym zagłębieniem na szczycie. – właśnie czegoś takiego! – dokończył z radością. Obaj towarzysze skupili się na nowo odkrytym kamieniu.
- Gdyby tutaj dodać duży palec... a tutaj lekko pogłębić... to będziemy mieli dokładnie to, czego nam trzeba. – stwierdził Ovidio. Gui milcząco przytaknął.
- Zatem zaczynamy? – spytał Gui.
- I to od zaraz. – odparł zarządca wyspy, mrugnąwszy porozumiewawczo okiem.

Stary Luccio jako jedyny siedział na skale niedaleko miejsca rozmowy obu mężczyzn i nie był zadowolony z tego, co się tam działo. Patrzył jak dwoje mężczyzn wzięło swoje narzędzia i przystąpiło do majstrowania przy kamieniu, którego przed chwilą wybrali. Zniesmaczony filozof pokiwał ze smutkiem głową, wstał z głazu na którym siedział i ruszył w stronę namiotu.

Po dwóch dniach wszystko było gotowe. Wyspa na razie nie była rajem do zamieszkania, lecz o wodę i pożywienie nikt nie musiał się już martwić. Kiedy jeszcze doszły do majątku kozy, które dawały mleko i kury, które same wyszukiwały sobie jakieś robaki i nasiona traw a dawały w zamian jajka, można było powiedzieć, że takiego dostatku wyspa ta nie widziała jeszcze nigdy. System zapewniający jak najbardziej efektywne zbieranie deszczówki czekał na odpowiedni moment, czyli na pierwsze opady. Zatem, z braku innych ciekawych pomysłów, trójka bohaterów, Ovidio, Gui i Matteo, postanowili spróbować czy ich najnowszy plan się uda. Pewnego dnia wsiedli do łodzi i popłynęli w stronę portu w Cataletto.
Tam wykupili wóz zaprzężony w chudziutką szkapinę i ruszyli w stronę Neapolu, który znajdował się trzy dni drogi na północ.

- Biskup de Sforzigni. To od niego wszystko zależy. Jemu podlega ten rejon i to do niego musimy się zgłosić w tej sprawie, jeśli chcemy osiągnąć nasz cel. Jeżeli nam się uda, to zyskamy stałe źródło dochodu a także uda nam się dopiec Rogerowi, kiedy zwrócimy się do sługi papieża, a nie antypapieża. – powiedział Ovidio gdy wóz którym jechali przekraczał bramę Neapolu. – Jednak nie będzie to takie proste, jak może nam się wydawać. Sam biskup mieszka w pałacu chronionym przez jego własną straż i nie przyjmuje zbyt chętnie nikogo. Zatem, aby dostać się w jego łaski, musimy najpierw dotrzeć do hrabiny Gardelmy Protezzo de Sforzigni.
- Protezzo de coś tam? Hrabiny? A co ona może nam zaoferować? – spytał Gui.
- Jest siostrą biskupa i krewną samego papieża. Jeżeli zdobędziemy jej przychylność, to wtedy nasza prośba będzie miała większą siłę przebicia. – wyjaśnił Ovidio.
- A jak masz zamiar zdobyć tę jej przychylność? – dopytywał się de Lombart.
- A to zadanie, drogi przyjacielu, należy już do ciebie. – zaśmiał się książę pozostawiając swego kompana zaskoczonego i niezwykle zaciekawionego.
- Ale czekaj czekaj, co masz dokładnie na myśli? – zaczął Gui, podczas gdy ich wóz coraz bardzej wtapiał się w szary tłum mieszkańców miasta.

Dołączona grafika


Tawerna była mała, brudna i śmierdząca. Przy stole wystawionym pod dziurawym daszkiem wystającym z budynku tawerny nad ulicę, siedziała trójka ludzi. Matteo przyglądał się kobiecie o pulchnych kształtach, roznoszącej wino, a raczej wodę z winem, swym klientom, podczas gdy Ovidio i Gui obserwowali ulicę i ludzi wychodzących z bramy budynku leżącego nieopodal po drugiej stronie traktu. Nagle z tejże bramy wyszła ubrana na czarno kobiecina z suknią przystrojoną gwiazdami i z głową ozdobioną niezwykłym nakryciem w formie dwóch długich na łokieć stożków, których czubki połączone były srebrnym łańcuszkiem i na których dodatkowo rozciągnięto chustę.

Dołączona grafika


- To chyba ona. – stwierdził Gui.
- Czemu tak uważasz? – jego towarzysz podzielał tę opinię, ale wolał się upewnić.
- Musi być damą, bo nie jest tak ubabrana w łajnie jak reszta.
- Dobrze, w takim razie kiedy będzie wracała, Twoim zadaniem będzie ją uwieść. Zasłyszałem pewne plotki, które pomogą nam dalej.
- Na mego Guinote’a. – westchnął Gui – toć ona jest stara i niewyobrażalnie szpetna.
- Właśnie. Nie ma ani męża, ani nie miała nigdy żadnego kochanka. Dlatego jest dla ciebie łatwym łupem. – zakończył Ovidio, podczas gdy biała pani znikła za rogiem. – Masz tu trochę złota i przygotuj się jakoś, śmierdzący i w łachmanach na pewno nie zrobisz na niej dobrego wrażenia, tylko wracaj szybko.
Gui wziął pieniądze i szybko pobiegł w stronę targu, który miał go zmienić w zdobywcę damskich serc z klasą.

