Dzięki Tolkienowi nasza kultura przesiąknięta jest mitologią celtycką i nordycką. Każdy ma jakieś wyobrażenie, jak wyglądają i gdzie mieszkają krasnoludy, czy gnomy, małe dziewczynki chcą być elfkami, lub czarodziejkami, a chłopcy chcą walczyć z krwiożerczymi ogrami. Niewiele osób pamięta, że nasz słowiański folklor jest równie bogaty, choć dość daleki od celtyckiego. Za to nasze przeszłe wierzenia przeplatają się i dopełniają z mitologią germańską, dlatego w moich opowieściach będziecie mogli na pewno odnaleźć słowiańskie odpowiedniki. (Tak jak jedna z czytelniczek skomentowała historię o demonie nocnym Toggeli – „przecież to nasz polski dusiołek!”).
Jaka szkoda, że zdecydowana większość współczesnej fantastyki międzynarodowej i polskiej bazuje wyłącznie na mitologii celtyckiej i nordyckiej (z wyjątkiem wampirów, które pochodzą z mitologii bałkańskiej). Wizerunek elfów, czarodziejów i krasnoludów tak bardzo wbił się w naszą świadomość, że niewielu pisarzy próbuje wyjść poza tą mityczną trójcę. Jest jeden chlubny wyjątek – jest to Andrzej Sapkowski, który w swojej Sadze o Wiedźminie obszerną chochlą czerpie ze wszelkich źródeł dając Geraltowi przeciwników w walce ze wszystkich mi znanych regionów Europy.
Co niegdyś straszyło małą Heidi z alpejskich hal?
BABERGAZI
Czy pamiętacie z czym walczył Geralt z Rivii w kopalni w „Wieży Jaskółki”? Tak, pan Sapkowski sięgnął tutaj do mitologii szwajcarskiej!
fot. domena publiczna
Jednak Babergazi nie są aż tak krwiożercze i przerażające, jak implikował nam pan pisarz! (To znaczy się, jak ustalił Szymon, czytelnik bloga, Babergazi bardzo krwiożerczo i przerażająco obsikał Geraltowi buty.) To coś w rodzaju górskiego gnoma z długą splątaną brodą, którego skóra pokryta jest białym futrem. Jego stopy są olbrzymie i bardzo szerokie, dzięki czemu przypominają buty śniegowe, albo jak niektórzy sądzą – deskę snowboardową.
Stwory przesypiają całe lato w alpejskich grotach i na powierzchnię wychodzą dopiero, gdy pojawi się pierwszy śnieg w Alpach. Babergazi uwielbiają ślizgać się na grzbiecie lawiny wydając niskie gwiżdżące odgłosy. Babergazi są bardzo nieśmiałe, ale zawsze pomocne. Zawsze, gdy widzą człowieka, który jest zagrożony zejściem lawiny ostrzegają go niskim gwizdem. Jeśli jednak człowiek nie zdąży się schronić i zostanie przykryty lawiną, próbują go odkopać. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby odkopany człowiek miał możliwość podziękowania babergazi. Stwory są bardzo nieśmiałe i jak tylko widzą, że człowiek żyje, jak najszybciej się oddalają. Dlatego też często odbierane są jako wizje w malignie osoby, która uniknęła o włos śmierci.
fot. domena publiczna
A teraz zrobi się nam straszno – na warsztat pójdzie germańska bogini Perchta, która wiedzie cały orszak Dzikiego Gonu:
PERCHTA (BERCHTA) i DZIKI GON
Czy znacie baśń o Królowej Śniegu Andersena? Królowa śniegu rozbiła magiczne, diabelskie zwierciadło, którego okruch wpadł do oka małego chłopca o imieniu Kaj siejąc w jego sercu udrękę, tak że chłopiec nie zaznał szczęścia i spokoju, póki nie przywiązał swoich sanek do upiornego orszaku schwytanych dusz.
Tak brzmi baśń dla dzieci (a współcześni rodzice mówią, że te dzisiejsze kreskówki są brutalne!). Skąd Andersen wziął ten pomysł? Ze starszej niż sam Jezus Chrystus europejskiej opowieści o Dzikim Gonie prowadzonym przez boginię śmierci Perchtę. Dlaczego europejskiej? Bo opowieść ta istnieje w mitologii germańskiej (po niemiecku Wilde Jagd), celtyckiej (po staroangielsku Herlaþing – zgromadzenie Herli), słowiańskiej (Dziki Gon, Dziki Łów), nordyckiej (po norwesku Åsgårdsreia – Jazda Asgardu). Natomiast badacze udowadniają, że ta ponura legenda pochodzi z terenów południowych Niemiec, Szwajcarii i Austrii.
fot. domena publiczna
Dziki Gon przewala się przez zimowe niebo przez 12 nocy pomiędzy Wigilią Bożego Narodzenia a Świętem Trzech Króli. Jest to orszak duchów i porwanych dusz prowadzony przez boginię przeznaczenia i umarłych Perchtę. Gdy ktoś dostrzeże Dziki Gon, będzie to oznaczało jego zgubę. Wedle jednych opowieści – bogini porwie go do swojego szalonego orszaku duchów, wedle innych – będzie to po prostu oznaczało jego rychłą śmierć.
Kto to jest w takim razie Perchta? Niektórzy ją opisują jako boginię o dwóch twarzach – dobrej i złej. Bogini grzecznym dzieciom wrzuca srebrne monety do butów ustawionych przed drzwiami, a niegrzecznym wypruwa flaki. Takie to oto subtelne bajki opowiadali nasi pra- pradziadowie swoim przerażonym wnusiom. Dlaczego bogini ma dwie twarze? Bo ponoć dobrym ludziom pokazuje się w postaci przepięknej kobiety, a złym – przeraźliwej maszkary z jedną olbrzymią, łabędzią stopą, kłami, rogami i wywalonym jęzorem. Tutaj przykład:
A wy byliście grzeczni w tym roku, czy Perchta wypruje Wam flaki i zje ze smakiem?
fot. domena publiczna
KOBOLD
Kobold to duszek domowego ogniska, żyjący w każdym domu. Imię Kobold to tylko jedno z bardzo wielu nadawanych chochlikowi przez wieki w każdym germańskim domu. Stworek może przyjmować różne postacie: ludzką, zwierzęcą, może nam się objawić w ogniu lub różnych przedmiotach. W ludzkiej postaci jest niski zaledwie jak kilkuletnie dziecko i drobny, ubrany w zgrzebną koszulę i robotnicze spodnie. Często pali długą fajkę. Niektórzy obserwatorzy opisują, że skóra Kobolda ma czarny odcień, inni mówią o odcieniu zielonkawym.
fot. domena publiczna
Najczęściej jednak Kobold jest niewidzialny. Gdy zmusisz Kobolda do ukazania się w swojej ludzkiej postaci, może się okrutnie zemścić. Jedna historia o służącej spod St. Gallen jest taka: pewna dziewczyna każdego dnia prosiła stworka, żeby jej się ukazał. Po wielu latach próśb, Kobold odpowiedział: – Mogę ci się ukazać, ale będzie to najbardziej przerażający widok, jaki dotąd widziałaś. Służąca nadal nalegała. Wobec tego Kobold kazał jej przynieść kankę wody, nalać wody po brzegi i spojrzeć do naczynia. Służąca zerknęła i postradała zmysły. Okazało się, że w lustrze wody zamiast Kobolda zobaczyła swoje dziecko, które urodziła i zabiła, żeby nie utrzymywać bękarta.
Domownicy starali się przynajmniej raz w tygodniu zostawiać resztki posiłków i piwa dla domowego chochlika. Nie można też było go obrażać. Był niewolnikiem domowym, ale wkurzony potrafił wyrządzić wiele złego. To jego oskarżano o spowodowania kalectwa domowników lub urodzenie chorego dziecka. To on był przyczyną wszelkich domowych nieszczęść.
TATZELWURM
W tym legendarnym zestawieniu znalazło się zwierzę, które według wielu plotek i doniesień niegdyś naprawdę istniało w wielu alpejskich rejonach Europy: między innymi w Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Włoszech.
Zwierzę to jednak było obdarzone wyglądem, które niejednego by wprawiło w prawdziwe przerażenie – to taka niby-jaszczurka z przednią częścią ciała kota i tyłem węża.
Pierwsze doniesienia pochodzą aż z XV wieku o kilkumetrowym „smoku” o tułowiu kota, który panoszył się na alpejskich halach pożerając owieczki i okazyjnie dziewice. Ponoć nawet Tatzelwurm został schwytany i jego truchło przez wiele lat było wystawione w kościele we włoskim miasteczku Nambino, jednak później poszło z dymem razem z kościołem. Tatzelwurm był ponoć bardzo agresywny, szybki i skoczny. To jemu przypisywano większość zaginięć w Alpach, na pewno niesłusznie, ale faktem jest, że zachowało się wiele doniesień na temat spotkań z tym przedziwnym stworem. Natomiast niestety nie zachowały się kości, zdjęcia, bądź inne materialne dowody jego istnienia.
Niestety jedyne zdjęcie wykonane przez szwajcarskiego fotografa w 1934 roku okazało się falsyfikatem. Niebezpieczny stwór, istniał czy nie, należy jednak już do przeszłości, ponieważ ostatnio widziano go na końcu pierwszej połowy XX wieku. A może po prostu ukrył się gdzieś w jaskini i przesypia te ostatnie 50 lat na szwajcarskim złocie, żeby kiedyś wyskoczyć i pożreć biednych alpinistów jak na porządne legendarne stworzenie przystało?
SENNENTUNTSCHI
Na koniec pozostawiłam najkrwawszą legendę. Legendę o Sennentunschi. Trzech pastuszków wybrało się na całe lato pasać owce wysoko na alpejskich halach. Całe late bez delikatnych i powabnych kobiecych kształtów, wyobrażacie to sobie? Po dwóch ciężkich miesiącach pasterze postanowili stworzyć sobie seks-lalkę marząc, że ożyje i będzie ich żywą nocną towarzyszką. Uważaj na to, czego sobie życzysz, nawet jeśli jesteś szwajcarskim pastuszkiem… Dzień przed zejściem z hal lalka ożywa i zabija pastuszków, a następnie schodzi z owcami do wsi jako demon. W postaci pięknej, nagiej kobiety ukazuje się mężczyznom w letnie, pogodne noce kusząc ich w ustronne miejsca, żeby ich potem zamordować bez litości.
Jak widzicie ten szwajcarski mit jako żywo przypomina Frankensteina, czy Golema – stworzonego przez człowieka potwora, który wymyka się spod kontroli i zaczyna zabijać. Helweci jednak dodali do tego, o dziwo, wiele elementów seksualnych – zakazanego owocu, spełnionych marzeń, które stają się przekleństwem. W 2010 roku szwajcarski reżyser Michael Steiner nakręcił krwawy horror oparty o tą alpejską legendę:
Wiem, że lepiej „sprzedają się” opowieści polityczno – podatkowo – językowo – realiowe o Szwajcarii! Kto tam w dzisiejszym pędzącym świecie ma czas, żeby zagłębić się w historię o wiedźmach i dziwnych stworach, w które ktośtam kiedyś wierzył? No i co z tego, że wierzył, jak teraz już nie wierzy! I w żaden sposób to nie wpływa na obecną rzeczywistość!
Dzisiaj w modzie jest być racjonalistą – ateistą. Równo obrywa się po głowie i matce z wózkiem z czerwoną wstążeczką i babciom śpiewającym majowymi wieczorami „pod figurą”. Ale mi się robi smutno, gdy sobie wyobrażam, że dzisiejsze dzieciaki zgodnie z racjonalistycznym trendem wyrosną bez odrobiny czegoś nadprzyrodzonego, co jest świetną pożywką dla wyobraźni. Dzieci, w których szafach, ani pod łóżkiem nie czai się upiór. Dzieci, dla których pies napotkany w lesie to tylko pies, a nie gadający wilk. Dzieci, które na pewno pójdą na politechnikę, bo tak praktycznie i rozsądnie, a książki, które będą czytać to instrukcje obsługi, a nie powieści…
źródło: http://szwajcarskie-...jcarii-czesc-1/