Skocz do zawartości


Zdjęcie

Duchy polskie...


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
7 odpowiedzi w tym temacie

#1

Treve.
  • Postów: 231
  • Tematów: 18
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Dołączona grafika


W okolicach Leska, na pewnym wniesieniu znajduje się tajemniczy, podniszczony, wolnostojący dom. Dokładna data jego wybudowania nie jest znana, lecz wiadomo, że powstał przed I Wojną Światową. Właściciela tego domu od początku, jeszcze przed jego powstaniem zaczął prześladować pech. Najpierw władze nie chciały mu wydać pozwolenia na budowę. Potem ukradziono mu część materiałów, z których miała powstać budowla.
Kiedy w końcu dom powstał, jego właściciel przeprowadził się do niego ze swoją żoną, synem i dwiema córkami. Niestety nie było dane im mieszkać spokojnie.
Już od pierwszej nocy przespanej w tym domu, mieszkańcom udzieliła się jakaś niesamowita atmosfera. Nikt nie chciał ze sobą rozmawiać, nikt nie chciał mówić. Po kilku dniach było jeszcze gorzej: w domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw w nocy słychać było skrzypienie desek w podłodze i hulanie wiatru w kominie, mimo że na zewnątrz nie wiał lekki wietrzyk. Firanki zaczęły się ruszać, jakby gdzieś panował przeciąg. Świeca zapalona w dowolnym miejscu w mieszkaniu gasła po kilku sekundach, jakby cos ją zdmuchiwało. Wreszcie, którejś nocy w całym domu było słychać przeraźliwy krzyk. Nad ranem okazało się, że zginęła jedna z córek właściciela. Nie dłużej niż w miesiąc po wybudowaniu, dom opustoszał, a jego właściciel chciał go sprzedać za połowę wartości.
Wkrótce znalazł się chętny, i kupił dom po okazyjnej, jak się mu wydawało cenie. Niestety jego spokój trwał krótko. Podczas kilku spędzonych w owym domu dni, cały czas uskarżał się byłemu właścicielowi, że nie spełnia on jego wymagań i chce go zwrócić. Tak naprawdę nie był to prawdziwy powód, dla którego nie chciał dalej mieszkać w tym domu.
Wśród mieszkańców okolicznych wsi zaczęła krążyć plotka, że w tym domu straszy. Jakkolwiek pogląd ten może się wydawać śmieszny, faktem jest, że po tygodniu drugi właściciel pechowego domu, został przewieziony do szpitala z powodu ciężkiej depresji. Jak twierdził przed lekarzami, mieszkał w nawiedzonym domu, w którym królowały demony. Aczkolwiek najprawdopodobniej pogląd ten był trochę przesadzony, to jednak faktem pozostaje, że w tym domu nigdy już nikt nie zamieszkał.
Może to dziwne położenie domu, na samotnie stojącym wzniesieniu, a może to jego zrujnowany wygląd sprawia, że już przy pierwszym spojrzeniu, to miejsce wygląda niesamowicie.
Mało jest obecnie ludzi, którzy pamiętaliby dawnego właściciela tego domu, jednak ci, do których udało mi się dotrzeć twierdzą, że był to człowiek wykształcony i roztropny, a więc o żadnym celowym zmyślaniu nie mogło być mowy. Co więc było powodem, że żaden z właścicieli tego domu nie wytrzymał w nim dłużej, niż kilka tygodni? Co to za tajemnicza siła panuje w tym domu? Starsi mieszkańcy Leska pamiętają, że nad tym domem zawsze krążyły stada kruków, co było tym dziwniejsze, że w tamtym rejonie kruki były prawdziwą rzadkością...

W załączniku spakowana wersja historii.

Dołączona grafika


W pobliżu miasteczka Ogrodzieniec, na szczycie Góry Zamkowej (504 m n.p.m.), w fantastycznej scenerii poszarpanych i przedziwne kształty przybierających skał wapiennych, wznoszą się największe w Polsce, a drugie bodaj co do wielkości w Europie, ruiny starego, gotycko-renesansowego zamczyska. Była to niegdyś gotycka warownia, wzniesiona w XIII - XIV wieku, rozbudowana w stylu renesansowym w wieku XVI przez Bonerów.

Ocalały z niej ruiny trójskrzydłowego kompleksu mieszkalnego, trzy baszty, brama wjazdowa i fragmenty muru obronnego. Po drugiej wojnie światowej zabezpieczono zespół zamkowy jako trwałą ruinę.
Malownicze to miejsce. Mury tak zespoliły się tutaj ze skałą, że z dala nie rozpoznasz co tu jest tworem natury, co dziełem ręki ludzkiej. Malownicze, ale i straszne. O ruinach tych wiele bowiem opowiedzieć mogą mieszkańcy dochodzącej niemal pod same zamkowe mury osady Podzamcze.
Owo Podzamcze, od czasów reformy administracyjnej (1975) dzielnica miasta Ogrodzieniec, to 46 zagród, restauracja „Pod Zamkiem”, dom wycieczkowy PTTK, kapliczka i - na tym koniec.
W nocy jednak Podzamcze staje się widownią dziwnych wydarzeń, których bohaterem jest ogromny, czarny pies. Pies ten, znacznie większy od jakiegokolwiek zwykłego wilczura czy nawet bernardyna, ciągnie zawsze za sobą długi na trzy metry, brzęczący na wybojach łańcuch i niezmiennie zmierza ku zamkowym murom. Że nie jest to zwykłe zwierze świadczy fakt, że opowieści o owym psie przekazywane są w Podzamczu z pokolenia na pokolenie. Widywali owo tajemnicze stworzenie ojcowie i dziadkowie obecnych gospodarzy, przed pierwszą, a nawet przed rosyjsko-japońską wojną. Widywali go dzisiejsi staruszkowie, gdy jako chłopcy jeszcze chodzili nocami pasać konie na dworskiej koniczynie. Wspominali oni, że nocą żaden koń nie ośmielił się przejść zamkowej bramy, choć rozciągający się za nią zewnętrzny dziedziniec to kilka morgów znakomitej, soczystej trawy.
Relację o ogrodzienieckim Czarnym Psie przekazał nam jeden z miejscowych rolników.
- Było to chyba w roku 1963, w sobotę 25 lipca, bośmy się następnego dnia na odpust do Giebła wybierali. Chcieliśmy wspólnie z sąsiadem wygnać krowy na pastwisko już nocą, żeby z samego rana móc pójść na odpust. Była już chyba jedenasta wieczorem, może nawet później, tyle że jasno było, bo księżyc wyraźnie świecił. Najpierw poszliśmy do mojej obory (moja chałupa bliżej zamku stoi) i wówczas, nim weszliśmy we wrota, zobaczyłem ogromnego czarnego psa. Strachliwy nie jestem i psów się nie boję, ale jak zobaczyłem, że ten diabeł ciągnie za sobą łańcuch i biegnie do zamku, to zaraz zacząłem uciekać. Sąsiad też uciekał. Tej nocy jużeśmy tam nie wrócili i krów na pastwisko nie wygnali.
Odszukaliśmy drugiego świadka owych wydarzeń, który w całej rozciągłości potwierdził opowieść, z tą różnicą, że jego zdaniem było wtedy później, prawie dochodziła północ (opowiada, że gdy znalazł się w domu było dobrze po północy), a także, że pies ukazał się gdy już otworzyli drzwi obory i że najpierw zatrzymał się, a dopiero potem pobiegł uliczką w górę.
Obaj nasi rozmówcy nie kontaktowali się ze sobą przed naszą indagacją, a więc wykluczyć można jakiekolwiek celowe zmyślanie.

Zresztą o Czarnym Psie mówią także i inni mieszkańcy Podzamcza. Wspominają oni wydarzenie, które na wszystkich wywarło niemałe wrażenie. Otóż pewnej nocy do ogrodzienieckiego zamku przyjechało „taksówką” (czyli samochodem osobowym) jakieś towarzystwo z miasta - dwóch panów i jedna pani. O dwunastej w nocy ludzie mieszkający najbliżej murów usłyszeli dobiegający z tamtej strony krzyk kobiecy, po czym ujrzano, jak mężczyźni wynosili do samochodu zemdloną swą towarzyszkę. Od tej pory nikt na zamek nocą się nie zapuszczał.
Zreasumujmy tedy suche fakty: Czarnego Psa ogrodzienieckiego widziało zbyt wiele osób, by można tu mówić o jakiejkolwiek próbie świadomego wprowadzania rozmówców w błąd. Pies ten, w niezmienionej postaci, pojawia się od conajmniej kilkudziesięciu lat (taki w każdym razie okres obejmują pewne relacje), a zatem - zważywszy, że psy żyją najwyżej kilkanaście lat - nie może tu wchodzić w grę błąkanie się w tej okolicy jakiegoś bezpańskiego zwierzęcia. Symptomatyczne są ponadto relacje o zachowaniu się koni wypasanych na dworskiej koniczynie (historię o nocnych odwiedzinach zamku pomijamy tu, jako nie w pełni sprawdzoną, nie udało nam się bowiem odszukać uczestników owej wyprawy). Słowem, wyjaśnienia tajemniczego zjawiska poszukiwać trzeba w historii ogrodzienieckiego zamczyska, a także w literaturze poświęconej manifestacjom sił nadprzyrodzonych.
Pierwsi znani historii posiadacze Ogrodzieńca to potężny w średniowiecznej Polsce ród Włodków. W 1414 roku Baltazar Włodek piszący się już z Ogrodzieńca posłował w imieniu Jagiełły do Krzyżaków. Inny Włodek ogrodzieniecki poległ w bitwie pod Chojnicami. W 1470 roku ród ten podupadł i za sumę ośmiu tysięcy florenów auri puri Ogrodzieniec wraz z dwoma miastami i kilkoma wsiami sprzedany został bogatym mieszczanom krakowskim, Ibramowi i Piotrowi Salomonowiczom, a potomkowie ich w roku 1523 sprzedali zamek jednemu z najbogatszych ludzi ówczesnej Polski, świeżo uszlachconemu bankierowi królewskiemu, burgrabiemu zamku wawelskiego, Janowi Bonerowi.