Po pewnym czasie siedzącego przy stoliku i sączącego wino Ovidia ktoś poklepał po ramieniu. Ovidio odwrócił się i zamarł z zaskoczenia. Gdyby nie ten szok, na pewno wybuchnąłby śmiechem. Zamiast przygotowanego na wszystko rycerza, chodzącego w ubraniu zbyt wyraźnie przypominającym o jego traperskim i samotniczym trybie życia, stał teraz przed nim mężczyzna ubrany w czarne, nieprzezroczyste rajstopki, czarny kaftan z bufiastymi ramionami, w butach ze zmysłowo zawiniętymi do góry czubkami i ze zbyt rzucającym się w oczy mieszkiem wypełnionym grochem wsadzonym w specyficzne miejsce swych rajstopek. U pasa wisiał wspaniały miecz w swej pochwie i wyraźnie zaznaczał pozycję swego właściciela.
- Na Boga, Gui! – wydusił z siebie Ovidio. – Co ty...- nie zdążył dokończyć.
- Nie czas teraz na lekcje uwodzenia dla nie obeznanych w tych sprawach - ponaglił go rycerz i kiwnął głową w stronę rogu, zza którego wyłoniła się hrabina. Gui spokojnie wziął głębszy oddech, zręcznie i niezauważony przez nikogo chwycił jeden z flakoników perfum niesionych na tacy przez kupca przechodzącego obok, wylał całą jego zawartość na siebie i wyrzucił pustą buteleczkę w błoto.
- Daj mi swój płaszcz – rzucił szybko do siedzącego Ovidia.
- Po co?
- Dawaj, szybko – ponaglił go.
Ovidio najszybciej jak mógł zerwał z siebie swój płaszcz i dał go de Lombartowi, który śmiało ruszył w stronę idącej kobiety.
- Pani pozwoli, że jej usłużę. – skłonił się nisko przed wyraźnie zaskoczoną hrabiną. Jej służące również spojrzały na nieznajomego ze zdziwieniem. W tym samym momencie Gui rzucił swój płaszcz na kałużę błota, która tak naprawdę rozciągała się na całą ulicę i sięgała dosłownie wszędzie, lecz przed wejściem na posesję hrabiny była jakby bardziej gęsta i głęboka. Zarumieniona i lekko spłoszona dama szybko jak łania przebiegła chichocząc po płaszczu dodatkowo brudząc go swymi ufajdanymi w błocie i łajnie pantofelkami.
- Wybacz mą zuchwałość, pani, lecz nie mogłem się oprzeć i nie ruszyć z pomocą damie tak gładkiej i śnieżnobiałej, jak ty... – Gui spojrzał jej w oczy, gdy odwróciła się, aby podziękować za przysługę. Ona, usłyszawszy to zawstydziła się bardziej i aż zakryła ręką usta, chcą skryć swój uśmiech. Zmarszczki obficie wystąpiły jej na czoło.
- Przypominasz mi, o nadobna, historię mej miłości do Adelmy Złotowłosej, którą miłowałem nieszczęśliwie przed laty... – zaczął de Lombart – miała śliczne włosy a głos jej słodszy był memu uchu niż świergot słowika. Kiedy żem ją spotkał, pierwej nie wiedział żem czy to nie nimfa jakaś, która wyjrzawszy z jeziora przyszła mamić nieszczęśników swym wdziękiem, aby na wieki pogrążyć ich w zaklęciu swej słodkiej niewoli. Przysiągłem jej miłość i sławić ją jąłem gdziekolwiek mogłem, a ona w zamian chustę swą mi dała, którą do dzisiaj z czcią równą boskiej noszę na sercu... – tu Gui wyciągnął kawałek materiału, w którym Ovidio od razu rozpoznał strzępek, który de Lombart wyciął parę dni temu z nowo zakupionego delikatnego materiału, aby mieć czym ocierać pot w trakcie pracy. Dama zobaczywszy tę „chustę” jeszcze bardziej zadziwiła się a jej zdumienie przekraczało z pewnością wszelkie granice.
- Lecz w końcu musiałem ruszyć na wyprawę przeciw Maurom – kontynuował Gui – i zostawić musiałem swą damę, aby spełnić obowiązek wobec króla mego. A gdy wróciłem, okazało się, że podstępni niewierni porwali ją i uprowadzili na dwór sułtana, który od razu uczynił ją swoją służącą w haremie... – tutaj de Lombart udał z powodzeniem zasmucenie – a gdym się o tym dowiedział, ruszyłem czym prędzej sam jeden do pałacu nieprzyjaciela i wdarłem się potajemnie w nocy do komnat sułtańskich i tam żem ją ujrzał... – emocje hrabiny sięgnęły zenitu – zhańbioną, lecz wciąż piękną jak kwiaty w świetle słońca o poranku. Podbiegłem do niej i znów się połączyliśmy, lecz nie było dla nas obojga ucieczki z tego pałacu. Wyjąłem zatem buteleczkę trucizny, którą razem mieliśmy spożyć, aby na wieki się połączyć w miłości, lecz wtedy ona pierwsza ją wzięła i wypiła wszystko jednym haustem, powiedziawszy potem, że zrobiła to aby mnie ocalić, bo jej miłość do mnie nie pozwala jej na to, abym i ja umarł bezowocnie razem z nią. I tak odeszła z tego świata, a mi pozostała po niej tylko ta chusta i bolejące serce... Ale kiedym zobaczył ciebie, dostojna pani, od razu blask twój mnie tak oślepił, jak przed laty jej piękno na mnie zadziałało. I zapragnąłem cię, pani, tak samo, jak pragnąłem mej dawnej ukochanej. Wybacz tedy mą śmiałość, ale zdradź mi imię swego męża, a wyzwę go na pojedynek, bo nie zniosę, aby inny mężczyzna posiadał to, czego ja pożądam. – dodał z zapałem. Hrabina niemal zemdlała. Wachlując się swym wachlarzem zasłoniła swoją brzydotę, która do tej pory przysporzyła jej tyle cierpienia, a jednocześnie nie mogła pojąć i uwierzyć, że wreszcie słyszy to, czego zawsze pragnęła najmocniej na świecie usłyszeć.
- Wybacz, panie, nie mam męża. – odrzekła po chwili, ochłonąwszy minimalnie.
- Czy zginął służąc swemu panu, zostawiając cię w żałobie? – dopytał się udając niedowierzanie Gui.
- Nie, nigdy nie miałam męża, dostojny panie.
- Niemożliwe! – oburzył się de Lombart – czy zatem to nie zrządzenie niebios, że taki cud obleczony w niewieścią powłokę oczekiwał nienaruszony na to właśnie spotkanie?
Hrabina odchodziła od zmysłów. Osunęłaby się na ziemię, gdyby nie silne ramię rycerza, który pospieszył jej z pomocą. Po chwili i paru bardziej intensywnych machnięciach wachlarzem w końcu białogłowa wyszeptała:
- Dzisiaj wieczorem wyprawiam ucztę dla mych gości, będę zaszczycona, jeśli uświetnisz ją swoją obecnością, zacny rycerzu – dodała na tyle zalotnie na ile potrafiła.
- Bądź pewna, że będę.
- Zatem do wieczora! – odrzekła z ukrywaną z trudem radością dama, poczym znikła chichocząc szybko w bramie a w jej ślady poszła cała gromadka skromnie ubranej służby. Gui nawet nie podniósł płaszcza, tylko podszedł do siedzących przyjaciół i przekazał dobre wieści.
- Matteo, szykuj się na wieczór. Możesz się cieszyć, bo awansujesz ze swej żałosnej pozycji wyżej, na mego giermka. – powiedział do towarzysza Ovidia. Był dość zadowolony, że znów się sprawdził, a także i pewny, że wygodny i nie samotny nocleg ma dzisiaj zapewniony. Wszystko byłoby naprawdę pięknie, gdyby tylko nie szpetota tej biednej kobiety, ale gdy zgasną świece... co to za różnica?

Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany wieczór. Gui poprawił swój mieszek i wszedł na główną salę oświetlaną blaskiem wielu świec. Z trzech stron pomieszczenia, pod ścianami, ustawione były stoły suto zastawione różnymi rodzajami potraw. Hrabina, ubrana w niebieską suknię z haftem ze złotej nici rozglądała się niecierpliwie i wypatrywała tajemniczego nieznajomego, a gdy wszedł, aż złapała się za serce z wrażenia. Od razu zaprosiła go na honorowe miejsce przy stole i dała znak do rozpoczęcia uczty. Wszyscy biesiadnicy usiedli przy stołach, od strony ścian, a nieliczni giermkowie i słudzy spoczęli na podłodze tuż po drugiej stronie. Słudzy hrabiny wnieśli wielkiego pieczonego dzika, który z daleka już rozsnuwał dookoła gryzącą wręcz woń przypraw. Zapewne dlatego, że zwierzę zostało upolowane parę dni temu, a w posiadłości nie było nigdzie ani jednego chłodnego miejsca do przechowywania żywności na dłużej w stanie nienaruszonym. Przez cały czas trwania uczty Gui robił wszystko, aby oczarować hrabinę a ona, wyraźnie rozanielona tym uwielbieniem, jakie na nią tak nieoczekiwanie spadło ze strony tak postawnego, przystojnego, silnego, dobrze zbudowanego i z wieloma sukcesami w bojach rycerza, sama wpadała w jego sidła. Ona podsuwała mu dając znaki służbie kolejne coraz to smaczniejsze kąski i odpowiadała śmiechem na jego cięte żarty, a on z kolei korzystał z życia ucinając swym sztyletem co lepsze kawałki mięsa albo wyrywając ze stawów drobiowe nogi i rozrywając mięso swymi rękami, długo przebierał swymi tłustymi od potraw palcami wśród owoców i podawał nimi hrabinie zatłuszczone winogrona, które ona jadła z jego ręki, a wszystko to odbywało się wśród głośnych śmiechów i okrzyków, od których aż nie połknięte kawałki mięsiwa latały dookoła, dwornych ukłonów, trącania nóżkami o siebie i innymi zwyczajnymi dla tej okazji zachowaniami. W końcu, gdy ostatni goście już zaczęli wychodzić, Gui pewny siebie rzucił hrabinie na ucho śmiałą propozycję. Wniebowzięta kobieta szybko również szepnęła coś rycerzowi na ucho i pobiegła czym prędzej w stronę komnat. On odczekał chwilę, wypił jeszcze jeden kielich wina i ruszył za nią.
Hrabina wpadła do swojej sypialni.
- Szybko, przestawcie wrzeciono tutaj – rozkazała służącym, które od razu wykonały polecenie. - Nie te, głupia – krzyknęła i uderzyła jedną ze służących, - daj te śnieżnobiałe prześcieradło, żebym mogła pokazać je potem koleżankom – rzuciła. – Dzisiaj róg jednorożca nie będzie mi potrzebny – dodała na koniec chowając go do szafki.
Wkrótce do drzwi zapukał Gui. Wszedł do środka i zastał hrabinę leżącą na łożu. Dookoła w ścianach, w swych niszach, leżeli słudzy, zawsze gotowi na każde skinienie swej pani. Gui spojrzał na nią, zwalczył odruch ucieczki i ruszył do dzieła.

