Skocz do zawartości


Zdjęcie

"Kłonicą w szwendacza" c.d.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Parę tygodni temu wrzuciłem tu artykuł Adama Węgłowskiego Jak nasi dziadkowie polowali na żywe trupy?, będący "efektem ubocznym" jego pracy nad książką „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”.

Dziś, niezwykle ciekawy wywiad z autorem.

 

 

Trupa przybijano ćwiekiem, żeby nie wylazł i nie roznosił zarazy.

 

Znalazłem taką opowieść z Mazur: miejscowa ludność uważała, że zarazę roznosi upiór. Rozkopywano więc groby, żeby znaleźć jakieś zwłoki, które by pasowały do opisu – i unieszkodliwić upiora na amen – mówi Adam Węgłowski w rozmowie z Onetem.

 

 

szwendacz2%201.jpg

 

 

Kodeks karny na Haiti zabrania zmieniania ludzi w zombie. Fikcja czy fakt?


  • Fakt. Przy czym, jeśli dobrze pamiętam, w przepisach nie padają słowa „zombie” czy „zombifikacja” – mowa o wprowadzeniu człowieka w stan ubezwłasnowolnienia imitujący śmierć.Skoro ustawodawca czegoś takiego zabrania, to najwyraźniej musiał mieć z takim zjawiskiem do czynienia.


 

Takie ciekawostki znał Pan już wcześniej czy wypłynęły dopiero podczas prac nad książką?


  • Co nieco słyszałem, bo temat zombie interesował mnie od dawna. Gromadziłem sporo materiałów, jeszcze zanim wiedziałem, że kiedykolwiek napiszę o tym książkę. W końcu także pojechałem na Haiti – na poły prywatnie, na poły z myślą o książce właśnie. Proszku zombie ani nie szukałem, ani nie znalazłem, ale ten wyjazd pozwolił mi się trochę zorientować, jak tamtejsza religijność i poziom cywilizacyjny – m.in. ubóstwo, dostęp do służby zdrowia – mają się do tradycji „lęku przed zombie”. Ta tradycja mocno się tam trzyma i tak będzie jeszcze długo.


 

Kiedy wiara w możliwość ożywiania umarłych przywędrowała na Haiti?


  • Pojawiła się tam w XVI wieku razem z niewolnikami przywożonymi z Afryki – ale jak się to dokładnie kształtowało, trudno stwierdzić, bo historia tych czasów i miejsc jest spisana przez kolonizatorów. Nikt się nie interesował tym, w co niewolnicy wierzą i oni żadnych źródeł czy wspomnień z oczywistych powodów po sobie nie pozostawili. Wiemy, że słowo „zombie” pochodziło z afrykańskich wierzeń i że oznaczało raczej ducha niż „żywego trupa”. Znamienne zresztą, że słowo „zombie” zapisał po raz pierwszy w XVII wieku francuski zesłaniec Pierre-Corneille Blessebois – i to nie na Haiti, tylko na Gwadelupie. Opisał, jak zbałamucił pewną francuską szlachciankę obietnicą, że przy pomocy czarnej magii zmieni ją w niewidzialnego ducha. Te początki są bardzo odmienne i od późniejszych wierzeń Haitańczyków, i od tego, co dzisiaj w kulturze zachodniej kojarzymy ze słowem „zombie”.


 

Pan opisuje historyczny lęk przed zombie – ożywionym umarłym – nie tylko jako lokalną karaibską ciekawostkę.


  • Bo ten lęk to jest sprawa odwieczna i przewija się pod różnymi postaciami pod każdą szerokością geograficzną. Boimy się śmierci jako nieodwracalnej, a kiedy jesteśmy w żałobie – chcielibyśmy, żeby osoba zmarła ciągle przy nas była. Ale nie mniej boimy się tego, że to wszystko mogłoby być odwracalne. Czytamy o takich historiach w eposach, mitologiach, księgach religijnych i z samego mitu o Orfeuszu i Eurydyce wiemy, że jest w tym coś nienaturalnego i podejrzanego. Jednocześnie mamy aż nadto historycznych świadectw, że człowiek w stwierdzaniu śmierci bywa omylny. Jeszcze dzisiaj zdarza nam się usłyszeć, że ktoś uznany za zmarłego budzi się w kostnicy, a cóż dopiero mówić o sytuacjach sprzed setek lat, kiedy nauka potrafiła podsunąć w takich sytuacjach znacznie mniej wyjaśnień. Pytanie, jak to się dzieje, było nieuniknione. Nie zawsze akceptowano wyjaśnienie, że ktoś uznany za zmarłego w rzeczywistości był żywy i się obudził. Bardziej przesądni szukali przyczyn nadprzyrodzonych, w dodatku: udziału osób trzecich, czarnej magii czy trucizn. W czasach naszych dziadków i pradziadków takie „wstania z martwych” powodowały, delikatnie mówiąc, sporo zamętu.


 

No właśnie. Kilkadziesiąt lat temu gdzieś pod Wieluniem budzi się w trumnie facet uznany za zmarłego i chłopki, które przy tej trumnie zawodziły, zaczynają wrzeszczeć: „Strzygoń!”. Skąd Pan brał historie takie jak ta?


  • Jest ich sporo w książkach i świadectwach etnografów, trzeba tylko poszukać. Nawet w czasach mojego dzieciństwa słyszało się takie opowieści od dziadków czy pradziadków, choć oczywiście straszenie strzygoniem, który zachodzi pod dom, to była tylko forma „wiejskiej legendy”.


 

To właśnie strzygonia, jeśli dobrze wnioskuję, obsadza Pan w tej książce w roli „zombie po polsku”?


  • Anglicy mają swoich rewenantów, w wierzeniach skandynawskich pojawiają się straszliwe draugry, więc i my mamy nasze rodzime, słowiańskie paskudztwo. Oczywiście to, że mówimy o strzygoniu, jest dosyć umowne – ale nie wchodźmy tu w mozolne dochodzenie, czym się różni strzygoń od wampira. A może raczej należałoby powiedzieć: wąpierza? Przecież takiego terminu używano na naszych ziemiach jeszcze zanim upowszechniło się słowo „wampir” – razem z książkowymi bohaterami XIX-wiecznych horrorów z Zachodu. Podobnie umownie określamy pogrzeby osób, których powrotu z zaświatów żywi się obawiali, jako pochówki „antywampiryczne”. Równie dobrze można by było mówić: antyzombiczne czy antyupiorowe.


 

Pan pisze, że Polska od tysiąca lat jest usiana miejscami takich pochówków. Po czym je można poznać?


  • Takie groby najczęściej znajdowały się na poboczach cmentarzy. Często głowa trupa była nie na swoim miejscu, lecz w nogach – choć trzeba powiedzieć, że niejeden naukowiec dał się przy okazji badania tych grobów wprowadzić w błąd, bo przecież przy pochówku np. ściętego skazańca głowa także mogła się w trumnie przetoczyć… Inne wskazówki to kawał żelaza wrzucony do mogiły, ciało przewrócone brzuchem do dołu i przebite lub wręcz przybite jakimś ćwiekiem. Czasem jeszcze przywalano trupa kamieniami, żeby nie wyszedł i nie roznosił np. zarazy.


 

Zarazy?


  • Lęk przed „żywymi trupami” bardzo mocno się nasilał właśnie w czasach epidemii. To właśnie wtedy zdarzały się takie incydenty – podejrzewam, że nierzadkie - że jakiegoś chorego uznawano za zmarłego i chowano, po czym on próbował się z grobu wydostać. Z różnym skutkiem. Znalazłem taką opowieść z Mazur, początek XVIII stulecia: miejscowa ludność uważała, że zarazę roznosi upiór, więc rozkopywano groby, żeby znaleźć jakieś zwłoki, który by pasowały do opisu upiora – np. z pokrwawionymi palcami, wzdętym ciałem etc. – i unieszkodliwić go na amen. Nie znaleźli, więc w końcu wzięli jakiegoś nieboszczyka i potraktowali go jak upiora, można powiedzieć, symbolicznego.


 

Czyli jak?


  • Ucięli mu głowę i dopiero zapakowali z powrotem do mogiły, na dodatek wrzucili do niej jeszcze żywego psa.


 

Przypomina Pan, że epizod „powrotu do żywych” zaliczył np. słynny poeta Francesco Petrarca. I że gdyby to się stało na polskiej wsi, to pewnie wzięto by go za strzygonia i odpowiednio potraktowano.


  • Temu „strzygoniowi” spod Wielunia, o którym pan wspomniał, sąsiedzi nawet nie pozwolili wyjść z trumny, tylko dali mu w głowę. To był częsty los tych, którzy „wracali do żywych” – skoro już raz uznano ich za zmarłych, to uśmiercano ich definitywnie, żeby przywrócić coś w rodzaju porządku rzeczy. To nam też pokazuje, jak wielka może być siła przesądu, zwłaszcza gdy w grę wchodzi lęk o nasze własne życie.


 

W którym momencie zombie stał się dla zachodniej kultury nie duchem, tylko „żywym trupem”?


  • Jeszcze w trakcie amerykańskiej okupacji Haiti – czyli pod koniec lat 20. – książkę o tym kraju napisał dziennikarz-awanturnik William Seabrook. On sam próbował eksplorować czarną magię, trochę w nią wierzył. Ale przede wszystkim: opisał wyspę jako krainę właśnie czarów i zabobonów z jednej strony, a z drugiej: prymitywnej rozpusty. To w jego książce pojawiają się takie historie, że miejscowi czarownicy ożywiają umarłych i zapędzają ich do pracy na plantacji. Wszystko to było bardzo malownicze i tajemnicze, ale na dziesięciolecia wykrzywiło postrzeganie haitańskiej religijności i tradycji na Zachodzie – do dziś zresztą kojarzymy je głównie z laleczkami voodoo.


 

Ta wizja haitańskich czarnoskórych chłopów zamienianych w bezwolne automaty w czasach Seabrooka była nasycona typowo kolonialną wyższością. Coś Zachodowi pozostało w głowach z tego obrazu?


  • Jasne. Ja to postrzegam jako element tej fatalnej prasy, którą niepodległe Haiti miało „od zawsze” jako była kolonia. Najpierw ta wyspa była wrzodem dla Francuzów, a potem bunty miejscowych były solą w oku amerykańskich plantatorów, którzy się obawiali, że niewolnicy mogą się zbuntować także u nich. Po odzyskaniu niepodległości Haiti nie przestało być krajem eksploatowanym, czego wyrazem były np. reparacje płacone Francuzom. Takim krajom potwornie trudno się pozbyć etykietki biednych i zacofanych.


 

Co z tą tzw. zombifikacją? Mamy relacje o „żywych trupach” z Haiti, już z XX wieku – jest w nich coś więcej niż sensacyjna ciekawostka?


  • Rzeczywiście, dość dobrze opisano historię np. Felicii Felix-Mentor, a przede wszystkim Clairviusa Narcisse’a. Stoimy tu w pewnym poznawczym rozkroku. Mamy dokumenty, takie jak np. akt zgonu Narcisse’a, który – przypomnijmy – 18 lat po swojej stwierdzonej śmierci rzekomo pojawia się na nowo wśród żywych i wraca do rodziny. Są też sensacyjne poszlaki, np. u niektórych ofiar tzw. zombifikacji zaobserwowano zmiany w mózgu, które mogły wynikać z niedotlenienia. Skutek zamknięcia w trumnie? Wielu badaczy z kolei uważało, że Narcisse podejrzanie szczegółowo opisywał swoją zombifikację i że po swoim powrocie był w zaskakująco dobrej formie… Bez wątpienia istnieje na Haiti także zjawisko masowego zgłaszania przypadków zombifikacji, które wynikają wyłącznie z autosugestii, często motywowanej religijnie. Okoliczności generalnie nie sprzyjają tu poważnym badaniom i bardzo łatwo jest sprowadzić to zagadnienie do rangi „picu na wodę”. Dla mnie np. nie ulega wątpliwości, że haitańscy czarownicy eksperymentowali z truciznami zwierzęcymi i roślinnymi, które mogą u człowieka wywoływać objawy przypominające zgon. A potem: ubezwłasnowolniać.


 

Czyli?


  • O tym już w książce. Nie sądzę zresztą, aby poszukiwanie i identyfikowanie tego typu substancji przez naukowców czy przedstawicieli koncernów farmaceutycznych akurat na Haiti było czymś z pogranicza sensacji i zabobonu. Przecież w taki sam sposób prowadzi się badania nad nieznanymi substancjami – w poszukiwaniu np. nowych leków – choćby w Ameryce Południowej. Haitańscy czarownicy mogą mieć na takie tematy bardzo ciekawą wiedzę.


 

Po co oni by w ogóle mieli zamieniać ludzi w zombie?


  • To mogła być forma kary – dla osoby, która działała na szkodę społeczności. Max Beauvoir, haitański czarownik i kapłan voudou, tłumaczył zapaleńcom z Zachodu, którzy go o to pytali, że Zachód ma swoją karę śmierci, a Haiti ma własne tradycje. Nawet lepsze i bardziej humanitarne, bo przecież zombifikacja to nie zabijanie.


 

Jest jakieś pytanie związane z tym rytuałem, które nie daje Panu spokoju?


  • To, że jakiś tajemniczy rytuał – dla uproszczenia nazywamy go tu zombifikacją – tamtejsi czarownicy praktykowali, raczej nie ulega dla mnie wątpliwości. Ciekawe jest coś innego: czy robi się to nadal?


 

Celowo pchnąłem naszą rozmowę o „żywych trupach” w stronę tradycji, a nie nowoczesności – ale na koniec chciałbym się od Pana dowiedzieć, w którym momencie popkultura utrwaliła nam w głowach obrazek zombie przede wszystkim jako umarlaka gustującego w ludzkim mięsie.


  • Zaczęło się od „Nocy żywych trupów” (1968) George’a A. Romero. Niemal wszystkie obrazy „zombie apokalipsy”, które potem powstały w kinie, serialu czy komiksie, wliczając te stosunkowo nowe: „28 dni później” czy „World War Z”, odwoływały się właśnie do tego wzoru. Choćby w tym sensie, że człowiek zmienia się tu w zombie nie z powodu czarów, tylko ma to związek z nauką: albo promieniowaniem, albo tajną bronią, albo epidemią nieznanej choroby. Zainteresowanie popkultury tematem zombie co jakiś czas powraca, a potem znowu słabnie. Np. serial „The Walking Dead” śledzę z zainteresowaniem, ale mam wrażenie, że trochę dogorywa. Jednocześnie mam nadzieję, że któraś z kolejnych odsłon zombie w kinie czy serialu będzie się odwoływać do tych bardziej tradycyjnych wyobrażeń. A byłoby już zupełnie świeżo i ciekawie, gdyby na warsztat trafiły „nasze” upiory czy strzygonie.


 

 

szwendacz2%202.jpg

Adam Węgłowski – dziennikarz magazynu „Focus Historia”, na łamach którego zajmuje się śledztwami historycznymi.

Autor książek „Historia Ritterów” (powieść kryminalna) oraz „Bardzo polska historia wszystkiego”.

Nakładem wydawnictwa Znak Horyzont ukazała się właśnie jego najnowsza książka: „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”.

 

Autor: Mateusz Zimmerman

źródło

 

 

 

 

 


  • 7



#2

Maska.

    Entuzjastyczny sceptyk i spiczastonose dulary

  • Postów: 711
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Całkiem ciekawy artykuł, dam plusa jak tylko będzie dostępny :). A jak ktoś cgce poglądać serial o typowo "polskich" zombie, strzygoniach czy wąpierzach to polecam "The Strain" :)
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych