Witam, chciałbym przytoczyć sytuację która zdarzyła się parę lat temu. Miałem wtedy 17-18 lat. Wyjechałem na parę dni do babci mieszkającej ok. 250km od mojego miejsca zamieszkania. Gdzie dokładnie jest dana miejscowość jest informacją zbędną więc nie będę jej zamieszczał, powiem tylko iż jest to malutkie miasteczko prawie wieś. Babcia mieszka w dużym domu który kiedyś tętnił życiem teraz natomiast jest prawie zupełnie pusty od kiedy synowie i córki babci porozjeżdżali się po świecie. Babcia mieszka z prababcią a dziadek umarł 2 lata przed opisywaną sytuacją. Babcia jest osobą głęboko wierzącą i opowiadała nam jakoby w domu działy się dziwne rzeczy. Mówiła o strasznych snach i o poczuciu czyjejś obecności. Wierzę w rzeczy paranormalne ale akurat to wydawało mi się mocno naciągane. Przyjąć do wiadomości, przemyśleć, zapomnieć. Bywałem tam nie raz i nic nigdy się nie wydarzyło, do czasu... Była godzina 22 siedziałem z babcią za parterze i oglądaliśmy jakiś film stwierdziłem że jestem senny i udałem się na piętro gdzie znajdowało się moje tymczasowe lokum. Nigdy nie lubiłem tego pokoju z racji stojącej tam świecącej w ciemności figurki Maryi. Nie zrozumcie mnie źle nie chcę nikogo obrażać ale po prostu nie lubię takich gadżetów. Udałem się na spoczynek. Ze snu wyrywa mnie potężny huk na balkonie. Coś jakby uderzenie ogromnego głazu który rozprysnął się po szybach. Brak jakiejkolwiek burzy czy deszczu nic. Paraliżujący strach i popełnienie błędu- sprawdzenie godziny: 3:33. I głos okropny przerażający głos. Jedno słowo niezapamiętane przeze mnie. Oczywiście zaświecenie światła i czekanie do rana. O sytuacji nikomu nie mówiłem bo wiem jak zostałaby przyjęta. Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień. Chciałem tylko się z wami tym podzielić.