Rano rozmowa zeszła wreszcie na tematy bliższe celowi przybycia do miasta.
- Chciałbym porozmawiać z twym bratem, piękna Gardelmo, biskupem Neapolu. – rzucił niby od niechcenia Gui.
- Porozmawiać? To może być trudne, on nie lubi obcych.
- Wiem, nie znasz może sposobu, żeby go do tego nakłonić?
- Hmm... zastanówmy się... – zamyśliła się – on nie lubi, kiedy i ja się mieszam w sprawy jego administracji, ale chyba znam pewien sposób, żeby go zmusić do wysłuchania mych racji.
- Naprawdę? A jaki to? – spytał zaciekawiony de Lombart.
- Oto i on. – stwierdziła hrabina, gdy wszedł lokaj zapowiadając posłańca od biskupa.
- Wpuść go – rozkazała.
- Pani, brat twój znów ma problemy z bólem pleców i pragnie znowu prosić cię o użyczenie twej młodej służącej, Erazmy, aby ukoiła jego męki. – ogłosił młody chłopak będący łącznikiem między rodzeństwem.
- Męki powiadasz? I oczywiście nie chodzi o... spuszczenie płynów? – zaśmiała się hrabina.
- Biskup zapewnia, że chodzi o ból w plecach. – zmieszał się chłopak.
- Jak zawsze... – dodała hrabina z rozbawieniem.
- Jak zawsze, pani.
- Cóż, nie mogę jej użyczyć, gdyż teraz służy memu gościowi, ale wyślę mu ją najszybciej jak będę mogła, pod jednym warunkiem. – odrzekła Gardelma.
- Co mam przekazać?
- Razem z nią przybędzie też pewien dostojnik pragnący audiencji, a twój pan go przyjmie i wysłucha. Tak rzekłam. A teraz biegnij zanieść tę wiadomość memu bratu.
- Już, pani. – odrzekł goniec i wyszedł.
Hrabina odwróciła się do leżącego w łóżku Gui.
- A ciebie czasem nie bolą teraz plecy? – spytała zalotnie.
Gui przełknął ślinę. Co innego po ciemku, a co innego...

Jak widać biskupowi naprawdę zależało na spotkaniu z Erazmą, więc zgodził się przyjąć gości na audiencji. Jego pałac leżał niedaleko a wnętrze aż kapało złotem i błyszczało od szlachetnych kamieni. Sam biskup przywitał ich w sali audiencyjnej.

Dołączona grafika


- Witajcie, o co chodzi i czemu mej siostrze tak zależy na tym, żebym was wysłuchał? – spytał Ovidia i Gui, gdy weszli do środka sali.
- Zwracamy się do ciebie, eminencjo, w sprawie najwyższej wagi, bowiem cud najprawdziwszy stał się w podległej tobie diecezji.
- To znaczy...?
- Na małej wyspie, na której zatrzymał się święty Paweł podczas podróży do Rzymu, zachowała się w skale odciśnięta stopa ucznia Chrystusowego, a odkrycie to napełniło nasze serca wiarą i otuchą. – zaczął Ovidio.
- Cud? Ze stopą? – podejrzliwie spojrzał na gości biskup. – Wiecie, że cud taki musi potwierdzić papieski wysłannik? Czy wiecie, co mówicie?
- Wiemy, eminencjo, jednak we śnie objawił nam się Pan i pouczył, żebyśmy nie bali się ogłosić ci prawdy, a na potwierdzenie prawdziwości swych słów wskazał nam miejsce, gdzie ukrytych zostało przez samego Pawła jego kilka złotych monet, które Pan nasz w tym śnie kazał oddać Kościołowi pod jego mądrą opiekę. – powiedział Ovidio wyjmując pięć złotych monet rzymskich i podając je biskupowi, Ten obejrzał je uważnie i schował do szkatułki.
- Daj znać swemu krewnemu, Ojcowi Świętemu o tym cudzie, a jestem pewien, że wkrótce każdy będzie mógł pielgrzymować do tego miejsca uświęconego stopą apostolskiego męczennika i że sam papież uzna doniosłość tego odkrycia. Jestem pewny też, że przyniesie to chwałę dla jego majestatu, a ten kto mu o tym doniesie zyska jego dozgonną wdzięczność.
- Hmm... – zamyślił się biskup. – Zobaczę co się da zrobić. A teraz panowie wybaczą, oddalę się, bo strasznie boli mnie od dawna noga i zająć się nią musi służąca. – dodał, gdy zobaczył jak Erazma znika w pokoju obok. Goście ukłonili się i wyszli.
- No to początek poszedł nam dość gładko. Zobaczymy co dalej. – stwierdził Ovidio.
- Może kiedy już ta dziewka zajmie się jego nogą, lub też plecami, widać sam nie pamięta już jakiej wersji się trzymać aby wciąż zachowywać pozory, przekaże tę wieść dalej. A jeśli tak, to oczekujmy od hrabiny jakichś wieści, ona będzie naszą łączniczką. A to oznacza... – Ovidio spojrzał na Gui, którego twarz przybrała zdegustowany wygląd – że musisz od dzisiaj regularnie odwiedzać swoją „ukochaną”. A tymczasem wracamy do portu.

