Skocz do zawartości


Zdjęcie

Wieża szaleńców - wiedeńska "Narrenturm"


  • Please log in to reply
No replies to this topic

#1

Simba.

    Simbarosa

  • Postów: 441
  • Tematów: 290
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 51
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

„Kiedy wchodzi się przez bramę, zawsze jest tak, jak gdyby wkraczało się w zupełnie inny świat (…) „Narrenturm” to maszyna czasu. Tutaj postrzega się czas inaczej, niż kiedy jesteśmy na zewnątrz (…)”                                                                                                            

(Alfred Stohl, historyk i artysta).

 

 

Pod koniec lata tego roku moja (ciekawska) podróżnicza natura przywiodła mnie nad piękny Dunaj, do północno-wschodniej Austrii. Wiedeń nigdy jakoś specjalnie nie cieszył się moimi względami. Nie jestem ani fanką muzyki klasycznej ani nie lubuję się w ociekających złotem pałacach, w których niegdyś balowali obrzydliwie bogaci Habsburgowie. Ale że wizyta w ojczyźnie Mozarta stała się faktem, postanowiłam wygospodarować trochę dodatkowego czasu na obejrzenie czegoś dużo bardziej interesującego niż zatłoczony Prater.

 

Okazuje się bowiem, że w całkiem niepozornym miejscu, na terenie uniwersyteckiego kampusu przy Spitalgasse 2 znajduje się prawdziwa perełka – rodem z najlepszych horrorów typu „abandoned mental asylums”. Jeśli jeszcze nigdy nie słyszeliście o wiedeńskiej „Wieży szaleńców”, usiądźcie wygodnie, a ja z chęcią podzielę się z Wami informacjami na temat najstarszego szpitala psychiatrycznego w Europie…

 

112agqc.jpg

 

Ogarnięte melancholią dusze zmięte

 

Wiedeń od wieków szczycił się wysokim poziomem edukacji. Centrum nauki stanowił przede wszystkim Uniwersytet Wiedeński, który został założony już w roku 1365 (rok po polskiej „Jagiellonce”) przez księcia habsburskiego Rudolfa IV Założyciela. Wprawdzie epoka oświecenia, a wraz z nią dynamiczny postęp, dotarła do Europy dopiero pod koniec XVII wieku, ale ugruntowanie na terenie austriackiej stolicy tak znaczącego ośrodka edukacji sprawiło, że nauka rozwijała się tutaj znacznie szybciej niż w innych częściach kraju. Zwłaszcza jeśli chodzi o jedną znaczącą jej gałąź – medycynę. To tutaj na Uniwersytecie Wiedeńskim Galeazzo de Sancta Sophia z Padwy i J. Aygel przeprowadzali swoje pierwsze przełomowe sekcje zwłok i to w Wiedniu po dziś dzień znajduje się drugi co do wielkości szpital kliniczny na świecie („AKH Wien”, czyli „Allgemeines Krankenhaus der Stadt Wien”). Wiedeńscy medycy mają na swoim koncie wiele sukcesów, które rozsławiły ich nazwiska po całym świecie, np. wstawienie najmniejszego implantu ucha wewnętrznego. Tutejsze uczelnie wykształciły wielu noblistów, takich jak Julius Wagner-Jauregg (zwalczanie choroby gorączką, 1927 rok), Karl Landsteiner (odkrywca grup krwi, 1930 rok) czy Robert Bárány (badania nad błędnikiem, 1914 rok). To tutaj też studiował Sigmund Freud – najsłynniejszy psychiatra i neurolog – twórca psychoanalizy. A jak to wszystko ma się do słynnej już dzisiaj „Wieży”?

 

Dawno dawno temu na terenie obecnego północno-wschodniego Wiednia mnisi z zakonu kapucynów wpadli na pomysł, by swoich psychicznie chorych braci przenieść w miejsce, gdzie będą oni w jakiś sposób odizolowani od reszty społeczności. W tym celu wybudowali podziemne lochy, w których mogli przebywać ich „biedni” bracia.

