Gdyby zapytać jakiekolwiek dziecko z kraju nad Wisłą, kiedy zaczęła się Polska, odpowie: w 966 roku, kiedy książę Polan, Mieszko, zwany później Pierwszym, przyjął chrzest i dzięki temu nasz kraj wszedł do wielkiej i światłej rodziny narodów europejskich skupionych wokół Rzymu i papieża. Ale... nie wszystko się tu zgadza.
![Dołączona grafika](http://www.gwiazdy.com.pl/09_04/images/4-1.jpg)
Dobrze, Mieszko się ochrzcił, ale przecież jego państwo już istniało! Więc nie w tamtym momencie zaczęła się jego historia, lecz wcześniej. Także z tym chrztem nie wszystko jest tak oczywiste, jak pisze się w podręcznikach.
Mówi o tym książka pt. "Kiedy Kraków był Trzecim Rzymem", wydana w Białymstoku w 1994 roku; autor nazywa się Frank Kmietowicz i mieszka w Kanadzie. Zwraca on uwagę na liczne zagadki, które kryje nasza najwcześniejsza historia.
Dziwny brak męczenników za wiarę
Na przykład, jak to być mogło, że czeska księżniczka Dobrawa została poślubiona Mieszkowi, kiedy ten jeszcze był poganinem? Bo kroniki twierdzą, jakoby najpierw był ślub, potem rok pożycia, wreszcie chrzest. A to było absolutnie niemożliwe! Gdyby chrześcijański władca dał córkę poganinowi, to by był skończony. Szczególnie władca Czech, świeżo przecież chrześcijańskich, nie mógł sobie pozwolić na takie faux pas.
Dlaczego Stefan, pierwszy chrześcijański władca Węgier, został uznany za świętego, a nasz Mieszko nie? W czym był gorszy?
I kolejna zagadka - dlaczego, kiedy pierwsi Piastowie nawracali Polaków, to wśród misjonarzy nie było męczenników? Czyżby nikt przeciw nowej religii nie protestował, nikt się na nich nie rzucał, nie przepędzał ich ani nie zabijał? Czyżby Mieszko i Bolesław mieli aż tak bezwzględny posłuch, że nikt nie pisnął w obronie starych bogów? Bo żeby mieć swojego męczennika, musiał Chrobry biskupa Wojciecha wysłać aż do sąsiadów, Prusów. Najwidoczniej w Polsce nie miał ów czeski biskup szans być zabitym za wiarę!
Niewłaściwe chrześcijaństwo
Te wszystkie zagadki, a jest ich więcej, wyjaśniają się, gdy przyjmiemy pozornie absurdalne założenie, że Polska już wtedy - za Mieszka i Chrobrego - była chrześcijańska i jej książęta też. Dlatego chrześcijanka Dobrawa mogła wyjść za Mieszka, dlatego Mieszko nie miał powodu zostać świętym - bo swego kraju wcale nie nawracał, jak również misjonarze nie ginęli z rąk pogan, bo pogan po prostu już wtedy u nas nie było.
Ale mamy za to kolejną zagadkę: jak było naprawdę? Oraz dlaczego nikt tego nie spisał i nie nazwał po imieniu?
Frank Kmietowicz wyjaśnia zagadkę: bo najpierw w Polsce było chrześcijaństwo cyrylo-metodiańskie. Dziwny obrządek niepodlegający ani katolickiemu papieżowi w Rzymie, ani prawosławnemu patriarsze w Konstantynopolu. To było chrześcijaństwo nasze, tubylcze, używające języka słowiańskiego i przez to wielce kłopotliwe zarówno dla Rzymu, jak i dla Konstantynopola. Do tego stopnia niewygodne, że późniejsi kronikarze robili wszystko, żeby ukryć jego istnienie. Co im się prawie udało, ale... jak zwykle w takich razach, pozostały dziwne sprzeczności, bo przecież prawdy całkiem zamaskować się nie da.
![Dołączona grafika](http://www.gwiazdy.com.pl/09_04/images/4-2.jpg)
![Dołączona grafika](http://www.gwiazdy.com.pl/09_04/images/4-3.jpg)
Msze w pogańskich gajach
Cała ta historia zaczęła się około roku 860, ponad sto lat przed rzekomym "początkiem państwa polskiego". Wtedy właśnie dwaj mnisi z Salonik (dziś w Grecji) - a po słowiańsku z Sołunia - bracia Cyryl i Metody, rozpoczęli akcję nawrócenia Słowian. Zaprosił ich do swego państwa Rościsław I, książę Wielkich Moraw, który nie chciał, by jego poddanych nawracali, na siłę i z wrogimi dlań intencjami, misjonarze niemieccy.