Trójka przyjaciół ruszyła swoim wysłużonym wozem w stronę bramy prowadzącej na południe, akurat w odpowiedniej chwili, bo tuż po tym jak odjechali pewna dama wychyliła się z okna znajdującego się nad miejscem, w którym przed chwilą stał wóz, i nie patrząc nawet na zewnątrz wylała zawartość swego nocnika prosto na ulicę poniżej.

Po pewnym czasie do kolonistów, którzy od tej pory regularnie pływali do Cataletto i stamtąd wyruszali do Neapolu, dotarła wspaniała nowina. Wyspę odwiedzą delegaci papiescy, którzy ocenią ten rzekomy cud i zdecydują, co dalej.
Kiedy w końcu galera z flagą Państwa Kościelnego dopłynęła do wysepki i gdy rzucono kotwicę, na szalupę opuszczono lektykę z delegatem i jego pomocnikami. Dowiozła ona szacownych wizytatorów prawie na samą plażę do miejsca, do którego łódź mogła dopłynąć nie zahaczając o piasek, a z której wyskoczyli słudzy z lektyką, do której przesiadł się szacowny delegat, aby nie zmoczyć swych drogich szat. Po chwili delegacja już zmierzała w stronę głazu, gdzie ustawiono na podwyższeniu tron, na którym zasiadł po wyjściu z lektyki główny przedstawiciel papieża.

Dołączona grafika


- Oto te święte miejsce – przemówił dostojnym tonem Ovidio nie podnosząc się z kolan na które padł aby ucałować pantofel delegata. Wszyscy, oprócz przewielebnego wysłannika zbliżyli się do owego kamienia i zaczęli oglądać wyraźny odcisk stopy, jaki znajdował się na jego szczycie. Długo trwała narada, aż w końcu odmówiono modlitwy a dla pewności wszyscy, oprócz rzecz jasna zbyt dostojnego delegata, padli na kolana przed możliwym objawieniem majestatu Boga.
- Co w zamian obiecujesz za uznanie tego oficjalnie jako cud? – spytał w końcu delegat, spoglądając spod swego kapelusza z frędzlami.
- Zobowiązuję się chronić tego miejsca przed poganami i oddawać Matce Kościołowi połowę wszystkich danin, jakie pozyskiwać będziemy od pielgrzymów. Będziemy też dbać o to miejsce i troszczyć się, aby zachowało się w jak najlepszym stanie. Pragniemy też związać się bliżej z prawdziwym Papieżem, dowodząc naszej prawdziwej wiary i oddania Kościołowi i jego przewodnictwu z tronu w Rzymie.
- Dwie trzecie. – poprawił delegat.
- Jak wasza ekscelencja każe. – skłonił się niżej Ovidio.
Delegat zamyślił się, kiwnął głową, wykonał jakby od niechcenia znak krzyża swoją pulchną ręką, wyciągnął zwój z przygotowaną na taką chwilę pisemną zgodą Kościoła i rzekł tylko jedno słowo.
- Dobrze.
Po czym odczytał krótki tekst potwierdzający prawdziwość tego cudu i kiwnął na swoich służących, aby przygotowali się do powrotu na okręt.

Dołączona grafika


Ovidio i Gui, zadowoleni z sukcesu, pocałowali delegata w pierścień a także w jego zapocony pantofel z którego wręcz wylewała się masa tłuszczu, na siłę wciskana w maleńki bucik. Delegat przesiadł się do lektyki, która słudzy zanieśli w stronę plaży.