 

a4mmj6.png

 

Minęły wieki. W roku 1764 cesarzem Austrii został Joseph II Habsburg (1741-1790), który stał się prawdziwym symbolem oświecenia w tym kraju. Odkrył on kapucyńskie katakumby, a że sam podczas swoich podróży do Francji wiele dowiedział się na temat rozwiązań w kwestii opieki nad chorymi psychicznie, postanowił stworzyć na tym terenie bardziej okazałą i użyteczną budowlę. Początkowo cesarz planował zrealizować swój cel poprzez publiczny przetarg, jednak ostatecznie „Wieża” stała się jego własnym projektem – przez niego nadzorowanym i finansowanym z jego własnych środków.

 

Ówczesny Wiedeń – jako stolica cesarstwa – miał szczególne znaczenie polityczne i gospodarcze. Austria znajdowała się przecież w tamtym okresie niemal przez cały czas w stanie wojny z państwami takimi jak Francja czy Prusy. Wskutek klęsk żywiołowych, biedy i ciągłych rotacji ludności wybuchały rozmaite epidemie. Ludzie próbowali migrować do większych miast, ale nawet tam nie mogli długo nacieszyć się spokojem i dostatkiem. W najgorszej sytuacji życiowej znaleźli się inwalidzi (zwłaszcza wojenni), wdowy, sieroty, samotne matki oraz osoby cierpiące na lekkie i ciężkie zaburzenia psychiczne. Poszkodowani nie tylko musieli stawiać czoła fizycznym ułomnościom, ale przede wszystkim nie mieli oni żadnych szans na to, by zapewnić sobie godziwe warunki życiowe. Ktoś musiał im pomóc i tym kimś miało być państwo.

 

25sqwwi.jpg

 

W czasach panowania Josepha II Habsburga uważano choroby psychiczne za uleczalne. A przynajmniej większość z nich. Dzielono takie zaburzenia na określone grupy. Wyróżniano wśród nich dolegliwości takie jak melancholia, obłęd, głupota czy szaleństwo. Medycyna – mimo rozwoju – nadal w części opierała się na niezwykle prymitywnych formach leczenia, zwłaszcza w przypadku chorób psychicznych, które jeszcze wówczas nie zostały dobrze zbadane. Fakt ten, jak i nierozłączne funkcjonowanie medycyny obok alchemii i magii, powodowały, że pierwsze metody leczenia „biednych” Austriaków wyglądały niczym surrealistyczny koszmar. Chorzy psychicznie nie mieli gdzie się podziać. Zwykle pomieszkiwali u obcych, przy kościelnych organizacjach charytatywnych, a w wieku XVIII trzymano ich nawet razem z przestępcami kryminalnymi. Nie było lecznic psychiatrycznych, a wszystkich pacjentów podejrzanych o tego typu zaburzenia kierowano w najlepszym wypadku do zwykłych szpitali, gdzie stawiano im bańki, upuszczano krwi, podawano środki wymiotne lub przeczyszczające. Wszystko po to, by „oczyścić” organizm i przywrócić równowagę duszy i ciała.

 

Z inicjatywy Josepha II Habsburga rozpoczęto przebudowę szpitala ogólnego oraz budowę nowego, nieco dziwacznego obiektu, który służyłby docelowo tylko i wyłącznie leczeniu chorych „duchowo”. W pracach budowlanych znaczący udział mieli architekci Josef Ignaz Gerl (1734-1798) oraz Isidore Canevale (1730 – 1786), ale do końca nie wiadomo, jak duży wkład w dzieło miał każdy z nich i komu należy właściwie przypisać nadzór nad wykonaniem prac budowlanych.

 

sw8p3r.jpg

 

Przy Spitalgasse 2² została wzniesiona osobliwa 5-piętrowa rotunda, o bardzo wąskich, symetrycznie rozstawionych oknach. Obwód rotundy wynosił 66 sążni wiedeńskich (około 125 metrów), a średnica budynku 21 sążni (około 40 metrów). Wewnątrz „Wieży” umieszczono dodatkowy budynek, który dzielił rotundę na dwie połowy, a w którym znajdowały się pomieszczenia administracyjne oraz klatka schodowa. Na dachu „Narrenturm” pierwotnie znajdowała się ośmiokątna drewniana konstrukcja, którą cesarz rzekomo miał dosyć często odwiedzać. Nie wiemy niestety nic więcej na ten temat. Przypuszcza się, że w jakiś tajemniczy sposób próbował on „uleczyć” swoją duszę po śmierci córek (1763 i 1770) i żon (1763 i 1767). Oprócz tego budynek został rzekomo zorientowany według położenia na niebie Gwiazdy Północnej, a kolejne liczby oznaczające wymiary, liczbę pięter i pomieszczeń, odnosić się miały do ważnych, symbolicznych liczb, pochodzących z różnych religii i kultur.  Alchemia i magia, która współistniała obok ważnych dziedzin życia XVIII-wiecznego Wiednia, znacząco wpłynęła na kształt „Wieży” i dlatego przypuszcza się, że cała ta dziwaczna budowla miała być swego rodzaju kalendarzem księżycowym.

 

Budynek – jak już wspomniałam – składa się z 5 pięter. Na każdym takim piętrze wydzielono po 28 pomieszczeń, które często nazywano potem „celami”. W sumie do dyspozycji „mieszkańców” obiektu przeznaczono aż 139 takich sal – każda o powierzchni około 13 metrów kwadratowych. Wewnątrz każdej „celi” miały znajdować się dwa łóżka. Z każdego takiego pokoju wychodziło się wprost na okrągły korytarz. Cały budynek ogrzewany był centralnie. Była to w tym czasie najbardziej nowoczesna placówka tego typu w Europie. „Szpital” w początkach swego istnienia przypominał raczej więzienie, aniżeli placówkę medyczną. Dla mieszkańców Wiednia oczywiste stało się, że było to miejsce stygmatyzujące i każdy, kto przekroczył próg „Narrenturm”, niemal na zawsze wykluczany był ze społeczeństwa lub naznaczany jako ułomny mentalnie.

 

„The Fools Tower”

 

Lecznica w początkach swego istnienia nosiła nazwę „Irrenturm” (niem. „Wieża pomyleńców”), ale w latach późniejszych budowla ta zmieniła nazwę na „Narrenturm” (niem. „der Narr” oznacza „głupca”, „durnia”, ang. „The Fools Tower”, czyli „Wieża głupców”). Budynek czasami nazywany był przez tutejszych mieszkańców po prostu „Guglhupf”, co w wolnym tłumaczeniu oznaczać miało „babkę” (z racji podobieństwa do austriackiego ciasta).

 

2wp4kgi.jpg

 

„Wieża szaleńców” otworzyła swe podwoje 16 sierpnia 1784 roku i właściwie niemal od razu trafili tam pierwsi pacjenci, którzy dotąd przebywali w zwykłych szpitalach. Na początku było to 142 mężczyzn i 65 kobiet, z czego 12 mężczyzn i 13 kobiet później zwolniono („wyleczono”), a 10 mężczyzn z tej grupy zmarło.

 

„Narrenturm” w początkach swego istnienia miała działać jak zwykły szpital. Przyjmowano tu zarówno chorych psychicznie, jak i ubogich, nie mających gdzie się podziać. Każdy pacjent oczywiście podlegał segregacji ze względu na swój stan i powód skierowania go do ośrodka. Starano się oddzielać chorych od biednych. „Cele” nie miały jeszcze wtedy drzwi, więc najgroźniejszych pacjentów przykuwano do ścian pokojów, podczas gdy ci spokojniejsi mogli swobodnie poruszać się po korytarzach. Dopiero w późniejszym okresie do „cel” wstawiono solidne drzwi z małym wyciętym w nich okienkiem, a wyposażenie szpitala wzbogaciło się w pasy oraz kaftany bezpieczeństwa dla „opornych”. Oczywiście do „Narrenturm” trafiali nie tylko faktycznie chorzy, ale m.in. przeciwnicy cesarza. Najczęściej nowych potencjalnych pacjentów przyprowadzali tutaj urzędnicy lub ówczesna policja. Mimo nieludzkich dzisiaj metod leczenia „Wieża” stała się miejscem naprawdę znaczącym. Z jednej strony było to miejsce społecznej izolacji, zwłaszcza dla ludzi doprowadzonych tutaj z powodów innych niż choroba psychiczna. Z drugiej jednak strony była to placówka eksperymentalna i badania w niej przeprowadzane przyczyniły się do rozwoju współczesnej psychiatrii.

 

Na terenie szpitala AKH i w „Wieży” pracowali jedni z najlepszych lekarzy i chirurgów na świecie (m.in. Karl von Rokitansky (1804-1878), który podczas swoich badań przeprowadził około 30 000 sekcji zwłok). To w tym miejscu rodziła się współczesna psychiatria, zastępując prymitywne formy leczenia nowoczesnymi i bardziej przyjaznymi dla pacjentów. Przełomowym okresem był koniec lat 90-tych XVIII wieku. Od tego momentu baczniej przyglądano się procesowi segregacji chorych i zaliczania ich w poczet obłąkanych. Dzięki temu liczba pacjentów nieco się zmniejszyła, a pozostali mogli być leczeni w coraz to skuteczniejszy i mniej brutalny sposób.

 

W roku 1795 wokół „Wieży” wybudowano mur, który miał służyć dwóm celom. Po pierwsze odgradzać placówkę od ciekawskich gapiów, a po drugie zapewnić niektórym pacjentom dostęp do kawałka ogrodu obok budynku. Już w roku 1844 w „Wieży szaleńców” zaczęły odbywać się pierwsze teoretyczne i praktyczne zajęcia z psychiatrii. Mimo dynamicznego rozwoju medycyna nadal nie potrafiła radzić sobie z pacjentami cierpiącymi na najcięższe zaburzenia psychiczne, a tych ciągle przybywało. Okazywało się, że niektóre z chorób są trudne, a inne wręcz niemożliwe do wyleczenia.

 

Znaczenie

 

Niektórzy twierdzą, iż „Narrenturm” była realizacją pomysłu angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, który wymyślił i zaprojektował rodzaj okrągłego więzienia, zwanego „Panoptikonem”. Pomiędzy obiema budowlami istnieje jednak bardzo istotna różnica. „Panoptikon” został zaprojektowany tak, by więźniowie byli obserwowani przez personel z centralnego miejsca budowli, ale w ten sposób, aby pracownicy byli niewidoczni dla więźniów (m.in. pomysł z weneckimi lustrami). W „Wieży szaleńców” natomiast nie było mowy o jednym „centrum kontroli”. Dlatego powiązanie z wizją Benthama wydaje się dość mocno naciągane.

 

Na najstarszych dostępnych fotografiach „Wieży” widoczny jest piorunochron, zatknięty na dachu budowli. Do dziś pozostały po nim dwa mocowania, które można zobaczyć na dziedzińcu. I tutaj się na chwilę zatrzymajmy. Wyobraźcie sobie, że piorunochron ten nie ma prawdopodobnie nic wspólnego z odkryciem Benjamina Franklina (1706-1790). Przypomnijmy tylko po krótce, że Franklin był amerykańskim naukowcem, który przeprowadzał eksperymenty z elektrycznością i w roku 1752 wymyślił, jak poprzez uziemienie zabezpieczyć się przed wyładowaniami elektrycznymi. Wielu uważa go więc za wynalazcę piorunochrona, ale tak naprawdę piorunochron Franklina nie działał prawidłowo, gdyż nie był prawidłowo uziemiony. Tymczasem w roku 1754 w Czechach, w miejscowości Přímětice Prokop Diviš (1698-1765) – duchowny lubujący się w naukach przyrodniczych – stworzył pierwszy uziemiony piorunochron, który okazał się działać perfekcyjnie. I teraz dodajmy do tych dwóch faktów wiedeńską „Wieżę szaleńców”. Cóż jest w całej sprawie tak niezwykłego? Ano to, że piorunochron w „Narrenturm” wydaje się nie mieć nic wspólnego ani z odkryciami Franklina, ani z piorunochronem Diviša. Do dziś próbuje się odgadnąć, czy cesarz Joseph II wiedział o badaniach Prokopa Diviša i na tej podstawie zapragnął mieć u siebie podobny piorunochron (nie tylko dla bezpieczeństwa – w tamtych czasach uważano elektryczność za uzdrawiającą moc), czy może piorunochron w wiedeńskim azylu dla obłąkanych jest najstarszym tego typu urządzeniem na świecie.

 

Od roku 1796 „Wieża” zaczynała nieco zmieniać swoje przeznaczenie.  Zamieniła się bowiem w „Muzeum Instytutu Patologiczno-Anatomicznego” (niem. „Museum des Pathologisch-anatomischen Institutes”). Mniej więcej w tym właśnie okresie w starym szpitalu AKH powstawała niezwykła „kolekcja”, która później zostanie tutaj przywieziona, ale o tym za chwilę.

 

W roku 1869 „Narrenturm” została definitywnie zamknięta, a jej pacjentów porozsyłano po różnych ośrodkach, m.in. do Klosterneuburga („Gugging”) i do szpitala w dawnej wiedeńskiej dzielnicy Steinhof (dziś to 14 dzielnica – Penzing). Po roku 1870 „Narrenturm” miała zostać całkowicie rozebrana, ale z jakichś powodów tego nie zrobiono i przez kolejne 50 lat budynek stał całkowicie pusty. Od roku 1920 „Wieża” służyła personelowi medycznemu – pracującemu i kształcącemu się w Wiedniu – jako swego rodzaju internat. Aż wreszcie w roku 1971 budynek ostatecznie zamienił się w skarbnicę medycznych perełek, które możemy oglądać tam do dziś.

 

W roku 1974 muzeum formalnie przeszło pod kuratelę ministerstwa i przemianowano je na „Federalne Muzeum Patologiczno-Anatomiczne” (niem. „Pathologisch-anatomisches Bundesmuseum”). Po zmianach związanych z nową ustawą o muzeach federalnych z 2003 roku i długich obradach zdecydowano, że „Narrenturm” zostanie włączona do „Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu” (niem. „NHM” – „Naturhistorisches Museum Wien”).

 

„Kolekcja”

 

Najbardziej światłe medyczne umysły Wiednia w swoich niepozornych, prymitywnych (jak na dzisiejsze czasy) laboratoriach dokonywały prawdziwej rewolucji. W celu dogłębnego poznania ciała ludzkiego i zrozumienia przyczyn i przebiegu procesów chorobotwórczych w starym szpitalu AKH wykonywano tysiące sekcji zmarłych pacjentów. Diagnozowano choroby, wycinano chore, zarażone organy, pisano naukowe rozprawy, publikując wyniki badań, wykonywano setki tysięcy rysunków oraz woskowych odlewów, które pomogłyby innym kształcącym się w ich pracy. Spora część tej „kolekcji” trafiła do „Narrenturm”.

 

Każdy, kto zawędruje dziś w okolice kampusu w 9 dzielnicy austriackiej stolicy, może na własne oczy przekonać się, co dokładnie zawiera „kolekcja”, która była tutaj „magazynowana” praktycznie od XVIII wieku. To niezwykła i budząca grozę galeria biologicznych preparatów oraz sztucznych modeli, wykorzystywanych w badaniach nad zapobieganiem chorobom i wypadkom. Preparaty te pochodzą z około 600 ciał zmarłych w szpitalach pacjentów. Część zbiorów została tutaj przeniesiona z byłego „Muzeum Elektropatologicznego”. I możecie być pewni jednego: absolutnie nikt nie zostaje obojętnym wobec tego, co jest mu dane zobaczyć w wiedeńskiej „Wieży szaleńców”.

 

 

Ponad 50 000 preparatów zgromadzonych w byłym azylu dla obłąkanych pokazuje przeróżne wady rozwojowe u ludzi, rozmaite choroby skóry, narządów zewnętrznych i wewnętrznych (niektórych rzeczy naprawdę nie da się spokojnie oglądać, wierzcie mi), a także skutki różnych wypadków. Mamy tutaj m.in. zdeformowane ludzkie płody, zniekształcone przez choroby szkielety, chore organy w słojach z formaldehydem oraz ponad 2000 woskowych odlewów, ukazujących przeróżne choroby skóry i tkanek. To tutaj znajduje się m.in. największa na świecie kolekcja kamieni nerkowych i żółciowych. I o ile wystawa „Body Worlds” von Hagensa, o której niedawno Wam opowiadałam, jest niemal zupełnie „do przejścia”, o tyle „kolekcja” w „Narrenturm” autentycznie wywołuje u człowieka mdłości i sprawia, że po wyjściu czujemy się „brudni” i chorzy…

 

W „Wieży” możemy również oglądać prawdziwe skarby XVIII-wiecznego aptekarstwa (jedna z „cel” została ucharakteryzowana na oryginalną XVIII-wieczną aptekę) oraz tzw. „Wunderkammer eines Alchimisten”, czyli „Niezwykłą komnatę alchemika”. Część tych niezwykłych zbiorów – jak już wspomniałam – była kiedyś własnością lekarzy. Chociażby austriacko-brytyjskiego naukowca – Stefana Jellineka (1871-1968), który założył i opiekował się „Muzeum Elektropatologicznym” w Wiedniu. W muzeum tym gromadził preparaty z wypadków, które służyły mu w badaniach nad leczeniem i zapobieganiem skutkom takich zdarzeń. I chociaż sam Jellinek zmuszony został do emigracji do Wielkiej Brytanii, jego kolekcja przetrwała lata wojny i w 2002 roku trafiła do wiedeńskiego „Muzeum Techniki”, a stamtąd jej część została wystawiona w „Narrenturm”.

 

„Maszyna czasu”

 

Kiedy błądziłam po uniwersyteckim kampusie w poszukiwaniu „Narrenturm”, nie spodziewałam się, że cel mojej podróży tak bardzo nadszarpnięty został zębem czasu. Spodziewałam się zobaczyć okazałą budowlę, otoczoną grubą siatką lub przynajmniej solidnym płotem. A tymczasem ujrzałam całkiem niewielki okrągły budynek, mocno zniszczony z zewnątrz, z rozstawionymi na dziedzińcu rusztowaniami.

 

Dzisiaj w ponurym miejscu przy Spitalgasse 2 nie ma już pacjentów cierpiących z powodu psychicznych zaburzeń. Nikt nie wyje samotnie w odrapanej celi, ani nie wpatruje się w Ciebie pozbawionym emocji wzrokiem. Na trawie przed budynkiem opalają się studenci, a personel muzeum bynajmniej nie przypomina szpitalnych strażników, czekających tylko, by przypiąć Cię pasami do łóżka i poddać „zdrowotnej” terapii prądem. Wręcz przeciwnie. Mimo charakteru tego niezwykłego miejsca stoi tutaj sklepik z pamiątkami, w którym możemy nabyć m.in. czerwony żel pod prysznic wyglądający jak woreczek z banku krwi. Współczesność bez pardonu wdarła się do tej starej świątyni szaleństwa, ale to przecież dzięki niej budynek z XVIII wieku stoi jeszcze w tym miejscu.

 

„Muzeum-Wieża” jest obecnie w opłakanym stanie. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że odrapane ściany, odpadający tynk i surowość tych murów naprawdę wywołują u człowieka gęsią skórkę i doskonale pasują do charakteru tejże budowli. Dyrektor obiektu, która zarządza placówką od 1993 roku – dr Beatrix Patzak – zapewnia jednak, że jej najważniejszym celem będzie utrzymanie tego obiektu i doprowadzenie do jego całkowitej renowacji. Sama jestem świadkiem tego, że renowacja ta stała się faktem i „Wieża” naprawdę będzie odnawiana. Oczywiście potrzeba na ten cel sporych pieniędzy, dlatego „Narrenturm” – za niewielką opłatą – otwiera swe podwoje dla spragnionych wrażeń turystów, organizuje wycieczki, sprzedaje tematyczne pamiątki i zrzesza się w organizacjach, mających na celu ochronę tego typu zabytków.

 

Dziś na 5 piętrze znajduje się sala wykładowa na 60 osób. Organizowane są tutaj przeróżne spotkania, pokazy i wykłady. Zwiedzający to miejsce mają możliwość wzięcia udziału w rozmaitych wycieczkach po obiekcie. Przykładowo wycieczka „Zbiory badawcze” pokazuje zainteresowanym historyczne preparaty medyczne, techniki preparowania zwłok i trwa 45 minut, wycieczka „Ciąża i poród” zaznajamia turystów z anatomicznymi modelami żeńskimi, pokazując, jak zmienia się ciało kobiety w trakcie ciąży, jak wygląda cykl i rozwój zarodka (około 1 godziny), wycieczka „Ciało i prąd” pokazuje woskowe modele ofiar porażenia prądem (około 1 godziny), a wycieczka „Budynek” – trwająca około 1 godziny – informuje zainteresowanych o historii tego miejsca i pokazuje, jak dokładnie wygląda cały obiekt z różnych perspektyw.

 

Jeśli więc kiedykolwiek będziecie mieli okazję być w austriackiej stolicy, koniecznie odwiedźcie „Narrenturm” i przespacerujcie się uliczkami uniwersyteckiego kampusu. Polecam kierować się na miejscu mapką Google’a, ponieważ obiekt nie jest wcale tak okazały, jak się wydaje i jest nieco „ukryty” pomiędzy uniwersyteckimi budynkami. Fotografować to miejsce można niestety tylko od zewnątrz i wewnątrz na dziedzińcu (zakaz fotografowania wnętrz „Wieży”). Wszystkie interesujące Was informacje znajdziecie na stronie internetowej nhm-wien.ac.at, a ja ze swojej strony polecam nie zabierać ze sobą na teren obiektu żadnego jedzenia, bo z pewnością w trakcie zwiedzania stracicie cały apetyt.

 

Na temat szaleństwa i sposobów okiełznania mentalnej bestii napisano już naprawdę wiele. Jedną z najbardziej znanych postaci, zajmującej się krytycznymi studiami nad psychiatrią i systemem więziennictwa, był Michel Foucault (1926-1984), którego książki stały się podstawą angielskiego ruchu „antypsychiatrycznego”.

 

Czy naprawdę jest sens dziś w XXI wieku debatować nad brutalnością XVIII-wiecznych metod leczenia chorób psychicznych, skoro metody te – naturalnie nieludzkie i niemoralne – przyczyniły się do rewolucji w dziedzinie psychiatrii i medycyny ogółem? Czy dziś nadal w lecznicach psychiatrycznych na całym świecie nie stosuje się środków bezpieczeństwa w postaci pasów, kaftanów i zastrzyków na uspokojenie? A co z terapią elektrowstrząsową, która dzisiaj w niektórych szpitalach „przepisywana jest” w najcięższych zaburzeniach depresyjnych? U podwalin dzisiejszych nowoczesnych lecznic dla chorych psychicznie leżą historie miejsc takich jak „Wieża”, a z nią prymitywne próby na pacjentach, eksperymenty farmakologiczne w celu wynalezienia pierwszych leków i miliony ludzkich istnień. To poniekąd cena naszej wolności i naszego spokoju. To poświęcenie, które dziś gwarantuje nam bezpieczeństwo i wygodę. Z drugiej strony mroczne karty historii nigdy nie zostaną całkowicie wymazane. Na ścianach „cel” nadal znać będzie ślady paznokci i nie przykryje ich żadna farba. Relikwie tamtych dni, zamknięte w słojach i opatrzone smutnym opisem, wciąż będą nam przypominać o cierpieniach ludzi, którym ówczesna medycyna nie była w stanie pomóc. Nawet jeśli wiedeńska „Narrenturm” zabłyśnie po długo oczekiwanej renowacji i przyciągnie jeszcze większą liczbę turystów niż dotychczas, mury te na zawsze pozostaną skażone śmiercią i cierpieniem, z błąkającymi się wśród nich obłąkanymi cieniami i nie zagłuszy ich głosu nawet najbardziej nowoczesne wnętrze i najbardziej przyjazny pod słońcem personel.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

P.s. więcej drastycznych zdjęć tu : http://szokblog.pl/W...g/1344850577457

 

 

 

 

 

 

 

 

źródło : http://catinthewell....ska-narrenturm/


  • 4





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych