Wszelkie moje posty w tym temacie, świadczą o tym iż nie wierzę w Boga, dlatego też chciałem na początku wyjaśnić, iż chodzę do Kościoła, tylko ze względu na moją rodzinę (mama, babcia i ogólnie cały żeński ród jest niezwykle ślepo wierzący. Mężczyźni w mojej rodzinie są znacznie bardziej sceptyczni, co do wiara w Boga, a przede wszystkim nauk KK i najwidoczniej odziedziczyłem to).
Dobra, przechodzimy do rzeczy...
W czasie kazania strasznie się nudziłem i zacząłem sobie robić psi balla. Właściwie to bez koncentracji, bez wykorzystywania rąk, po prostu go wizualizując, jako kulę przede mną... O dziwo, on naprawdę wyszedł... Wyszedł bez trudu, mimo iż mam trudy ze skupieniem chociaż minimalnej części energii. Czułem że jest niezwykle potężny, i starałem się wpakować w jego jeszcze więcej energii... W ciągu kilku sekund opuściły mnie wszelkie siły... Ledwo się trzymałem w ławce... Zacząłem przyciągać do siebie energię z otoczenia (tak jak w przypadku ataku wyssania energii) i na chwilkę wszystko było w porządku, lecz już po chwili znów poczułem się słabo... Czyżbym przywołał jakieś strasznie duże pokłady energii? Wyszedłem z Kościoła i w jednej chwili wszystko ustąpiło. To dosyć dziwne, że wszelkie zabawy z energią tak łatwo mi wychodziły...
Czy więc jest w kościele coś co ma taką ogromną moc? Skąd się to bierze? A może tylko mi się wydaje....