Skocz do zawartości


Zdjęcie

Blitz w londyńskim podziemiu


  • Please log in to reply
No replies to this topic

#1

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Na peronach metra pomiędzy koczującymi londyńczykami pojawiali się policjanci pilnujący porządku, a także pracownicy organizacji charytatywnych czy Czerwonego Krzyża, jak na zdjęciu zrobionym w styczniu 1941 r. Żeby nie dopuścić do epidemii, władze kazały rozstawić sanitariaty w podziemiach metra, a specjalny pociąg dowoził jedzenie i picie. Na stacjach działały biblioteki, kluby dyskusyjne, a nawet place zabaw dla dzieci.

 

2ln9ylt.jpg

 

W latach II wojny światowej stacje londyńskiego metra zamieniły się w schrony, w których koczowały tysiące ludzi, chroniąc się przed nocnymi bombardowaniami. Peggy i Jack Birminghamowie spędzili noc poślubną w windzie, którą oddał im do dyspozycji dyrektor stacji Edgware Road.

Edith Pretty, właścicielka posiadłości w Sutton Hoo niedaleko Woodbridge w hrabstwie Suffolk, długo zastanawiała się, skąd na jej farmie wzięło się 11 porośniętych trawą kopców. W końcu latem 1938 r. poprosiła o rozwiązanie tej zagadki archeologów, którzy w ciągu dwóch lat prac wykopaliskowych znaleźli w usypiskach ludzkie kości, niebieską misę, naczynia z ok. 600 r. n.e., czyli z czasów, kiedy Wyspy Brytyjskie zdominowały już wywodzące się z Germanii plemiona Anglosasów. Odkryli zardzewiałe gwoździe poukładane w równych rzędach oraz wyżłobione w gliniastej ziemi ciemne ślady tworzące wzór statku o długości 27 metrów. W jego wnętrzu natrafili na komnatę grobową z niezwykłą zawartością: biżuterią, srebrnymi talerzami, mieczem ze złotą rękojeścią, hełmem ozdobionym srebrem, złote zapinki do pasków, złote i srebrne przedmioty i 4 tys. krwistoczerwonych kamieni granatu.

 

Wszystkie te wydobywane spod ziemi skarby trafiały pod łóżko pani Pretty, której domu strzegli odtąd uzbrojeni policjanci. Eksperci doszli do wniosku, że na farmie w Suffolk odkryto miejsce pochówku króla Raedwalda, władcy państwa we wschodniej Anglii, który zmarł ok. 625 r. n.e. Pretty ofiarowała "Statek z Sutton Hoo" - jak nazywano odkrycie - narodowi brytyjskiemu. Skarb powędrował do British Museum, ale zaledwie tydzień później wybuchła II wojna światowa i znalezisko znowu trafiło pod ziemię, tym razem jednak do opuszczonej stacji londyńskiego metra Aldwych, która na czas wojny miała stać się jego schronieniem przed bombami.

 

Na początku ryli płytko

Pierwszym budowniczym londyńskiego metra pewnie nie przyszłoby do głowy, że sieć podziemnych korytarzy, którą zaczęli drążyć w 1860 r., posłuży kiedyś do czego innego niż wożenie pasażerów. Po kilku katastrofach budowlanych wywołanych zalewaniem tuneli przez podziemną rzekę Fleet, osuwaniem się ziemi i pozwami sądowymi mieszkańców, których nieruchomości ucierpiały wskutek budowy, w styczniu 1863 r. otwarta została Metropolitan, pierwsza linia metra. Liczyła 4 km długości, łączyła stację Paddington z Farringdon Street w City, a drążono ją metodą nazwaną cut & cover polegającą na układaniu torów w głębokich wykopach i przykrywaniu ich jezdnią. Linia Metropolitan znajdowała się zaledwie 8 m pod powierzchnią ziemi.

Kiedy jednak w 1884 r. inżynier James Henry Greathead po raz pierwszy użył udoskonalonej przez siebie tarczy do drążenia tuneli, budowniczowie mogli zacząć schodzić pod ziemię znacznie głębiej, nawet na 55 m. Pod ulicami Londynu powstawała w ten sposób sieć wąskich tuneli, których długość przekracza dziś 400 km i które z czasem londyńczycy nazwali "The Tube" - tuba.

Jak się miało okazać, wiktoriańscy konstruktorzy metra stworzyli cud techniki, na którym wzorowały się później inne kraje - Józef Stalin, decydując o rozpoczęciu budowy metra w Moskwie, poprosił o pomoc m.in. słynnego szefa zarządu The Tube Franka Picka, któremu w 1932 r. wręczył order. Sześć lat później ten sam Frank Pick szedł korytarzami The Tube w towarzystwie delegacji zarządu kolei i w pewnym momencie usłyszał: - Bardzo dobrze, o to nam chodziło.