Wkrótce nad wyspą zaczęły się zbierać z dawna wyczekiwane większe chmury, które kłębiąc się coraz wyżej i wyżej zwiastowały nadchodzące opady deszczu. Tuż obok dziur przeznaczonych na zbiorniki i wykutych w skale rozpięto na niskich rusztowaniach płachty materiału. Gdy deszcz zaczął padać, deszczówka zaczęła spływać do wykutych zagłębień a płachty materiału zaczęły nasiąkać, chłonąc wodę. Po kilkunastu minutach zagłębienia wypełnione były czystą, słodką wodą, tworząc niewielkie jeziorka, a z nasiąkniętych płacht wyciskano kolejne litry życiodajnego płynu, które następnie zaczęto przelewać do beczek.
W ten sposób udało się jak najbardziej efektywnie i racjonalnie pozyskiwać wodę w tych niesprzyjających okolicznościach.
Zwierzęta zadomowiły się na wyspie, a z jaj zaczęły wykluwać się nowe kury i jedno małe pisklę gęsi. Przy okazji wznowiona została dyskusja na temat ilości piskląt w jajku, po nieumyślnym rozdeptaniu jednego z nich, lecz została ona ucięta obrzuceniem gęsi wyzwiskami i przekleństwami przez starego Luccia, gdy okazało się, że teoria świętego Korazelma dotycząca jaj i ilości piskląt nie pasuje do tejże niechcący rozbitego jajka. Stary Luccio chciał nawet w przypływie fanatyzmu wytłuc wszystkie jajka, biorąc je za pomiot szatana, który nie pasuje do objawionej świętemu Korazelmowi najprawdziwszej wizji, a pozostali nie powstrzymali go na czas, tak że przed słusznym gniewem Luccia uchowało się tylko jedno jajko, z którego wkrótce wykluło się małe gąsiątko, przygarnięte od tej pory przez Sergia, który nadał jej nawet własne imię.

Po pewnym czasie na wyspę przybyła grupka mnichów należących do zakonu Karmelitów Bosych i Słabo Ubranych. Zabrali się za budowanie małej kaplicy i małego domku, w którym mieli zamieszkać. Kaplica, przy pomocy kolonistów, stanęła dokładnie nad Świętym Kamieniem Pawłowym, a dom zakonników tuż nieopodal. Niedługo również zaczęli nadciągać pierwsi pielgrzymi, których gorąco zachęcał sam biskup (co ciekawe najbardziej żarliwie tuż po każdej wizycie Gui u hrabiny) i wszyscy podlegli mu księża w diecezji. Mnisi nie potrzebowali niczego z zapasów wyspy, może oprócz odrobiny wody, której nie zawsze wystarczało im z ich własnego zaopatrzenia. Jedzenia zaś sporo otrzymywali w daninie od okolicznych wieśniaków, którzy przybywali tłumnie na wyspę, tym bardziej, że zgodnie z postanowieniem biskupa (wydanym tuż po tym, jak Gui spędził u hrabiny trzy dni pod rząd i ciągle sam potrzebował usług Erazmy, a która nie mogła przez to iść „leczyć” biskupa) każdemu, kto odwiedził wyspę i oddał coś ze swego majątku w daninie, na ten miesiąc Bóg zmazywał jego grzechy. Połowę z dwóch trzecich mnisi zatrzymywali dla siebie, z drugą wysyłali biskupowi. Jedna trzecia zaś wszystkich tych danin przypadała zesłańcom, którzy w ten sposób praktycznie dość szybko uniezależnili się od pomocy z Sycylii, ograniczając ją jedynie do importu drewna.
W końcu, zachęceni przykładem mnichów, nasi koloniści postanowili zastąpić swój stary namiot kamiennym domem, który miał zostać zbudowany z wyciosanych głazów i przybyłego z Sycylii drewna.
Po kilkunastu dniach przygotowań i tyluż dniach pracy dom w końcu powstał. Co prawda spartański i mało przytulny, ale jednak lepiej się sprawował od zwykłego namiotu.

- No, nareszcie mamy porządny i trwały dom. – stwierdził Ovidio.
- Racja – przytaknął Gui – ale co do wytrzymałości, tutaj mego dziada potrzeba byłoby.
- Czemu? – zaciekawił się książę.
- Dziad mój, Godfroy de Lombart był dość biednym szlachcicem i miał niewiele własnej ziemi, która na dodatek składała się prawie w całości z bagien. Ale mimo wszystko postanowił na tych bagnach zbudować swój zamek. Wszyscy inni możni śmiali się z niego, ale on się nie poddał. Zbudował więc zamek, ale wkrótce wciągnęło go bagno. Zbudował zatem drugi, ale jego też wciągnęło bagno. Niezrażony, mój dziad zbudował trzeci zamek. Ten spłonął od uderzenia pioruna, przewrócił się i dopiero wtedy wciągnęło go bagno. Ale czwarty się ostał i od tej pory jest najbardziej wytrzymałym zamkiem w całej Prowansji. – wyjaśnił Gui.
- Ta wiedza na pewno by nam się przydała, gdybyśmy mieli tu choć jedno bagno – zaśmiał się Ovidio. – Ale skoro mamy już bezpieczne schronienie, możemy wcielić w życiu mój nowy plan jak zwiększyć nasz zysk.
- Co masz na mysli?
- Sergio, nasz stolarz, już wie i zabrał się jakiś czas temu do roboty. – odparł Ovidio, po czym wszedł razem ze swym przyjacielem do pokoju w którym siedział na podłodze Sergio, w otoczeniu całej ilości drewnianych wiórów. Dookoła leżały kawałki drewna, a zręczny stolarz coś akurat strugał.
- I jak idzie Ci praca? – spytał Ovidio.
- Doskonale, panie. Właśnie kończę drugą serię.
- Co to takiego? – spytał Gui podnosząc z podłogi kawałek nieobrobionego jeszcze do końca drewna.
Spójrz – zabrał się za wyjaśnienia Ovidio podczas gdy Sergio wrócił do swej pracy – sam widzisz, jak żarliwa w wierze jest okoliczna ludność. A ludność taka musi na czymś skupiać swoją wiarę i swoje uwielbienie. My daliśmy im skałę i cud, ale nie oszukujmy się, taki baron z Neapolu czy inny możny z okolicy nie może tego naszego cudu nosić stale przy sobie aby się do niego modlić. Zatem my zapewnimy takim jak on... – tutaj Ovidio podniósł ze zbitego z desek przez Sergia stołu małe zawiniątko.
– To właśnie. – powiedział rozwijając skrawek materiału i wyciągając z niego kilka pomarszczonych, jakby zbyt długo wędzonych, kawałków mięsa.
- Suszone mięso? – z niedowierzaniem spytał Gui.
- Nie takie zwykłe suszone mięso. To jest na przykład fragment nosa świętego Piotra. – powiedział pokazując jeden z kawałków. – A to paznokieć Józefa z Arymatei. – dodał wskazując na drugi. – To zaś – tutaj Ovidio podniósł kawałek podłużnego zasuszonego mięsa koziego – członek świętego Zygfryda Bawarskiego, którego w przypływie natchnienia sam sobie odjął, aby poświęcić swe życie w całości Bogu i celibatowi. – zakończył mrugając okiem.
- Haha! – zaśmiał się rycerz, po czym szybko spojrzał za siebie aby sprawdzić, czy mnisi nie nadchodzą. – No wiesz, nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie – dorzucił – po mnie jak najbardziej, ale nie po tobie. A Sergio co struga?
- Coś innego typu. Tutaj na przykład jest parę rzeczy, które Jezus wystrugał lub stworzył własnoręcznie za swojego życia: deski do krojenia, taborety kuchenne, krzyżyki, różańce i inne tego typu rzeczy. O, a tych przedmiotów – rzekł wskazując na stertę szczap leżących pod ścianą – jeszcze nie dokończył. – dodał z uśmiechem.
Gui spojrzał na swego przyjaciela z prawdziwą dumą, prawie jak ojciec na syna, gdy ten odrąbie głowę swemu pierwszemu wrogowi, gdy spali na swym zamku swą pierwszą czarownicę lub gdy po raz pierwszy zgwałci jakąś chłopkę z włości nieprzyjaciela.


Czas upływał, a wyspa powoli rosła w swym bogactwie. Nie dało się przekształcić ją w zasobne mini królestwo własną pracą, gdyż nie była ona zasobna w nic poza skałą i piaskiem. Jedynie sprowadzając w sprytny sposób bogactwo z zewnątrz można było uczynić ją na tyle bogatą, aby zdolna byłą pomieścić i wyżywić kilka rodzin. Wkrótce i one, wiedzione wizją życia tuż obok miejsca uświęconego stopą apostoła, przybyły, aby poświęcić swe życie wyciszeniu, rybołówstwu i kontemplacji. Wody od czasu wykucia większych zbiorników nie brakowało, gdyż opady, choć rzadkie, były wykorzystywane najlepiej jak było można a ilość wody gromadzona w ten sposób wystarczała dla każdego. Żywności również nie brakowało, a nawet było jej pod dostatkiem. Ryby łowiły wszystkie rodziny tu mieszkające, gdyż nowo przybyli przypłynęli tu własnymi łodziami. Również dary od pielgrzymów, czy to sery, czy jabłka, albo nawet dziczyzna, zaspokajały wszelkie potrzeby. To wszystko uzupełniała produkcja własna w postaci mleka kóz i jaj kurzych.
Handel relikwiami kwitł i sięgał coraz dalej, przynosząc, oprócz paru małych skandali, coraz większe zyski a więzi pomiędzy kolonistami a Kościołem Katolickim z papieżem w Rzymie zacieśniały się, wbrew woli Rogera, coraz mocniej. Od tej pory wyspy strzegł majestat samego następcy Świętego Piotra, a także jego flota, która stała w Ostii i czekała tylko na rozkazy.

Po kilkunastu latach, podczas kolejnej wyprawy krzyżowej papież uznał nagle potrzebę wygnania władcy osadzonego przez antypapieża na tronie Sycylii. Nie wiadomo do tej pory co tak naprawdę go skłoniło do tego, a z jego korespondencji z tamtego okresu jaką prowadził ze swoją kuzynką hrabiną Gardelmą Protezzo de Sforzigni nie zachowało się już prawie nic, co mogłoby naprowadzić nas na przyczynę tej decyzji. Flota niosąca wojska krzyżowców zboczyła na dwa miesiące ze swej drogi do Jerozolimy i wojska pełnych wiary rycerzy obaliły króla Rogera, a na jego miejscu zasiadł prawdziwie katolicki władca Ovidio I Pobożny. Z łaski swojej nowy król oszczędził życie swego brata, a nawet oddał mu na własność malutką wysepkę niedaleko wybrzeży Sycylii, wielkości jednej czwartej Isoli de Carvagie, do swego samotnego zarządzania oraz własnoręcznego przekształcenia jej z bezludnej skały w prosperujący, prywatny folwark . Co do towarzyszy króla, jedynie stary Luccio nie dożył koronacji, gdyż zmarł na przeziębienie po tym jak przeleżał dwa tygodnie krzyżem na posadzce katedry w jakimś górskim klasztorze na północy Włoch podczas swej pielgrzymki, pozostali słudzy zaś zostali przez władcę mianowani na szlachciców i od tej pory wiernie służyli mu jak dawniej, wiodąc jednak bardziej dostatne życie.

Dołączona grafika


Tak mówią źródła...







Prawie 1000 lat później statek wycieczkowy przycumował do mola a z jego pokładu zeszła grupa amerykańskich turystów z aparatami fotograficznymi i kamerami w rękach. Przewodnik poprosił wszystkich o pójście za nim i cała grupka posłusznie zaczęła wspinać się na schodki wiodące w górę wyspy. Po chwili wszyscy wyszli na płaski wierzchołek na którym stało parę białych domków, dom pielgrzyma, sklep z pamiątkami oraz mała, biała kaplica. Turyści zdjęli z głów kapelusze i ruszyli do środka budynku. Po wejściu ich oczom ukazał się mały i niski hol, który zakończony był tunelem tak niskim, że aby przez niego przejść, trzeba było paść na kolana. Tak też wszyscy zrobili i posuwając się powoli na klęczkach zaczęli przemieszczać się w stronę pomieszczenia głównego kaplicy. W połowie drogi można było zobaczyć znajdującą się w lewej ścianie tunelu niszę, w której znajdowała się płyta grobowa. Jej napis głosił „Gui de Lombart – pierwszy biskup Isoli de Carvagie”. W przewodniku, opartym na zapiskach z roku 1376, można było przeczytać, ze był to niezwykle pobożny sługa, który w dzieciństwie już oddał się służbie Bogu i który swą dobrocią, pomocą dla biednych, miłosierdziem dla swych nieprzyjaciół i czystością uzyskał w końcu zaszczytne miano biskupa i siedzibę w pałacu w stolicy byłego Królestwa Sycylii. Po śmierci zaś jego ciało złożono w tym właśnie grobie.
Pierwsi turyści właśnie dotarli do kaplicy głównej. Było to małe, okrągłe pomieszczenie, datowane jeszcze na XII wiek, czyli z okresu, gdy przybyli tu pierwsi słudzy Boży, pośrodku którego znajdował się mały, również okrągły ołtarz wysoki na niecałe pół metra. Zbudowany z białego marmuru i ozdobiony złotymi zdobieniami na obrzeżach był wkomponowany w niewysoką skałę, która wystawała nieznacznie ponad niego, a na której wyraźnie widniał odcisk stopy. Nad nim, na ścianach wisiały przepięknie haftowane gobeliny, dar Ludwika XIV oraz relikwiarze zawierające fragmenty ciał świętych, w tym także cudowną relikwię kciuka świętego Zygfryda Bawarskiego.
Obok nich wisiał złoty krucyfiks podarowany przez cesarza Napoleona I oraz kula, która raniła generała Pattona podczas jego marszu przez Sycylię.
Wszyscy pielgrzymi po kolei zbliżyli się do ołtarza i klęcząc zaczęli śpiewać pieśni, pełni wzruszenia, pełni miłości Boga, świadomi Jego obecności i przeżywający najbardziej wzniosłe uczucia wstrząsające ich całkowicie oddanymi Jemu duszami. Niektórzy zaczęli płakać, a żarliwe modlitwy wznosiły się jeszcze długo, coraz wyżej i wyżej aż do samego nieba...



#40 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

Chyba Aquila odebrał innym wolę do walki. No cuż jeżeli nikt do 21.00 nie podniesie rękawicy Aquila zostanie zwycięzcą od ręki. Wielki szacunek za to, że pomimo tego iż wielu deklarowało udział w konkursie tylko on podołał wyzwaniu.

#41 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

Przeczytałem i polecam każdemu. Majstersztyk!

#42

Snajper88.

       Były moderator           Były 'szef' tłumaczy

  • Postów: 204
  • Tematów: 15
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

ja również przeczytałem w całości. Geniusz normalnie :D Aguila książke z tego napisz, naprawde. Czyta się super ;) take hmm... śmieszno-kontrowersyjne :) Nosz normalnie musze reputka dać :>



#43

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Jestem pod wrażeniem ;)
Opowiadanie bardzo dobre, czyta się z przyjemnością, ciekawe rozwiązania, przydatne nie tylko w tamtej epoce.
Szkoda, że inni nie dopisali.



#44 Gość_Aton

Gość_Aton.
  • Tematów: 0

Napisano

Ogłaszam Aquilę zwycięzcą i zaraz poproszę o odpowiednie uhonorowanie jego pracy. :)

#45

Eury.

    Researcher

  • Postów: 3467
  • Tematów: 975
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 108
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Co tu dużo mówić, złoto - :gold: dla Aquili, a rywale chyba posnęli. Gratulacje :)




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych