
Na pierwszej stronie „Pulsu Biznesu” czytam wywalony wielkimi bukwami tytuł: „KASA SIĘ PALI, BY WEJŚC DO SZPITALI”. Chodzi o to, by sprywatyzować szpitale, kliniki itd. - a już zachodni inwestorzy „postawią to na wysokim poziomie”.
Jest to jedna z kwestyj, które różnią UPR od PO. Ja mówię na to: „Nie!”.
To znaczy: nie jestem przeciwko prywatyzacji czegokolwiek. Twierdzę tylko, że nie w tym problem – a sytuacja Polaków może się nawet pogorszyć.
Może. O ile reżymowe szpitale zazwyczaj nie dawały urzędnikom łapówek, o tyle prywatne są do tego zdolne. W zamian za łapówki będą domagać się większego dofinansowania. Chorym się zapewne poprawi – ogółowi podatników: znacznie pogorszy!
Podobna sytuacja istniała w USA. Po wprowadzeniu ubezpieczeń „społecznych” w ciągu 20 lat koszty leczenia wzrosły DZIESIĘCIOKROTNIE.
Oczywiście ubezpieczyciele, pośrednicy, firmy farmaceutyczne, a nawet lekarze mocno się na tym obłowili.
Izba Tomografowców może przecież uzbierać jakiś skromny milionik dolarów na łapówkę dla Ważnego Urzędnika Ministerstwa Zdrowia, by wydał dyrektywę, że przy każdym podejrzanym przypadku należy choremu wykonać tomografię komputerową. I trzask – lecą pieniądze podatnika. Czy jakikolwiek chory zaprotestuje? Raczej nie, w szpitalu się nudzi, więc dodatkowe badanie przyjmie z zainteresowaniem – i jako objaw troski o siebie. A to, że to badanie w 99% jest zbędne i służy wyłącznie interesom właścicieli tomografów…
Szpitale, rzecz jasna, powinny być prywatne – ale kluczowym problemem jest istnienie KASY. Centralnej Kasy, do której każdy płaci miesięcznie 186 zł – a potem z tej KASY czerpie się na jakieś potrzeby. KASY, którą dysponują urzędnicy.
Zlikwidować trzeba tę kasę. Szpitale – państwowe czy prywatne – powinny żyć z pieniędzy płaconych bezpośrednio przez pacjentów – a nie przez Ministerstwo Zdrowia czy Narodowy Fundusz Chorób! Tylko wtedy zadziała mechanizm rynkowy, wymuszający minimalizację i racjonalizację kosztów leczenia.
Dopóki bowiem o tych kosztach decydują urzędnicy, dopóty NFZ albo nie daje pieniędzy na potrzebne leczenie – albo daje na niepotrzebne (za łapówką – ale też często dlatego, że Prezesa przebłaga jakaś zapłakana matka).
Nie istnieje (jeszcze) Ministerstwo Wyżywienia ani Narodowy Fundusz Żarcia – i tylko dlatego mamy do wyboru tysiące restauracyj, knajp, jadłodajni, bistro, stołówek, barów, karczem, zajazdów, bistro… tańszych, droższych – na każdą kieszeń.
I dokładnie tak samo nie powinno istnieć Ministerstwo Zdrowia. Jest ono po prostu szkodliwe nie dlatego, że coś robi źle; jest szkodliwe dlatego, że istnieje. Nawet, gdyby w Departamencie Polityki Lekowej nie brano w łapę za dopuszczanie leków na polski rynek…
A prywatyzacja szpitali? Po wprowadzeniu rynku w ciągu pół roku zniknęłyby same. Ludzie po czterdziestce pamiętają jeszcze sklepy PHD, MHD itp. Nie było żadnej decyzji o ich likwidacji lub o prywatyzacji. Postawione w sytuacji konkurencji z prywatnymi sklepikami po pół roku same się pozamykały…
Natomiast ten kapitał, ta KASA, która rzekomo chce wejść do Polski, wcale nie chce konkurować ze sobą o te 186 zł miesięcznie od Polaka. Oni wola rozdrapywać KASĘ państwową.
Bo Polak prywatny ogląda każda złotówkę, zanim wyda ją na cokolwiek – a urzędnik wydaje cudze, z którymi znacznie łatwiej mu się rozstać. Za jednym zamachem można więc zachapać i parę milioników.
Byle mieć UKŁADY.
15 lat temu czytałem, że w niemieckich kasach chorych rozkrada się rocznie 500 mln DM. Myślę, że u nas da się ukraść znacznie więcej. Istnienie ogólnej KASY leży więc we wspólnym interesie urzędników, polityków – i nieuczciwych inwestorów.
Na pewno są i uczciwi – ale przecież to nie oni załatwią sobie korzystne kontrakty…
Nieprawda-ż?
Janusz Korwin-Mikke
źródło: http://korwinmikke.blogbank.pl/