Skocz do zawartości


Zdjęcie

Blok śmierci - domowy Czarnobyl z Kramatorska


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
3 odpowiedzi w tym temacie

#1

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Gdy ZSRR chyliło się ku upadkowi, w Kramatorsku k. Doniecka rozgrywała się cicha tragedia rodzin z "bloku śmierci", gdzie na ostrą formę białaczki zmarło kilku mieszkańców, a kilkunastu zostało silnie napromieniowanych. Niewidoczne źródło choroby tkwiło w ścianie w pokoju dziecięcym. Takich oryginalnych incydentów jądrowych było za żelazną kurtyną więcej.

 

Stolen-Radioactive-Material-Raises-Security-Alarm-in-Iraq.jpg

 

Kramatorsk - smętne 160-tysięczne miasto w Zagłębiu Donieckim, wyrosłe w drugiej połowie XIX w. ze stacji kolei żelaznej. Jak w przypadku innych młodych miast przemysłowych, nie ma bogatej historii. Kramatorsk w ostatnich dekadach zasłynął dwoma wydarzeniami - bitwą podczas wojny w Donbasie w 2014 oraz tragicznym incydentem jądrowym, który wyszedł na światło dzienne w 1989 r.

 

Dramat rozgrywał się w ciszy przez kilka lat, kosztując życie kilku i zdrowie kilkunastu osób zamieszkałych w "bloku śmierci" przy ul. Gwardzistów-Kantemirowców 7, w sąsiedztwie gmachu Centralnej Biblioteki im. Gorkiego. W ścianie tego zwyczajnego budynku z wielkiej płyty krył się niewidoczny zabójca.

W 1981 r. zmarła jego pierwsza ofiara - 18-letnia dziewczyna. Diagnoza: białaczka. W ciągu roku na rodzinę spadła następna tragedia. Podobne objawy pojawiły się u 16-letniego brata denatki, który również zmarł. Kolejnym niespodziewanym ciosem była śmierć ich matki. Lekarze uznali, że trzy zgony w jednej rodzinie w tak krótkim odstępie czasu to wina złych genów, choć pogrążony w żałobie mąż i ojciec nie wierzył w tę hipotezę. Plotki i insynuacje pojawiły się, kiedy do mieszkania wprowadzili się nowi lokatorzy, których syn również zapadł na białaczkę i zmarł, a młodszy wymagał długiego leczenia. Wtedy stało się jasne, że to z lokum jest coś nie tak.

 

Lekarze nie wiedzieli jednak, gdzie leży źródło zachorowań. Wyszło to na jaw, kiedy w feralnym bloku zmierzono poziom radioaktywności. Lekarz Nikołaj Sawczenko tak wspominał wizytę z dozymetrem:

- Jeżeli urządzenie daje odczyt 30 mikrorentgenów na godzinę (µR/h), radiolog powinien rozważyć możliwość zlokalizowania źródła promieniowania. Jeśli jest to ponad 50, wykrycie źródła staje się sprawą pilną. Przy wejściu do bloku odczyt wynosił 40 µR/h - mówił. - Im bliżej pokoju dziecięcego, tym wskaźnik był wyższy, aż wreszcie koło ściany pokazał 200 rentgenów na godzinę. Jednorazowa "ostra" kilkugodzinna ekspozycja na promieniowanie o wartości ponad 400 R jest śmiertelna. Ludzi, którzy tam przebywali, uratowało to, że dawka była "rozciągnięta" w czasie.

 

Jak dodaje Sawczenko, najwyższy poziom promieniowania zanotowano w pokoju dziecięcym mieszkania nr 85, w pokoju mieszkania obok (sąsiadującego przez ścianę) oraz w lokalu piętro niżej. Jasne stało się, że problem tkwił w murze, a jego dokładne umiejscowienie wskazywała niewielka przyciemniona "kropka" na dywanie wiszącym na ścianie w jednym z mieszkań.

Hipoteza robocza zakładała, że w betonowej płycie znalazła się przypadkiem bryłka promieniotwórczego izotopu kobaltu, jednak, zdaniem ekspertów, po dziewięciu latach od oddania bloku do użytku materiał powinien przejść stadia rozpadu i stać się mniej radioaktywny. Niedługo potem przy Gwardzistów-Kantemirowców 7 zjawili się budowlańcy celem wykucia fragmentu ściany i zabrania go do ekspertyzy. Do lokali, których mieszkańców przesiedlono, robotnicy weszli jak do skażonej strefy - w kombinezonach ochronnych z ołowianymi płytami.

 

W sumie incydent kramatorski kosztował życie czwórki dzieci i dwóch dorosłych. Kilkunastu innych mieszkańców zostało silnie napromieniowanych. Jak donosiła prasa, ujawnienie lokatorom bloku, że przez lata żyli na tykającej bombie, odbyło się w atmosferze skandalu i pretensji. Ci zdrowi zażądali specjalistycznej opieki i trafili m.in. pod kuratelę Charkowskiego Instytutu Radiologii, zaś do napiętnowanego mieszkania nikt wprowadzić się nie chciał, mimo że oficjalnie było "czyste".

Tylko dlaczego ściana z płyty była silnie radioaktywna?

 

Odpowiedź była zaskakująca. Eksperci Kijowskiego Instytutu Badań Jądrowych wydobyli z niej ampułkę silnie promieniotwórczego cezu-137 o wymiarach 4x8 mm, emitującą, zgodnie z oficjalnymi ustaleniami, dawkę 1800 rentgenów na rok. O tym, jak się tam dostała, krążyły różne hipotezy (nie wykluczano, że to "umyślna robota"). Najprawdopodobniej jednak ampułka wpadła do mieszanki betonowej razem z tłuczniem z kamieniołomu w Mirnoje k. Doniecka, gdzie pod koniec lat 70. zaginęło urządzenie pomiarowe z radioaktywnym wkładem.

 

Po ujawnieniu incydentu w Kramatorsku zapanowała "radiofobia". Wielu wierzyło, że także z ich mieszkaniami jest coś nie tak. Podobne podejrzenia pojawiły się nawet wobec miejskiego supersamu. Nie można jednak dziwić się panice, skoro od katastrofy w Czarnobylu minęło kilka lat, a opowieści o fali zachorowań na raka i rodzących się mutantach przerażały nawet najbardziej ufnych w potęgę atomu.

W rosyjskim internecie można przeczytać również o pogłoskach, jakoby zaginięciem ampułki z cezem zainteresował się Kreml. Nie obawiano się jednak o mieszkańców Kramatorska, ale o igrzyska w Moskwie w 1980 r. Z Mirnoje dostarczano materiał do budowy obiektów olimpijskich, a zaginięcie niebezpiecznej substancji mogło wpłynąć na tempo prac, jednak ponoć sam Breżniew nakazał, by ich nie przerywać.

 

9461831892_f2dab502cd_b.jpg

 

Małe Czarnobyle

 

Według raportu moskiewskiego Instytutu Biofizyki, w latach 1949-2002 w Związku Radzieckim i krajach powstałych po jego rozpadzie doszło do ponad 350 incydentów jądrowych. Najtragiczniejsza była oczywiście katastrofa w Elektrowni Czarnobylskiej (1986). Jako kolejne incydenty z najwyższą liczbą bezpośrednich ofiar raport wymienia awarie łodzi podwodnych o napędzie atomowym z 1961 i 1968 r., w których śmierć poniosło łącznie 12 marynarzy.

Jednak pod względem skali i zasięgu drugą lokatę po Czarnobylu zajmuje tzw. incydent kysztymski. W 1957 r. w zakładzie atomowym "Majak" w zamkniętym mieście Oziorsk k. Kysztymu doszło do eksplozji zbiornika z odpadami radioaktywnymi. Skażona została rzeka Tecza, okoliczne jeziora oraz ogromny obszar, z którego bez pośpiechu ewakuowano 10 tys. ludzi (wielu nie informując, co się stało). Oficjalnie nikt nie zginął, ale według ekspertyz w ciągu 30 lat z powodu ekspozycji na materiał radioaktywny z Majaka zmarło ponad 8 tys. osób (w Oziorsku miało ponadto miejsce kilka innych wypadków jądrowych).

Równie wielkimi dramatami były incydenty o mniejszej skali, nierzadko przemilczane. Wiele związanych było z tym samym izotopem, który zabijał w Kramatorsku.

 

Przypuszczenie, że ktoś umyślnie wrzucił do betonu promieniotwórczy materiał, nie było bezpodstawne, gdyż znano przypadki samobójstw lub zabójstw za pomocą cezu. W 1960 r. młody pracownik laboratorium radiologicznego w Moskwie chciał popełnić samobójstwo. W tym celu wykradł z miejsca pracy pojemnik z cezem-137. Następnie przez pięć godzin nosił go w kieszeni, a potem umieścił na kilkanaście godzin na brzuchu. Zmarł 15 dni później. Podobne doniesienie o użyciu tej samej substancji pochodzi z Bułgarii, gdzie w 1972 r. samobójca "umieścił ją w tkance miękkiej" (przez połknięcie?), otrzymując dawkę 20 tys. radów.

Zdarzały się także "radioaktywne morderstwa". W 1987 r. ampułki z cezem-137 ukryto w fotelach dwóch dyrektorów w Bracku k. Irkucka. Jeden z mężczyzn zmarł. Z kolei w 1995 r. w Żeleznodorożnym (obw. kaliningradzki) ktoś umieścił pojemniczek z cezem w bocznej kieszeni drzwi ciężarówki. Jej kierowca, który znalazł go dopiero po pół roku, zapadł na pancytopenię i stracił włosy na udzie. Zmarł na białaczkę.

 

Zwykle zabijała jednak chciwość albo zwykła ciekawość.

W 1982 r. w jednostce wojskowej w Baku (Azerbejdżańska SRR) 5 żołnierzy zmarło wskutek kontaktu z cezem-137, którego porzuconą ampułkę jeden z nich znalazł i nosił w kieszeni munduru. 12 innych osób zostało silnie napromieniowanych.

W 1994 r. w Tammiku (Estonia) trzech braci włamało się na składowisko odpadów jądrowych. Jeden z nich przyniósł do domu pojemniczek z cezem w kieszeni kurtki. Zmarł kilkanaście dni później z powodu ostrej "choroby nerek" (lekarze nie wykryli choroby popromiennej). Dopiero kiedy jego pasierb dotknął ampułki, doznając poważnych oparzeń zakończonych amputacją, zainteresowano się sprawą, a śmiercionośny "łup" skonfiskowano.

Pamiętać jednak należy, że pod względem incydentów jądrowych ZSRR i kraje WNP nie odstają od reszty świata. Podobne zdarzenia, nierzadko równie tragiczne, miały miejsce w innych rejonach globu, także po drugiej stronie żelaznej kurtyny, choć i tam ich zazwyczaj nie rozpamiętywano…

______________

Cytaty pochodzą z: Natalia Kowina, "Чернобыль в стене панельного дома", Wostocznyj Projekt Online, (24.03.2003)

 

Źródło


  • 0



#2

TheToxic.

    Faber est quisque suae fortunae

  • Postów: 1627
  • Tematów: 59
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Uwielbiam tematy jądrowe.

Odzwierciedleniem awarii łodzi podwodnej można zobaczyć we wstrząsającym filmie na faktach "K-19" który był zakazany w Rosji przez 17 lat.

 

Ogólnie rzecz biorąc nie jesteśmy w stanie po dzień dzisiejszy ogarnąć potęgi atomu. Wystarczy mały błąd , lub wypadek a giną niewinni ludzie. 





#3

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

A propos tego tematu - dwie kwestie.

 

Pierwsza.

Gdyby sprawa nie została wyjaśniona, to wyobrażam sobie, że na jakiejś rosyjskiej wersji paranormalne, mógłby się pojawić temat o nawiedzonym mieszkaniu, w którym coś wysysa energię z mieszkańców, a w efekcie - doprowadza ich do śmierci.

I sądzę, że temat ten cieszyłby się bardzo dużym powodzeniem.

To taka uwaga dla wszystkich tych, którzy z takim zacięciem zakładają tematy o "nawiedzonych mieszkaniach" w stylu - coś puka, coś stuka.

Oczywiście, tak kuriozalne powody anomalii, jak ten z Rosji, zdarzają się niezwykle rzadko, niemniej - w jakiś sposób mogą się one wpisywać w schemat wyjaśniania większości podobnych przypadków - czyli, ne zjawiska paranormalne ale efekt występowania bardzo realnych zjawisk.

 

Druga.

Ciekaw jestem, czy ci nieszczęśni mieszkańcy, wierzyli w jakiegoś boga?

Bo według teorii, którą wczoraj przeczytałem w temacie obok - "wierzący żyją dłużej".

Moje pytanie / przykład z idącymi do gazu nie znalazł zrozumienia, bo był zbyt..."niecodzienny". Poproszono mnie zatem o przykład dotyczący przypadków z  "normalnego" życia.

Zakładam, że ci tutaj pechowcy, takie właśnie wiedli.


  • 1



#4

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W Polsce zdarzały się zdarzenia klasyfikowane jako incydenty jądrowe. Najczęściej polegały na popsutych aparatach rentgenowskich czy do naświetleń, które dawały za dużą dawkę.


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych