Zacznę od tego, że nie wierze w Boga ani inne zabobony. Dopuszczam jednak istnienie zjawisk niewyjaśnionych, dlatego pisze tutaj mój pierwszy post, ponieważ spotkało mnie coś dziwnego.
Nie pamiętam dokładnie, ale było to jakiś rok temu. Szedłem z dwoma kumplami po lesie. Było już dosyć późno po zmroku, poza tym byliśmy w terenie gdzie rzadko kto się zapuszcza, więc istniała mała szansa aby kogoś spotkać tym bardziej o tej godzinie. Ponadto chodziliśmy tam często i przez ponad rok spotkaliśmy na tym szlaku może dwie osoby, w dodatku w dzień.
W każdym razie szliśmy tej nocy dobrze nam znaną leśną trasą. Oczywiście w tym czasie prowadziliśmy między sobą rozmowę, oprócz kolegi który szedł przodem. W pewnym momencie kolega, który szedł przodem stanął jak wryty po czym zaczął uciekać. Na początku nie wiedziałem o co może mu chodzić, ale potem kiedy przerwaliśmy rozmowę i uniosłem głowę ujrzałem trzy czarne zakapturzone postacie stojące mniej więcej 3-4 metry przed nami. I też zaczęliśmy uciekać ile sił w nogach.
Z początku wszyscy byliśmy przekonani, że to jakieś miejscowe dresy. Jednak po czasie doszliśmy do wniosku, że coś w tej historii było dziwnego.
Po pierwsze, kumpel idący na przodzie zauważył ich dopiero kiedy stanęli mu przed nosem. Po drugie ich obecności towarzyszyły by jakieś rozmowy, lub coś w tym rodzaju, choćby podczas naszej ucieczki ktoś by sie z nich zaśmiał. W tym wypadku postaci przypominały posągi wykute z czarnej skały lub metalu. Nie było widać nawet zarysu twarzy spod kaptura, chociaż świtało księżyca dobrze oświetlało drogę między drzewami. Dodam, że w okolicy znajduje się grobowiec z czasów Drugiej Wojny Światowej, gdzie zostali rozstrzelani okoliczni mieszkańcy. Co to mogło być waszym zdaniem?