Cyryl i Metody zabrali się do dzieła z wielkim rozmachem. Zgromadzili wokół siebie grono słowiańskich współwyznawców i współpracowników, obmyślili słowiański alfabet, a nawet dwa alfabety, zwane cyrylicą i głagolicą, przetłumaczyli modlitwy, mszę i ewangelię, udali się na dalekie Morawy - i zaczęli nauczać. A że mówili w zrozumiałym języku, odnosili sukces - w przeciwieństwie do "niemych" księży z Niemiec. To wywołało zawiść tamtych. Bracia-misjonarze byli wzywani "na dywanik" do Rzymu i w końcu ich misja była ledwie tolerowana przez papieży, którzy podejrzewali słowiańskich chrześcijan o herezje i potajemne pogaństwo.
Bo też Cyryl, Metody i ich uczniowie krzewili wiarę chrześcijańską tak, jak mało kto przed nimi i po nich. Przede wszystkim nie stała za nimi żadna siła zbrojna ani inne prawne, "siłowe" środki wykonawcze. Misjonarze musieli działać ostrożnie i łagodnie. Poruszali się po dwóch w nieznanym kraju, bez żadnych ochroniarzy. Mówili w swojskim języku i to było ich atutem. Sami w większości byli swojakami - Słowianami. Widać umieli trafiać do serc i umysłów, skoro nie natrafiali na opór i nie musieli palić świętych gajów ani obalać posągów. Przeciwnie, w lipowych gajach odprawiali msze, a dawnych bogów uznawali za "wcielenia" świętych: Jerzego, Eliasza lub Mikołaja.
![Dołączona grafika](http://www.gwiazdy.com.pl/09_04/images/4-4.jpg)
Jak Mieszko odzyskał wzrok
Ten oddolny i ludowy sposób nawracania na nową wiarę był przyczyną, dla której do chrześcijaństwa cyrylo-metodiańskiego przylgnęła łatka - wielokrotnie powtarzana - że było "skażone błędami pogaństwa". Co charakterystyczne, i bardzo wymowne, nasz pierwszy kronikarz, Gall Anonim, tak napisał o przodkach Mieszka, pierwszych władcach Polan: "lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi... których skaziły błędy bałwochwalstwa". I: "skaziły ich błędy" - a nie, na przykład, że "brodzili w mroku grzechów pogańskich". A przecież, gdyby Siemowit i Siemomysł byli poganami, Gall umiałby wytknąć im to dosadnie i wprost!
Wyjaśnia się jeszcze jedna zagadka zawarta w "Kronice Polskiej" Galla. Jego opowieść o Mieszku zaczyna się od tego, że ów syn księcia urodził się niewidomy, a dopiero podczas swoich siódmych urodzin (Gall pisze, że to była wielka uroczystość u ówczesnych Polan) odzyskał wzrok. Podobne historie opowiadano w średniowiecznej Europie o różnych wybitnych postaciach, ale zawsze chodziło o to, że ktoś - przyszły władca lub dostojnik Kościoła - odzyskiwał wzrok przy nawróceniu, podczas chrztu. Więc może i mały Mieszko nie był wtedy wcale poganinem, a Gallowa opowieść o jego przejrzeniu na oczy pierwotnie była związana z ochrzczeniem chłopca, oczywiście przez misjonarzy cyrylo-metodiańskich?
Dwieście lat religijnej niepodległości
W zapiskach z początków państwa polskiego przewijają się wzmianki o istnieniu na naszych ziemiach dwóch metropolii, czyli dwóch siedzib arcybiskupów lub patriarchów. Jedną utworzono staraniem Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Po jego śmierci została wprawdzie złupiona przez najazd Czechów, ale przez to Kościół w Polsce wcale nie popadł w bezhołowie, bo działała druga stolica arcybiskupia - w Krakowie! Tylko że kroniki milczą o tym, kto i kiedy ją założył.
Pośrednie wnioskowanie wskazuje, że przeniesiono ją tu z Moraw po tym, kiedy państwo wielkomorawskie najechali i zniszczyli pogańscy Węgrzy w bratnim sojuszu z katolickimi Niemcami w roku 907. Metropolia krakowska była obrządku cyrylo-metodiańskiego i nie podlegała ani papieżowi w Rzymie, ani patriarsze w Konstantynopolu. Kraków, jako samodzielna stolica kościelna, był odtąd przez dwieście lat "TRZECIM RZYMEM"!
Wzmianki w księgach i wykopaliska każą się domyślać, że słowiańskie kościoły, biskupstwa i opactwa istniały w wielu miastach: prócz Krakowa, także w Wiślicy, w Sandomierzu, Zawichoście, Lublinie, Przemyślu, w Grójcu na Mazowszu, w Czersku i w Płocku. Ale zapewne też w stołecznych grodach: z Gnieźnie i w Poznaniu. We Wrocławiu biskup zaczął rezydować w 966 roku, a rok później zabroniono tam używać w liturgii języka słowiańskiego. Chrześcijanie w ówczesnej Polsce dzielili się na "łacinników", słuchających duchownych sprowadzonych z Niemiec, i na - będących w większości - "Słowian", czyli wyznawców obrządku cyrylo-metodiańskiego. Jednak "łacinnicy", usilnie popierani przez piastowskich książąt, Niemców i papieży, w końcu wygrali.
Autor Wojciech Jóźwiak