Twórca encyklopedii internetowej Wikipedia znalazł się ostatnio na okładce miesięcznika „Fast Company”. Na jego zdjęciu wielkimi literami napisane było: „Najstraszliwszy koszmar Google”. Jim Wales, zwany Jimbo, brodaty czterdziestolatek, zdaje się być tym ubawiony. – Moja mama kupiła 10 egzemplarzy pisma – mówi. Nie rozumie, w czym zawinił Googlowi z jego 10 tysiącami pracowników. – Jestem sam jeden wobec nich wszystkich. Jim Wales, były broker finansowy, twierdzi, że nie ma pojęcia, co dzieje się na Wall Street. – Nie jestem biznesmenem, tylko rewolucjonistą, pragnącym zrujnować całe przedsiębiorstwo – żartuje.
Jimbo faktycznie zrobił w internecie przewrót. Wymyślona przez niego sześć lat temu encyklopedia, której hasła są pisane i modyfikowane przez internautów, należy dziś do piętnastu najczęściej odwiedzanych portali w świecie. Zawiera ponad siedem milionów haseł, współtworzonych przez 280 tysięcy osób. W grudniu ubiegłego roku Wales ogłosił, że ma zamiar wprowadzić nową wyszukiwarkę. Google wydają mu się nie dość dobre.
– Na początku naprawdę zostawiły wszystkich w tyle, inne wyszukiwarki były beznadziejne. Wątpiłem już nawet w przyszłość internetu, skoro nic w nim nie można znaleźć – wspomina.
Lecz Google jego zdaniem straciły swoją przewagę.
– Jeśli porówna się działanie Google, Yahoo i innych, rezultaty są bardzo podobne.
Badania opublikowane w „Fast Company” pokazują, że tylko 21 proc. stałych użytkowników ma wrażenie, że wyszukiwarki rozumieją ich zapytanie. Tylko 10 proc. znajduje za pierwszym razem to, czego szukało, a 93 proc. próbuje jeszcze raz, zmieniając słowa. Zdaniem Walesa Google zostaną wkrótce poddane krytyce konsumentów.
– To rynek, na którym trudno wprowadzać jakieś ograniczenia. Microsoft mógł zająć swoją część rynku systemów operacyjnych, bo wszyscy bali się problemów z kompatybilnością. Ale jeśli twoi przyjaciele używają Google, a ty czego innego – nie ma żadnego problemu.
Wales dobrze wie, że nie on pierwszy porywa się na przygodę z wyszukiwarkami.
– Można zapłacić ludziom fortunę za stworzenie najlepszej i nie ma żadnej gwarancji, że się to uda. Dlatego chce, kopiując swój pomysł z encyklopedii, włączyć w jego realizację najlepszych specjalistów. – To brzmi trochę mętnie, ale nic więcej nie mogę powiedzieć.
Społeczność internetowa niecierpliwi się. Jimbo po raz pierwszy wspomniał o swoim projekcie w grudniu. Ale inaczej niż w przypadku Wikipedii, tłumaczy, że tym razem powinien dopracować produkt, nim go upubliczni. – Kiedy zaczynaliśmy z Wikipedią, mogłem powiedzieć: „wypuszczamy encyklopedię” – a mieliśmy tylko cztery hasła.
By dowieść, że praca idzie pełną parą, podkreśla wagę swojej umowy z Jeremy Millerem, twórcą darmowego oprogramowania, słynnym dzięki wynalazkom związanym z komunikatorami internetowymi.
Wales liczy na współpracę naukowców i firm w tworzeniu Wikia Search. Ma to być jednak przedsięwzięcie o charakterze komercyjnym w ramach Wikii, spółki typu venture capital, która powstała w 2004 roku i już proponuje społeczności internetowej darmowy hosting. Wikia, której dyrektorem wykonawczym jest Gil Penchina, były dyrektor eBaya na Europę, liczy dziś mniej więcej trzydziestu pracowników. Około piętnastu programistów pracuje w Polsce. Zgodnie ze swoim modelem ekonomicznym „nic radykalnego” Wikia zarabia na reklamach. (...)
– Sądzę, że dając dużo treści nieobciążonej prawami autorskimi, możemy przyciągnąć dość ludzi, by wprawić całość w ruch – mówi Wales.
Jak chce pogodzić wspólnotę działającą na zasadzie darmowej wymiany z oczekiwanymi zyskami? Oficjalnie Wikia Search i Wikipedia to niezależne projekty. Wales, prezes rady nadzorczej Wikii, pozostał w radzie administracyjnej fundacji Wikipedia. Encyklopedia należy do spółki non-profit Wikipedia i działa dzięki datkom oraz pracy wolontariuszy. Ale czy komercyjny projekt ma szansę przyciągnąć ludzi poświęcających bezinteresownie swój czas?
– Właśnie dlatego musimy być sympatyczni – odpowiada Jim Wales.
– Ci, którzy nam pomagają, mogą w każdej chwili odejść.
źródło: onet.pl