Jego synowiec piszący się już Seweryn Boner na Ogrodzieńcu i Kamieńcu pan i dziedzic, wzniósł tu wspaniałą renesansową rezydencję, która przepychem zaćmić miała wszystko, co do tej pory w Polsce zbudowano i w ten sposób dodać blasku nie pokrytemu jeszcze patyną wieków klejnotowi rodowemu. Ruiny tego właśnie pałacu oglądać dziś możemy wśród skalnych ostańców.
Rezydencja Bonerów nie była zamkiem warownym. Liczne mury, bramy i baszty pełniły jedynie funkcję dekoracyjną w okresie, gdy na polach bitew coraz większego znaczenia nabierały muszkiety i artyleria. Tak czy inaczej, ogrodzieniecka rezydencja Bonerów wzbudzała powszechny podziw. Cesarz Ferdynand I nadał właścicielom państewka ogrodzieniecko-zamienieckiego nieznany wówczas tytuł barona.
Nowy baron Seweryn Boner, nie miał jednak męskiego potomka, któremu mógłby przekazać tytuł i dobra. Jako wiano jedynej jego córki Zofii, Ogrodzieniec przeszedł w ręce wojewody lubelskiego Jana Firleja herbu Lewart. W ręku Firlejów pozostawał Ogrodzieniec przez lat ponad sto. W roku 1669 Mikołaj Firlej odstąpił Ogrodzieniec wraz z kilkoma wsiami i górami srebrnymi Olkuszowi przyległymi, za 267 tysięcy złotych polskich, kasztelanowi krakowskiemu Stanisławowi Warszyckiemu.
Zatrzymajmy się chwilę nad tą postacią. W siedemnastowiecznych źródłach historycznych Stanisław Warszycki wymieniany jest często. Pan ogromnej fortuny, pierwszy dostojnik Rzeczypospolitej, nigdy nie poddał się Szwedom, od początku do końca „potopu” stojąc wiernie u boku Jana Kazimierza. Wraz z księdzem Kordeckim bronił Częstochowy, a jego rodowe gniazdo Danków, to jeden z niewielu skrawków Polski, na którym nigdy nie stanęła noga żołnierza Karola Gustawa.

Ponadto słynął Warszycki jako zapobiegliwy gospodarz, , sprowadzający do swych włości cudzoziemskich rzemieślników, dbający wielce o rozwój rzemiosła i rękodzieła. Słowem, gdyby zawierzyć oficjalnej historiografii - postać świetlana. A jednak, tu i ówdzie współcześni wspominają, że charakteru był nielekkiego, a dla poddanych nie był bynajmniej ojcem.
W okolicy Dankowa, jego rodowej siedziby, z uporem krąży legenda, że ów obronny dwór, którego zdobyć nie mogli Szwedzi, wzniesiony został z potu i krwi poddanych. Również krew i łzy skrapiały każdy talar legendarnych bogactw, które później jako wiano córki Warszyckiego, Barbary, dostały się w ręce Męcińskiego i zdeponowane zostały właśnie w Ogrodzieńcu. O skarbach tych przez wiele lat krążyły niezwykłe wręcz legendy, jednak większość ich, jak się wydaje, przewieziona została w końcu XVIII stulecia do klasztoru na Jasnej Górze.
Na zewnętrznym dziedzińcu ogrodzienieckiego zamku zachowała się grota zwana „męczarnią Warszyckiego”. To w tej właśnie grocie pan kasztelan osobiście nadzorował torturowanie opornych poddanych. Sprzeciwu zresztą nie znosił z żadnej strony i pewnego dnia kazał na oczach całej służby wychłostać na dziedzińcu zamkowym swą żonę. Sam z lubością ponoć wsłuchiwał się w jęki nieszczęśliwej. Uporczywa jest także szeroko rozpowszechniona zarówno w okolicach Dankowa jak i Ogrodzieńca legenda, że Warszycki nie umarł śmiercią naturalną, lecz za życia porwany został przez diabły do piekieł.

Zastanówmy się zatem, czy fakty te - zestawione ze sobą - nie stanowią ciągu przyczynowo - skutkowego? Znany z wybuchowego charakteru i wsławiony okrucieństwami wobec poddanych pan i czarny, ciągnący za sobą długi łańcuch pies? Grasse w swej Bibliotheca Magica et Pneumathica (Leipzig 1843) stwierdza, że na terenie Szwabii i Turyngii znane były wypadki, kiedy to osoby słynące za życia z okrucieństwa, po śmierci przemieniały się w zwierzęta, najczęściej właśnie w psy. Czyżby zatem zagadka Czarnego Psa z Ogrodzieńca w ten sposób mogła być wytłumaczona?
Po bodaj dziesięć lat trwających pracach konserwatorskich, ruiny zamku w Ogrodzieńcu zostały w roku 1973 uroczyście udostępnione zwiedzającym, w postaci tzw. trwałej ruiny. Działacze PTTK z Zawiercia planują stworzenie w zamku małego muzeum (czy powstało? pewnie nie). Być może Czarny Pies, który wypłoszony pracami budowlanymi przez ostatnie lata nie pojawiał się tutaj, znów w najbliższym czasie rozpocznie swoje conocne wędrówki.
Zainteresowanych informujemy, że podobno pojawiał się na polach przyległych do murów zamku między godziną 22.30 a 24.
W Podzamczu warto obejrzeć zabytkowe chaty i barokową kaplicę, w Ogrodzieńcu - barokowy kościół z 1787 roku o rokokowym wystroju wnętrza oraz obmurowane źródła Czarnej Przemszy.

foto by Dominik Flaszyński

Dołączona grafika Dołączona grafika Dołączona grafika
Dołączona grafika
Dołączona grafika

Dołączona grafika

Każdy, kto przejeżdżał warszawską szosą, musiał kilkanaście kilometrów za Kielcami dostrzec wznoszące się nad okolicą ruiny: trzy potężne, widoczne z dala baszty, wieńczące szczyt Góry Zamkowej.

Zamczysko w Chęcinach wzniesiono na przełomie XIII i XIV wieku na najwyższym z okolicznych wzgórz, gdzie niegdyś płonęły słowiańskie wici. Królewską warownię rozbudowywano dwukrotnie: w XV i XVII wieku. W ciągu kilku stuleci pełniła ona kolejno rolę twierdzy, skarbca (Władysław Łokietek ukrył w zamkowej kaplicy skarb koronny przewieziony z katedry gnieźnieńskiej) i więzienia stanu.
Tu właśnie oczekiwali na wykup krzyżaccy komturowie, wzięci do niewoli w bitwie pod Grunwaldem, a kilkadziesiąt lat później z zakratowanych okien królewskiej twierdzy patrzył smętnie na pejzaż Gór Świętokrzyskich niezwykle urodziwy dworzanin Władysława Jagiełły - Hińcza z Rogowa - więziony tu, ponieważ zbyt łaskawie spoglądała w jego stronę dwudziestoletnia żona siedemdziesięcioletniego władcy, Sonka. Był czas, gdy w Chęcinach zamieszkiwała królowa węgierska Elżbieta, siostra Kazimierza Wielkiego, a wdowa po Karolu Robercie.

