Gdy jestem zmęczona przewidywalnością świata w którym z jednej strony straszą wojną, z innej opowiadają o okrucieństwie a z kolejnej, kładą nacisk na zdobywanie wiedzy tylko dla pieniędzy, jakby willa z basenem i harowanie na utrzymanie zbyt dużego domostwa, były jedynym słusznym sensem istnienia człowieka, zdarza mi się czasem zastanawiać nad miejscem w które można by od tego wszystkiego uciec.
Szukam odwrotności dnia codziennego, szukam magii. Już nawet wiem gdzie należałoby zacząć się za nią rozglądać.
Jechać za góry, rzeki, morza, lasy, do kraju, o którym wszyscy słyszeli, ale nie każdy widział go na własne oczy.
W tym kraju, szukać miejsca rozświetlonego światłem gwiazd i płomykami świec, szumiącego gałęziami starych, świętych drzew, które pamiętają zamierzchłe czasy. Miejsca w którym żyją drobne zwierzęta, szeleszcząc trawą i opadłymi liśćmi, gdzie coś umyka zobaczone kątem oka, wywołując dreszcz niepewności, zmuszając do zastanawiania się, co to mogło być.
Mijać posążki bóstw i demonów, myśleć nad symbolami i znakami w nieznanym języku.
Wyjść nocą do japońskiego ogrodu, gdzie na starej sakurze* wiszą lampiony, oświetlając różowe płatki. Wsłuchać się w rytm bambusowej stukawki, wybijany o kamień czy brzeg oczka wodnego. Przejść w stronę świątyni, kamienną ścieżką wijącą się pod górę, pod ogniście czerwonymi torii, niczym przez bramy do innego świata. Nasłuchiwać przy tym dzwoneczków, śmiechu duchów natury i wypatrywać igrających wśród cieni youkai*.
Nie trzeba znać mitologii japońskiej, by czuć magię i tajemnice emanujące od każdego z elementów japońskiego ogrodu, nie trzeba też zastanawiać się, dla kogo płoną kamienne latarnie, by czuć, że te ogrody mają duszę i emanują spokojem, za którym tak tęsknimy w dobie pośpiechu.
Gnając przez życie między nauką, pracą i snem, jedząc w biegu i żyjąc w betonowych blokach, tęsknimy za kontemplacją wśród natury, przy filiżance herbaty. Tęsknimy za nieodkrytymi tajemnicami i głębokim zastanawianiem się nad sensem życia. Starając się ożywić na nowo wyobraźnię, zdeptaną w monotonii dnia codziennego zaczynamy szukać kontaktu z naturą i mitologią.
Choć Japonia jest rozwiniętym technologicznie krajem, nie pozwoliła odebrać sobie magii. Ubrane w biel i czerwień miko*, nadal opiekują się świątyniami, do których wciąż wskazują drogę kamienne latarnie, a opiekuńczym duchom ogrodów i domostw nadal składa się czasem drobne ofiary pod ich kamiennymi posążkami.
Nie trudno zgadnąć, dlaczego tak jest po dziś dzień; wystarczy tylko raz znaleźć się w tak przepełnionym magią i harmonią miejscu, by zechcieć je chronić, a jeśli to możliwe, mieć kawałek takiego raju dla siebie.
Europejczykom od zawsze podobały się japońskie ogrody, łączące elegancję ze zminiaturyzowanym pięknem dzikiej natury, więc zaczęli tworzyć własne na wzór na tych z Japonii.
Jednak chcąc zakosztować magii i legend, wybranie się do ogrodu w stylu japońskim, założonego poza Japonią i nie przez Japończyków, nie ma wiele sensu, bo to zwykle mniej lub bardziej udana próba podrobienia czegoś, bez głębokiej znajomości wierzeń, i kultury w której zostało to stworzone po raz pierwszy.
Zastanawiając się nad istotą japońskiego ogrodu doszłam do wniosku, że pomiędzy starym przypałacowym japońskim ogrodem, a nowym ogrodem w stylu japońskim jest taka różnica, jak pomiędzy eleganckimi butami do tańca, a chińską podróbką trampek.
Następnym punktem rozmyślań stało się zagadnienie - dlaczego tak jest? W końcu elementy ogrodu są bardzo podobne, niemal przekalkowane.
Odpowiedź, na którą wpadłam okazała się bardzo prosta:
– Jaki ogrodnik, taki ogród.
Japończycy mają własną mitologię, o której w przeciwieństwie do większości Europejczyków nie zapomnieli, i która nadal objawia się w ich ogrodach.
Jako przykład przywołam wspomniane już raz torii.
Są one wspomnieniem legendy o bogini Amaterasu, były to żerdzie dla kogutów, które miały wywabić boginię słońca z jaskini. Ich postawienie na drodze do świątyń ma określony sens i wymiar duchowy.
Natomiast torii postawione z dala od jakichkolwiek miejsc kultu, nad którąś ze ścieżek w ogrodzie w stylu japońskim, stoi tam najprawdopodobniej, dlatego że architekt-europejczyk stwierdził –„tu jest pusto, więc postawmy sobie takie fajne, czerwone coś, przybijmy z boku znak >tędy do herbaciarni, tamtędy do restauracji< i będzie dobrze.”
Nie jest dobrze, bo torii to nie słup informacyjny.
Jeśli znajdowały się przy nich informacje, to dotyczyły one nazwy świątyni, do której się właśnie wchodziło.
Japończycy, poza tym, że nie pozwalają sobie zapomnieć o swojej historii, są również perfekcjonistami i pedantami, każda roślina jest osobno pielęgnowana, wszystkie suche gałązki są natychmiast usuwane. Nie wystarczy posadzić w rzędzie dwudziestu bukszpanów i zrobić z nich jednakowe kulki, jak to Europejczycy mają w zwyczaju. Każdą roślinę traktuje się indywidualnie, ustawia w takim miejscu by wyglądała jak najatrakcyjniej i najnaturalniej, do każdej dobiera się odpowiedni rodzaj i kształt cięcia, odpowiadający układowi gałązek, które można dodatkowo uformować i powykręcać za pomocą chociażby drutowania, by nawet małe drzewka wyglądały jak stare.
Japoński ogród ma być wyidealizowaną miniaturą prawdziwego krajobrazu, przy czym miniaturyzacja nie jest tam równoznaczna ze zmniejszeniem obszaru, na którym występują nasadzenia.
Miniaturyzowane jest wszystko, dotyczy to zarówno elementów małej architektury, pojedynczych roślin, jak i całych skomponowanych zadrzewień.
Zależnie od tego jak bardzo pomniejszony ma być ogród, czasem rezygnuje się całkowicie z normalnych nasadzeń, zastępując rosnące w ziemi drzewa, drzewkami bonsai, trawnik zamieniając na mech, ustawiając niewielkie, nieregularne kamienie wyglądające jak pomniejszone głazy i sprawiając, że każdy kopczyk wygląda jak góra, a idealnie zagrabione kilka metrów kwadratowych piasku imituje całkiem spore, falujące harmonijnie jezioro.
Oprócz tego, że ogród japoński przypomina naturalny krajobraz, były w nim elementy symbolizujące równowagę na całym świecie. Umieszczano symbole pór roku według przypisanych im stron świata, oraz odpowiadające im symbole bóstw i żywiołów, o czym również często zapomina się próbując odtworzyć ogród japoński, lub stwierdza się po prostu, że duże oczka wodne są trudne w utrzymaniu, malowanie mostu na czerwono jest dziwne, a przebarwiające się na czerwono klony palmowe, za drogie. Zamiast tradycyjnej czerwieni roślin i małej architektury, europejczycy czasami wychodzą z założenia, że można wprowadzić symbol ognia latem, wyciągając grilla, a najlepiej pasujący do niego symbol wody powinien być butelkowany, gazowany i warzony w otwartych kadziach.
Kolejnym punktem rozróżniającym ogród japoński od ogrodu w stylu japońskim, jest jedność ogrodu japońskiego z zabudowaniami i domostwem.
Jest pewne stare przysłowie przywiezione z Chin, między innymi do Japonii, które brzmi:
Jeśli chcesz być szczęśliwy, zostań ogrodnikiem.
Japończycy, Chińczycy i mieszkańcy większości innych krajów azjatyckich zawsze poszukiwali stałego kontaktu z naturą nawet, jeśli nie zostawali ogrodnikami.
Spowodowało to, że rośliny w ogrodach japońskich niemal wdzierają się do domów. Ogród jest przedłużany poprzez ustawienie wewnątrz domów i na drewnianym tarasie donic z roślinami takimi samymi jak w ogrodzie tak, że wchodząc z ogrodu do domu ma się przez chwilę wrażenie wejścia do altany. Granica między architekturą wnętrz a architekturą krajobrazu staje się rozmyta.
By zatrzeć granicę jeszcze bardziej, wprowadza się też domostwo do ogrodu, w którym można na przykład wstawić lampiony z tego samego pergaminu, z którego zrobione są kruche, przepuszczające promienie słoneczne ścianki działowe, lub poustawiać niektóre rośliny w donicach, czy na podstawkach, zamiast sadzić je bezpośrednio w ziemi.
Natomiast w ogrodach w stylu japońskim, papierowo-drewniane, delikatne, odsuwane ścianki, za którymi na całej długości łączenia ogrodu z domostwem winien znajdować się drewniany taras, są w najgorszych wypadkach zastępowane grubym murem w kolorze na przykład żółtym bądź różowym, lub wykafelkowanym geometrycznymi kaflami tarasem, a w najlepszych, gdy uda się połączyć ogród z tarasem, samo wnętrze „porządnego” europejskiego domu i tak ma więcej wspólnego z Ikeą niż z tym, co jest na zewnątrz.
Jesteśmy skazani na to rozgraniczenie ze względu na różnicę klimatu, który w Japonii jest o wiele łagodniejszy, z powodu wyspiarskiego charakteru kraju.
Skoro nie zawsze rozumiemy, dlaczego ogród japoński wygląda akurat tak, a nie inaczej, skoro nie zagłębiamy się w kulturę Japonii by lepiej zrozumieć to, co staramy się naśladować, a nawet jeśli już zadamy sobie trud poznania owej kultury, to i tak nie do końca da się wprowadzić japońską myśl u nas, ze względu na warunki klimatyczne, po co nadal staramy się naśladować ogrody Japońskie?
Żeby zrozumieć, wystarczy wyjść nocą do japońskiego ogrodu, gdzie na starej sakurze wiszą lampiony, oświetlając różowe płatki. Wsłuchać się w rytm bambusowej stukawki, wybijany o kamień czy brzeg oczka wodnego. Przejść w stronę świątyni, kamienną ścieżką wijącą się pod górę, pod ogniście czerwonymi torii, niczym przez bramy do innego świata. Nasłuchiwać przy tym dzwoneczków, śmiechu duchów natury i wypatrywać igrających wśród cieni youkai…
*** tłumaczenie użytych nazw japońskich:
-sakura- drzewo kwitnącej wiśni.
-youkai- demon/ zjawa/ upiór w mitologii japońskiej. Występowały najczęściej w lasach i starych ogrodach, np. strzegąc wiekowych, świętych drzew i będąc ich duszami - ten rodzaj ducha zwany był "kodama". Youkai nie przepadały za ludźmi, często robiły im psikusy, lub nawet zabijały. Dzieliły się na wiele klas i rodzajów, od niegroźnych duszków, do przypominających zwierzęta leśne potworów, czy chrześcijańskiego odpowiednika demonów i diabłów zwanego „Oni”.
-miko- dawniej dobra szamanka- dziewica, opiekująca się artefaktami i świątynią, w razie zagrożenia uzbrojona w łuk, miała moc uzdrawiania, oczyszczania przedmiotów i zdejmowania klątw. Obecnie młoda, niezamężna dziewczyna zajmująca się świątynią.
Użytkownik Enetra edytował ten post 06.06.2017 - 00:07