

W lutym w jednym z mieszkań w Malborku działy się bardzo dziwne rzeczy. Nie wiadomo dlaczego zaczęły się przemieszczać i latać różne przedmioty. Świadkami zjawiska było osiem osób, w tym czterech policjantów. Czy był to przypadek psychokinezy, czyli przemieszczania przedmiotów siłą woli? Czy też, jak twierdzą niektórzy mieszkańcy kamienicy - ingerencja duchów? Wiadomo tylko, że dziwne rzeczy działy się jedynie wtedy, kiedy w mieszkaniu przebywała 12-letnia wnuczka właścicielki, Weronika.
Dom przy ul. Obrońców Westerplatte to stara, przedwojenna kamienica. Kręte, szerokie, drewniane schody wiodą do drzwi na pierwszym piętrze. Pod stopami trzeszczą stare stopnie.
- No, latało, latało - mówi niechętnie starsza kobieta, Helena B., która jest już zmęczona całą tą sprawą. - W sumie to kilka godzin te cuda się działy. Zaczęło się w kuchni, a potem już po całym mieszkaniu wszystko latało. Co ja będę mówiła, zdrowia już nie mam - staruszka macha ręką.
Do rozmowy wtrąca się sąsiadka, Sabina Sewryłło. - Czegoś takiego to człowiek jeszcze nie widział - mówi zza okularów starsza pani... - Po prostu rzeczy podnosiły się i latały.
Wszystko zaczęło się 13 lutego b.r. pod wieczór. W pokoju siedziała pani Helena, jej wnuczka Weronika i ojciec dziewczynki. Nagle z kuchni dobiegł ich hałas. Na podłodze leżał mały talerzyk. Już na oczach zdumionych ludzi drugi talerz przesunął się na koniec stołu i spadł. Za nim następne. Po chwili zaczęły spadać garnki. A potem wywracały się krzesła, ze stolika spadło radio i doniczka. Najbardziej niesamowity był lot solniczki. Wystartowała z kuchni. Po prostu uniosła się w powietrze i po chwili zaczęła lecieć. Wyleciała do przedpokoju, zakręciła i poszybowała do pokoju. Lot zakończyła na meblościance. Leciała bardzo szybko, jakby ją ktoś rzucił. Na meblu widać wyraźny ślad po uderzeniu.
Na cuda najlepsza policja
Po locie solniczki domownicy przestraszyli się nie na żarty. Postanowili powiadomić policję. Komisariat znajduje się niedaleko.
- Skierowaliśmy tam dwóch policjantów. Po jakimś czasie potwierdzili oni oficerowi dyżurnemu, że na Obrońców Westerplatte rzeczywiście dzieją się cuda - opowiada Piotr Murawski, zastępca Komendanta Rejonowego Policji w Malborku.
Kiedy dyżurny odebrał tę wiadomość, na komendzie zrobiło się bardzo wesoło. Nikt nie wierzył własnym kolegom w mundurach. Jednak policjanci upierali się - w mieszkaniu latają przedmioty. Dyżurny w końcu wysłał tam jeszcze jeden patrol. Kiedy kolejnych dwóch policjantów weszło do mieszkania, przeżyli szok. Właśnie ze stolika wystartowała metalowa podstawka pod garnki. Z impetem przeleciała nad głowami funkcjonariuszy, uderzyła w ścianę i opadła na czapkę jednego z nich.
Policjanci biorący udział w akcji nie chcą rozmawiać o wydarzeniach z tej nocy. Potwierdzają tylko to, co się działo.
- Niczego nie będziemy wyjaśniać. Nie wiemy, co to było. Na pewno nie przestępstwo - mówią. Do mieszkania przyjechała policyjna ekipa z kamerą. Nie udało się niestety nakręcić dziwnych zjawisk. Kiedy włączano kamerę, wszystko ustawało. Pojechano po księdza. Kapłan jednak nie zabawił długo w mieszkaniu. Pomodlił się, porozmawiał chwilę i wyszedł. Dziwne zjawiska trwały nadal. Ksiądz Krzysztof nie chce rozmawiać z dziennikarzami.
Kiedy pofrunęło mydło i płyn do mycia naczyń, domownicy postanowili przenieść się do sąsiadki. W mieszkaniu został jedynie ojciec Weroniki. Sąsiadka nie chciała przenocować mężczyzny w swoim domu, a na komisariacie odmówili mu noclegu - człowiek niczego przecież nie zrobił, żeby siedział w celi na pryczy. Wrócił do mieszkania. Na szczęście tam panował spokój. Do rana nic dziwnego się nie działo - aż do powrotu Weroniki. Kiedy dziewczynka weszła do środka, znowu zaczęły spadać talerze, latać butelki ze środkami czystości, przesuwały się buty. Postanowiono, że dziewczynka wyjedzie. Znów zapanował spokój.
Wulkan psychokinetycznej energii?
Weronika mieszka w Nowym Dworze. Opiekuje się nią jej starszy brat Maciek. W przestronnym pokoju wita nas niewysoka blondynka w dresie. Według jej babci to ona sprawiła, że przedmioty przemieszczały się z miejsca na miejsce.