W 1607 roku pożar strawił zabudowania zamkowe. Odbudowano je wprawdzie, ale już w roku 1657 Jerzy II Rakoczy, książę siedmiogrodzki, złupiwszy Chęciny zdobył i zniszczył również zamek. Reszty dokonały wojska szwedzkie w 1707 roku. Zamek nie wrócił już nigdy do dawnej świetności. W ocalałych pomieszczeniach jednej z najpotężniejszych twierdz piastowskich mieściły się... sądy i kancelaria dworska. Wypalone mury rozebrano częściowo w 1795 roku.
Dziś są to już tylko ruiny, których malowniczość przyciąga rzeszę turystów. Ocalały trzy baszty, część budynków i murów obwodowych. Do zamku można dojść dwiema drogami: jedną wygodną, szeroką, drugą - wąską i krętą, prowadzącą przez brzozowy zagajnik, a potem stromo wspinającą się na skały. Na tej właśnie ścieżce usłyszeć można tętent konia, pędzącego cwałem z Góry Zamkowej.

Z tym niezwykłym zjawiskiem akustycznym spotkali się dwaj nasi informatorzy: pewien plastyk-amator z Warszawy i uczeń liceum z Gdańska. Pierwszy z nich, w połowie października 1972 roku odwiedzał podczas urlopu co bardziej malownicze zakątki kraju. Zatrzymał się na kilka dni w Chęcinach, szkicując ruiny i widok z Góry zamkowej. Któregoś dnia, pod wieczór, schodziła nagle z góry, gdy naraz usłyszał odgłos przypominający tętent końskich kopyt. Obejrzał się - droga była pusta. Poszedł więc dalej. Po chwili znów usłyszał tajemniczy odgłos. Pewien, że drogą biegnie koń, usunął się na bok. Czekał chwilę - na próżno. Tajemniczy rumak nie pojawił się, mimo że tętent powtórzył się jeszcze dwukrotnie - po raz drugi zupełnie blisko. Nasz rozmówca przyznaje, że nie było to zbyt przyjemne wrażenie, tym bardziej, że zaczynało się już zmierzchać, a wokół - ani żywej duszy.

Licealista z Gdańska uczestniczył w 1793 roku w obozie wędrownym, którego trasa wiodła przez Chęciny. W przeddzień wyjścia z Chęcin wybrał się pod wieczór z dwoma kolegami do zamku. W drodze powrotnej, gdy schodzili już stromą ścieżką ze zbocza Góry Zamkowej, usłyszeli wszyscy trzej wyraźny tętent galopującego konia. Zjawisko to powtórzyło się kilkakrotnie. Było to tym dziwniejsze, że nigdzie: ani w ruinach zamku, ani na łąkach u podnóża góry nie widzieli pasących się koni. Wrażenie było wręcz niesamowite.
Nie wiadomo jak powstają dźwięki przypominające uderzenia końskich kopyt. Może źródłem ich są kamienie, toczące się szczelinami lub wymytymi przez wodę korytarzami w głębi wzgórza, zbudowanego z wapienia?
Rozwiązanie zagadki pozostawimy naszym Czytelnikom.


Chęciny leżą w odległości 16 kilometrów od Kielc, w pobliżu drogi E7. Dojechać tu można z Kielc, autobusami MPK i PKS.
Nocleg w hotelu „Chęciny” kat. I; restauracje „Pod zamkiem” i „Chęciny”, bar, kawiarnie; stacja benzynowa.
Oprócz zamku warto zwiedzić stare miasto o zachowanym zabytkowym układzie urbanistycznym, bogate w zabytki architektury, z których najstarszym jest pofranciszkański zespół klasztorny fundacji Kazimierza Wielkiego.
W okolicy Chęcin już w średniowieczu wydobywano rudy ołowiu i miedzi oraz piękny marmur; najcenniejszą jego odmianę, tzw. różankę zelejowską, wycinano z północnego stoku Zelejowej (obecnie - w rezerwacie przyrody nieożywionej „Góra Zelejowa” - dojście za znakami czerwonymi od zabudowań pofranciszkańskich).

Jak na razie umieściłem 3 polskie historie z duchami lecz postaram się umieścić więcej.


Źródło: "Duchy Polskie"
  • 0

#2

MaD.
  • Postów: 41
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tak sie składa ,że mam w klasie kolege mieszkającego w Podzamczu jutro wypytam go dokładnie mam nadzieje ,że to nie bajka bo z Zawiercia mam na zamek mam tylko 9-10km :D
  • 0

#3

Nicole-collie.
  • Postów: 783
  • Tematów: 25
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

W Polsce bardzo wiele się działo od momentu jej powstania. To bardzo prawdopodobne, że duchy mogą być u nas w Polsce. Niestety Polska była pechowym krajem, leżącym na swoje nieszczęście w cetrum Europy.
  • 0

#4

mojo.
  • Postów: 355
  • Tematów: 22
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Musze przyznac ze w niczym sie nie pomyliłes (przynajmniej jesli chodzi o Ogrodzieniec) Ode mnie z domu jest bardzo blisko do tego otoz zmaku i znam wiele relacji tamtejszych historykow ktorzy wlasnie opowiadali historie o czarnym psie ale tez nie tylko o nim.
  • 0