Tunele pod nieużywaną (podobnie jak Aldwych) stacją Brompton Road miały stać się centrum dowodzenia kolei w czasie zbliżającej się wojny albo - jak wynika z innych źródeł - podziemnym schronem dla dowództwa lotnictwa. Przygotowano biura, pokoje narad, toalety, kuchnie, windy, centrale telefoniczne i dziś jeszcze są tam pozostałości łazienek, a także włączniki i mapy z okresu II wojny światowej.

 

Schronienie dla skarbów

Władze brytyjskie liczyły się z tym, że wraz z wypowiedzeniem Niemcom wojny (co stało się 3 września 1939 r.) Londyn szybko stanie się celem ataków powietrznych. Naloty Luftwaffe zaczęły się jednak dopiero rok później, a 7 września 1940 r. na stolicę spadły pierwsze bomby.

Cele ofensywy lotniczej nazywanej przez Brytyjczyków Blitz (od niemieckiego terminu blitzkrieg - wojna błyskawiczna), która miała trwać wiele miesięcy zmieniały się: Niemcom chodziło o sterroryzowanie społeczeństwa wroga i skłonienie władz brytyjskich do podpisania pokoju, zniszczenie przemysłu, transportu i wreszcie unieszkodliwienie sił powietrznych, bez czego inwazja przez kanał La Manche nie wchodziła w grę. Bombowce Luftwaffe początkowo za dnia atakowały infrastrukturę Londynu i innych miast, a w nocy z 29 na 30 września 1940 r. zaczęły bombardować historyczne centrum stolicy, trafiając m.in. w galerię Madame Tussaud, pałac Buckingham i most Tower of London. Tamtej nocy, kiedy reflektory przeciwlotnicze rozświetlały niebo, fotograf gazety "Daily Mail" Herbert Mason wszedł na dach kamienicy, w której mieściła się redakcja, i zrobił zdjęcie katedry św. Pawła otoczonej dymami pożarów. Fotografia ta stała się symbolem niezłomności obrońców Londynu.

Płonęły historyczne budowle, ale ich skarby zostały wcześniej wywiezione z miasta albo - tak jak "Statek z Sutton Hoo" - trafiły do tuneli pod stacją Aldwych. Pracownicy British Museum znieśli tam m.in. starożytne marmury ateńskiego Partenonu, które brytyjski ambasador w imperium osmańskim Thomas Elgin w 1812 r. kazał wyrwać, załadować na statek i przewieźć do Wielkiej Brytanii. Partenońskie marmury przeleżały II wojnę w metrze obok innych skarbów British Museum i Muzeum Wiktorii i Alberta.

 

Tajne kwatery

Położone głęboko pod ziemią tunele metra władze postanowiły zamienić na schrony dla 80 tys. ludzi. Wybrały osiem stacji, a na jednej z nich, Goodge Street, z czasem powstała kwatera główna dowództwa sił sprzymierzonych działających w Europie Zachodniej. To centrum dowodzenia zostało wyposażone w łączność radiową i dalekopisową, i to stamtąd właśnie amerykański generał Dwight Eisenhower wygłosił przemówienie, w którym poinformował o lądowaniu w Normandii.

Podziemia zamkniętej stacji Down Street, pomiędzy stacjami Hyde Park Corner i Green Park, zamieniły się w kwaterę rządową, którą budowano w tajemnicy, zasłaniając prace przed oczami pasażerów (i ewentualnych szpiegów) ceglanymi ścianami. Dziś jeszcze, przejeżdżając pomiędzy stacjami Hyde Park Corner i Green Park, można zauważyć, że cegły na ścianach tunelu mają tam jaśniejszy kolor.

Premier Winston Churchill, który nazywał to miejsce norą, wolał nocować w budynku ministerstwa skarbu znajdującym się w narażonym na bombardowania rządowym kompleksie Whitehall. Z dachu siedziby premierów przy Downing Street 10 zdarzało mu się obserwować nocne naloty i raz zmusił do tego amerykańskiego dyplomatę Averella Harrimana. Kiedy Churchill musiał czasem nocować w podziemiach w metrze, plan jego dnia wyglądał następująco: budził się o 8.30, zapalał cygaro od świeczki przy łóżku i ubrany w zieloną jedwabną koszulę nocną ze wzorami złotych smoków zwoływał współpracowników. Następnie czytał gazety, dyktował listy, robił plan dnia, a przed południem wchodził do wanny i siedząc w niej, dyskutował ze swoimi zaufanymi generałami Alanem Brookiem albo Hastingsem Ismayem. Po południu zapadał w krótką drzemkę, a potem długo pracował, zdarzało się, że do czwartej nad ranem.

 

20qmnae.jpg

 

Metro nie jest schronem?

Podziemne tunele i stacje służyły jako schrony już w czasie I wojny światowej - w 1915 r. niemieckie sterowce zaczęły się pojawiać nad Wielką Brytanią, a 31 maja zeppelin po raz pierwszy zbombardował stolicę. Naloty zeppelinów były nieporównanie mniej groźne od ataków powietrznych z lat 1940-44, ale już wtedy, podczas I wojny, w metrze chroniło się do 300 tys. ludzi. Część zamiast tłoczyć się na peronach, wsiadała do wagonów metra linii okrężnej Circle Line i jeździła nimi do odwołania alarmu.

Po I wojnie władze Londynu uznały, że w razie powtórnego zagrożenia należy zniechęcać ludzi do chowania się w metrze. Uważało się, że długie przebywanie pod ziemią może tak źle się odbić na zdrowiu psychicznym ludzi, że nie będą potem chcieli wracać do zwykłego życia na powierzchni. Władze stawiały więc tablice informujące, że metro nie jest schronem przeciwlotniczym, że na peronach nie ma odpowiednich warunków higienicznych, a tunele muszą być przejezdne, by służyć jako droga ewakuacji rannych i transportu zabitych.

Ta propaganda na niewiele się zdała i gdy na Londyn znowu zaczęły spadać bomby, londyńczycy rzucili się do wejść na stacje, a władze szybko dały za wygraną. Kiedy Niemcy zrezygnowali z nalotów dziennych (a zrobili to szybko, bo oznaczały one wielkie straty) i zaczęli bombardowania nocne, zarządzono, że w metrze można się chronić od godziny 16.

 

Peronowi koczownicy

Pisarka Elizabeth Bowen wspomina w wydanej w 1949 r. powieści "Heat of the Day", że każdego wieczoru nieznający się ludzie życzyli sobie na ulicach "Good night and good luck" (dobrej nocy i szczęścia). W nadziei, że mimo spadających bomb przeżyją kolejną noc, a jeśli zginą, to chociaż ich ciała zostaną zidentyfikowane.

Władze starały się poprawić warunki koczowania w metrze, nakazując rozstawienie na peronach przenośnych toalet i pryszniców, a pomiędzy koczującymi zaczęli krążyć policjanci, członkowie Home Guard, Czerwonego Krzyża, Armii Zbawienia, roznosząc koce i leki. Pociąg firmy J. Lyons & Co. dowoził żywność, herbatę, kakao czy mleko i zabierał śmieci z dnia poprzedniego. Pod wieczór zaczynały się przygotowania do snu, a na peronach, na wyłączonych o tej porze z ruchu torach i w stojących wagonach układali się obok siebie rodziny i obcy.

Bywało, że sen utrudniały nie tylko tłok i strach przed skutkami nalotów - w 1940 r. dwójka młodych londyńczyków Peggy i Jack Birminghamowie ledwie zdążyli wypowiedzieć słowa przysięgi małżeńskiej, kiedy usłyszeli syreny alarmowe i razem z gośćmi ślubnymi pobiegli w kierunku stacji Edgware Road. Wesele odbyło się na peronie, a dyrektor stacji zaproponował im spędzenie nocy poślubnej w windzie, której drzwi mogli zamknąć na klucz.

Kilka nocy w londyńskim metrze spędził słynny pisarz George Orwell. Pewnego razu zobaczyłem dwuletnią dziewczynkę, która szczotką do szorowania przesuwała po obrzydliwie brudnym peronie, a potem brała ją do ust i ssała szczecinę. Widok ten, podobnie jak sterty brudnej pościeli piętrzącej się w przejściach pomiędzy korytarzami, był jedną z najobrzydliwszych scen, jakie w życiu widziałem - pisał w artykule "London Letter" w lipcu 1944 r. W tamtym czasie Niemcy atakowali Londyn latającymi bombami V1, a potem rakietami V2.

 

Wariatkowo, mówię wam

O godzinie 5 rano zaczynały kursować pociągi, wyprowadzając z równowagi niewyspanych koczowników i w tunelach pod Londynem zaczynał się kolejny dzień. Atmosferę londyńskiego metra w epoce Blitzu świetnie oddają fotografie Billy'ego Brandta, Berta Hardy'ego i George'a Rogera: ktoś śpi, ktoś się drapie, bo pchły, które przyniósł ze sobą z domu, nagle ożywiły się w wilgotnym otoczeniu, ktoś inny gra w karty, szachy, domino albo czyta magazyny wydawane specjalnie dla chroniących się w metrze.