- Ja tego nie chciałam - mówi, podwijając nogi na wersalce. - Nie wpatrywałam się w te rzeczy i nie myślałam, żeby latały. Przecież na samym początku te talerzyki w kuchni spadały, kiedy mnie tam nie było - wyjaśnia rezolutnie. - To się działo jakby obok mnie.
Weronika nie pamięta, żeby w czasie trwania dziwnych zjawisk coś się z nią działo. Czuła się normalnie. - Wszystko widziałam, rozmawiałam ze wszystkimi. Po prostu bałam się, to chyba normalne, nie? Jakby się pan czuł, gdyby przy panu latały mydelniczki? - pyta.
Kilka dni później ekipa telewizyjna TVN chciała nakręcić dziwne zjawisko. Udało im się namówić Weronikę, aby spróbowała coś przesunąć siłą woli.
- Kamerzysta czekał kilka godzin, Weronika starała się coś zrobić i nic. Dopiero po jakimś czasie, już właściwie po spotkaniu, w górę poleciała serwetka ze stolika w przedpokoju - opowiada Maciek, brat dziewczynki. I wtedy coś się stało z Weroniką.
- Tak się dziwnie poczułam, nie umiem tego dokładnie określić, tak jakbym przez chwilę nie była sobą. Nie czułam się źle, ale migotałam i nie mogłam się skupić, serce mi waliło. Nic mnie nie bolało. Miałam takie jakby zaćmienie. Ale to trwało tylko chwilę - opowiada 12-latka.
To nie pierwszy raz
Okazuje się, że wydarzenia, jakie rozegrały się w Malborku w lutym tego roku, to nie pierwsze dziwne zjawiska, jakich rodzina Weroniki była świadkiem. Kiedyś, może rok temu - domownicy nie pamiętają dokładnie - w kuchni wydarzyła się katastrofa. Tak określają to ze śmiechem Weronika, Maciek i jego żona.
- Weszli po coś do kuchni i nagle na podłogę spadły trzy szafki. Takie zwykłe kuchenne szafki, jakie wiszą na ścianach. Wszystko w środku się pobiło. Ale myślałam, że po prostu się urwały - wspomina dziewczynka.
Maciek doskonale pamięta ten dzień.
- Byłem na nią strasznie zły, nawet ją skrzyczałem. No, wiesza się dziewczyna na szafkach, to i zerwała - opowiada Maciek. - Dopiero po kilku godzinach zacząłem o tym myśleć. Sam wkręcałem kołki w ścianę. To były naprawdę mocne kołki. Łapałem się, szarpałem, wieszałem się nawet, żeby sprawdzić, czy są porządnie wkręcone. Taka mała dziewczynka nie mogła ich wyrwać. A poza tym naraz spadły wszystkie trzy szafki - dziwne, prawda?
Później jeszcze dwukrotnie działy się niewytłumaczalne rzeczy. Raz ziarenka prażonej kukurydzy poleciały pod sufit pokoju i powoli, jakby w zwolnionym tempie spadały na podłogę. Natomiast innym razem w kuchni, w czasie smażenia ryb na ziemię zsunął się talerzyk z mąką. A wcale nie stał na brzegu stołu! To działo się w mieszkaniu w Nowym Dworze.
Czy to zdolności, a może choroba..?
Weronika razem z bratem od kilku dni zastanawiają się nad tym, co się właściwie stało w Malborku. Dość sceptycznie odnoszą się do pojawiających się głosów, że dziewczynka ma zdolności telekinetyczne. - To nie staje się na zawołanie, Weronika nie potrafi skupić się na jakimś przedmiocie i go przestawić - tłumaczy brat dziewczynki. - Ale jednak coś się z nią dzieje.
Weronika od dawna chorowała, choć ostatnio objawy choroby ustąpiły. Trudno powiedzieć, co jej dolega. - Początkowo wyglądało to na przeziębienie - opowiada żona Maćka. - Bóle głowy, osłabienie, stany podgorączkowe. Później jednak wpadała w stany jakby letargu. W czasie tych letargów leżała, patrzyła przed siebie lub błądziła wzrokiem po pomieszczeniu. Nie reagowała na żadne bodźce.
- Weronika bardzo się boi zastrzyków. Zwykle muszą ją trzymać dwie pielęgniarki i lekarz. Krzyku jest przy tym co niemiara, po prostu histeria. Natomiast w czasie tych ataków zupełnie nie reaguje na widok strzykawki. Dostaje zastrzyk uspokajający i dochodzi do siebie.
Dziewczynkę leczono w Elblągu i Lublinie. Lekarze jednak nie potrafią jej pomóc. Udawało im się jedynie przerywać ataki.
- Była prześwietlana, robiono jej nawet EEG. I nic, lekarze twierdzą, że wszystko jest w porządku - mówią domownicy.
Dziewczynka nie jest świadoma dziwnych ataków. - Niczego z nich nie pamiętam, taka czarna dziura. Dopiero jak mi opowiadają, to coś sobie zaczynam przypominać, ale jak przez mgłę.
Źródło: http://www.gwiazdy.com.pl/13_98/23.htm