Medytowałem sobie rano kilka minut, potem padłem na łóżko i zasnąłem.
Śniło mi się, że jestem w tym samym pokoju i patrzę na noce niebo. Nagle spostrzegłem, że coś spada z nieba, ciągnie to za sobą niebieski warkocz. Uderzyło na podwórko sąsiedniego bloku. Powiedziałem mamie, że idę na dwór zobaczyć co to. Wziąłem ze sobą komórkę. Gdy już wyszedłem, coś oświetlało chodnik, obróciłem się i zobaczyłem, że blok płonie. Zadzwoniłem domofonem do domu i powiedziałem mamie żeby zeszła, bo blok się pali. Po chwili mama zeszła, chciałem zobaczyć co z blokiem, znowu się obróciłem, a on się nie palił. Mama powiedziała do mnie, że skoro już zeszła to pójdzie zobaczyć co się na podwórku obok rozbiło. Wiec poszliśmy, po drodze widziałem jak jechały wozy strażackie, lecz do innego miejsca. Gdy wreszcie doszliśmy na miejsce zobaczyliśmy dużą dziurę, zrobiłem telefonem komórkowym zdjęcie i powoli wracaliśmy do domu. Wracając znowu zauważyłem, że coś się pali. Tym razem nie był to mój blok, lecz inne bloki.
Kiedy miał kawałek bloku się zawalić nam nie i na mamę, obudziłem się.
Obudziłem się z czkawką.