Witam.
Chciałabym podzielić się z Wami historią, która nie daje mi spokoju od jakiegoś już czasu.
Parę lat temu wyprawiałam siedemnaste urodziny i zaprosiłam na nie grupkę przyjaciółek, ot taki babski spend. Zero alkoholu i używek, za to mnóstwo horrorów i popcornu, to miał być taki odpoczynek przed nadchodzącą osiemnastką. Jedna z moich koleżanek jest bardzo strachliwa i po obejrzeniu paru filmów bała się iść sama do łazienki. Postanowiłam więc spełnić dobry uczynek, zaprowadziłam ją i czekałam pod drzwiami. Reszta gości została w salonie i czekała na nas z włączeniem następnego horroru (,,Koszmaru z ulicy Wiązów’’, pamiętam jak dziś).
Wszystko potoczyło się szybko - jeden wielki krzyk i nagle jestem otoczona przez grupkę spanikowanych, trzęsących się ze strachu dziewczyn. Zapytałam co się stało, dostałam lakoniczną odpowiedź: Płomień świecy się rusza! Przyznaję, parsknęłam śmiechem. Poczekałyśmy, aż nasza koleżanka wyjdzie z łazienki i postanowiłyśmy zbadać ‘paranormalne’ zjawisko. Dostałam polecenie, by poczekać w kuchni i na ich znak wejść do pokoju. Byłam trochę zdzwiona, ale co mi szkodziło? Przy wchodzeniu miałam patrzeć się na świeczkę, która stała na stole jakieś 2-3 metry od wejścia. Weszłam i... Nic się nie wydarzyło. Ot, stoi sobie świeczka, a na niej płomień, nieruchomo, nawet nie drgnie. Koleżanki się nie zdziwiły, bo ponoć świeczka upodobała sobie jedną z nich, którą nazwiemy panią K. Sprawdzały to już wcześniej, ale w pewnym momencie jedna z nich spanikowała i posypały się wszystkie. Upierały się, że nie kłamią.
Żeby mi to udowodnić zostawiły mnie w pokoju i po kolei do niego wchodziły. Jak możecie sobie wyobrazić, nic się nie stało. Ostatnia weszła pani K. Włosy stanęły mi dęba. Płomień świeczki CHYLIŁ SIĘ KU NIEJ. Nie wiem, w jaki sposób to nazwać - po prostu płonął sobie prostopadle do podłogi i nagle nachylił się ku drzwiom pod kątem jakichś 45’. Pani K. przeszła kawałek dalej i płomień się wyprostował.
Nie wierzyłam. Kazałam jej wejść jeszcze raz, tylko wolniej, przecież zrobiła przeciąg. Szła najwolniej jak umiała - znowu to samo. Kiedy tylko odsuwała się od drzwi, wszystko wracało do normy. Posłałam inną koleżankę - nic. Poszłam sama - nic. Szła pani K. - płomień się pochylał.
Do dzisiaj żałuję, że to wszystko nie zakończyło się inaczej. Pani K. Zaczęła już troszeczkę panikować, pojawiały sie dziwne teorie, zaczęłyśmy się czuć naprawdę nieswojo. Zanim zdąrzyłyśmy coś udokumentować dałam się ponieść emocjom, zgasiłam świeczkę i wyniosłam ją do kuchennej szafki. Tego dnia nie wydarzyło się już nic dziwnego, później zresztą też.
Ponieważ nie mam żadnych dowodów nie oczekuję, że mi uwierzycie, brak ich z mojej własnej głupoty. Chciałam tylko podzielić się z wami tą historią i ewentualnie wysłuchać ludzi, którym przydarzyło się coś podobnego i udało im się to wyjaśnić. Wykluczyłam przeciąg, ale to jedyne wyjaśnienie które przyszło mi do głowy. Pozostały sprawy paranormalne, ale i w to wątpię, bo pani K. nie przydarzały się takie rzeczy wcześniej, ani później.
Historia wróciła do mnie parę dni temu, bo zabrakło prądu. Pech. Byłam sama w domu, wiał wiatr, zerwał linie, musiałam zapalić świeczkę, ale szybko z tego zrezygnowałam. Bo się bałam. Niewielu rzeczy się boję, spędzam godziny w zupełnych ciemnościach, palącą się świeczkę widziałam nie raz, ale wtedy naprawdę mnie przerażała. Bez światła było lepiej. Postanowiłam, że nie mogę przez resztę życia zmagać się ze świeczkofobią i ten post traktuję jako swego rodzaju terapię.
To mój pierwszy post na tym forum, jedyny, ponieważ pierwszy raz potrzebuję informacji tego typu. Trochę mi przykro, że zaczynam w ten sposób, ale poświęciłam mnóstwo czasu by przejrzeć ten dział i nie trafiłam na nic podobnego. Za długość przepraszam (starałam się opisać wszystko jak najdokładniej), za treść również - jak to teraz przeczytałam, to wydaje mi się to równie dziwne co śmieszne, ale nic. Raz kozie śmierć.
Z góry dziękuję za pomoc i wyrozumiałość
Mash