#5

Luck K.
  • Postów: 50
  • Tematów: 4
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Mój qzynek mieszka niedaleko, i często tam chodzi. ;D zaraz do nie go dzwonie cz nie działo tam się coś dziwnego... a swoją drogą dużo tego /\ /\
| |
  • 0

#6

Treve.
  • Postów: 231
  • Tematów: 18
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

3 kolejne historie:

Dołączona grafika


Tonące w zieleni ogrodów i sadów miasteczko Nowy Wiśnicz otaczają wyniosłe wzgórza. Na jednym z nich Kmitowie, ród który za czasów Jagiellonów doszedł do wielkiego znaczenia, wznieśli drewniany gródek a w XIV wieku przebudowali go na gotycki zamek, który rychło przekształcił się we wspaniałą rezydencję magnacką, w której często gościł nawet król z rodziną i całym dworem.
Ostatni z rodu - Piotr Kmita III, najpotężniejszy magnat polskiego renesansu, wojewoda krakowski, marszałek wielki koronny, był ulubieńcem Zygmunta Starego i Bony, która chętnie odwiedzała gościnnego pana na Wiśniczu, a nawet - jak chce tradycja - miała na górnej galeryjce zamkowej wieży zażywać przejażdżki na osiołku (baszta ta nosi do dziś nazwę królowej Bony).
W owych czasach na zamku odbywały się wspaniałe turnieje i uczty, po których hojny gospodarz obdarowywał gości wielce cenną zastawą stołową, roboty włoskich złotników.

Dołączona grafika


Kiedy wojewoda zmarł bezpotomnie, a zwłoki jego spoczęły w wawelskiej katedrze, całą ogromną fortunę odziedziczyła siostra Piotra Kmity - Anna, żona przedstawiciela magnackiego rodu Barzów herbu Korczak. Ród ten władał wiśnickim zamkiem przez lat bez mała trzydzieści, rzadko jednak ktoś z właścicieli pojawiał się tutaj, woleli rodzinną siedzibę w Książu Wielkim.

W roku 1593 Stanisław Barzy sprzedał wiśnickie dobra Sebastianowi Lubomirskiemu za 85 tysięcy złotych polskich. Lubomirscy, wzbogaceni na dzierżawach żup solnych, wkrótce stali się potężną familią, a wiśnicki zamek świadczyć miał o ich bogactwie i potędze. Nie wystarczała im już nieco podupadła budowla z czasów Kmitów. Syn Sebastiana Lubomirskiego, Stanisław, rozpoczął rządy w Wiśniczu od gruntownego przebudowania zamku w stylu barokowym, według projektu włoskiego architekta Macieja Trapoli. Było to w latach 1615-1621. korpus podniesiono o jedno piętro, a do czterech baszt dodano piątą - przy ścianie północnej. Zamek otoczył taras znacznie wyższy od poziomu dziedzińca, ozdobiony fontanną. Wewnętrzny zamkowy dziedziniec okalały renesansowe galerie.
Głównym projektantem zamkowych wnętrz był Włoch Giovanni Battista Falconi. Jak chce tradycja, siedziba Lubomirskich miała przeszło sto sal, a we wszystkich - framugi drzwi, obramienia okien i kominków rzeźbione były z marmuru, drzwi - z drogocennych gatunków drewna.

Dołączona grafika


Stanisław Lubomirski nie szczędził dukatów: większość sal miała w oknach barwne witraże, posadzki ułożono z różnobarwnego drewna, meble wykonali rzemieślnicy-artyści. Pałacowa galeria obrazów, w której wisiały dzieła Rafaela, Tycjana, Veronese'a i Dürera, była ponoć wspanialsza od królewskiej.

Urządzając swe rodowe gniazdo, Lubomirski myślał nie tylko o tym, aby wiśnicki zamek uczynić reprezentacyjną rezydencją, ale również potężną twierdzą. Ufortyfikował więc budowlę, stosując siedemnastowieczny bastionowy system obwarowań.
Wyniosłe zamkowe mury widziały triumfalny powrót zwycięzcy spod Chocimia - Stanisława Lubomirskiego, kiedy to za rycerskim hufcem szły zastępy jeńców tureckich, i - klęskę Wiśnicza, oddanego wrogom w czasie wojen szwedzkich bez jednego wystrzału. Szwedzi splądrowali bogaty gmach, wywożąc z Wiśnicza setkami ładownych wozów nie tylko obrazy z galerii Lubomirskich, meble i szkatuły z klejnotami, lecz nawet... wyrwane z okien witraże i rzeźbione odrzwia. Zamek nigdy nie powrócił do dawnej świetności, choć kolejni właściciele przebudowywali go wielokrotnie. W 1831 roku pożar, który pochłonął drewniane miasteczko, nie oszczędził też zamku.

Dołączona grafika


O niegdysiejszej potędze i bogactwie przypominają tylko potężne wieże, dziedziniec z arkadową galerią, resztki zachowanych sztukaterii i malowideł ściennych, piękna brama wjazdowa, a także legendy. A z wiśnickim zamkiem wiąże się ich niemało. Mówią one o skarbach ukrytych przez Lubomirskich w zamkowych podziemiach, o białym koniu, który co noc wybiega z podziemnych stajen, okrąża dwukrotnie zamek i zapada znów w ciemną czeluść podziemi, o Białej Damie, która niekiedy w burzliwe noce przechadza się po wałach dawnej twierdzy Lubomirskich, o trzech jeńcach tureckich z XVII wieku, którzy tęskniąc za daleką ojczyzną postanowili uciec z Wiśnicza na sklejonych własnoręcznie skrzydłach; lot ich podobnie jak lot mitycznego Ikara, zakończył się tragicznie: przelecieli zaledwie kilka kilometrów, a w miejscach gdzie zginęli spadłszy na ziemię - we wsi Kopaliny i w Bochni - postawiono istniejące do dziś kolumny z piaskowca.

Od roku 1975 Ministerstwo Przemysłu Chemicznego przeprowadza remont i odbudowę zespołu zamkowego, który pełnić będzie funkcje reprezentacyjne i rekreacyjne.
Wiśnicki zamek co roku odwiedza wielu turystów. Latem harcerze z Liceum Plastycznego prowadzą tu punkt informacji turystycznej. Prócz zamku zwiedzić warto miasteczko; przy rynku stoi barokowy ratusz z 1620 roku i zbudowany przez Macieja Trapolę kościół o pięknym, barokowym wyposażeniu. Na wzgórzu wznoszą się zabudowania poklasztorne dawnego klasztoru Karmelitów z XVII wieku, zmienionego w 1780 roku na ciężkie więzienie.

Dołączona grafika


Warowny zamek Stanisława Lubomirskiego, wzniesiony w latach 1629-1641 według projektu Macieja Trapoli, ponad sto lat później został przebudowany z rozkazu ówczesnej właścicielki łańcuckiego klucza - Izabelli z Czartoryskich Lubomirskiej, żony marszałka wielkiego koronnego, księcia Stanisława Lubomirskiego, na barkową rezydencję magnacką.

Późniejsze przebudowy (m.in. w 1800 roku oraz na przełomie XIX i XX wieku) nie zmieniły charakteru budowli. Jest to wspaniała rezydencja magnacka, mieszcząca obecnie Muzeum Wnętrz, z cennymi zbiorami zabytkowych mebli, gobelinów, malarstwa, rzeźby, porcelany. W dawnej powozowni mieści się Muzeum Powozów (ponad 50 eksponatów z XVIII-XIX wieku), w oficynie pałacowej - hotel i restauracja. Zespół pałacowy otacza park krajobrazowy o powierzchni 31 ha, złożony z XVII, a rozszerzony w XVIII wieku, z alejami lipowymi, starymi dębami i krzewami magnolii, z ogrodem włoskim i różanym.
Łańcucki pałac zamieszkują zjawy, których wypłoszyć nie zdołały nawet liczne rzesze turystów, przewijających się przez komnaty i korytarze przez cały rok.

Dołączona grafika


Pewnego dnia kustosz muzeum wszedł nagle do galerii rzeźby i w perspektywie długiego korytarza, na tle okna, obok posągu Amora dłuta Casanovy, zobaczył stojącą postać kobiecą w błękitnej sukni. Była to zjawa księżnej marszałkowej, ubranej tak, jak na portrecie pędzla Lampiego: w błękitnej krynolinie i wysokiej, pudrowanej peruce. Kiedy zdziwiony zaczął iść w tym kierunku, ku jego zaskoczeniu postać ta zaczęła jakby blednąć i rozwiała się w powietrzu.
Podobne zdarzenie przytrafiło się pewnej pani, która odwiedziła Łańcut w czasie gdy kręcono tu film. Spotkała ona w Tureckim Apartamencie na pierwszym piętrze (niegdyś buduarze księżnej marszałkowej) nieznajomą, spoczywającą na osiemnastowiecznej sofie. Przypuszczając, że jest to aktorka ubrana w stylowy kostium, chciała ją zagadnąć, a wówczas ku swemu przerażeniu zorientowała się, że jest w pokoju sama.

Pracownik muzeum, od lat blisko czterdziestu związany z łańcuckim pałacem, spotkał się z błękitną damą na korytarzu drugiego piętra.
Tam również widzieli ją przed laty pracownicy objazdowego kina, nocujący w pokojach gościnnych.
W okresie międzywojennym, kiedy Łańcut był własnością prywatną, wśród służby pałacowej krążyły również opowieści o innej zjawie: w Chińskim Apartamencie, na pierwszym piętrze, widywano czasami młodą kobietę w bieli piszącą coś przy rokokowym sekretarzyku. Mówiono, że była to nieżyjąca od z górą stu lat Julia Potocka, córka księżnej marszałkowej.
Ostatni właściciel Łańcuta, Alfred Potocki, wspomina w wydanym w roku 1959 w Londynie pamiętniku o innym jeszcze zamkowym duchu. Widziała go w latach dwudziestych żona amerykańskiego dyplomaty, przebywająca z wizytą w Łańcucie. Widmo w stroju polskiego szlachcica weszło do jej pokoju. Na drugi dzień amerykanka rozpoznała tajemniczego gościa na portrecie, wiszącym w galerii obrazów. Konterfekt ten przedstawiać miał ponoć Stanisława Stadnickiego, zwanego Diabłem Łańcuckim.

Dołączona grafika


Jak twierdzą mieszkańcy miasta, Diabła Łańcuckiego zobaczyć można nie tylko w pałacu. W burzliwe ciemne noce, najczęściej jesienią, pojawia się na drodze prowadzącej od dworca kolejowego, galopując w rozwianej opończy, na czarnym koniu. Widzieli go podobno liczni spóźnieni przechodnie.

Warto przedstawić bliżej łańcuckie zjawy: Stanisław Stadnicki - starosta zygwulski, żył na przełomie XVI i XVII wieku. Okrutnik, warchoł i banita, drwił sobie z królewskich wyroków sądowych. Zginął w czasie prywatnej wojny, toczonej z rodziną Opalińskich.
Błękitna Dama - księżna marszałkowa Izabella z Czartoryskich Lubomirska - była jedną z najwytworniejszych pań polskiego rokoka, sawantką i miłośniczką sztuki. Ona to właśnie urządziła w stylu epoki pałac łańcucki, założyła francuski park i oranżerię.
Zakochana bez wzajemności w swoim kuzynie, królu Stanisławie Auguście Poniatowskim, pocieszała się, snując gorliwe polityczne intrygi, kolekcjonując dzieła sztuki i hołdując francuskiej modzie.
Najmłodszą z jej córek była Julia, odznaczająca się wyjątkową urodą i wdziękiem. Mając lat osiemnaście poślubiła Jana Potockiego, sławnego podróżnika, erudytę i dziwaka. Był to związek nieszczęśliwy. Potocki wciąż podróżował, osamotniona Julia - w przeciwieństwie do swej frankofilskiej matki gorąca patriotka - przystąpiła do kręgu konspiratorów przygotowujących powstanie kościuszkowskie. Wśród nich właśnie poznała i pokochała Eustachego Sanguszkę, oficera wojsk rosyjskich, później towarzysza Tadeusza Kościuszki.

Dołączona grafika


Kiedy w 1792 roku wybuchła wojna z Rosją, Julia przyjechała do Łańcuta, Sanguszko wyruszył na front. Właśnie z pałacu swej matki Julia Potocka słała do ukochanego list za listem. Wkrótce potem zmarła w Krakowie, przeżywszy niespełna trzydzieści lat...
Muzeum otwarte jest codziennie oprócz poniedziałków i dni poświątecznych. Pałacowe duchy spotkać można podobno na korytarzach drugiego piętra, w galerii rzeźby na pierwszym piętrze, w Tureckim i Chińskim Apartamencie.
Prócz zespołu pałacowego warto zobaczyć w Łańcucie starą plebanię z 1835 roku, obok której rośnie sześćsetletnia lipa, synagogę zbudowaną w 1761 roku, kościół i klasztor podominikański z XVI wieku.

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Choć stolica Warmii i Mazur także posiada potężny zamek, ten Olsztyn leży w województwie śląskim, w odległości dwunastu zaledwie kilometrów od Częstochowy. Niegdyś było to wcale spore miasto, dziś jest siedzibą Urzędu Gminy. Położony w ubogiej, piaszczystej okolicy, szczyci się częstochowski Olsztyn ruinami jednego z najpotężniejszych zamków na szlaku Orlich Gniazd - warowni wzniesionych przez Kazimierza Wielkiego, mających ubezpieczać od zachodu, od granicy ze Śląskiem, odbudowane przez jego ojca państwo. Wzniesiony w pierwszej połowie XIV wieku, rozbudowywany przez dwa następne stulecia, był Olsztyn jedną z większych twierdz królewskich.

O budowie olsztyńskiego zamku wspominają Janko z Czarnkowa i Jan Długosz, a miejscowa legenda głosi, że kamień na jego mury znosili okoliczni mieszkańcy z odległości siedmiu mil, czyli czterdziestu dziewięciu kilometrów. Nazwa Olsztyn, jak utrzymują językoznawcy, to spolszczony niemiecki Holstein - czyli wydrążony kamień. W rzeczy samej, tak wielkiej liczby grot i jaskiń jak w okolicy Olsztyna nie spotyka się w Polsce nigdzie poza Ojcowem. Liczne podania mówią o ukrytych w nich skarbach.
Dziś olsztyński zamek leży w ruinie, a jedyną w miarę dobrze zachowaną jego częścią jest potężna wieża, służąca oblężonym za ostatnie refugium. Oblegany był Olsztyn nierzadko. Siła odbierać go musiał w roku 1396 Władysław Jagiełło z rąk Władysława Opolczyka, który otrzymał go jako lenno z rąk Ludwika Węgierskiego. W piętnastym wieku Olsztyn często bronił się przed najazdami książąt śląskich. Rozbudowany znacznie i umocniony w połowie wieku XVI, w kilkadziesiąt lat później, w roku 1587, wsławił się obroną przed ciągnącymi na Kraków wojskami Maksymiliana Habsburga, pragnącego po śmierci Stefana Batorego zdobyć polską koronę.

Dołączona grafika


Starostą olsztyńskim był w owym czasie niejaki Kacper Karliński, szlachcic rodu niewysokiego, ale dzielności wielkiej. Podanie głosi, iż miał on siedmiu synów. Sześciu utracił w trakcie licznych wojen prowadzonych przez Batorego, jedynym spadkobiercą został ostatni, najmłodszy. I tego do właśnie chłopca, nadzieję rodu, ujęli podstępem Austriacy. Pewni swego wysłali na zamek posłów: - Oddaj nam zamek - zaproponowali staroście - a my oddamy ci syna. Starosta odprawił jednak posłów z niczym. Wówczas nastąpił szturm.

Przystępując pod mury, nieśli przed sobą atakujący maleńkie, związane dziecko. Zawahali się puszkarze, wybiegła na mury zrozpaczona matka. Kacper Karliński wyrwał przerażonemu żołnierzowi lont z ręki i sam odpalił działo...
Ostatni potomek Karlińskich zginął, Austriakom nie udało się jednak zdobyć zamku. Plan zdobycia dla Habsburgów polskiej korony upadł. Dziś główna ulica w miasteczku nosi imię Kacpra Karlińskiego, a starzy mieszkańcy Olsztyna godzinami snuć potrafią opowieści o dzielnym staroście.
Ale opowiadają też o wypadkach znacznie, znacznie dawniejszych, za których przyczyną mało kto odważy się dziś wybrać nocą na zamkowe wzgórze. Gdy bowiem zmierzch zapadnie, z owej dobrze zachowanej wieży usłyszeć ponoć można jęki, szczęk łańcuchów, głośne zawodzenia.
Przed laty widywano na koronie zamkowych murów, znacznie wówczas lepiej niż dzisiaj zachowanych, postać barczystego mężczyzny. Wspominają o owym widmie stare kroniki, wspomina dziewiętnastowieczny znawca tajemnic polskich zamków Adam Amilkar Kosiński. By dojść do źródeł owych opowieści cofnąć się trzeba o lat sześćset z górą, do samych początków istnienia olsztyńskiej warowni.

