Napisano
13.01.2008 - 23:54
Gynvael, mania ma różne oblicza... Wśród fanów każdej dziedziny znajdzie się przynajmniej jeden dewiant darzący ją trochę skrzywioną miłością. Dobrym przykładem jest grono miłośników lotnictwa, do którego należę. Są spotterzy, obserwatorzy, koła miłośników lotnictwa, ale są także ludzie podający się za "totalnych świrów, robiących niezłe akcje" - to najczęściej ich pokazują media i podpisują "spotter", "fan". Tyle, że ci goście całemu światu lotniczemu przynoszą wstyd, a prawdziwym zapaleńcom zwyczajnie szkodzą. Lżejsze sprawy to np. wchodzenie na ogrodzenie czy konstrukcje podtrzymujące światła podejścia. Zdarzały się też sprawy ekstremalne - bodajże w Katowicach dwóch domorosłych specjalistów od radiokomunikacji lotniczej przy pomocy zbudowanej przez siebie radiostacji regularnie zakłócało pasma lotnicze, poprzez zwyczaje wtrącanie się w rozmowy pilotów z wieżą. Na szczęście taki wynalazek nie jest trudny do namierzenia, więc panom szybko postawiono odpowiednie zarzuty. Był także przypadek strzelania z procy do podchodzących i startujących samolotów. W portach działa jednak Służba Ochrony Lotniska, która eliminuje na bieżąco jakiekolwiek naruszenia bezpieczeństwa. Jednak komunikacja miejska to nie lotnictwo - nie ma tu ani służb ochrony, a i dostępność dla przeciętnego czubka jest większa. Myślę, że to autobusowo-tramwajowe szaleństwo to jakiś rodzaj fetyszyzmu, polegający na pozyskiwaniu rzeczy związanych z obiektem pożądania - na zdjęciu widzimy młotek do tłuczenia szyb (Na co komu taki młotek ? Do niczego innego jak do rozbijania szyb "sekuritek" się nie nadaje) tymczasem gość być może po prostu "jarał się" faktem, że narzędzie jest elementem wyposażenia tramwaju, a teraz należy do niego - podobnie jak fetyszysta podnieca się częścią garderoby, którą zwędził np. dziewczynie, która mu się podoba. Dziwi mnie tylko, że chłopak zwyczajnie chodził sobie po zajezdni, prawdopodobnie miał dostęp do dyspozytorni (tam przechowywane są kluczyki do szaf rozdzielczych) Aż strach pomyśleć, że pracownicy tej zajezdni to ignoranci, którzy nie dość, że wpuszczają dzieciaka na teren bazy, to jeszcze zdradzają informacje dotyczące bezpieczeństwa ruchu. Rozwiązanie sprawy może być proste: może chłopak w trakcie swoich wojaży zaprzyjaźnił się z motorniczymi niektórych wozów. Był dla nich po prostu małolatem, który lubi tramwaje, więc przmykali oko - niech się chłopaczyna uczy zawodu... Przy takich znajomościach wstęp do zajezdni nie sprawiał problemu. To, że psychika nastolatka nie działała tak jak potrzeba, świadczy fakt, że przebywał w wozie który wyskakiwał z szyn - kto wie, może chciał zginąć robiąc to co "kocha" ? To typowe dla szalonych fanów...