Jestem tu nowy, ale zdecydowałem się podzielić z wami moim jednym z najbardziej realnych snów, które w życiu doświadczyłem.
Cały sen wydarzył sie ok 6 lat temu.
Widzenie rozpoczyna się tradycyjną (jak to w moich snach czesto bywało) sielanką pod blokiem. Widzę rodziny z dziećmi bawiącymi się w miniparku. Jest ciepło, bardzo spokojnie. Spotykam kolegę, który prosi mnie o pożyczenie zeszytu z notatkami ze szkoły (do dziś z nim pracuję w jednej firmie). Bez chwili namysłu wchodzę do mieszkania, kolega czeka pod blokiem. Nagle coś mnie tknęło bym wyjrzał przez balkon. Patrze...ni stąd ni zowąd zaczyna wiać potężna wichura...na niebie pojawia się gigantycznej wielkości meteor, który kieruje sie w stronę zachodu, za nim wije się poteżny słup czerwono-czarnego dymu (coś w rodzaju dużego warkocza), słyszę bardzo głośne buczenie. Patrzę na ten meteor z niedowierzaniem, dodatkowo w oddali widzę kolejny meteor lecz lecący w inną stronę i oddalony o setki jak nie tysiące kilometrów. Między tymi obrazami bardzo szybko przewija się wizja krwistego czerwonego nieba i czarnego dużego krzyża wychodzącego zza horyzontu (tak jakby ktoś go niósł lub dzwigał, widać sam krzyż). Spowrotem widzę siebie stojącego na balkonie wmurowany w posadzkę, szybko wracam do pokoju gdzie przebywa cała moja rodzina (ojciec i matka wraz z siostrą), widzą co sie dzieje lecz nie rozumieją co to wszystko znaczy. Krzyczę w niebogłosy "...a mówiłem, że tak sie stanie, nie wierzyliście mi!!!..." Chwytam wszystkich naokoło w rozpaczy, ktoś chyba coś chciał jeszcze powiedzieć...przykucnięci z zamknietymi oczami, czekamy moze 1 sek...grzmot i niesamowicie jasny błysk (a'la uderzenie bomby atomowej)...
...widzę siebie z perspektywy 3-ciej osoby...ciemność, unoszę się tak jakby w próżni, wiem że pewnie zginołem...pojawia się światło w oddali, jestem sam, gdzieniegdzie widze również inne zjawy, które są zagubione tak samo jak ja, staram się szukać mojej rodziny, bezskutecznie. "Dolatuję" do miejsca gdzie widoczne są trzy tabliczki: "Przeszłość", "Teraźniejszość", "Przyszłość". W głębi ducha (hmm w zasadzie już wtedy chyba nim byłem) chciałem bardzo dostąpić zaszczytu "udania" sie w przyszłość (zawsze mnie ciekawiło jakie człowiek zrobił postępy). Zupełnie nieoczekiwanie siła spycha mnie "w kierunek przeszłości", staram się temu przeciwstawić wypowiadając jakieś słowa "...ale dlaczego, ja tam nie chce...". Pojawiają się jakieś dodatkowe tabliczki z datami. Ostatecznie "reinkarnuję" się w innym ciele w czasie ok 1950-60 r... tu sen się urywa...a ja sie budzę ze łzami w oczach pełen lęków i niedowierzania, że to wszytsko nie była prawda. Ten sen był tak bardzo realny, że chciałem go uwiecznić na papierze (mam trochę zdolności artystycznej) zaraz po przebudzeniu ale zdecydowałem, że tego nie zrobie. (może kiedyś )