Skocz do zawartości


Informacje o artykule

  • Dodany: 21.06.2013 - 10:07
  • Aktualizacja: 03.07.2013 - 07:54
  • Wyświetleń: 3943
  • Odnośnik do tematu na forum:
    http://www.paranormalne.pl/topic/22881-swietej-pamieci-inkwizycja/

    Podyskutuj o tym artykule na forum
 


* * * * *
0 Ocen

Świętej pamięci Inkwizycja

Napisane przez .?. dnia 21.06.2013 - 10:07

Inkwizycja



Dołączona grafika

Praeambulum



Salve!



Pomimo zdziesiątkowanych głosów apologetów wiary katolickiej, inkwizycja jest określana mianem zbrodni przeciw człowiekowi, ale i zbrodni przeciw zdrowemu rozsądkowi. I to w gruncie rzeczy, zbrodnia drugiego rzędu jest większym ciosem dla cywilizacji prężnie rozwijającej się, aniżeli strata 20 czy też 30 tysięcy heretyków, pierwszych wolnomyślicieli, ludzi świeckich czy też zupełnie przypadkowych osób. Każe się nam pamiętać idee, bo człowiek może zawieść, może zostać złapany lub zabity… zaś idea i pół wieku później może zmieniać losy historii. Na kartach historii nie jednokrotnie widzimy jak można zabijać w jej imię, jak można ginąć dla niej. To też o nie małe zdziwienie przyprawia mnie, iż w kraju, który wydał na świat Kopernika, tego którego inkwizycja nie zdążyła spalić na stosie, podnoszą nie głosy aniżeli inkwizycja w swym działaniu miała jakąś słuszność. Jednakże czy można na poważnie brać słowa wznoszone w świetle polskiego katolicyzmu, który jest tak zamknięty na jakąkolwiek metafizykę a który w swym dążeniu przyjął charakter nacjonalistyczny:



"Dokonało się coś dziwnego: znikła partia,
znikła dyktatura systemu komunistycznego,
a Kościół, w postawach niektórych krewkich
księży, zaczął uzurpować sobie podobne prawa.

Stanisław Obirek, teolog, b. jezuita



Co mogą wiedzieć o inkwizycji szarzy mieszkańcy tego skansenu wyznaniowego na tle Europy, jeżeli inkwizycja przewinęła się przez Polskę to i tak w odróżnieniu od reszty Europy był to mały wpływ. Lud ten zawsze był bogobojny i ociemniały, potulny i lękliwy, to też inkwizytorzy wiele roboty na ziemiach Polan nie mieli.

Jednakże, nie idzie mi rozwodzić się nad mentalnością ociemniałej polski, która dla mnie z punktu widzenia nihilisty i osoby niewierzącej w żadnego pokroju bogi i bożki, nie tyle infantylna co wręcz głupia. Atoli praca ta odnosić się ma do jednej z ciemniejszych kart historii Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Na przestrzeni pracy raczej daruję sobie sarkastyczne docinki i subiektywizm, jednakże fakty historyczne poprzeplatane będą własnymi refleksjami i przemyśleniami, niekiedy odchodzącymi od głównej tematyki tej pracy.


Początek


"Ktokolwiek pragnie być zbawiony, powinien
przede wszystkim trzymać się wiary katolickiej.
Kto by jej w całości i bez uszczerbku nie
zachował, niechybnie zginie na wieki."

Credo wiary katolickiej


Za akty herezji Kościół osądzał swe owieczki, praktycznie od samych swych początków, przypisując sobie do tego pełne prawo, ale i uważając to za swój obowiązek. Odpowiedzią na zetknięcie się katolicyzmu z nowy ruchami religijnymi, które wchodził w jego kompetencje i naruszały jego interesy zaowocował powołaniem w roku 1229(sama inkwizycja została powołana przez Lucjusza III już w roku 1184), powołaniem urzędów do spraw herezji przez papieża Grzegorza IX. Początkowa idea inkwizycji była jeszcze zbliżona do religijnej doktryny głoszącej miłość do bliźniego i nakazu odpowiadania na zło dobrem. Początkowo urzędy do spraw herezji składały się z jednej osoby duchownej i dwóch osób świeckich, których zadanie było po prostu wyszukiwanie i demaskowanie działalności pierwszych heretyków. Jednakże ta forma inkwizycji nie pociągnęła zbyt długo, ludzie świeccy nie wykazywali się zbytnią gorliwością w tropieniu swoich współbraci to też nie spełniali wymogów Kościoła. Nie grzeszyli też „odpowiednim” przygotowaniem i determinacją, to też zdesperowana w roku 1233 doszło do narodzin zreformowanej inkwizycji, głoszącej miłość do bliźniego w dość specyficzny sposób. Pierwszymi inkwizytorami możemy nazwać dominikanów – „psy pana”. Ci wysyłani często w regiony gdzie nie znali nikogo, nie cieszyli się sympatią ani ze strony świeckiej ani też z towarzystwa duchownego, tym samym jeszcze gorliwiej zaczęli wypełniać swoje obowiązki. Stojąc na straży ortodoksji sprawnie rozkręcili koło zamachowe represji kościelnych. Jednakże kwestia wykonania wyroku cały czas spoczywa w rękach osób świeckich, bowiem Kościół „brzydzi się krwią”, co w prosty sposób wyśmiewa historia.


"Innocenty III uznał, że najlepiej będzie oprzeć tę represję na sieci parafii, w których księża, wspomagani przez ruchome oddziały braci żebrzących, mieć będą wiernych pod nadzorem. W walce z herezją cały świat chrześcijański dokładnie pokratkowano. (...) każdy wieśniak był odtąd czyimś parafianinem (...). Sobór laterański nakładał na wszystkich świeckich obowiązek pójścia raz w roku do spowiedzi i komunii; miało to dostarczyć proboszczowi wykazu opornych, umożliwić odszukanie potajemnych heretyków, ułatwić polowanie na czarownice".
Georges Duby „Czas Katedr”

Kara jaka została wymierzona na danym delikwencie, ale i powód dla którego został powołany jako winny były ustosunkowane widzimisię biskupa danej parafii, bo jak czytamy:

„jemu to przypadły określone zadania. Nadzoru antyheretyckiego przede wszystkim. Biskupi trybunał rozpatrywał normalnym trybem, z oskarżenia, uchybienia przeciw dyscyplinie kościelnej. Obok tego powstała jednak procedura wyjątkowa, inkwizycja. W tym wypadku nie czekano, aż wpłynie skarga, biskup sam podejmował dochodzenie."
Georges Duby „Czas Katedr”


Cóż, nie dziwi więc iż jednolite ciało zwane później inkwizycją i ślepo oddane Rzymowi, zostało powołane właśnie dlatego iż rozbieżność między powodami sądzenia a i jego przebiegiem, oraz zadośćuczynieniu była zbyt wielka. Niewykluczone iż „występek”, za który karał biskup jednej diecezji drugiemu był zupełnie obojętny. Mniej gorszące było zdaniem Rzymu powołanie organu, który dopasowuje kary do popełnionego czynu. W końcu jeśli już palić na stosie albo obcinać język to chociaż za to samo.

Z historycznego punktu widzenia możemy wyróżni dwa różne procesy karne, ten pierwszy skargowy kontradyktoryjny zachowywał jeszcze jakieś normy sądowe. Polegał na udziale obu stron, dając oskarżonemu szerokie pole do popisu w kwestii swojej obrony, zezwalał na konfrontację obu stron i w gruncie rzeczy zakładał swego rodzaju równość pomiędzy dwiema strona adwersarzy. Sędzia zmuszony był postępować wedle ścisłych reguł. A kara wymierzana była w oparciu o materiał dowodowy oraz określane regulacje prawne. Sędzia nie wychodził poza żądania obu stron, również sam nie wszczynał śledztwa oraz procesu. Był także zobowiązany do ograniczenia się do materiału dowodowego zgromadzonego przez obie strony, nie mógł też dociekać rzeczywistego stanu rzeczy oraz brać pod uwagę informacji, które posiadał sam a które nie były uwzględnione w materiale dowodowym, w myśl zasady Quod non est in actis, non est in mundo (co moja uboga zdolność rozumienia łaciny tłumaczy jako: czego nie ma w aktach, tego nie ma w świecie).

Jurysdykcji Kościoła nie podlegali także innowiercy, którzy nie mieszkali na stale w kraju. A co nie powinno budzić zdziwienia w okresie tym, wyznawcy judaizmu czy też muzułmanie gromko podróżowali po Europie jako kupcy. I na tym moglibyśmy skończyć historię, w miarę ludzkiej inkwizycji.

Inkwizycyjny Proces Karny


"Co się tyczy kacerzy, ci dopuścili się takiego grzechu,
który usprawiedliwia to, iż nie tylko zostają wyklęci
przez Kościół, ale także poprzez karę śmierci usunięci
z tego świata (...) słuszne są egzekucje tychże"

św. Tomasz z Akwinu (1225-1274)



Charakterystyczną cechą procesu inkwizycyjnego był fakt iż, wszczynany był z urzędu. Funkcja oskarżyciela, prowadzącego śledztwo i wydającego wyrok skupione były w jednej ręce. Sam oskarżony nie był już stroną jak w przypadku procesu kontradyktoryjnego, lecz przedmiotem dochodzenia i postępowania. Jego prawa do obrony czy też apelacji były ograniczone jak tylko się da, nie miał też możliwości konfrontacji z stroną go oskarżającą. Procesy te utajniono bardzo często, jeżeli nie w pełni to częściowo. Podobnie jak w przypadku pierwszego procesu, wyrok opierany był na materiale dowodowym z tą tylko różnicą iż dochodził jeszcze „dowód ostateczny”, czyli przyznanie się oskarżonego do winy. Co nie było trudne, mając na uwadze wdrożone procedury i powściągnięte środki. Tortury były dozwolone podczas przesłuchiwania oskarżonego, te zaś w większości przypadków kończyły się przyznaniem do winy. Napisałem w „większości przypadków”, bo nie każdy oskarżony dożywał momentu w którym przyznawał się do winy. A jak torturowano ? Najlepszym sposobem by to ukazać są ilustracje „zabawek”, którymi posługiwał się Kościół (myślałem nad dokładnym opisem tych „ciekawszych” tortur, jednakże sobie odpuściłem). Warto też nadmienić iż maszyny tortur były kilkukrotnie pokrapiane wodą święconą jak i oprawcy przed przystąpieniem do swojej pracy wznosili modlitwy do „Boga”.

(W pracy pisemnej zdjęcia maszyn tortur były skserowane z książek, to też nie mogę ukazać ich tutaj)

Podział tortur był tutaj teoretycznie następujący:
zgniatanie palców do pierwszej krwi,
sznurowanie ciała za pomocą różańca lub liny z węzłami i ściąganie skóry oraz ciała aż do ukazania się kości,
rozciąganie na łożu sprawiedliwości lub drabinie,
zgniatanie nóg za pomocą “buta hiszpańskiego” lub jednocześnie nóg i rąk za pomocą “raka”,
przypalanie ogniem i rozżarzonymi cęgami.

W rzeczywistości dla sądów niemieckich były to jedynie ogólne wytyczne, a jaka była codzienna praktyka – o tym dowiadujemy się już z protokołów sądowych. Dla unaocznienia można przeczytać pochodzący z 1631 r. opis tortur kobiety oskarżonej o czary i kolejne fazy ich przeprowadzenia:
związanie rąk, rozciągnięcie na drabinie i przyśrubowanie nóg i rąk,
powtórzenie pierwszej fazy bez żadnych podstaw prawnych, mimo, że kat odkrył, iż kobieta była brzemienna,
ogolenie głowy i wylanie na nią spirytusu, który podpalono,
skrapianie gorącą siarką rąk i gardła,
rozłożenie na desce na okres 4 godzin, podczas których oprawcy raczyli się alkoholem,
zdjęcie z deski i związanie rąk i nóg na plecach,
oblanie pleców spirytusem i podpalenie,
podciągnięcie na sznurze pod sklepienie,
rozłożenie na drabinie i przesunięcie po plecach,
położenie na łożu sprawiedliwości i przeciąganie po “naszpikowanym zającu”,
przywiązanie 50 funtowego kamienia do nóg i rozciąganie stawów,
ześrubowanie goleni “butem hiszpańskim”,
ponowne ześrubowanie wszystkich nóg i rąk,
chłosta kończugiem po lędźwiach,
ześrubowanie palców i pozostawienie na 6 godzin, podczas których kat i hycel posilali się i pili alkohol,
chłosta kończugiem – na tym zakończono pierwszy dzień tortur.
Podobnie wyglądają inne protokoły sądowe, np. w 1591 r. w Nardlingen, domniema na czarownica przyznała się dopiero w 23 fazie.
Równie skrajnie przedstawiało się porównanie czasu trwania tortur. W polskim wymiarze sprawiedliwości trwały one najwyżej kilkanaście godzin, natomiast w praktyce sądowej państw zachodnich – nieraz po kilkadziesiąt dni. Stało to w jaskrawej sprzeczności z obowiązującym wszędzie prawem, które zezwalało zwyczajowo jedynie na tortury jednogodzinne, a dłuższe można było stosować tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Najprawdopodobniej sądy nic sobie jednak z tych zasad nie robiły. Dla zobrazowania samowoli Temidy w tym zakresie, może służyć przykład wzięty z praktyki sądu w Mediolanie, gdzie tortury przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o herezję trwały aż 42 dni. Ich rozłożenie wyglądało następująco w kolejnych dniach: 1,3,5,7, – podwieszenie pod sklepieniem, z rękami związanymi za pomocą wahadła, 9 i 11 – tortura wodna za pomocą kawałków lodu, 13 – chłosta do krwi oraz posypanie ran pieprzem i solą, 15 – zdarcie skóry ze stóp i postawienie na grochu, 19 i 20 – posadzenie na koźle tortur, 23 – wydłubywanie oka, 25 – drugiego, 27 – obcięcie ucha, 29 – drugiego, 31 – obcięcie nosa, 33 – obcięcie jednej ręki, 35 -drugiej, 37 – obcięcie nogi, 39 – drugiej, 41 – rwanie rozgrzanymi cęgami i na koniec łamanie kołem.
Jednakże jak już wspomniałem „Kościół brzydził się krwią”, to też po uzyskaniu przyznania się do winy, mógł co najwyżej skazać na noszenie oznak hańbiących, chłostę czy też daleką pielgrzymkę. Nie zapominajmy, że dla Kościoła nie ma rzeczy niemożliwych,

"Inkwizycja znalazła furtkę, żeby być krwawą bez nieprawidłowości. Kiedy sądziła, że oskarżony zasługiwał na śmierć, oznajmiała mu, że Kościół nie może już nic dlań uczynić, że jest odcięty od Kościoła i pozostawiony ramieniu świeckiemu, to znaczy urzędnikom cywilnym. Ci mieli rozkaz spalić go żywcem; jeżeli się wahali, Kościół im groził ekskomuniką. Dołączał tym sposobem obłudę do okrucieństwa. To nie przeszkodziło, w XIX w., sofistom, jak Józef de Maistre, twierdzić, że Kościół nigdy nie przelewał krwi, zadawalniał się zobowiązaniem władz cywilnych do jej wytaczania! (...) Można było wszcząć proces o herezję przeciw człowiekowi, zmarłemu od 40 lat, i, jeżeli został osądzony winnym, kazać odkopać i spalić jego ciało, ogołocić wszystkich jego spadkobierców z majątków, doprowadzić jego rodzinę do nędzy i rozpaczy. Takie były rządy, które Inkwizycja dominikańska ustanowiła na południu Francji i które rozciągała, kiedy mogła, na inne kraje chrześcijaństwa"
Salomon Reinach


Nigdy nie lubiłem przepisywać do swoich prac fragmentów z książek, jednakże po lekturze Roberta a Haaslera uznałem za stosowne oddać treść tych rozdziałów w całości Poniższe fragmenty pochodzą z książki Roberta a Haasler’a – Zbrodnie w imieniu Chrystusa (Crimes in the name of God.)