Henry Moore, nieznany wtedy nikomu malarz, rysował sylwetki koczujących - jego "Shelter Sketch- book", czyli szkicownik ze schronu, przyniósł mu później sławę. Na jednym z rysunków widać pianino i parę osób, które skupiły się wokół, by pośpiewać. Tak, to prawda - napisał potem Constantine Fitzgibbon, historyk i pisarz - widziałem, jak znosili na dół pianino! To było wariatkowo, mówię wam. Organki w jednym końcu, pianino w drugim. Niektórzy ludzie z West Endu [bogata dzielnica Londynu] przychodzili zwiedzać. Jak kiedyś, przed wojną, szli do Chinatown, tak teraz schodzili oglądać inny świat w podziemiach metra.

Na 52 stacjach działały biblioteki publiczne, a Narodowe Towarzystwo Rozrywkowe dbało o zabawianie pasażerów. Niektóre występy, jak choćby grającego na pianinie i ukulele popularnego aktora i piosenkarza George'a Formby'ego transmitowało nawet radio. Ktoś kiedyś przyniósł gramofon i płyty z muzyką klasyczną, ale koczownicy nie chcieli słuchać, twierdząc, że taka muzyka jest za głośna i nie słyszą spadających bomb. Na peronach wyświetlano filmy, odbywały się przedstawienia teatralne. Na stacjach Elephant & Castle i Gloucester Road zorganizowano miejsca zabaw dla dzieci. Dorośli mogli pójść do klubów dyskusyjnych albo korzystać z kursów zawodowych - od urzędniczych poczynając, a na lekcjach dla krawcowych kończąc (w tym celu do podziemi ściągnięto kilkanaście maszyn do szycia).

Wielu uważało, że koczowanie w metrze ma dobre strony - nie trzeba płacić za ogrzewanie i prąd, nie dokucza samotność. Pewna kobieta oświadczyła, że przyniosła tyle sera i herbatników, że wystarczy na dwa tygodnie, i rzeczywiście nie opuściła peronu stacji East End przez cały ten czas, z wyjątkiem kilku minut na zaczerpnięcie świeżego powietrza, kiedy naloty ustawały - wspominał pisarz i dziennikarz Charles Graves. W okresie bitwy o Anglię (10 lipca - 31 października 1940 r.) pod koniec września w korytarzach metra każdej nocy sypiało ok. 180 tys. ludzi.

 

35cnz2c.jpg

 

Tragedie pod ziemią

Jak się okazało, płytkie tunele budowane metodą cut & cover nie służyły najlepiej jako schrony. Kiedy w listopadzie 1940 r. bomba uderzyła w stację Sloan Square, w wagonach jadącego pociągu metra zginęło 79 osób. 14 października 1940 r. bomba zniszczyła rurę odprowadzającą wodę ze stacji Balham, która została zalana. Zginęło 68 osób. 11 stycznia 1941 r. na stacji Bank 56 osób straciło życie, kiedy zbombardowany został górny peron.

Najgorsza tragedia miała miejsce na Bethnal Green, nowej, jeszcze nieotwartej stacji metra, udostępnionej już jako schron. 3 marca 1943 r. o godzinie 20.27 z placu Victoria Park obrona przeciwlotnicza odpaliła rakiety, których istnienie było dotąd tajemnicą, i londyńczycy usłyszeli nieznane im dźwięki. Dwa dni wcześniej zbombardowaliśmy Berlin, więc ludzie spodziewali się odwetu. Odgłos wydawany przez rakiety pomylili z niemieckimi bombami i rzucili się do schronu. Nie było nikogo, kto by ich mógł powstrzymać, żadnego policjanta, strażnika, no a przede wszystkim nie było poręczy, której mogliby się złapać, biegnąc w dół po schodach do pierwszego poziomu stacji - wspominała Sandra Scotting, honorowa sekretarz Stairway to Heaven Memorial Trust. Nie wiadomo, czy pod naporem tłumu, czy przez przypadek na samym dole schodów upadła kobieta z małym dzieckiem na ręku. Podążało za nią 300 osób, które upadając, zgniatały się nawzajem. Ludzie znaleźli się w pułapce, w wąskim przejściu pomiędzy schodami a sklepieniem tunelu. - Prześwit o wysokości ok. 15 stóp (4,5 m) został zablokowany przez ścianę ludzi, którzy zaduszali się nawzajem - opowiadała Scotting. Dziś na stacji Bethnal Green wisi niewielka brązowa tablica z inskrypcją: Pamięci 173 mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy zginęli tu wieczorem 3 marca 1943 r., schodząc po tych schodach do stacji Bethnal Green służącej jako schron przeciwlotniczy. Nigdy o nich nie zapomnimy.

 

Niemiecka propaganda wykorzystała tragedię Bethnal Green, chwaląc się, jaką to panikę wzbudzają w londyńczykach naloty. Nie była to prawda - londyńczycy zarówno koczujący w metrze, jak i nocujący w domach powtarzali sobie słowa, które stały się sloganem: "We can take it", czyli: damy radę.

 

Źródło: http://wyborcza.pl/a...kim_metrze.html


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych