Tę historię opowiedziała mi babcia. Ponieważ było to dosyć dawno temu, mogę pomylić wujka ze stryjkiem albo babcię z ciocią, ale to nieistotne - zarys ogólny pamiętam bardzo dobrze.
Moi krewni (nie pamiętam już stopnia pokrewieństwa) żyli w czasach biedy, wynajmowali więc mieszkanie u innych ludzi. Wieczorem, o około 20:00, stało się coś dziwnego - w okno uderzyła gigantyczna gałąź. Hałas był aż miło, szyba o mało nie wyleciała. Ponieważ jednak nie stała się większa szkoda - sprawa została puszczona w niepamięć - przynajmniej do rana, kiedy to wujek urządził parobkowi awanturę za głupi dowcip. Parobek wypierał się zawzięcie jak nigdy dotąd. Wszystkie okoliczności wskazywały jednak na niego, więc został uznany za winowajcę.
Parę godzin później zadzwonił telefon. To personel szpitala przekazał smutną wiadomość - dnia wczorajszego, około godziny 20:00 odeszła babcia jednego z lokatorów.
Zadziwiające - ludzie tak bardzo przejmują się tym, że po śmierci ich nie będzie, a w ogóle nie interesuje ich fakt, że przed narodzeniem też ich nie było.