Tak zwani heretycy


Od początku istnienia, a ściślej od czasu pierwszych synodów, Kościół rzymski przypisywał sobie prawo osądzania i potępiania tego, co uważał za herezję lub schizmy. Herezją zwykło się przy tym nazywać poglądy grupy chrześcijan, które odstępowały od ortodoksji ustalonej przez zwierzchność kościelną. Natomiast schizma (z greckiego) oznaczała rozłam. Dla Kościoła rzymskokatolickiego schizma było każde wyznanie chrześcijańskie, które odrzucało zwierzchnictwo Rzymu. Sam fakt odrzucenia supremacji rzymskiej uznaje się za heretycki, jako sprzeczny z doktryną katolicką. I choć miedzy schizmą a herezją istnieje różnica, jednak w oglądzie z zewnątrz i tak zwanej praktyce życia pojęcia te trudno wyodrębnić czy od siebie rozdzielić. Każda, bowiem doktryna odstępująca choćby częściowo od oficjalnej uznawana była za herezję. Dzisiaj wprawdzie nikt już nie staje przed sądem św. Inkwizycji, tym niemniej wyznawcy innych konfesji nadal uważani są za „zbłąkane owieczki”.

U progu trzeciego tysiąclecia chrześcijanie nie chcą się już w imię Chrystusa wzajemnie zabijać, wojny religijne – przynajmniej na zachodzie – nie cieszą się popularnością, tendencja do jednoczenia się wszystkich chrześcijan przybrała szlachetną nazwę ekumenizmu. Nie znaczy to jednak, by na drodze „zbłąkanych owieczek” nie pojawiały się kłody.
Założeniem tego rozdziału, podobnie jak i poprzednich, nie jest prowokacja czy obraza Czytelników ani chęć osłabienia ich wiary. Nie naruszamy też fundamentów Kościoła. Obalamy tylko pewne mity w imię prawdy, którą chcemy przedstawić lub przypomnieć. Bowiem tak w przeszłości, jak i dzisiaj, znajdziemy świętych i zbrodniarzy, ludzi mądrych i groźnych szaleńców, którzy w imię prawdy, nazywanej miłością lub ideą, realizowali tylko swoje indywidualne, często wręcz paranoiczne cele, żądając od ludzi ofiar i poświęcenia. Posługiwano się przy tym od lat podobnymi a nawet jednakowymi metodami. Nie ma, więc racji bytu pogląd, że systemy państwowe, stworzone do eksterminacji narodów, są wymysłem współczesności.

Można było pokusić się o tezę, że czy to w latach hitleryzmu, stalinizmu, czy w czasie eksterminacji Indian posługiwano się tymi samymi metodami, jak na przykład w okresie działalności inkwizycji. Zwalczano wszystkich, którzy ośmielali się mieć inne zdanie lub wątpić w oficjalnie głoszoną i obowiązującą ideę.

Męczeństwo było i jest w Kościele rzymskokatolickim aktem wiary. Kościół przez całe wieki żądał od swych wiernych ofiar. One miały być dowodem prawdziwej wiary, bez względu na formę i postać, jaka przybierały.

Tropiąc herezję, odkrywamy mechanizmy działań, poznajemy ich pokrętną logikę, być może w rozumieniu Kościoła bluźnimy, ale przyczyniamy się też do tego, by oddzielić ziarno od plew, by w doktrynie Kościoła odnaleźć to, co jest autentycznym dobrem i prawdziwą pobożnością. Czasy się wprawdzie zmieniły, ale Kościół katolicki nadal pozostał wierny swojej doktrynie i dogmatom, nie wycofał się dotąd z żadnego ze swoich wcześniejszych wyroków i potępień dotyczących herezji. Można heretyka starać się zrozumieć, nawet wybaczyć mu, ale nie znaczy to, że herezja mogłaby być akceptowana. Na tym polega ciągłość tradycji Kościoła rzymskiego – niczego nie odwołano, choć zmieniono ton wypowiedzi. Można byłoby się z tym zgodzić czy przyjąć w pokorze, jako przeszłość historyczną, jako okres „błędów i wypaczeń”, gdyby nie pamięć o płonących stosach i zeznaniach wymuszanych przez trybunał św. Inkwizycji.

Dzisiaj brak jakiegokolwiek uzasadnienia, by poglądy heretyków uważać za zbrodnie, karać ich za nie torturami i śmiercią. A jednak w średniowieczu Kościół rzymskokatolicki opanował istny szał nienawiści do heretyków. Wypowiedziano im krwawą wojnę, podczas której zginęły ich tysiące. To tylko jeden z przypadków w historii, gdy żarliwa i ślepa wiara występując w obronie cnoty i prawdy, ginęła w mordach i krwi. Kościół stawał się coraz bardziej bogaty i chciwy, mnisi i dostojnicy kościelni lubieżni i okrutni, a nadto także skorumpowani. Coraz trudniej było znaleźć wśród duchownych ludzi przestrzegających głoszonych przez Kościół zasad miłosierdzia, ubóstwa, czystości. Papieże dążyli do niepodzielnego panowania nad światem chrześcijańskim. I tylko kwestią czasu stało się, kiedy ich racje zaczęto poddawać w wątpliwość.

Przyjrzyjmy się niektórym faktom.
Mani (Manes) urodził się około 215 roku w Mezopotamii. Jego uczniowie twierdzili, że był Persem pochodzącym z królewskiego rodu. Był uczonym – astrologiem i matematykiem, a także lekarzem i malarzem. Niektórzy historycy twierdzą, że był początkowo kapłanem chrześcijańskim, broniącym swojej religii przeciwko żydom i magom. Potem zaczął głosić własną doktrynę, za co został wykluczony ze wspólnoty chrześcijańskiej. Podróżował po Azji Centralnej, Indiach i Chinach. W końcu wrócił do Persji i żył na dworze króla Szapura I. Kiedy władca zagroził mu śmiercią, prorok zbiegł. Wrócił do Persji, gdy na tron wstąpił jego protektor Hormizdos I. Gdy ten jednak zmarł i na tron wstąpił król Bakram I, Mani został uwięziony i skazany na śmierć. W 277 roku został ukrzyżowany, obdarty ze skóry, a potem rozpłatany na dwie symboliczne części. Ówcześni chrześcijańscy historycy podają, że Mani został uwięziony, ponieważ nie zdołał wyleczyć syna Szapura I.

Manicheizm całkowicie odrzucał Stary Testament, jako niegodny Boga, a z Nowego Testamentu przyjmował tylko to, co zgadzało się z jego doktryną. Manichejczycy odrzucali Dzieje Apostolskie, Drugi List św. Jana, a także jego Apokalipsę. Doktryna manichejska była dualistyczna. Zgodnie z nią rządami nad światem podzieliły się dwie równorzędne i obdarzone równą siłą pierwiastki: Zła (Ciemność) i Dobra (Jasność). Jeden jest duchowy, drugi – materialny. Ciemność chciała wciągnąć Jasność, czyli wartości duchowe miałyby być wchłonięte przez materię. Niebiańskim królestwem Jasności włada dobry Bóg – Ojciec. W jego sąsiedztwie znajduje się królestwo Ciemności, którego panem jest Książę Ciemności. Bogu Zła podlegają demony. Ten wrogi Świat Zła nie został stworzony przez dobrego Boga. Swą złą substancję uzyskał sam z siebie i trwa w wiecznej opozycji do Królestwa Światłości. Stworzenie ziemskiego świata jest rezultatem bezustannej walki obu tych królestw.

Manichejczycy wierzyli, że człowiek posiada dwie dusze: „pneumatyczną” i hyliczną. Jedna jest przeciwieństwem drugiej, a do pojednania dochodzą tworząc trzecią duszę psychiczną. Dotyczy to zwykłych ludzi. Chrystus uniknął dualizmu duch – materia. Jezus był jednym z „wysłańców”, którzy poprzedzili Manesa. Zadaniem owych „wysłańców” było przyjście z pomocą duszom w uwolnieniu się z więzów materii.

Manicheizm był wyznaniem prześladowanym od samego początku, jego wyznawców poddawano torturom, pozbawiano majątków. Oficjalnie zostali wypędzeni z Cesarstwa Rzymskiego między rokiem 285 a 499. Śmiercią męczeńska zginęło około stu tysięcy manichejczyków. Spadkobiercami doktryny stali się bogomiłowie i katarowie.

Bogomiłowie byli heretykami bałkańskimi wywodzącymi się z terenów dzisiejszej Bułgarii. Pojawili się w początkach X wieku i z czasem rozszerzyli swoje wpływy. Za panowania cesarza Aleksego I Komnena doszło do prześladowań. Wtedy zginął na stosie jeden z ich przywódców – Bazyli. Bogomiłowie nie uznawali Starego Testamentu ani sakramentu eucharystii i ofiary składanej podczas mszy. Twierdzili, że jedyną prawdziwą eucharystią jest niedzielne kazanie, stanowiące całą ich modlitwę. Nie wierzyli w fizyczne zmartwychwstanie ciał, a jedynie w zmartwychwstanie duchowe. Byli przeciwni małżeństwu i prokreacji.

Katarowie wywodzą się z nurtu manicheizmu. Ruch ten przez całe pierwsze tysiąclecie wzbudzał nienawiść i wręcz przerażenie Kościoła. Nie szczędzono tych uczuć jego wyznawcom, którzy pojawili się w początkach XI wieku nazywając się katarami, czyli czystymi. Władze kościelne zaczęły ich tępić już sto lat później, a zdziesiątkowani zostali w 1244 roku. Kataryzm nie był doktryną sekretną. Głoszono ją otwarcie, a nauczania podejmował się każdy „wierzący”, który dostąpił tytułu „doskonałego”. Później ze względu na bezpieczeństwo i strach przed inkwizycją naukę szerzono bardziej dyskretnie. Dzieła katarów rozpowszechniono w Langwedocji, a także w innych regionach, gdzie sekta czuła się silna. Bezpośrednich śladów doktryny ocalało niewiele, jako że księgi katarskie były palone przez inkwizytorów. Szczątki wiedzy o ruchu czerpiemy z akt procesów inkwizycyjnych oraz ocalałych dwóch ksiąg oddanych do dyspozycji ówczesnych sędziów.

Nauka katarów opierała się na manichejskiej teorii dwóch pierwiastków: Dobra i Zła, Światła i Ciemności, Ducha i Materii. Katarowie odrzucali ideę czyśćca. Zbawienie i odkupienie według nich dokonywało się poprzez metempsychozę (wędrówkę dusz). Odrzucali także wieczne piekło, ponieważ wieczny jest tylko Bóg. Nie uznawali Starego Testamentu, ponieważ ich zdaniem relacjonował on czyny Szatana, będącego demiurgiem i władcą tego świata. Jezus był dla nich najwyżej postawionym z „dzieci Bożych”. Bóg go wybrał i uczynił swoim Synem, aby zstąpił na ziemię i głosił chwałę Ojca.

Kościół katarów składał się z dwóch klas: z „doskonałych” albo „czystych” i z „wierzących”. „Doskonali stanowili elitę, oni też pełnili funkcje liturgiczne. Najważniejszym rytuałem był sakrament inicjacji. Następował po długim okresie przygotowawczym, po którym „wierzący” stawali się „doskonałym”, jego upadła dusza odzyskiwała stan łaski, a on sam odtąd czekał już tylko na śmierć, aby zająć miejsce w Królestwie Światłości.

Katarowie praktykowali endurę. Po inicjacji rezygnowali z niedoskonałego i złego świata ziemskiego, pragnąc wyzwolenia przez śmierć. Aby ją przyspieszyć, wyrzekali się pożywienia, pijąc tylko niewielkie ilości wody, aż do wyzwolenia cielesnego. Katarowie wiedli wzorowe życie, przez co tym bardziej odróżniali się od wierzących katolików. Nie byli złodziejami, pijakami ani rozpustnikami, jak wielu ówczesnych duchownych i mnichów. Nie składali przysiąg, nie jedli mięsa, aby ich dusza podczas wędrówki nie znalazła się w ciele zwierzęcia. Stosunki seksualne utrzymywali tylko „wierzący”, „doskonałym” były one zabronione, ponieważ prokreacja przedłużała gatunek, a więc i czas uwięzienia w materialnym ciele.

Rozrastająca się w Europie w XI wieku sekta katarów znalazła wielu zwolenników we francuskim mieście Albi. Jej członkowie stali się znani pod nazwą albigensów. Wierzyli oni, że świat materialny jest w całości zły. Dusza ludzka jest jednak dobra i dostąpi zjednoczenia z Bogiem. Skromność i ubóstwo uważano za cnoty, natomiast bogactwo i wojny – za zło. Odrzucali sakramenty, dogmat o zmartwychwstaniu i Trójcy Świętej oraz organizację kościelną. Nie akceptowali pompatycznych obrzędów rzymskokatolickiego Kościoła i kwestionowali jego prawo do religijnych rządów. Nauka ich została potępiona na synodzie w Tours w roku 1163 i na trzecim soborze laterańskim w 1179 roku.

W roku 1147 kaznodzieja Bernard de Clairvaux, odbywając podróż wizytacyjną po południowej Francji, znalazł kościoły świecące pustkami. W oczach Rzymu szerząca się w Europie nowa religia rozprzestrzeniała się gwałtownie jak zaraza. Konsternacja Kościoła była tym większa, że Albi w Langwedocji było miastem zamożnym i gdyby jego mieszkańcy odwrócili się od Rzymu odbiłoby się to na papieskiej szkatule.

W 1207 roku zamordowany został Pierre de Castlenau, legat papieża Innocentego III. Rzym podał do publicznej wiadomości, że podejrzany o zbrodnie jest Raymond, hrabia Tuluzy, rządzący w sercu regionu opanowanego przez albigensów. Było to równoznaczne z wezwaniem chrześcijańskiego rycerstwa do walki z odszczepieńcami. Nadzieja łupów, jakie można było zdobyć, stanowiła dodatkową zachętę.

W 1209 roku papież Innocenty III skierował przeciwko nim krucjatę pod wodzą Simona de Montfort. Doszło do masakry w Béziers. Fałszywie oskarżony Reymond chcąc ocalić swój lud, sam oddał się w ręce zwolenników Rzymu. Torturowano go i stracono bez sądu, co wywołało gniew króla Francji. Krucjatę wstrzymano. Chciwi rycerze i fanatyczni mnisi nie dali za wygraną. W wyniku ich interwencji u papieża w 1214 roku ogłoszono następną wyprawę i rzezie kontynuowano. Heretyków wieszano, kobiety i dzieci kamienowano i wrzucano do studni. Przeor z Citeaux, Arnold Amalric, zapytany przez wodzów krucjaty, jak odróżnić heretyka od katolika powiedział: „Zabijajcie wszystkich, Bóg swoich rozpozna”. W Bézies zginęło ponad pięćdziesiąt tysięcy osób. Krwawe prześladowania tylko wzmocniły wiarę i poczucie wspólnoty heretyków.

Tragedia w Béziers stanowiła preludium, wojna zakończyła się, bowiem dopiero w 1244 roku. W 1222 roku, w kilka lat po śmierci Innocentego III, Amalric z Montfort, syn Simona, zaofiarował władcy Francji podboje swego ojca. Francja władał wtedy Ludwik Święty. Jego matka, Blanka Kastylijska, była fanatyczną katoliczką o zdolnościach politycznych. Nakłoniła, więc syna, by skończył z rewoltą na południu. Krucjata stanowiła pretekst do zademonstrowania siły królewskiej. Walki zaczęły się od nowa. Szalała też inkwizycja powierzona dominikanom. Heretycy schronili się za murami fortecy Montsegur, którą obległy wojska katolickie. Ci heretycy, którzy nie chcieli się oddać w ręce prześladowców, dobrowolnie – ze śpiewem na ustach – wstąpili na stos. Było to właściwie zbiorowe samobójstwo obrońców miasta. W ten sposób praktycznie zakończyła się wojna z albigensami.

Waldensi – to heretycy z XII wieku, których kalwini uważają za swoich prekursorów. Sektę waldensów założył około 1170 roku bogaty kupiec z Lyonu, Piotr Valdo (Waldens). Nagła śmierć przyjaciela była dla niego takim wstrząsem, że postanowił rozdać majątek biednym i wrócić do prostego życia Jezusa i apostołów. Waldens znalazł zwolenników i naśladowców, których nazwano „waldensami” – „ubogimi z Lyonu”. Dopóki waldensi żyli tylko w ubóstwie, nie uważano ich za heretyków. Bez biskupiego pozwolenia zaczęli jednak głosić Ewangelię. Biskupi zabronili im kaznodziejstwa, a w 1184 roku papież, Lucjusz III, potwierdził wyrok biskupów liońskich i ekskomunikował Waldensa. Zostali również wyklęci jako heretycy przez Innocentego III na soborze laterańskim w 1215 roku.

Waldensi nie pogodzili się z decyzja papieży. Wystąpili z Kościoła uznając, że służbę bożą mogą sprawować tylko żyjący w pobożności. Ich zdaniem duchowieństwo nie miało takich praw, odkąd weszło w posiadanie dóbr doczesnych. Waldensi odłączyli się od Rzymu, ponieważ w swej działalności opierali się wyłącznie na Biblii, odrzucając nauki papieży.

Waldensi odrzucali ortodoksyjną naukę o sakramentach i wszelki kult. Zabraniali składania przysiąg, uczestniczenia w wojnach, posiadania ziemi. Rozrastanie się sekty wzbudzało coraz większy sprzeciw duchowieństwa. Aby więc swobodnie głosić swoją wiarę i żyć wedle swoich reguł, mnóstwo waldensów schroniło się w dolinach Delfinatu i Piemontu. Być może pozwolono by im żyć spokojnie, gdyby nie postanowili wspomóc albigensów.

Część wyznawców wywędrowała na teren dzisiejszej Szwajcarii. W 1487 roku zorganizowano przeciwko nim wyprawę, która nie pokonała ich całkowicie, ale zadała poważne straty. W dobie reformacji waldensi nabrali przekonania, że dzięki niej przetrwają. Zawarli przymierze z kalwinami. Nie skończyły się jednak prześladowania. W 1545 roku spalono dwie wsie zamieszkałe przez waldensów, a ludność, także kobiety i dzieci, zdziesiątkowano. W XVII wieku wysłano przeciwko nim wojska francuskie. Wówczas wywołało to sprzeciw monarchii protestanckich. Do dzisiaj w Piemoncie, Sabaudii i kantonach szwajcarskich istnieją zgromadzenia waldensów przyłączone do Kościoła reformowanego.

Dziwny i okrutny los spotkał także templariuszy. Tym dziwniejszy, że aż do XIV wieku powszechnie uważani byli za bohaterów. Zakon rycerski templariuszy powstał w 1119 roku, powołał go pobożny rycerz, Hugues de Payns, w celu walki z muzułmanami, choć głównym ich celem stało się zapewnienie bezpieczeństwa pielgrzymom na szlaku wiodącym do Jerozolimy. W uznaniu dla bohaterstwa rycerzy, król Jerozolimy, Baldwin II, oddał im skrzydło swego pałacu, znajdujące się w bliskim sąsiedztwie świątyni Salomona (łac. templum). Od tego miejsca wywodziła się nazwa zakonu – templariusze.

Rycerze składali śluby zakonne osobistego ubóstwa. Zaniechali związków z kobietami. Najbardziej cenili odwagę i szlachetność. Pieczętowali się znakiem dwóch rycerzy na koniach, co miało symbolizować wyrzeczenie się dóbr doczesnych. W roku 1126 Huges de Payens przybył do Europy, ponieważ i tutaj toczyła się walka o przetrwanie chrześcijańskiego świata. Zakon rozkwitł w Europie. Od 1128 roku rycerze nosili białe płaszcze, do czego prawo przyznał im papież, Honoriusz II. Czerwony krzyż, znak templariuszy, znalazł się na nich w 1146 roku. Dobra sława zakonu, któremu patronował św. Bernard de Clairvaux, rozeszła się w Europie już w XII wieku.

Czasy krucjat przeminęły. Templariusze zawsze gotowi byli walczyć z niewiernymi na Wschodzie. Skoro jednak główny cel ich działalności przestał istnieć, zakon wszedł w nową rolę. Dzięki licznym nadaniom i operacjom finansowym zgromadzili templariusze wielkie bogactwa w Palestynie i Europie, co zapewniło im ogromne wpływy polityczne i przywileje. Szybko to dostrzeżono zgodnie z zasadą, że bogactwo zawsze wzbudza zawiść. Na początku XIV wieku król Francji, Filip IV Piękny, zapragnął zagarnąć majątek rycerzy. Inkwizycja stała się jego bronią. Oskarżył templariuszy o herezję. Pierwotny cel zakonu poszedł w zapomnienie. Oskarżenia Filipa IV, nieprawdziwe w każdym calu, wzięły górę. Filip IV stwierdził, że templariusze opluwają krucyfiks, oddają cześć diabelskiemu bożkowi, Bafohometowi, utrzymują związki homoseksualne.

W 1307 roku Filip IV skonfiskował dobra zakonu. Potem rozpoczął się proces oskarżycielski połączony z torturami, zakończony wyrokiem skazującym na śmierć przez spalenie na stosie. Około czterdziestu żołnierzy zginęło podczas tortur w Paryżu. Żaden z nich nie oskarżył współbraci. W 1313 roku papież, Klemens V, ogłosił bullę potępiającą zakon. Oznaczało to koniec templariuszy. Ostatni mistrz zakonu, Jacques de Molay, został spalony na stosie.

Reformację w Europie poprzedził ferment ideowy, który znalazł wyraz także w wystąpieniu Johna Wiklifa (Wycliffe) i w husytyzmie.

John Wiklif (ok. 1320-1384) pochodził z hrabstwa Yorkshire. Był rektorem Balliol College i proboszczem w Lutterwirth. Odmówienie mu biskupstwa, co potwierdził także papież Urban V, odczuł jako niesprawiedliwość. Wzbudziło w nim to niechęć do władzy kościelnej. Podjął kampanię, ujawniając nadużycia kleru. Został wezwany przed sąd biskupi w katedrze św. Pawła w Londynie. Dzięki poparciu hrabiego Lancaster, który podzielał jego poglądy, został uniewinniony. W 1378 roku Wiklif atakował obowiązkową spowiedź, odpusty i całą hierarchię Kościoła. Papież i duchowieństwo wystąpili przeciwko niemu ponownie. Jego teorie doprowadziły do sprzymierzenia się panujących przeciwko poddanym, a w konsekwencji do wojny władzy świeckiej i duchownej, przeciwko ludowi i Wiklifowi. Wiklif ośmielił się nawet wystąpić przeciwko papieżowi. Gdy na tron wstąpił Ryszard II, władza hrabiego Lancaster zmalała. Dlatego też w 1382 roku arcybiskup Canterbury, Wiliam Courtenay, popierany przez papieża Urbana V, doprowadził do potępienia doktryny Wiklifa przez synod w Londynie. Wiklif został zesłany na probostwo w Lutterwirth, gdzie zmarł. W 1415 roku Sobór Konstancjański podjął decyzję, by zwłoki Wiklifa ekshumować i spalić. Stało się to w roku 1428.
Do głosu zaczęli w tym czasie dochodzić także husyci. Byli oni zwolennikami i uczniami Jana Husa i Hieronima z Pragi. Po męczeńskiej śmierci obu przywódców husytami nazywano nie tylko autentycznych zwolenników, ale też wiele sekt, które w XV wieku walczyły pod wspólnym sztandarem.

Jan Hus (1369-1415), sam będąc duchownym, dostrzegał zepsucie i rozwiązłość duchowieństwa katolickiego. Zapoznał się z pismami Wiklifa i też zapragnął reformy. Nie podpisał się pod potępieniem przez uniwersytet praski czterdziestu pięciu tez Wiklifa. Publiczne oskarżenia Kościoła przysporzyły mu tłumów słuchaczy. Jego najbliższym współpracownikiem był Hieronim z Pragi, świecki teolog.

Według doktryny Husa głowa Kościoła jest Jezus Chrystus. Należą do niego wyłącznie sprawiedliwi i przeznaczeni do zbawienia. Nie można ich z Kościoła wykluczyć, ekskomunika nie ma mocy. Kościół istnieje dzięki wiernym. Istniałby nawet wtedy, gdyby nie było papieża i biskupów. Duchowieństwo nie ma, więc żadnej mocy, gdyż ona należy wyłącznie do Chrystusa. Zadaniem duchowieństwa powinno być tylko ubieganie się o przebaczenie dla grzesznika. W życiu i wierze należy się kierować wyłącznie naukami Pisma Świętego. Każdemu kaznodziei chrześcijańskiemu wolno głosić Ewangelię bez ograniczenia diecezji.

Tezy Husa wymierzały cios władzy papieskiej i biskupiej. Husa ekskomunikowano. To tylko zwiększyło jego popularność. Władze duchowne przekonały Husa, że powinien stanąć przed soborem (1414-1418) w Konstancji. Hus nie podejrzewając podstępu, zdecydował się przybyć. Był pewien, że tam właśnie będzie mógł obronić swoje tezy. Nie pomógł mu nawet glejt od cesarza Zygmunta. Uwięziono go z żądaniem, by wyrzekł się swoich poglądów. Decyzja soboru z 1414 roku Husa potępiono, pozbawiono świeceń kapłańskich i wydano wymiarowi sprawiedliwości. Zginął na stosie w 1415 roku.

Podobnie zakończył życie Hieronim z Pragi. Na krótko odstąpił od nauk mistrza, potem jednak decyzje odwołał i spłonął na stosie razem z Husem. Prochy obydwu wrzucono do Renu. To wydarzenie stało się początkiem krwawej wojny domowej, która ogarnęła Czechy, Morawy i część Polski. Oddziały husytów, zebrane pod wodzą Jana Żiżki, utworzyły armię. Walczące z nią wojska cesarza Zygmunta ponosiły porażki. Po śmierci Żiżki, w 1424 roku wojny husyckie trwały nadal. Przeciwko husytom zorganizowano trzy krucjaty. Husyci odnosili zwycięstwa. Wówczas papież i cesarz Zygmunt Luksemburski zaproponowali husytom układy. Dowódców zaproszono na sobór w Bazylei. Do porozumienia jednak nie doszło i walki rozgorzały na nowo. W 1434 roku wojska cesarskie rozbiły oddziały husytów. Oblicza się, że wojny husyckie zabrały ponad czterdzieści tysięcy ofiar.

We Francji, w XV wieku, jeszcze nie uporano się z waldensami, a już duchowieństwo zwróciło swoją uwagę na „koło biblistów z Meaux”. W 1521 roku Sorbona potępiła doktrynę Lutra. W 1523 roku mnich Jean Valliére oskarżony został o luteranizm i spalony na stosie. Ten sam los spotkał Jeana Leclerc z Meaux w 1526 roku. Pod wpływem tych prześladowań zaczęły pojawiać się we Francji ruchy reformacyjne. Powodem szybkiej ekspansji kalwinizmu we Francji były nadużycia Kościoła rzymskiego i duchowieństwa a także sztywne stanowisko Sorbony w kwestiach doktrynalnych.

W 1555 roku potajemnie założono w Paryżu pierwszy zbór kalwiński. Potem odbył się synod krajowy (1559), kolokwium w Poissy (1561) i reformacja we Francji stała się faktem. Innowiercom zabroniono zgromadzeń, praktykowania kultu wedle własnych reguł, dostępu do cmentarzy i większości przywilejów, jakimi cieszyli się katolicy.

Nazwa protestantów francuskich, których nazywano hugenotami powstała około 1560 roku. W roku 1562 wybuchła we Francji wojna religijna, która trwała trzydzieści pięć lat.

Najważniejszym wydarzeniem tej wojny była rzeź hugenotów, zwana Nocą Świętego Bartłomieja. Rzeź miała miejsce w Paryżu z 23 na 24 sierpnia 1572 roku. Dokonano jej w czasie pobytu tam szlachty hugenockiej przybyłej na ślub ich przywódcy Henryka z Navarry (Henryka IV) z Małgorzatą de Valois. Rzeź inspirowana była przez Katarzynę Medycejska i stronnictwo katolickie z Gwizjuszami na czele, za wiedzą Karola IX. Zginęło wówczas wiele tysięcy hugenotów, między innymi jeden z głównych przywódców, Gaspard de Coligny.

Zakończenie wojen przypada na rok 1598. Henryk IV wydał wtedy edykt nantejski, na mocy, którego hugenoci mieli zagwarantowana swobodę uprawiania kultu w wyznaczonych miejscach.

Walki na tle religijnym wybuchły znowu za panowania Ludwika XIII. Kardynał Richelieu postanowił odebrać przywilej innowiercom i zdobył sobie do tego poparcie króla. Hugenoci w 1629 roku stracili swoje twierdze, musieli zrezygnować z przyznanych im gwarancji militarnych. Ich swobody religijne też mocno okrojono. Odsuwano ich od ważnych urzędów, bo Ludwik XIV wszędzie widział hugenockie spiski. W 1685 roku król odwołał edykt nantejski. Przeciwko uciekającym hugenotom organizowano represje. Doprowadziło to do krwawego powstania ludowego, nazwanego wojną kamizardów.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie.
Wśród nieprawomyślnych wyznawców Kościoła znalazł się także Galileusz. Został uznany za heretyka, ponieważ hołdował prawdzie niezgodnej z wiedza Kościoła. Rzym zaś odmawiał uznania dla odkryć naukowych, jeżeli nie wynikały one z Biblii lub nie zyskały aprobaty papieża. Nieomylność papieża była przecież zasadniczym elementem religii katolickiej.

Otóż Galileusz ogłosił, że to Ziemia obraca się wokół Słońca, a nie na odwrót. Teorię tę wprawdzie zaprezentował wcześniej Mikołaj Kopernik, ale odkrycie swoje zdradził jedynie najbliższym, a pełny tekst dzieła „De revolutionibus orbium coelestium” opublikowano dopiero na rok przed jego śmiercią, w 1543 roku. Galileusz w 1614 roku napisał list, w którym wyłożył swoją teorię. Jego kopia została przesłana św. Inkwizycji. Uznano jednak, że teoria ma niewiele związków z Kościołem, więc nie wniesiono przeciw uczonemu oskarżenia. Gdy jednak Galileusz udał się do Rzymu, wówczas papież, Paweł V, postanowił ponownie przedstawić teorie tę inkwizycji. Galileuszowi wytoczono proces. Teorie kopernikańską uznano za niedorzeczną, bo sprzeczną z Pismem Świętym i odstąpiono od oskarżenia Galileusza o herezję. Wydano jednak orzeczenie, by zaprzestał nauczania i obrony teorii kopernikańskiej. Gdy Galileusz zażądał od Rzymu certyfikatu, w którym byłoby wyraźnie napisane, czego mu zabrania, Watykan prośbie odmówił.

W 1632 roku Galileusz opublikował „Dialog o dwóch najważniejszych układach świata – prolemeuszowym i kopernikowym”. Wyraźnie kpił w nim z poglądów Kościoła. Wówczas ponownie postawiono go przed trybunałem. Galileusz był już wtedy starym człowiekiem i w obawie przed torturami poglądy swe odwołał. Skazano go na dożywotni areszt domowy. Jeszcze jedno śledztwo wszczął Jan Paweł II. I dopiero w 1992 roku komisja watykańska zdecydowanie oczyściła Galileusza z zarzutu herezji. 



Tortury vol. 2


Każdy okres historii miał swoje metody kar i tortur. Nawet wówczas, gdy chrześcijaństwo rozpowszechniło się na świecie, nie ustał rozlew krwi. Oprawcy czynili swoją powinność w imieniu księcia, papieża lub rządu. Życie ludzkie było tanie, a ludzkie cierpienie nie miało żadnej wartości.

Kiedy Kościół rzymskokatolicki został ogarnięty szałem nienawiści do heretyków, wypowiedziano im krwawą wojnę, w której zginęły ich tysiące. W obronie cnoty i wiary zapłonęły stosy. Kościół wykorzystał wszystkie znane sobie od lat metody, by na heretykach wymusić przyznanie się do winy. Przez lata walki z heretykami metody te usprawnił i wzbogacił.

Już w X i XI wieku za sprawą Rzymu podejmowano akcję przeciwko heretykom. Papież Innocenty III uznał, że Kościołowi zagraża herezja realnie, dlatego też nadszedł czas, by podjąć działania, które doprowadzą do jej zniszczenia. W latach 1204 – 1213 papież wydał cztery dekretalia, upoważniające biskupów do podejmowania kroków przeciw herezji, zanim jeszcze sama się rozprzestrzeni. Powołano specjalnych urzędników, zwanych inkwizytorami, którzy mieli prawo wstrzymania i prowadzenia śledztw. Następca Innocentego, Grzegorz IX, usprawnił działalność inkwizycji. W 1224 roku zatwierdził wyroki śmierci na heretyków w Lombardii, demonstrując w ten sposób nie tylko swoje nieprzejednane stanowisko, ale i wskazując na formę walki z herezją w całej Europie. Papież Grzegorz IX był przekonany, że każdy, kto odwrócił się od Kościoła katolickiego, powinien umrzeć.

Jako ze biskupi początkowo nie wykazywali nadmiernej gorliwości w walce z heretykami, zadanie to powierzono pełnym zapału w tym względzie dominikanom i franciszkanom. Wykonywanie tortur początkowo zlecano ludziom świeckim, ale w roku 1256 papież wydał bullę zezwalającą na stosowanie ich przez duchownych, co miało być bardziej skuteczne. Dzięki inkwizycji Kościół realizował tylko własne cele. Zadaniem inkwizytorów było uzyskanie od heretyków przyznania się do winy. Dobór metody zależał tylko od oprawców. Kościół posiadał pełne uprawnienia śledcze i podejrzanych nie przekazywał już władzom świeckim. Od momentu posądzenia o herezję nie mieli oni żadnych praw obywatelskich. Majątki ich były natychmiast konfiskowane, pomnażając tym samym bogactwo Kościoła. Zyskiwali na tym także inkwizytorzy. Nic, więc dziwnego, że biskupi, początkowo odnoszący się z rezerwą do walki z heretykami, dołączyli z czasem do inkwizytorów w zamian za konkretne materialne zyski.

Władze kościelne przekazywały heretyka w ręce urzędników państwowych dopiero wówczas, gdy ten przyznał się do winy. Urzędnikom państwowym pozostawiali wymierzenie kary. Duchowni nie chcieli być posądzeni, o to, że ich ręce są splamione krwią. Dbali o swoją reputację w oczach ludu.

Inkwizytorzy wędrowali po Europie od miasta do miasta. Złoty krzyż był ich nieodłącznym atrybutem. Po przybyciu do miasta spotykali się z biskupem, duchownymi i ludem. Ich zadaniem było oczyścić z heretyków miasto i przyległe tereny. Inkwizytorzy sami wyznaczali przysięgłych do swych niezależnych sądów. Dobierano ich, w zestawie od dwudziestu do pięćdziesięciu osób, spośród tak zwanych porządnych ludzi. Byli wśród nich księża, były także osoby świeckie. Najważniejszym warunkiem i zarazem kryterium doboru była odraza do heretyków. Do stwierdzenia winy potrzebne były zeznania dwóch świadków. Zawsze znaleźli się usłużni donosiciele. Zadenuncjować heretyka mógł każdy, nawet kryminalista. Zeznania takiego świadka stanowiły pełnowartościowy dowód w procesie. Drugiego świadka nietrudno było znaleźć. Zawsze można było go przekupić – albo też zmusić torturami – by potwierdził zeznania pierwszego.

Oskarżony teoretycznie nie pozostawał bez szans. Zamykano go najpierw w jego własnym domu i poddawano intensywnemu przesłuchaniu. Jeżeli nadal odmawiał odstąpienia od herezji, doprowadzono go przed inkwizycję. Obrońcę zapewniała mu tylko władza papieska. Każdy inny prawnik, który podjąłby się obrony, oskarżany był o taką samą zbrodnię.

Inkwizytorzy byli zaślepieni nienawiścią i żądzą zysku. Upajali się swoją władzą. W ich fanatyzmie nie było miejsca na sprawiedliwość. Jedynym ich celem było zmuszanie ofiar do przyznania się do winy. Cel uświęcał środki. Nie przyznanie się do herezji oznaczało, że oskarżony nie chce się wyrzec swojej wiary.

A oto niektóre rodzaje i narzędzia tortur – odtworzone na podstawie starych sztychów, bądź opisów w literaturze.
Stelaż tortur – przywiązywano doń ofiarę za przeguby rąk i kostki nóg. Specjalne walce powodowały rozciąganie ciała w przeciwnych kierunkach, aż do zerwania ścięgien i popękania kości.
„Żelazna dziewica” z Norymbergii – to pudło podobne do trumny z rozkładanymi drzwiami. Po ich zewnętrznej stronie znajdowały się ostre kolce. Człowiek zamknięty wewnątrz kłuty był nimi po całym ciele, co powodowało zranienie wnętrzności, wykłucie oczu oraz ogólne wykrwawienie. Torturom w „żelaznej dziewicy” poddawano kobiety posadzone o czary, ale z urządzenia tego z upodobaniem korzystano również w torturowaniu heretyków.
Przyrząd do miażdżenia kciuka – narzędzie, którym kciuk miażdżono tak sprawnie jak orzech.
Strappado – urządzenie pozwalało ofiarę powiesić za przeguby rąk, a przywiązane do kostek nóg ciężary powodowały wyrywanie kończyn ze stawów.
Do parzenia wapnem skóry i przypalania genitaliów nie trzeba było specjalnych urządzeń.
Próba ognia – polegała na przeniesieniu rozgrzanej do czerwoności żelaznej sztaby, ważącej od połowy do półtora kilograma, na odległość około trzech metrów.
Inny rodzaj próby polegał na przejściu oskarżonego po rozżarzonych do czerwoności węglach. Po kilku dniach dokonywano oględzin stóp i orzekano o winie. Oskarżony, który po oparzeniach miał otwarte rany, uznawany był za winnego.
Stosowano także rozgrzane kleszcze. Wierzono, że człowiek niewinny odporny jest na działanie ognia, ponieważ Bóg zapewnia niewinnym ochronę.
Próba wody – polegała na wlewaniu do gardła takiej ilości wody, by w ofiary wywołać uczucie, że się ona topi.
Więzienia – dostawali się do nich ci, którzy na torturach przyznali się do winy i obłożeni zostali grzywną a nie mogli jej spłacić. Więziono w cuchnących celach – niekiedy w izolatkach. W celach zbiorowych przykuwano skazańców do ściany łańcuchami – jednego obok drugiego.
Koło – było popularne we Francji i w Niemczech. Łamanie kołem było śmiercią w mękach i przypominało ukrzyżowanie. Heretyka doprowadzono na szafot, tam zdzierano z niego odzież, następnie przywiązywano do koła leżącego na szafocie, rozciągając go pomiędzy szprychami a piastą. Kat przystępował do tłuczenia żelaznym drągiem tak, aby kolejno łamać kości ofiary. Sprawny kat potrafił tego dokonać, nie naruszając skóry. Następnie koło ustawiano pionowo, by zgromadzony tłum mógł lepiej obserwować agonie skazańca. Gdy ofiara od zadanych ciosów nie zmarła, kat kończył jej mękę kilkoma uderzeniami w klatkę piersiową. Niekiedy katusze potęgowano, tocząc koło przez płomienie lub ostre kolce.
Płonące stosy – przeznaczone były dla wyjątkowo zatwardziałych heretyków, którzy przeszli już inne tortury, a nie doprowadziły one do śmierci ofiary. Zwyczajowo najczęściej były stosowane wobec kobiet uznanych za czarownice.
Mazzatello – to kara śmierci wykonywana przy użyciu drewnianego młota (zwanego mazzą) i noża. Duchowny doprowadzał skazanego na szafot ustawiony w publicznym miejscu. Skazańca, obróconego twarzą do widzów, zachodził kat z tyłu i uderzał z całej siły mazzą. Gdy ofiara padła ze zmiażdżona czaszką, kat nożem podcinał jej gardło. W ten sposób wykonywano karę śmierci w państwie papieskim.
Garota była tym samym, co powieszenie. Kaci jednak tak manipulowali sznurem, by ofierze zadać jak najwięcej cierpień.

O herezje oskarżano także zmarłych. Wykopywano pogrzebane już ciała, obwożono je po mieście i palono na stosach. Inkwizytor Bernard Gui w okresie pełnienia swojej funkcji uznał za heretyków osiemdziesięciu ośmiu zmarłych i ciała ich nakazał spalić na stosie. Z jego rozkazu w płomieniach poniosło też śmierć pięciuset czterdziestu ośmiu żyjących.
Heretycy po odbytych torturach prowadzeni byli przed oblicze władz, które wyznaczały im karę ostateczną. Inkwizytorzy prosili wówczas władze o łaskę dla winnych, ale nie ułaskawiono nikogo. Niep9isana umowa stanowiła, że miejski lub królewski sąd, który nie wymierzy heretykowi kary śmierci, zostanie natychmiast obłożony klątwą. Majątki ofiar naturalnie konfiskowano.
Według inkwizytorów światu zagrażali nie tylko heretycy, ale także i czarownice. Inkwizycja wynajdowała ich niezliczone rzesze. Papież Innocenty VIII był przerażony „epidemią” czarownic w Europie. Najwięcej spalono ich w Niemczech. W dwudziestu dwóch miasteczkach w pobliżu Trieru, w Nadrenii, w ciągu sześciu lat spłonęło trzysta sześćdziesiąt osiem kobiet. Większość kobiet spalono na stosie, jednak, co bardziej wyrafinowani kaci wynajdowali coraz to nowe sposoby tortur i pozbawiania życia.

I tak czarownice poddawano próbom: łez, wody, szpilek, ognia i wagi. Były to ordalia, czyli sądy boże.
Próba wody nie dawała kobiecie posadzonej o czary żadnej szansy ujścia z życiem. Gdy pławiona z kamieniem u szyi tonęła – oznaczało to jej niewinność. Gdy unosiła się na powierzchni, czemu sprzyjały ówczesne ubiory – oznaczało to jej związek z czarną magią, ponieważ ciało nie chciało się zanurzyć w wodzie, która była chrzczona.
Inna metoda śledcza polegała na goleniu całego ciała i poszukiwaniu znamienia szatana – miejsca nieczułego na ból. W znalezione znamię wkłuwano szpilkę głęboko, aż do kości. Posiadanie znamienia świadczyło niechybnie o kontakcie z diabłem.
Próba łez miała udowodnić, że czarownica jest nieczuła na ból, nie umie płakać nawet podczas wymyślnych tortur. Inkwizytorzy twierdzili przy tym, że czarownice nie ronią łez, dlatego, ponieważ służą one grzesznikom do zmywania grzechów. Jednak, gdy nawet ofiara zalewała się łzami, nie świadczyło to jeszcze o jej niewinności. Inkwizytorzy, bowiem dokonywali oceny i orzekali, które z łez były prawdziwe, a które udawane.
Próba wagi miała natomiast wykazać, że czarownice są lekkie jak piórko. Zamiast odważnika kładziono na szalę Biblię. Jeżeli czarownica okazywała się cięższa, podejrzenie było słuszne. Tylko, gdy szale równoważyły, poddawana próbie uznawana była za oczyszczoną z zarzutów. To się oczywiście nie zdarzało.
Próba ognia nakazywała przejście przez szpaler ognia. Kiedy kobieta zapłakała bądź zapaliła się lub mnie miała znamienia, przypisywano to jej czarom, przypisywano to jej czarom szatańskim. Każdy wynik był zły.
Posadzone o czary kobiety zamykano w ciasnej beczce pełnej święconej wody. Używano też tzw. krzesła czarownic, zwanego też tronem dziewiczym. Było to krzesło wyposażone w kolce drewniane lub metalowe oraz metalowe uchwyty na ręce, nogi, głowę – od spodu podgrzewane. Dodatkowo kobietę chłostano, szczypano i przypalano.
Stosowano także inne narzędzie tortur, tak zwaną gruszkę. W zależności od kategorii przestępstwa wkładano ją bądź to do gardła, odbytu albo do pochwy, po czym uwalniano sprężynę lub śrubę, która rozwierała to urządzenie. Posądzenia o stosunki z szatanem karano otwarciem gruszki w pochwie. Mało, która kobieta miała szansę to przeżyć. Dla torturowania rzekomych czarownic używano także łoża sprawiedliwości, czyli ławy najeżonej kolcami.
Dla ułatwienia doboru technik przeprowadzania przesłuchań został opracowany poradnik zatytułowany „Malleus maleficarum” (Młot na czarownice). Autorem dzieła był dominikanin, Jakub Sprengera, niezwykle doświadczony inkwizytor, popierany ze wszech stron przez swój groźny i silny zakon. Sprenger stworzył książka najbardziej kompletną i kompetentną. Po dawnych księgach pokutnych czy podręcznikach tropienia grzechu przeznaczonych dla spowiedników, opracowano directoria uczące tropić herezję i czarodziejstwo, uznane za największe grzechy. „Młot na czarownice” służył Sprengerowi podczas jego misji w Niemczech. Pozostał także źródłem wiedzy i światłem trybunałów inkwizycji. Już na samym początku swego podręcznika dla sędziów Sprenger uznaje najmniejszą wątpliwość za herezję. Sędzia w ten sposób miał związane ręce. Czuł, że nie wolno mu się potknąć i że nie może mieć żadnej pokusy wątpliwości lub miłosierdzia. Gdyby taka się pojawiła, musiałby zacząć od skazania na stos i spalenie samego siebie.



Giordano Bruno


Nawet nie wiemy, jak wyglądał, bo najstarszy z wyobrażających go sztychów pochodzi z roku 1715, a więc został wykonany sto piętnaście lat po jego śmierci. Jedno jest pewne – dziś dźwięk tego imienia wywołuje powszechnie jedyne skojarzenie: to schwytany podstępnie myśliciel, którego inkwizycja papieska po wielu latach okrutnych tortur spaliła w Rzymie na stosie.
Był jednym z pierwszych myślicieli Europy Zachodniej, którzy podjęli olbrzymie znaczenie naukowe teorii Kopernika. Swe poglądy filozoficzne rozwijał właśnie w oparciu o przemyślenia wielkiego polskiego uczonego.
Polski astronom wahał się trzydzieści sześć lat, czy ma wydać swe odkrywcze dzieło „O obrotach sfer niebieskich” i dopiero na łożu śmierci się zdecydował. Nie sposób się mu dziwić; wykazując, że Ziemia jest tylko jednym z wielu ciał niebieskich. Kopernik podważał zasadę celowości, służącą teologom do gloryfikacji porządku feudalnego.
Konsultorzy rzymskiej inkwizycji wypowiedzieli się w sprawie teorii Kopernika 24 lutego 1616 roku. Tezę o obrotach Ziemi dokoła Słońca uznali za „głupią i niedorzeczną ze stanowiska filozofii, a heretycka ze stanowiska religii, ze względu na wyraźną sprzeczność z Pismem Świętym”, w którym jest powiedziane, że Jozue wstrzymał na parę godzin Słońce na niebie. A więc według spisanego Boskiego Objawienia to Słońce obraca się dokoła Ziemi, a nie Ziemia wokół Słońca. Dlatego też na wniosek Kongregacji Indeksu dzieło Kopernika „O obrotach” oraz wszelkie dzieła rozwijające i propagujące tę teorię papież Paweł V umieścił 5 marca 1616 roku na indeksie książek zakazanych przez Kościół.
Jednak, jeśli dziś mówimy, że Kopernik „ruszył z posad Ziemię”, to można i należy też powiedzieć, że Giordano Bruno poruszył cały układ słoneczny. Kopernik udowodnił, że Ziemia jest jedną z planet, Bruno wykazał, że Słońce jest jedna z gwiazd, a we wszechświecie istnieje nieskończona mnogość układów słonecznych. Nie tylko sformułował tezę o nieskończoności materialnego wszechświata i niezliczonej mnogości jego światów, ale wysunął także – z niezwykłą na ówczesne lata przenikliwością – myśl o historycznym rozwoju tych światów. I dlatego musiał zginąć na stosie.
Giordano Bruno był przedstawicielem najbardziej postępowego nurtu swej epoki. Przeciwstawiał się wielu średniowiecznym poglądom. I nie w walce ze średniowieczem, które minęło, a w walce ze współczesnymi poniósł klęskę. Został uwięziony, osądzony i skazany na stos.
Polski noblista, Czesław Miłosz, poświęcił mu jeden z najlepszych swoich wierszy – „Campo di Fiori”. Przytoczmy tu jego fragment:



W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnał
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.


Giordano Bruno był pozbawiony czci we własnym kraju aż do ostatniego stulecia. Dopiero 9 czerwca 1889 roku odsłonięto na Campo di Fiori pomnik tej jednej z najstraszniejszych ofiar papieskiej inkwizycji. Rosjanie wystawili mu jeszcze lepszy pomnik: nazwali jego imieniem duży krater na niewidocznej stronie księżyca w łańcuchu górskim Tycho Brahé. Tak oto poniewczasie ludzkość przyznała włoskiemu filozofowi rację. Upomniała się o prawo do wyrażania swobody myśli, tak pogwałcone przez Kościół.
Pierwszym, który pogwałcił to prawo, był papież Innocenty II, który już w 1141 roku własnoręcznie spalił rękopisy filozofa francuskiego Abelarda i jego ucznia Arnalda z Brescii. Zanim na stosach inkwizycji zaczęli płonąć myśliciele i naukowcy, w roku 1210 synod kościelny w Paryżu spalił dzieła wybitnego filozofa Dawida z Dinant.
W XIII i XIV wieku – przed wynalezieniem sztuki drukarskiej – inkwizytorzy papiescy palili po kilka lub kilkanaście wozów bezcennych rękopisów jednorazowo, niejednokrotnie wraz z ich autorami. W roku 1410 arcybiskup praski tylko jednego dnia spalił dwieście rękopisów dzieł wybitnego reformatora i patrioty angielskiego Wiklifa.
W roku 1487 papież Innocenty VIII wydał bullę „Inter multiplices”, w której nakazywał wszystkim biskupom, by zaprowadzili w swych diecezjach cenzurę prewencyjną wszelkich druków. W kilka lat później inkwizytor Torquemada w jednym tylko 1491 roku spalił przeszło sześć tysięcy książek. W 1501 roku papież Aleksander VI Borgia odnowił bullę Innocentego VIII, wyznaczając za drukowanie książek bez kościelnego zezwolenia wysokie kary pieniężne. W roku 1515 papież Leon X wydał bullę, w której nakazywał palić wszystkie książki wydane bez zezwolenia cenzury kościelnej.
W 1516 roku inkwizytorzy weneccy spalili książkę wybitnego filozofa włoskiego Pompanacjusza. W 1521 roku legat papieski Ferreri dał biskupom i inkwizytorom polskim pokazową lekcję palenia książek, i to w Toruniu, mieście Kopernika. W 1557 roku inkwizycja z polecenia papieża Pawła IV opracowała obszerny wykaz książek, które należy spalić. W samej tylko Wenecji w ciągu jednego dnia spalono dziesięć tysięcy książek. W tym czasie w Polsce gorliwy obskurant, biskup krakowski, Szyszkowski, w obawie, by się nie dać wyprzedzić innym, kazał spalić wszystkie zebrane przezeń książki, zarówno katolickie jak i niekatolickie, oszczędzając sobie trudu zaglądania do indeksu.
Ginęły na stosach książki. Ginęli w płomieniach ich autorzy. Tak jak Giordano Bruno, na stosie zginął wielki myśliciel, reformator i patriota czeski, Jan Hus. Zginął z wyroku obradującego w 1415 roku soboru w Konstancji.
Tak jak Giordano Bruno, w więzieniu kościelnym przetrzymywany był jego poprzednik, słynny filozof angielski Roger Bacon. Spędził on z wyroku kościelnego w wiezieniu czternaście lat.
Tak jak Giordano Bruno, podstępem zwabiony został i zamknięty w lochu zamku papieskiego w Awinionie William Ockham. Stało się to w 1324 roku z polecenia papieża Jana XXII. Ten znamienity angielski filozof miał jednak więcej szczęścia – po czterech latach udało mu się z więzienia zbiec. Giordano Bruno urodził się w styczniu lub lutym 1548 roku, w mieście Nola, położonym w pobliżu Neapolu. Jego rodzicami byli Giovanni Bruno i Fraulisa Savolino. Na chrzcie otrzymał imię Filip. Nauki pobierał od 1562 roku w Neapolu. Tam też 15 czerwca 1565 roku rozpoczął nowicjat w klasztorze dominikanów (San Domenico Maggiore) i otrzymał zakonne imię lordanus – Giordano. Imienia tego używał już do końca życia. W 1572 roku przyjął świecenia kapłańskie i tegoż roku, 21 maja, podjął w swoim klasztorze studia teologiczne.
Zainteresowania naukowe wydawały się ojcom zakonnym bardzo podejrzane. Jego entuzjazm dla Kopernika i nieskrywana pogarda dla niedorzeczności teologii stały się wkrótce powodem oskarżenia go o herezję. Sporządzony w 1575 roku akt oskarżenia zawierał sto trzydzieści punktów. I odtąd przez dwadzieścia pięć lat nieprzerwanie ciągną się prześladowania Bruna: grozi mu wciąż więzienie, zagrażają najemni mordercy, zasadzki, wreszcie najstraszliwsza kara – stos.
Ćwierćwiecze swojej tułaczki rozpoczyna Giordano Bruno ucieczką z Neapolu do Rzymu, gdzie zatrzymał się w klasztorze Santa Maria sopra Minerva. Tam, po kilku tygodniach pobytu, zdecydował się zrzucić habit zakonny, po czym zbiegł do Genui. Od kwietnia 1576 roku przebywał w Ligurii (Nola), gdzie do początku 1577 roku uczył gramatyki i astronomii. Następnie przez Savonę, Turyn i Wenecję udał się do Padwy, a stamtąd przez Brescię, Bergamo, Mediolan dotarł do stolicy Sabaudii – Chambery. Wraz z przekroczeniem granicy włoskiej w 1578 roku opuścił Włochy na trzynaście lat.
W Genewie, w której przebywał w latach1578-1579, obracając się przede wszystkim w środowisku emigrantów włoskich, przyjął kalwinizm. Zatrudnił się jako korektor w drukarni, a 20 maja 1579 roku zapisał na uniwersytet genewski. Dnia 6 sierpnia 1579 roku został aresztowany za wydrukowanie broszury wyliczającej dwadzieścia błędów popełnionych w czasie wykładu przez profesora filozofii Antoine de la Faye. Zwolniony z więzienia, 27 sierpnia opuścił Genewę i udał się wpierw do Lyonu, a potem do Tuluzy, gdzie jesienią 1579 roku rozpoczął wykłady z filozofii. Spotkał się tu z filozofem portugalskim Francisco Sanchezem, który wykładał na uniwersytecie filozofię i medycynę. Ślad tego spotkania znajduje się w Bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego – to egzemplarz dzieła Sancheza „O tym, że nie wiemy nic” z 1581 roku, z dedykacją dla Bruna na karcie tytułowej i własnoręcznymi uwagami Bruna w tekście.
Walki religijne pomiędzy katolikami i hugenotami skłoniły Bruna do opuszczenia Tuluzy. Jesienią 1581 roku przybył do Paryża, gdzie został przyjęty przez króla francuskiego, Henryka III Walezego, którego zainteresowała niezwykła pamięć Bruna. Król mianował go profesorem Sorbony, obdzielając zarazem szczególnym przywilejem: zwolnieniem z konieczności uczęszczania na msze, co było wówczas obowiązkiem profesorów. W 1582 roku Bruno opublikował w Paryżu książkę „Sztuka pamięci”, zaopatrując ją w dedykacje dla króla. W tym samym roku wydał również komedie „Świecznik” i kilka innych książek.
Narastająca fala reakcji katolickiej skłoniła Bruna do opuszczenia Francji w 1583 roku. Zaopatrzony w polecające listy króla do ambasadora francuskiego w Londynie, wyjechał Bruno do Anglii. Coraz powszechniej znany stawał się już wówczas jego krytyczny stosunek do religii. Informacje o tym przekazał też ambasador angielski w Paryżu, Henry Cobham, w liście do ministra Francisa Walsinghama. Mimo to w czerwcu 1583 roku odbyła się w Oksfordzie publiczna dyskusja miedzy Brunem a tamtejszym teologiem Johnem Underhillem (organizowana zresztą dla uświetnienia pobytu wojewody sieradzkiego Olbrachta Łaskiego). Tego samego lata przybył Bruno raz jeszcze do Oksfordu. Tym razem przedmiotem publicznej kontrowersji z filozofami oksfordzkimi była teoria Kopernika.
W 1585 roku Bruno powrócił do Francji. Kiedy jednak o wynalazcy cyrkla, swoim rodaku, Fabrizio Mordente, wyraził się, że jest on „triumfującym prostakiem”, a ten poskarżył się przywódcy Ligi Katolickiej, księciu Gwizjuszowi, niepokorny Bruno został zmuszony w 1586 roku do opuszczenia Francji. Przeniósł się wtedy do Niemiec, skąd podróżował do Czech i Szwajcarii. Jedynie w Wittenberdze władze uczelni powierzając mu prowadzenie wykładów, nie pytały go ani o wyznanie, ani też nie wtrącały się do treści zajęć, respektując zasadę wolności filozofowania. Ale opuścić już musiał m.in. Marburg i Helmstedt, gdzie został ekskomunikowany przez superintendenta kościoła luterańskiego, pastora Heinricha Boethego. Wydalono go też z Frankfurtu nad Menem. Wtedy otrzymał dwa listy od arystokraty weneckiego Zuana Mocenigo, który zapraszał go do siebie, do Wenecji, pragnąc nauczyć się od niego sztuki zapamiętywania. Bruno zdecydował się wtedy na powrót do Włoch.
Uczeń Bruna, Valens Acidalius, trafnie przewidział, że powrót do Włoch zakończy się dla jego nauczyciela tragicznie. Mimo to Bruno w sierpniu 1591 roku przybył do Wenecji. Co było powodem? Tęsknota za ojczyzną? Podjęcie refo0rmatorskiej działalności religijnej i politycznej? Z pewnością mogło być i jedno, i drugie. Ale dopiero w latach sześćdziesiątych naszego stulecia Giovanni Aquileccha znalazł i opublikował z rękopisu nieznanego dzieła Bruna pt. „Wykłady z geometrii” i „Sztuka przekształceń”, z których wynika, że ich autor starał się o katedrę matematyki na uniwersytecie padewskim. I to właśnie mogło być – może najgłówniejszą – przyczyną podjęcia decyzji powrotu. Katedrę matematyki zajmował w latach 1577-1588 Giuseppe Moletti z Messyny, a po jego śmierci, w marcu 1588, była ona nieobsadzona przez cztery lata. Starania Bruna o jej przejęcie zakończyły się niepowodzeniem; dopiero 26 września 1592 objął ja Galileusz, (o którym będzie mowa gdzie indziej).
Giordano Bruno powrócił na swą zgubę. Jak się okazało, Zuan Mocenigo podjął się niewdzięcznej roli zwabienia go do Włoch na rozkaz weneckiej inkwizycji. I niepokornego filozofa 23 maja 1592 roku zadenuncjował świętej inkwizycji.
Akta procesu Giordano Bruno – część z nich, na szczęście, się zachowała – to dokument jednej z wielu zbrodni Kościoła katolickiego; dokument demaskujący za razem prawdziwe oblicze ówczesnego Kościoła jako zajadłego wroga nauki.
Trybunał inkwizycji w Wenecji odbywał swe posiedzenia w Pałacu Dożów. Więźniów trzymano w części więzienia zwanej „Studnią” lub „Pod ołowianym dachem”. W celach mieszczących się pod dachem, pokrytym ołowiem było latem nie do zniesienia gorąco, w zimie zaś okropnie zimno. Bruna zamknięto właśnie w takiej celi.
W więzieniu tym przebywał on do lutego 1593 roku. Zachowały się protokoły przesłuchań. Od 29 maja do 30 lipca 1592 roku odbyło się ich siedem. Warunki, w jakich był przetrzymywany Bruno, spowodowały jego wycieńczenie. Dowodem na to są zapiski, z których wynika, że trybunał wenecki często musiał go upominać, by stał a nie siadał na podłodze.
W dokumencie skierowanym 28 września 1592 roku do inkwizycji rzymskiej czytamy: „W więzieniach tego miasta, przydzielonych do użytku wymienionego Świętego Officium, pozostaje zatrzymany przed pewnym czasem Giordano Bruno z Noli, oskarżony nie tylko o herezję, ale o to, że jest herezjarchą. W różnych, bowiem napisanych przez siebie dziełach, usilnie chwaląc królową Anglii oraz innych kacerskich książąt, poruszył też niektóre sprawy specjalnie dotyczące religii w sposób niewłaściwy, aczkolwiek ujmuje rzecz z punktu widzenia filozofii. Ten Giordano Bruno jest odstępcą, gdyż był pierwotnie zakonnikiem dominikaninem”.
Pod wpływem tortur Giordano Bruno przyznał się do winy, jednak potem, już w Rzymie, odwołał swe zeznania. Być może już wówczas był przekonany, że tak czy inaczej kary nie uniknie. Zginie na stosie, tak jak palono czarownice, mimo że okazywały skruchę.
Prokurator Ferigo Contarini opowiedział się za wydaniem Giordano Bruna. Jednak w dokumencie z 7 stycznia 1593 roku napisał: „Popełnił on najcięższe przewinienie dotyczące herezji, aczkolwiek z drugiej strony jest on jednym z najwybitniejszych i światłych umysłów, jakie tylko można sobie wyobrazić, jest człowiekiem nauki i posiada znamienitą wiedzę”.
W lutym 1593 roku władze weneckie przekazały Bruna inkwizycji rzymskiej. Dnia 18 lutego opuścił wiezienie weneckie, a dziewięć dni później zamknięto go w więzieniu rzymskim. Inkwizycja rzymska przez siedem lat przetrzymywała go w lochach Zamku świętego Anioła, z którego nie można było ujrzeć ani promieni słońca, ani blasku księżyca. Tu Bruno wycofał swe zeznania.
Oryginały protokołów z rzymskiego procesu zaginęły; najprawdopodobniej stało się to w latach 1814-1817, kiedy Archiwum Watykańskie, po upadku Napoleona, wracało do Rzymu. W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia odnaleziono jedynie pięćdziesięciodziewięciostronicowy wyciąg z procesu, ale papież Leon XIII wydał zakaz pokazywania go komukolwiek. Umieszczony w archiwaliach Piusa IX, poprzednika Leona XIII, wyciąg ów pozostawał tam aż do roku 1940, kiedy to po piętnastu latach poszukiwań odnalazł go Angelo Mercati.
Jest to streszczenie procesu, opracowane na użytek asesora i kardynała Bellarmina. Na jego podstawie można stwierdzić, że protokół procesu liczył, co najmniej 295 stron. Autor streszczenia omawia dwanaście głównych punktów oskarżenia: Trójca Święta, boskość i wcielenie, transsubstancjacja i Najświętszy Sakrament, piekło, istnienie wielu światów, adoracja magów, wieczność świata, Kain i Abel, Mojżesz, Prorocy, dziewictwo Maryi i immanencja Boża. Nawet wyłączywszy poglądy kosmologiczne oskarżonego, był to dostateczny powód, aby go pozbawić życia, aby raz na zawsze zamknąć mu usta.
Zarzucano, że wątpił w przeistoczenie, że już osiemnaście lat wcześniej zaprzeczał dziewictwu Marii; potem – że twierdził, iż Chrystus nie jest Bogiem, lecz tylko sprytnym czarodziejem, który oszukiwał ludzi, i że słusznie został powieszony, a nie ukrzyżowany. Miano mu za złe, że w ciągu szesnastu lat (1576-1592) nie uczestniczył w żadnych obrzędach religijnych, pozostając w ten sposób poza religią. W oczach kościoła takie postępowanie równoznaczne było z jawnym bezbożnictwem.
O ile w przypadku tych oskarżeń Giordano Bruno próbował tłumaczyć się, poszukiwał kompromisów, to, kiedy śledztwo objęło jego poglądy kosmologiczne, uparcie podtrzymywał swoje zdanie. Najokrutniejsze tortury nie zdołały skłonić Bruna do wyrzeczenia się naukowego poglądu na budowę wszechświata. Bronił swej materialistycznej teorii stosunku materii do formy, teorii wyprowadzającej wszelkie formy z wiecznego ruchu aktywnej materii. Teoria ta godziła w Tomasza z Akwinu i jego teologiczna teorię, w której katolicki filozof degradował materię do roli biernego, nieistotnego, nierealnego elementu rzeczywistości i otwierał ten sposób drogę nienaukowemu, idealistycznemu wyjaśnianiu zjawisk przez aktywność form, czyli idealnych wzorów rzeczywistości, istniejących w umyśle Boga i w samych rzeczach jako ich przyczyny celowe. Bruno zaś udowadniał pierwotność materii. Była to herezja nie do pobłażania.
Bruno bronił teorii Kopernika. Doskonale zdawał sobie sprawę, że istotą tej teorii nie jest heliocentryzm, lecz obalenie geocentryzmu prowadzące do przyjęcia kosmologicznego policentryzmu, czyli teorii mówiącej o istnieniu wielu „środków” (słońc) we wszechświecie. Twierdził, że teoria Kopernika jest teorią przyrodniczą dotyczącą obiektywnej rzeczywistości – a więc nie tylko przyjął, ale i popularyzował jego teorię, wyjaśniając ją i broniąc jej przed przeciwnikami. Uznawał, że jest tylko jedno niebo tożsame z nieskończoną przestrzenią wypełniającą cały Wszechświat. W tym nieskończonym niebie znajdują się nie tylko gwiazdy, ale również Ziemia. Nie ma, więc żadnych podstaw do tradycyjnego przeciwstawiania doskonałego nieba marnej Ziemi, ponieważ Ziemia znajduje się na tym samym niebie, co inne ciała niebieskie. To też była herezja nie do przyjęcia przez teologów Kościoła katolickiego.
Bruno utożsamiał przyrodę z Bogiem. Wypracował nowe pojecie materii jako czynnika aktywnego, dynamicznego, twórczego. Było to jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń w dziejach filozofii.
Uznawał, że niechrześcijański Bóg, lecz naturalne „prawo kołowrotu” jest – tkwiącym w samej przyrodzie – Stwórcą świata. Wprowadzenie pojęcia praw przyrody, które działają na podobieństwo zazębiających się trybów mechanizmu – stało się potem podstawą siedemnastowiecznych – i osiemnastowiecznego ateizmu. To też było herezją.
Idea krążenia, przewrotów, kołowrotu mogła pełnić rewolucyjną funkcję burzycielską wobec światopoglądu feudalnego, w którym teoria państwa zasadzała się na „porządku ustanowionym przez Boga”, polegającym na bezwzględnym podporządkowaniu bytów „niższych” bytom „wyższym”. Dlatego też trzeba było zamknąć usta temu, kto ja głosił.
Proces Giordano Bruno osobiście nadzorował papież Klemens VIII. Świadczy o tym dokument z 4 lutego 1599 roku: „Ojciec Święty zarządził, aby Ojcowie Duchowni, tj. Ojciec Komisarz i Bellarmino, przedstawili oskarżonemu jego twierdzenia jako nie tylko uznane wręcz za heretyckie, ale również potępione przez Ojców Kościoła, przez Kościół Święty, przez Stolicę Apostolską. Jeżeli uzna je za takie – to dobrze, w przeciwnym zaś razie należy dać mu czterdziestodniowy termin do namysłu”.
Zainteresowanie papieża procesem, Giordano Bruno płynęło też z osobistych pobudek. Kiedyś Giordano Bruno zarzucił papieżowi „obłudę i okrucieństwo”, nazywał go „wikariuszem piekielnego tyrana” i oskarżał papieża o „zarażenie świata zabobonnym kultem i bardziej niż bydlęcą ignorancją”. Teraz za to musiał zapłacić.
W dokumencie z 21 października 1599 zapisano: „Giordano Bruno… oświadczył, że nie ma się, z czego kajać, niczego nie żałuje i nie ma powodu do odwołania czegokolwiek ani też nie wie nic, w związku, z czym mógłby złożyć odwołanie lub okazanie skruchy. Wielce Wielebni Panowie zarządzili, aby Wielebny Ojciec… wskazał mu na jego zaślepienie i wyjaśnił fałszywość jego nauki”.
Dnia 21 grudnia 1599 zapisano: „W obecności Wielce Wielebnych Panów był w Sali Kongregacji przez tychże zapytywany i przesłuchany w sprawie wszystkich swoich nauk, zaprzeczał i z powrotem odprowadzony został do więzienia. Wobec czego Kongregacja i obecni dwaj Kardynałowie postanowili, że Wielce Wielmożny Hipolito, generał zakonu kaznodziejskiego, i wikariusz tego zakonu, brat Paolo, będą pertraktowali z rzeczonym bratem Giordanem i postarają się nakłonić go do odwołania tych twierdzeń, by uznał swe błędy, by się poprawił i przygotował do odwołania swych błędów pod przysięgą, co pozwoli okazać mu tę łaskę, by mógł znów odzyskać wolność”.
W dokumencie z 20 stycznia 1600 czytamy: „Rzeczony brat Giordiano nie zgodził się na to i oświadczył, że nigdy nie głosił heretyckich twierdzeń i że nauki jego zostały źle zrozumiane przez członków Świętego Officium. Wysłuchawszy zdania Jaśnie Oświeconych, Ojciec Święty nakazał przedsięwziąć ostateczne kroki w tej sprawie i zachowując wszelkie formalności ogłosić wyrok i wymienionego brata, Giordana wydać władzy świeckiej”.
Wyrok wydano 8 lutego 1600 roku. Giordiano Bruno został doprowadzony z wiezienia do pałacu kardynała Madruzzi przy kościele św. Agnieszki. Ubrano go w strój pokutującego mnicha, do ręki włożono mu zapaloną świecę, szyję okręcono sznurem. Kar rzucił go na kolana przed kardynałami, radcami inkwizycji i jej notariuszem, który odczytał wyrok:
„Nazywamy, obwieszczamy, osądzamy i ogłaszamy cię, bracie, Giordano Bruno, nieskruszonym, zawziętym i zatwardziałym heretykiem… Jako takiego wyłączamy cię słownie z powszechności kościelnej i z naszego Świętego Niepokalanego Kościoła, którego miłosierdzia okazałeś się niegodnym. Powinieneś zostać przekazany sadowi świeckiemu, wobec czego przekazujemy cię Jaśnie Oświeconemu Gubernatorowi Miasta Świętego, obecnemu na tej Sali, ażeby ci wymierzył sprawiedliwość, przy czym usilnie błagamy go, aby zechciał cię ukarać jak tylko można łagodnie i bez przelewu krwi. Prócz tego osądzamy i potępiamy wszelkie twoje dzieła i pisma oraz zakazujemy czytania, rozpowszechniania i posiadania ich, jako heretyckich, kłamliwych, zawierających wiele herezji i błędów. Nakazujemy, ażeby od dnia dzisiejszego wszystkie twoje księgi, jakie znane są Świętemu Officium, a także te, które w przyszłości wpadną w jego ręce, były publicznie zniszczone i palone na placu św. Piotra oraz wpisywane na indeks ksiąg zakazanych… Ludovico Madruzzi, Giuglio Antonio Sansevernina, Pietro Deza, Domenico Pinelli, Girolamo Asculano, Lucio Sasso, Camillo Borghese, Pompeo Arigoni i Roberto Bellarmino”.
W chwili, gdy Flamini Adriano skończył jego odczytanie, Bruno podniósł się z klęczek i głośno wypowiedział swe sławne zdanie: „Zaprawdę, wy z większą trwogą ogłaszacie przeciw mnie ten wyrok, aniżeli ja go wysłuchuję”.
Wyrok śmierci zatwierdził papież Klemens VIII. Został wykonany dnia 17 lutego 1600 roku. Bruna spalono żywcem na stosie.
W drodze na Campo di Fiori towarzyszyli mu członkowie Bractwa św. Jana Chrzciciela. Szli w wysokich, zakrywających twarz kapturach z wyciętymi otworami na oczy. Nieśli czarne krzyże i śpiewali psalmy pokutne.
Gdy Giordiano Bruno stanął na stosie, kat zakneblował mu usta, Kościół, bowiem lękał się jego słów. Kneblowanie ust drewnianym kneblem albo dziurawienie języka ostrym, niekiedy rozpalonym żelazem wprowadzone zostało dekretem inkwizycyjnym z dnia 14 marca 1557 roku w stosunku do oskarżonych o „bluźnierstwo słowem przeciw krzyżowi i Matce Boskiej”. A i o to był oskarżony Giordiano Bruno.
Rzym oblepiony został komunikatami „Avvisi di Roma” były to ręcznie pisane ogłoszenia, rozlepiane na murach Rzymu). Donosiły one: „W czwartek rano spalony zostanie żywcem na Campo fi Flori ów zbrodniczy brat zakonu kaznodziejskiego, z Noli. Był to niezwykle uparty heretyk, który według swojej fantazji układał różne twierdzenia przeciwne naszej wierze, a zwłaszcza Najświętszej Pannie i świętym. Zbrodzień ten w swej zawziętości pragnął dla tych swych twierdzeń umrzeć i mówił, że chętnie umiera jako męczennik i że dusza jego uniesie się razem z dymem do raju. Teraz jednak dowie się czy mówił prawdę”.
Ukazały się też komunikaty „Ritorni di Roma”: „W czwartek spalony został żywcem na Campo di Fiori zakonnik, dominikanin z Noli, niepoprawny heretyk, z kneblem w ustach z powodu zbrodniczych słów, które wypowiadał nie chcąc wysłuchiwać spowiedników oraz innych ojców”.
Z rąk papieskiego trybunału, świętej inkwizycji, w płomieniach stosu zginął ten, który mówił: „Kto chce w prawidłowy sposób rozumować, powinien umieć odzwyczaić się od przyjmowania czegokolwiek na wiarę”.



Syn marnotrawny


Według ankiety przeprowadzonej przez Parlament Europejski wśród studentów ze wszystkich krajów należących do wspólnoty, niemal 30% z nich jest przekonanych, że Galileusz został przez Kościół żywcem spalony na stosie. Choć nie jest to prawdą, to jednak takie, dość powszechne przeświadczenie jest wielkim oskarżeniem Kościoła katolickiego, na które sam sobie zasłużył. I nie pomoże tu argumentacja, jaką przedstawił Vittorio Messori w wybielającej zbrodnie Watykanu książce „Czarne karty Kościoła”, twierdząc, że „przypadek Galileusza” to rzecz świadomie stworzona przez kłamliwych ludzi Oświecenia, a potem marksistów, użyteczna dla propagandy, która chciała i chce zademonstrować niespójność miedzy wiedzą a wiarą. Że „sprawa Galileusza” spowodowała niesamowity kompleks winy u źle poinformowanych katolików. „Sprawa Galileusza” to najbardziej kłopotliwa kwestia w historii Kościoła.
I choć mistyfikacją dziennikarza Giuseppe Barettiego, wymyśloną w Londynie w roku 1757, była relacja z odczytania wyroku, w czasie, której Galileusz miał jakoby rzucić w twarz inkwizytorom Eppur si muove! (A jednak się kręci!), to jednak słowa te stały się sztandarem, pod który chronili się wszyscy zdecydowani bronić wolności do głoszenia niezawisłych poglądów. Bo konflikt Galileusza z inkwizycją interpretuje się po dziś dzień w kategoriach opozycji między nauką nowożytną a myślą religijną. Galileusz występuje w nim jako symbol intelektualnej niezależności oraz odwagi wyrażonej w otwarciu na poszukiwanie nowych szlaków badawczych.
Wyrok potępiający Galileusza nie powstrzymał rozwoju nowej nauki. Nauka nie poniosła uszczerbku. Wyzwoliła się spod krępującego ją jarzma religii. I to ona właśnie, religia i jej teologia, zostały najbardziej poszkodowane w wyniku „sprawy Galileusza”. Następstwem jej stała się nieobecność Kościoła w świecie nauki nowożytnej.
„Sprawa Galileusza” przypięła Kościołowi łatkę instytucji wrogiej nauce, wrogiej nawet rozumowi. Odtąd, od kiedy wydano na Galileusza wyrok i uwięziono go do końca jego dni, Kościół postrzegano jako przeciwnika nowoczesnych badań naukowych, wojownika, który bez pardonu zwalcza zwiastuny naukowych przełomów. A czyż nie jest tak do dziś”
Kościół próbował odczepić tę łatkę. W 1891 roku, kiedy Włochy ogarnął antyklerykalizm, papież Leon XIII założył Obserwatorium Watykańskie, tak zwane Specola Vaticana. Był to akt symboliczny – papieskie obserwatorium miało zmyć plamę „sprawy Galileusza”.
Minęło sto dwadzieścia pięć lat od wyroku na Galileuszu, zanim Kościół wykreślił jego dzieła z „Indeksu ksiąg zakazanych”, i sto następnych, zanim książki te (z niechętnym przyzwoleniem Kościoła) zostały wydane. Dopiero po dwustu latach pozwolono nauczać w szkołach katolickich o ruchu Ziemi wokół Słońca. Nowoczesna inkwizycja w 1943 roku ocenzurowała biografię Galileusza, napisaną przez osobę duchowną. Aż do 1984 roku wszystkie ważne dokumenty dotyczące „sprawy Galileusza” zostały utajnione. Niewykluczone, że niektóre z nich nadal spoczywają w niedostępnych zakamarkach tajnych archiwów Świętego Oficjum.
Zaś w 19232 roku Kościół beatyfikował pierwszego inkwizytora w „sprawie Galileusza” – kardynała Roberta Bellarminiego; tego, który nie zawahał się złożyć swego podpisu pod wyrokiem śmierci na Giordiano Bruna; tego, który był typowym przedstawicielem kontrreformacji katolickiej, ofensywnej wobec najbardziej postępowych tendencji filozofii Odrodzenia.
Jednak i wśród duchownych katolickich byli i tacy, którym „sprawa Galileusza” nie dawała spokoju. Na początku lat sześćdziesiątych naszego wieku francuski filozof, dominikanin, ojciec Louis-Dominique Dubarle wszczął kampanie na rzecz ostatecznego rozstrzygnięcia trudnego, kłopotliwego, i uporczywego problemu Galileusza. Zakon Braci Kaznodziejów, zwany Psami Pana, którego był członkiem odegrał znaczącą rolę w prześladowania Galileusza. W 1963 roku Dubarle i inni postępowi duchowni mieli nadzieję, że podczas drugiego soboru watykańskiego Kościół nareszcie zamknie raz na zawsze sprawę Galileusza. Ale Jan XXIII zmarł, zanim zdążył rozważyć tę kwestię. Jego następca Paweł VI wolał o niej zapomnieć.
W dniu 10 listopada 1979 roku z okazji sesji plenarnej Papieskiej Akademii Nauk, w ramach exposé na temat stosunku nauki i religii, Jan Paweł II wyraził życzenie, by „teologowie, ludzie nauki, historycy, ożywieni duchem szczerej współpracy pogłębili badania nad sprawą Galileusza i wyznaczając lojalnie błędy, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, przezwyciężyli nieufności, jakie sprawa ta zrodziła w wielu umysłach, na korzyść owocnej współpracy pomiędzy nauką i wiarą, pomiędzy Kościołem i światem”. Był pierwszym papieżem, który odważył się podjąć, tak drażliwą dla Kościoła sprawę. Z jakim skutkiem?
Otwarcie na nowo sprawy Galileusza przez papieża – rodaka Kopernika, ogłoszone w setną rocznicę urodzin Einsteina, doprowadziło do powołania oficjalnej komisji, w której skład weszli: czołowy papieski astronom, jezuita, ojciec George Coyne, i popularny, energiczny kardynał z Mediolanu, Carlo Martini (intendent papieskich lasów, uważany za papabile). Przewodniczącym komisji został kardynał Paul Poupard, wykształcony francuski książę Kościoła, który był przewodniczącym Papieskiej Rady do spraw Kultury i który w przeszłości pełnił funkcję łącznika między Kościołem a francuskimi intelektualistami, domagającymi się wyzwolenia Galileusza z niewoli Kościoła. Papież chciał, żeby komisja odpowiedziała na trzy pytania: Co się stało? Jak to się stało? Dlaczego się stało?
W ciągu następnych dziewięciu lat doszło do siedmiu oficjalnych spotkań poświęconych Galileuszowi. Ujawniono całą księgę dokumentów z tajnych akt Galileusza, które jednaki okazały się niepełne. Wydano oficjalny tom szkiców pod redakcja kardynała Pouparda, ale krytycy ocenili tę pracę jako próbę wybielania Kościoła.
Dnia 31 października 1992 roku Jan Paweł II zabrał głos. W oficjalnym wystąpieniu przyznał, że Galileusz cierpiał za sprawą ludzi Kościoła. Zaznaczył też w sposób bardzo ogólny, że popełnione zostały błędy, ale odnosiło się wrażenie, że papież rozkłada odpowiedzialność jednakowo na obie strony.
Od tego wystąpienia mówi się, że Galileusz nawet dzisiaj mógłby zostać skazany, gdyż istotą sprawy nie była teoria Kopernika, której odważył się bronić i próbował ją udowodnić naukowo, a nieposłuszeństwo wobec Kościoła. Kościół jedynie „oficjalnie uznał błąd” – bo wobec ewidentnych dowodów nauki zdecydował się w końcu uwierzyć teorii Kopernika, choć przedtem użył skrajnie surowych sposobów, żeby tę prawdę zniszczyć, a chronić fałsz. Oficjalnie uznał błąd w „sprawie Kopernika”, ale w „sprawie Galileusza” nie przyznał się do winy.
Jan Paweł II wracał jeszcze kilka razy marginalnie do „sprawy Galileusza”, nie po to jednak, by przyznać, że Kościół popełnił błąd (skupiał się, bowiem na tym, iż Kościół stanowił moralny autorytet dla generalnego prekursora nowożytnej nauki), lecz by zachęcać do dialogu miedzy nauką i wiarą. Nigdy nie skrytykował bezpośrednio postępowania inkwizycji. Za to uważał, że lekcja płynąca ze „sprawy Galileusza”{ zachowała swoją ważność i może mieć znaczenie także w przyszłości, zwłaszcza w dziedzinie biogenetyki, która umożliwia także dokonywanie moralnie nagannych zmian genetycznych w organizmie człowieka.
Tak, więc nawet w czterysta lat po wyroku na Galileusza Kościół katolicki nie potrafił uderzyć się w piersi. „Zgrzeszyłem, zgrzeszyłem, moja wina, moja bardzo wielka wina” – tego chyba nigdy nie usłyszymy.
Sprawę Galileusza rozpatrywać, więc nadal trzeba w kategoriach konfliktu miedzy sumieniem badacza, a instytucją uzurpującą sobie prawo administracyjnego określania granic prawdy i fałszu.
Galileusz urodził się w Pizie 15 lutego 1564 roku jako pierwsze z sześciorga dzieci Vincenza, który związał się z florenckim arystokratą Giovannim de Bardi. Vincenzo nauczył syna greki i łaciny oraz gry na lutni, a potem oddał go na kształcenie do mnichów opactwa w Vallombrosie, trzydzieści dwa kilometry od Florencji. Galileusz przebywał tam cztery lata; mając lat piętnaście zapragnął zostać mnichem, ale wówczas ojciec pod pretekstem, jakim była poważna infekcja oka, wyrwał syna spod wpływu mnichów. Po kilku miesiącach Galileusz pogodził się z decyzja ojca i wyrzekł się ambicji i planów związanych ze stanem duchownym. Powrócił do Pizy i zamieszkał tam u kuzyna, wspólnika ojca w przedsięwzięciach związanych z handlem wełną. Kontynuował naukę, a jednocześnie był wprowadzany w tajniki handlu wełna.
W 1581 roku podjął studia na tutejszym uniwersytecie, uczęszczał na wykłady z medycyny, ale pociągała go matematyka. Wprowadził go w nią w sekrecie nadworny matematyk księcia Toskanii, Ostilio Ricci. Już wówczas ujawnił się talent Galileusza – wynalazł instrument do mierzenia pulsu. Dzięki zmianom długości sznurka, rozmaitymi ciężarkami mierzył szybkość i zmiany pulsu pacjenta. Wynalazek nie ustrzegł go przed wydaleniem z uniwersytetu. Został zeń relegowany za zaniedbania w nauce, opuszczanie wykładów i zuchwałą bezczelność w głoszeniu poglądów.
Wrócił wówczas do Florencji. Przez cztery lata udzielał prywatnych lekcji matematyki w Sienie i Florencji, w 1588 roku zjawił się w Vallombrosie, by uczyć nowicjuszy zasad perspektywy. Wynalazł wagę pozwalającą określić ciężar właściwy metali i płynów. W 1589 roku uzyskał trzyletni kontrakt jako matematyk na uniwersytecie w Pizie, za dość marną pensję sześćdziesięciu koron rocznie.
Z krzywej wieży w Pizie (54 metry) urządził pokaz, który dowodził, że szybkość opadania nie zależy od ciężaru czy masy i nie jest – jak twierdził Arystoteles – wprost proporcjonalna do ciężaru przedmiotu. Latem 1592 roku przystąpił do walki o katedrę matematyki na uniwersytecie w Padwie i dostał kontrakt na cztery lata.
Po śmierci ojca stał się głową rodziny i popadł w tarapaty finansowe. Zajął się, więc wynalazkami, które mogły podreperować skromny budżet. Wynalazł termometr, ale nie przyniosło mu to spodziewanych pieniędzy. Zajął się, więc irygacją – skonstruował urządzenie, które szybko czerpało wodę spod ziemi – niestety tylko jedna rodzina Contarinich, ród dożów i senatorów, zainstalowała je w 1598 roku w swoim padewskim pałacu. Często wymykał się do Wenecji.
Wykłady z Ptolemeusza, które prowadził w 1594 i 1595 roku, utrwaliły jego zainteresowanie astronomia. W liście do Jacopa Mazzoniego, starego znajomego z uniwersytetu w Pizie, po raz pierwszy wystąpił w obronie teorii Kopernika. Kilka miesięcy później potwierdził swoje stanowisko. Utrzymywał teraz, że od wielu lat zgadza się z teoria Kopernika. Kościół tolerował naukę Kopernika, jeśli jego dzieło było traktowane jako źródło informacji o subiektywnych konstrukcjach ludzkiego umysłu i jako takie nie wchodziło jeszcze w konflikt z teologią, ponieważ nie mogło sobie rościć pretensji do funkcjonowania w charakterze naukowego poglądu na świat. Taką interpretację dzieła Kopernika zaproponował w swojej anonimowej przedmowie pastor Andreas Osjander i początkowo taka interpretację po nim przejął wielki inkwizytor kardynał Roberto Bellarmino. Na razie, więc nic jeszcze Galileuszowi nie groziło.
W 1597 roku rozpoczął on dziesięcioletnią współpracę z wytwórcą narzędzi Marcantonim Mazzolenim. Projektował sprzęt wojskowy – było to jego stałe źródło dochodu. Skonstruował m.in. zwiększający bezpieczeństwo obsługi działa geometryczny cyrkiel proporcjonalny, który można było umieszczać na lufie, a jego wskazania odczytywać z boku, tak, że celowniczy działa nie musiał stawać przed wylotem lufy. W 1597 roku Galileusz
Wyposażył urządzenie w dodatkowe skale, tak, że mogło służyć do celów cywilnych, na przykład do pomiaru gruntów. Ruszyła masowa produkcja, a Galileusz
Prowadził też lekcje używania przyrządu. Dzięki temu w wieku 35 lat został człowiekiem majętnym. Kontrakt z uniwersytetem został przedłużony o siedem lat, a pensja podwojona – do trzystu dwudziestu koron rocznie.
Galileusz nie spoczął na laurach. Luneta, którą skonstruował, przyniosła mu podwyżkę pensji do tysiąca koron rocznie, zatrudnienie do końca życia a nadto jednorazową nagrodę w wysokości 480 koron – gdy prototyp swojej lunety ofiarował doży weneckiemu.
Dzięki tej lunecie Galileusz rozpoczął 7 stycznia 1610 roku obserwacje Jowisza. I przez sześć tygodni prowadził kronikę niezwykłych ruchów wirującego układu Jowisza złożonego z trzech gwiazd. Wniosek był oczywisty: krążenie satelitów wokół macierzystej planety potwierdzało wycinkowo teorię Kopernika. Okazało się, że gwiazdy mogą krążyć wokół planety, która sama jest w ruchu. Narzuciła się paralela miedzy Ziemia i Księżycem.
Księżyce Jowisza nazwał na cześć księcia Kosmy II, Medyceusza Medycejskimi. Swe odkrycie opublikował w dziele „Sidereus Nuncius” (Gwiezdny zwiastun), który stał się najważniejszą książką XVII stulecia. Sam Galileusz stał się zaś inspiracją poetów, układano na jego cześć najrozmaitsze ody i sielanki. Porównywano go do Kolumba. Kolumb odkrył nowy ląd, Galileusz – nowe planety. Za dotychczasowe zasługi otrzymał miano głównego matematyka i filozofa Wielkiego Księstwa Toskanii.
W 1611 roku Galileusz odwiedził Rzym, został przyjęty przez papieża Pawła V, który pozwolił mu mówić na stojąco. Papież obiecał mu swoje wsparcie dla badań. Głównym jego doradcą był wielki intelektualista Kościoła, kardynał Robert Bellarmino, inkwizytor nie skruszonego zwolennika systemu kopernikańskiego Giordiano Bruna, spalonego na stosie przed jedenastu laty.
Niedługo potem Galileusz oznajmił, że na Słońcu są plamy. Jeszcze nie wiedział, że pokazywanie kardynałom skaz na Słońcu – źródle ciepła i światła dla człowieka – oznaczało atakowanie samego sedna wiary głoszonej przez teologie, że niebiosa są czyste, niezmienne, nie podlegające zepsuciu.
Nie przeczuwając nic złego napisał do księcia Cesiego z radosnym uniesieniem: „Podejrzewam, że to nowe odkrycie będzie sygnałem do pogrzebania pseudofilozofii albo raczej do ostatecznego nad nią sądu. Pieśń pogrzebowa rozległa się już na Księżycu, Gwiazdach Medycejskich, Saturnie i Wenus. I spodziewam się, że teraz perypatetycy zdobędą się na wielki wysiłek, by utrzymać nieruchomość niebios!”.
Tymczasem w lutym 1615 roku z oskarżenia dominikanina Loriniego sprawa teorii kopernikańskiej, ku której skłaniał się Galileusz, zawędrowała p[przed Święte Oficjum. Za herezję uznano zdania: „Słońce stanowi centrum wszechświata i w konsekwencji jest nieruchome” oraz „Ziemia nie stanowi centrum wszechświata i nie jest nieruchoma, lecz obraca się wokół siebie i porusza dziennym obrotem”. Dnia 25 lutego 1615 roku dzieło „De revolutionibus orbium coelestium” zostało wprowadzone na indeks ksiąg zakazanych „do czasu aż zostanie poprawione”.
W dzień po umieszczeniu na indeksie dzieła Kopernika, kardynał Robert Bellarmino ze Świętego Oficjum wezwał Galileusza na audiencję – w obecności komisarza generalnego, dominikanina Michelangelo Seghezziego – by poinformować go o potępieniu książki Kopernika oraz zaproponować, aby zaprzestał nauczać, publicznie bronić i przedstawiać astronomię kopernikańską. Powiedział mu, że pogląd, iż Słońce tkwi nieruchomo w środku świata, a Ziemia się porusza, trzeba porzucić. Galileusz nie może w żaden sposób wyznawać go, nauczać i bronić ani słowem ani w piśmie. W przeciwnym razie wniesione zostanie przeciwko niemu postępowanie w Świętym Oficjum, a to może oznaczać, że stanie na stosie na Campo di Fiori lub zawiśnie na Moście św. Anioła. Jedną z możliwości było też „surowe badanie”. Galileusz przyrzekł się podporządkować wszystkiemu, co usłyszał. Jednak w tej sprawie nie został sporządzony żaden oficjalny dokument.
Po raz pierwszy Galileusz został oficjalnie uznany za głównego rzecznika teorii Kopernika, a zalecenie Świętego Oficjum dotarło do uczonego w chwili, gdy dysponował już fizycznym dowodem przemawiającym za kopernikanizmem. „Ze wszystkich nienawiści – napisał opuszczając Rzym – nie ma większej niźli nienawiść ciemnoty do wiedzy”.
Galileusz przez siedem następnych lat nie wypowiadał się na temat sprawy Kopernika, mimo że miał w ręku wszystkie dowody. Czekał na jakąś sposobność. W 1621 roku miejsce Pawła V, który zmarł na atak serca, zajął łagodny, schorowany starzec, Grzegorz XV, który przez następne dwa lata miał utrwalić zdobycze kontrreformacji w południowych Niemczech i podsycić zapał misjonarski, ustanawiając Kongregację Krzewienia Wiary. W 1623 roku papieżem został kardynał Maffeo Barberini, który przyjął imię Urbana VIII. Galileusz od dawna był zaprzyjaźniony z jego bratankiem, kardynałem Francesco Barberinim. Zaczął, więc łączyć nadzieję, że dotychczas sprzyjający mu Barbernini pozwoli na zmianę zakazu.
Pojechał do Rzymu w 1623 roku, ale ku swemu zaskoczeniu stanął przed człowiekiem, który w niczym nie przypominał dawnego wrażliwego miłośnika poezji. W ciągu dziewięciu miesięcy pontyfikatu Urban VIII zmienił się w papieża wojownika. Był kolejnym autokratą w tiarze. Bardziej niebezpiecznym dla Galileusza niż Paweł V, ponieważ przedtem łączyły ich więzy przyjaźni.
Galileusz doprowadził jednak do bezpośredniej, ostrej rozmowy na temat teorii Kopernika. Przerzucali się argumentami przemawiającymi za starym lub nowym sposobem myślenia. Papież nie zmienił jednak swego stanowiska.
Galileusz wszelako nie tracił nadziei, że tak się stanie. Napisał „Dialog”, w którym – jak głosił rozbudowany tytuł – „podczas spotkań czterodniowych rozprawia się o dwóch najważniejszych układach świata, Ptolemeuszowym i Kopernikowym, proponując bez żadnej determinacji racje filozoficzne i przyrodnicze zarówno na korzyść jednej, jak i drugiej ze stron”. Dialog – jako forma literacka – nie rościł sobie pretensji do prawdy w jakimś sensie absolutnym i naukowym. Miał być w zamierzeniu jego autora odbierany jako debata czy cywilizowana dyskusja miedzy wyrafinowanymi i pełnymi dobrej woli ludźmi honoru.
By go wydrukować, trzeba było uzyskać akceptacje Kościoła. Poddany badaniu przez inkwizytora z Florencji rękopis „Dialogu” został przekazany w 1628 roku inkwizycji rzymskiej, która powierzyła jego rewizję mistrzowi świętego pałacu, dominikaninowi Niccolo Riccardiemu, znanemu raczej pod przezwiskiem Padre Monstro (Ojciec potwór). Ojciec Riccardi zaproponował kilka istotnych zmian, w tym dopisanie przedmowy, w której autor wspominałby o cenzurze, jakiej poddana została w roku 1616 doktryna kopernikańska, oraz potwierdziłby swą neutralność w wykładaniu racji za lub przeciw systemowi Kopernika. Galileusz zgodził się. Próbki przemowy zostały przedłożone 31 lipca 1630 roku papieżowi Urbanowi VIII. Papież poprosił, by w zakończeniu dzieła umieścić jeszcze argument o wszechmocy Boskiej.
Dnia 25 kwietnia 1631 roku ojciec Riccardi wręczył Galileuszowi imprimatur ze zwykła sygnaturą, z zastrzeżeniem jednak, że do tekstu będą w niesione poprawki, tak jak to było ustalone, oraz że „Dialog” zostanie wydrukowany w Rzymie. Galileusz – pod pretekstem niebezpieczeństwa rozszerzenia się zarazy – zabrał rękopis do Florencji, gdzie wydrukował go u typografa Landiniego. Ten krok pociągnął za sobą dla niego fatalne skutki.
Urban VIII cofnął imprimatur. „Sprawa Galileusza” była dla niego nie tyle kwestia prawdy czy fałszu, lecz posłuszeństwa i nieposłuszeństwa. Inkwizycja nakazała drukarzowi Landiniemu wstrzymać rozpowszechnianie „Dialogu”, zaś 232 września Galileusz otrzymał, pozew, by stawić się niezwłocznie przed generalnym komisarzem Świętego Oficjum, dominikaninem Vincenzo Maculano. Galileusz postarał się o zaświadczenie trzech lekarzy, iż nie sprosta trudom podróży. Papież zagroził mu nakazem doprowadzenia i dał do zrozumienia, że przesłuchania mają być złożone nawet pod groźbą tortur.
Co rozsierdziło tak papieża? Już wcześniej Galileusz w „Liście do Wielkiej Księżnej Krystyny” napisał, że ironia polega na tym, iż Kopernik, ksiądz, kanonik, doradca papieży, cieszył się szacunkiem, a jego książki czytano w czasach mu współczesnych, kiedy dowody wspierające teorię heliocentryczną były jeszcze skąpe. Teraz zaś atakuje się jego punkt widzenia, choć każdy dzień przynosi nowe odkrycia, czyniące jego teorię „prawdziwą i pewniejszą”. W liście tym rzucił też wyzwanie autorytetowi nieomylnego papieża: w odniesieniu do twierdzeń naukowych „nikt nie może wątpić, że najwyższy kapłan ma zawsze absolutna władzę przyzwalania lub potępiania. Jednak żadna istota ludzka nie jest zdolna sprawić, by te twierdzenia były prawdziwe lub fałszywe wbrew temu, jakie są ze swej natury”.
Najbardziej zaś rozgniewała papieża lektura „Dialogu”, bo Galileusz włożył w usta tępogłowej postaci swojego arcydzieła argumenty Urbana VIII, jakie słyszał od niego przed paru laty, tocząc z nim osobistą dyskusję o teorii Kopernika. Argumenty papieża zostały ośmieszone. W tym tkwi klucz do losu Galileusza. W „sprawie Galileusza” chodziło nie tylko o pryncypia, lecz o sprawy osobiste. Ale cóż się można było spodziewać po Ojcu Świętym, który był autorem dekretu ekskomunikującego każdego katolika, który ośmieliłby się kichnąć w kościele!
Z polecenia papieża ojciec Lorini, dominikanin, profesor historii Kościoła, oficjalnie przedstawił „sprawę Galileusza” inkwizycji. Podstawą oskarżenia był list do ojca Castellego, jaki napisał Galileusz, w którym wyraził poparcie dla systemu kopernikańskiego. Papież mianował też członków komisji, która miała sprawę rozpatrzyć. Obradowała ona pod przewodnictwem jego bratanka, kardynała Francesca Barberniego. W komisji nie było żadnego matematyka, żadnego astronoma, lecz tylko „zagniewani teolodzy”, pełni niechęci do Galileusza. Dlatego to papież Urban VIII, jest najbardziej odpowiedzialny za „sprawę Galileusza”. Wykorzystał ją również, by utrącić głosy niektórych hiszpańskich kardynałów, którzy oskarżali Urbana VIII, że jest za miękki dla heretyków. Pokazał swoim przeciwnikom, że są w błędzie. Przykład Galileusza udowodnił, że potrafi być bezwzględny.
Dnia 13 lutego 1633 roku Galileusz w opłakanym stanie przybył do Rzymu, gdzie najpierw zatrzymał się w ambasadzie Toskanii, w Villa Medici. Skąd dochodził na przesłuchania. Potem jednak kazano mu stawić się w Pałacu Świętego Oficjum. Nie został wtrącony do lochów, bo w odróżnieniu od Giordiano Bruno był człowiekiem głęboko wierzącym, a jego lojalności względem Kościoła nikt do tej pory nie kwestionował. Sam papież Urban VIII w 1624 roku potwierdził lojalność Galileusza względem Kościoła. Po serii spotkań z uczonym w Rzymie napisał list pochwalny do Wielkiego Księcia Toskanii, w którym wysoko ocenił zarówno sławę Galileusza jako pisarza, jak i jego żarliwa pobożność, pragnąc w ten sposób wystawić zaszczytne świadectwo jego uczciwości. Opinie tę ten sam papież wyraził ponownie 12 lutego 1630 roku, wspominając o „uczciwym życiu i obyczajowości oraz innych chwalebnych zalet prawości i cnoty” Galileusza.
Dopiero podczas procesu określono Galileusza jako veementemente sospetto d’eresia.
Zamiast lochu zajmował, więc strzeżony trzypokojowy apartament. Posiłki donoszono mu z toskańskiej ambasady. Miał przy sobie służącego, który dbał o wszystkie jego potrzeby. Mógł spacerować po ogrodach watykańskich.
Trzeba uczciwie przyznać, że tak łagodne traktowanie było czymś wyjątkowym w czterechsetletniej historii inkwizycji. Zarzucano mu przede wszystkim, ze mnie podporządkował się formalnemu nakazowi, jaki otrzymał w 1616 roku. Galileusz protestował twierdząc, że otrzymał tylko zwykłe ostrzeżenie, lecz kardynał, Vincezo Maculano, główny inkwizytor, który nie był mu z gruntu nieprzychylny, pokazał wyciągnięty z archiwum watykańskiego – niepodpisany zresztą przez Galileusza – dokument formalnego nakazu, a potem odbył z Galileuszem rozmowę pozaproceduralną, prywatną, w której użył przyprawionej groźbami perswazji.
Uzyskał tylko takie stwierdzenie: „Był to mój błąd, spowodowany czczą ambicją, czystą ignorancją i brakiem doświadczenia”. Galileusz nie odniósł się bezpośrednio do teorii Kopernika, nie uczynił żadnej oceny swego heretyckiego stosunku do dogmatu katolickiego, żadnej skruchy z powodu zła wyrządzonego wiernym, żadnego przyznania się do jawnego nieposłuszeństwa. To doświadczenie było tylko przyznaniem się do pisarskiej pychy.
Pozwolono mu wrócić do ambasady toskańskiej. Dziesiątego maja znów został wezwany do Świętego Oficjum. Przedstawił obronę na piśmie – dokument przejmujący, dramatyczny. Potwierdził to, co mówił poprzednio, a mianowicie, że biorąc pod uwagę stanowisko Kościoła, polegał na osobistym oświadczeniu Bellarmina z 26 maja 1616 roku. Został w nim upomniany, iż nie powinien wyznawać ni bronić teorii Kopernika. Oświadczenie nie zawierało jednak słów: „i nauczać” czy też „w żaden sposób”. Publikując swą książkę, opatrzoną przecież pieczęcią aprobaty, był posłuszny nakazowi Kościoła – zapewniał raz jeszcze. W ostatnich słowach zdał się na łaskę swych sędziów.
Odbyło się posiedzenie Świętego Oficjum z udziałem papieża. Ustalono na nim, że trzeba dowieść pod groźbą tortur, iż oskarżony kierował się niegodziwymi intencjami. Musi on odwołać swoje poglądy podczas posiedzenia całej Kongregacji Świętego Oficjum. Następnie zostanie skazany na dożywotnie więzienie. W przyszłości nie może powiedzieć ani jednego słowa na temat kosmologii, dyskutować o teorii Kopernika ani nawet nauczać teorii przeciwnej, to znaczy ptolomejskiej. „Dialog” ma być zakazany i umieszczony na indeksie. Książka publicznie spalona. Tekst wyroku zostanie rozesłany do nuncjuszy papieskich i inkwizytorów w całych Włoszech, jak również odczytany publicznie profesorom matematyki i nauk przyrodniczych.
I znów zaczęło się nękanie uczonego. Doprowadziło do oczekiwanego efektu: „Nie wyznaje poglądu Kopernika. Jeżeli chodzi o wszystko inne, to jestem w waszych rękach. Uczyńcie ze mną, co chcecie”. A potem dodał: „Pragnę tedy z umysłów Waszych Eminencji i każdego prawego chrześcijanina usunąć to silne podejrzenie o herezję. Ze szczerego serca i z niekłamaną wiarą wyrzekam się moich błędów, przeklinam je i potępiam. Przysięgam, że w przyszłości nigdy już nie będę głosił ani twierdził słowem bądź pismem niczego, co skłaniałoby do takiego podejrzenia”.
Ogłoszenie wyroku nastąpiło rankiem 22 czerwca w położonej w centrum Rzymu bazylice Santa Maria sopra Minerva. Winowajca klęczał w prostym klęczniku i w tej pozycji wysłuchał wyroku. Przed nim leżała Biblia.
Został więźniem inkwizycji na czas nieokreślony – de fakto wieziony był aż do samej śmierci. Słowo „więziony” można zastąpić precyzyjniejszym – pozostawał w „areszcie domowym”. Najpierw w Sienie u arcybiskupa Ascanio Piccoliminiego, który zamiast izolować więźnia zgodnie z nakazem Watykanu, stworzył salon poetów, uczonych i muzyków, stanowiących osłodę gorzkich chwil uczonego. Potem Galileusz został odizolowany już całkowicie, w Arcetri, gdzie żył w samotności pod ścisłą kontrolą miejscowego duchowieństwa. Nie wolno mu było udzielać nikomu gościny i dopuszczać do gromadzenia się większej ilości przyjaciół. Tu powstało w połowie 1636 roku dzieło „Rozmowy i dowodzenia matematyczne w zakresie dwóch nowych umiejętności”, w którym przedstawił swą nową naukę o ruchu, a którą pięćdziesiąt lat później Izaak Newton rozwinie w pierwszą zasadę dynamiki. Dopiero, kiedy stracił wzrok, pozwolono mu na zatrzymanie się w domu syna we Florencji i na leczenie. Jak bardzo był izolowany najlepiej świadczy to, że w 1638 roku Galileusz zmuszony był zwrócić się z prośbą, by wolno go było zanieść do oddalonej o dwieście kroków kapliczki, gdzie mógłby wysłuchać Mszy świętej. Pozwolenie zostało udzielone pod warunkiem, że nie będzie się z nikim w tym czasie kontaktował.
Cień wyroku okrył ostatnie dziesięć lat pracy wielkiego astronoma. Przyjaciele, którzy odwiedzali go, by okazać swą przyjaźń i dyskutować o kwestiach nauki, musieli prosić inkwizycję o pozwolenie na odwiedziny. W pismach zawierających pozwolenie pojawia się nierzadko restrykcja: podczas wizyty nie należy podejmować dyskusji dotyczącej astronomii kopernikańskiej.
Dziś Kościół broni się przed zarzutem gnębienia Galileusza twierdząc, że przecież jedyna karą był obowiązek odmawiania raz w tygodniu siedmiu psalmów pokutnych do końca życia. Podkreślając też, że Galileusz uniknął ekskomuniki i stosu, a przecież w ciągu miesiąca od wyrzeczenia się przez Galileusza heretyckich poglądów – na Campo di Fiori spalono trzy osoby.
Los Galileusza miał być przestrogą dla wszystkich uczonych, których eksperymenty mogły zaprzeczyć starodawnej myśli biblijnej. Kościół przeszedł do ataku, zachęcając wstecznych wykładowców do zwalczania piórem poglądów Kopernika i Keplera, a przede wszystkim do występowania przeciwko Galileuszowi. Tak też się stało.
Duchowni, którzy sprzyjali Galileuszowi, popadli w niełaskę. Ojciec Riccardi, który cenzurował „Dialog” i zezwolił na jego publikację, został zwolniony ze stanowiska mistrza Świętego Pałacu. Inkwizytor florencki, który dopuścił dzieło do druku, otrzymał naganę. Ojciec Castelli uciekł z Rzymu, bojąc się, że będzie wciągnięty w sprawę, i przez wiele miesięcy nie wracał. Monsignore Ciampoli, zaufany człowiek papieża i informator Galileusza, ściągnął na siebie srogi gniew Urbana VIII, wstrząśniętego zdradą w swoim najbliższym otoczeniu. Ciampoli został wygnany z Rzymu i do końca życia zajmował podrzędne stanowisko kościelne.
Największą zaś zbrodnią Urbana VIII było to, że nauka i wiara starły się ze sobą i ten straszny konflikt doprowadził do ich rozdzielenia, do rozwijania się w rozbieżnych kierunkach i do utraty wspólnego podłoża. Przez nacisk położony na totalne zwycięstwo teologii Kościół sam sobie przypiął etykietkę instytucji antynaukowej i wstecznej.
Galileusz zmarł 8 stycznia 1642 roku w wieku 77 lat, jego ciało zostało przewiezione z willi Arcetri do Florencji i złożone na polecenie Wielkiego Księcia Toskanii oddzielnie, w kościele Santa Croce, gdzie znajduje się stary grobowiec szlachetnego rodu Galilei. W 1734 roku kardynałowie Świętego Oficjum zezwolili na wzniesienie tu mauzoleum Galileusza. Pamięć o uczonym została zrehabilitowana w roku 1734 przez papieża Klemensa XII, tego, który był pierwszym papieżem potępiającym masonerie. Wreszcie w roku1757 zdjęto z indeksu książki nauczające o ruchomości Ziemi.
Jednak konflikt intelektu, z ortodoksją absolutyzującą ciasne schematy dochodził do głosu w związku ze „sprawą Galileusza” jeszcze po roku 1633. Szczególnie głośną sprawą była ta z 1820 roku, która dotyczyła sporu miedzy Kongregacją Świętego Oficjum a ówczesnym mistrzem pałacu apostolskiego Filippo Anfossim. Ten ostatni odmówił imprimatur dla książki Giuseppe Settelego „Elementy optyki i astronomii”. Mimo iż w 1741 roku Święte Oficjum wyraziło zgodę na druk „Dialogu” w wydaniu dzieł zebranych Galileusza i mimo iż w 1757 roku usunięto z indeksu dzieła propagujące kopernikanizm, chorobliwie ortodoksyjny Anfossi odmówił wydania imprimatur, twierdząc, że praca Settelego popiera heretycką teorie o ruchu Ziemi.
Na takim tle gest Jana Pawła II wydaje się, więc krokiem milowym.
Trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił, przynajmniej to co chciałem przepisać udało mi się w pełni oddać, mamy koniec lutego więc co tu dużo mówić, zostało mi tylko poruszyć sprawę Hiszpańskiej Inkwizycji.


Inquisicion espanola


Hiszpańska Inkwizycja (zob. też str. 685) nie ustępowała wiele Niemieckiej. Rozwinęła się ona znacznie ze względu na jednego człowieka: Tomasa de Torquemadę. Torquemada był w II połowie XV w. Wielkim Inkwizytorem Hiszpanii. To za jego sprawą istotnie wzrosło znaczenie sądów inkwizycyjnych. Doprowadza do tego, że wyroki inkwizycji są nieodwołalne. Nie ma od nich apelacji ani ułaskawienia. O ile przed pojawieniem się inkwizytora Torquemady można było uniknąć wyroku poprzez wysoko postawionych popleczników, o tyle w czasie jego rządów znika ta możliwość. Wielki Inkwizytor nie obawia się stawiać przed sądem nikogo. Nie są bezpieczni dostojnicy kościelni, w tym również biskupi, urzędnicy państwowi i dworscy. Znana jest sprawa biskupa z Toledo Bartolome de Carranza z 1565 r., który naraził się Inkwizycji pewną publikacją, i o którego sprawie legat papieski w Hiszpanii pisał do papieża: „Ze strachu przed Inkwizycją nikt nie odważy się przemawiać na korzyść Carranzy. Żaden Hiszpan nie podejmie ryzyka zwolnienia arcybiskupa, nawet wówczas, gdy uważać go będzie za całkowicie niewinnego. Taki postępek oznaczałby opór przeciwko Inkwizycji. Ta ostatnia ze względu na swój niepodważalny autorytet nigdy nie przyzna się do tego, że niesprawiedliwie uwięziła Carranzę. Tutejsi najgorliwsi obrońcy sprawiedliwości uważają, że lepiej jest skazać na śmierć niewinnego człowieka, niż dopuścić do tego by powstała plama na honorze Świętej Inkwizycji".
Po rozłamie w katolicyzmie w Hiszpanii powstaje zakon jezuitów, który obok zakonu franciszkanów i dominikanów jest jednym z gorliwiej działających zakonów inkwizycyjnych.
Należy również wspomnieć o cenzurze. Inkwizycja ze swojego majątku utrzymywała w całej Europie tysiące cenzorów, których zadaniem było likwidowanie wszelkich ksiąg i innych publikacji, które były lub mogły być sprzeczne z ideą Kościoła, a przede wszystkim Inkwizycji. Zakazane zostały wszystkie pozycje, w których pochwalani są Żydzi i Maurowie, tłumaczenia Biblii, książki na temat magii, wszystkie dzieła niedostatecznie uniżone wobec religii. Wśród książek zakazanych znajdują się dzieła: Las Casa, Rabelaisa, Ockhama, Savonaroli, Dantego, Abelarda, Morusa, Grotiusa, Bacona, Keplera i wielu innych.


Ostatnie podrygi


Na tym zakończę swoją pracę o inkwizycji można by rozwodzić się jeszcze długo, rzeczą oczywistą jest iż niemożliwym jest oddać pełnię tego zagadnienia w jednej pracy a priori, mam nadzieję iż udało mi się przybliżyć historię Inkwizycji w sposób należyty. Kończąc podam źródła na których się opierałem:
- Portal Racjonalista
- Robert a Haasler ~ Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- Hans Christian Huf ~ Tajemnice Historii
- skoq.pl
- apostazja.pl
  • 0