Dołączona grafika


Był rok 1333. Na tronie krakowskim po śmierci ojca zasiadł młody król Kazimierz. Jeszcze nie było wiadomo, iż będzie to ostatni Piast na polskim tronie, ani że późniejsi historycy nadadzą mu zaszczytne miano Wielkiego. Na razie młody władca borykał się z tysięcznymi trudnościami. Od północy ziemiom polskim groził będący właśnie u szczytu potęgi zakon krzyżacki. Umacniający się na zachodzie Luksemburgowie nie wyrzekli się pretensji do polskiej korony. Co gorsza, w niedawno zjednoczonym państwie nie wszystkim odpowiadała silna władza królewska. Burzyły się zwłaszcza stare, potężne rody Wielkopolski.
Szczególnie kłuł w oczy wielkopolskich wielmożów nowy, przez króla ustanowiony urząd starosty. Dawni, dożywotni urzędnicy - wojewodowie i kasztelanowie - utracili rzeczywistą władzę. Nic więc dziwnego, że na czele opozycji stanął wojewoda poznański Maćko Borkowic herbu Napiwowie.
Hardy pan, najstarszy syn wojewody Przybysława, który wiernie stał przy Kazimierzowym ojcu - Łokietku, nie chciał królowi wywdzięczyć się za doznane łaski. Zapomniał, iż za zasługi ojca w 1338 roku otrzymał od króla miasto Koźmin wraz z 15 wsiami, że posiada wyjątkowy przywilej pozwalający mu, jako wojewodzie poznańskiemu, udzielić azylu każdemu ściganemu przez królewskie przestępcy.

Dołączona grafika


Król politykował. Usunął dotychczasowego starostę i Maćkowi właśnie powierzył ten urząd. Nie na wiele się to jednak zdało. Wielkopolscy panowie otwarcie spiskować poczęli z wrogą Polsce marchią brandenburską.

Król wkroczył zdecydowanie. Generalnym starostom wielkopolskim, o rozległych kompetencjach, został homo novus, Ślązak, Wierzbięta z Paniewic. Tego panom wielkopolskim było za wiele. 4 sierpnia 1352 roku odbył się zjazd 66 przedstawicieli możnych rodów, którzy postanowili zawiązać konfederację, formalnie - przeciw nowemu staroście, faktycznie przeciw królowi. Do konfederacji przystąpiły rody Awdańców, Wesenborków, Grzymalitów, Nałęczów. Na czele zbuntowanych stanął Maćko Borkowic. Przy królu opowiedzieli się Niesobowie i Doliwowie. Po pewnym czasie król przeciągnął na swoją stronę potężnych Pałuków i Zarębów. Wojna domowa wisiała w powietrzu.
Gdy Maćko Borkowic, Sędziwój z Czarnkowa i niejaki Skóra z Gaju Awdaniec zamordowali przywódcę zwolenników królewskich, kasztelana gnieźnieńskiego, Beniamina z Urazowa z rodu Zarębów, król nie mógł dłużej zwlekać. Tym bardziej, że zbuntowani weszli w otwarte porozumienie z Brandenburczykami. Sędziwój na czele wojsk grafa de Wedel, próbował odbić nadany przez króla Pałukom Czarnków. Wówczas wierne królowi wojska wkroczyły do Wielkopolski. Konfederacja została rozbita. Skazany na banicję Maćko uszedł na Śląsk. Upiekło się Sędziwojowi, który pozbawiony został jedynie kasztelanii nakielskiej.

Dołączona grafika


Król nie był bynajmniej srogi w stosunkach do pokonanych. Starostą mianował Wielkopolanina Przecława z Gułtowych; także i Maćko liczyć mógł na królewską łaskę. W Rzeczy samej powrócił on z wygnania i 16 lutego 1358 roku złożył w Sieradzu przysięgę na wierność królowi. Dawne jego przewiny poszły w niepamięć, odzyskał swój urząd. Okazało się jednak, że nie wróci one ze Śląska by wiernie służyć swemu panu. Wkrótce po powrocie usiłował od nowa zmontować swe rozbite stronnictwo. Tym razem król był nieubłagany. Ujęty Maćko za złamane przysięgi i zdradę stanu skazany został na śmierć głodową. 9 lutego 1360 roku zamknęła się nad nim klapa lochu w olsztyńskim zamku.
Podanie głosi, że przez czterdzieści dni z wieży zamkowej dochodziły jęki i złorzeczenia dumnego magnata, który nie mógł zrozumieć dalekosiężnych celów Kazimierzowskiej polityki. I jego to właśnie postać - jak twierdzą - ukazuje się w zimowe noce na murach zrujnowanego zamczyska.

Dołączona grafika


  • 0

#7

NDRain.
  • Postów: 32
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czemu nie bierzesz w cudzysłów nie swoich artykułów i nie podajesz źródła ? Nieładnie. Wszystkie artykuły znajdziecie na stronie www.duchy.polskie.prv.pl

Pozdrawiam
  • 0

#8

Treve.
  • Postów: 231
  • Tematów: 18
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ahh... Zapomniałem :D
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych