
Na dnie jeziora Resko, latem popularnego kąpieliska, spoczywa wrak samolotu, który spadł tam w czasie II wojny światowej. Na jego pokładzie znajdowało się m.in. 80 niemieckich dzieci. Władze Trzebiatowa (zachodniopomorskie) i część obywateli Niemiec zastanawiają się, jak wyciągnąć wrak.
Wiosną 1945 roku Sehe Nord Gruppe - dywizjon ratownictwa morskiego ewakuował uciekających przed ofensywą Armii Czerwonej Niemców, w tym całe grupy dzieci. Zorganizowano most powietrzny. Jednym z wysuniętych na wschód przyczółków była baza w Rogowie - wsi leżącej nad jeziorem Resko. Na brzegu jeziora tłoczyło się kilka tysięcy osób. Samoloty startowały jeden za drugim. Przystosowane do przewożenia dwudziestu osób, zabierały na pokład nawet setkę. Jeden z tych wodnopłatowców, Do-24, zaraz po starcie runął do jeziora.
Tak prawdopodobnie to wyglądało:
Trzask zamykanych drzwi i potężny ryk trzech silników zagłusza krzyki przerażonych dzieci. Potężny Dornier Do 24 pilotowany przez oberfeldfebla Schulza przecina wody jeziora Kamper See, by po chwili wznieść się w powietrze. Zdając sobie sprawę z nadmiernego obciążenia samolotu, pilot najprawdopodobniej przeciąga maszynę, w efekcie czego pasażerowie raptownie znajdują się w jego tylnej części. Przesuniecie środka ciężkości powoduje, że samolot spada na ogon z wysokości prawie osiemdziesięciu metrów. I pogrąża się z 72 pasażerami oraz 4 członkami załogi w mętnej wodzie jeziora.
Są dwie hipotezy, jak doszło do wypadku. Jedna mówi, że samolot był przeciążony a w czasie startu pasażerowie zsunęli się na tylną część ogona i pilot utracił sterowność. Druga hipoteza zakłada jednak, że to nie był tragiczny wypadek, a skutek natarcia Armii Czerwonej. Zdaniem Mirosława Huryna z Fundacji Fort-Rogowo, świadczą o tym fragmenty wraku samolotu, które udało się z jeziora wyciągnąć. Według niego jest w niej m.in. odłamek przeciwpancerny, wystrzelony z rosyjskiego czołgu.
Erich Kittner, niemiecki pilot, który był świadkiem tragedii i brał również udział w akcji ewakuacyjnej, wspomina po latach: „Po wylądowaniu natychmiast podpłynęliśmy do miejsca wypadku. Oprócz plamy oleju na wodzie nie było nic widać. Nagle prawdziwy cud, na powierzchni wody pojawia się kobieta. Od razu spuściliśmy na wodę ponton i wzięliśmy ją na pokład, po czym skierowaliśmy się do brzegu po następnych uciekinierów.”
Do tej pory niewiele udało się wyciągnąć z dna jeziora. Wśród odłamków pogiętej i skorodowanej blachy, dziecięcy bucik i fragment czytanki. W 2009 roku grupa nurków penetrowała dno Reska, dotarli do kadłuba Do24, ale nadal niewiele mogą powiedzieć o tym, w jakim jest stanie. - Jest zerowa widoczność, nic nie widać. Wrak jest na pewno zniszczony i na pewno jest cały w mule, nic nie wystaje ponad - mówi nurek Aleksander Ostasz. Choć wiadomo, że wrak będzie trudno będzie wyciągnąć, to lokalne władze wraz z niemiecką fundacją się nie poddają. Już niedługo na Resko ma wjechać wyspecjalizowana ekipa z kamerami i urządzeniami pomiarowymi. Jak mówi Ostasz, będzie to pierwsza operacja tego typu. Na ten cel w najbliższym czasie w Niemczech przeprowadzona zostanie publiczna zbiórka pieniędzy.
Zamiar wydobycia wraku został zrealizowany.

Lotnicze wraki z jeziora Resko Przymorskie od lat fascynowały różnej maści poszukiwaczy. Z dokumentów, relacji świadków oraz opowiadań rybaków wyłaniał się obraz co najmniej kilku samolotów leżących na dnie jeziora. W jeziorze tym ma być zatopiony np. transportowy Junkers Ju 52 na pływakach, który wystartował pod koniec wojny z Królewca i który miał tu swoje międzylądowanie. Podobno na swoim pokładzie przewoził część sławnej bursztynowej komnaty. Niestety od końca wojny aż do lat 90. stacjonowało tu wojsko, a cały teren był zamknięty dla osób postronnych. Czy i co wojsko przez te lata wydobyło z jeziora, tego niestety nie wiadomo. Faktem jest natomiast, że w latach 80. duża polsko- radziecka ekspedycja, szukająca m.in. bursztynowej komnaty, penetrowała przez trzy tygodnie dno jeziora. Podczas poszukiwań natrafiono tylko na przednią część wraku wodnosamolotu. Całością akcji z ramienia wojska dowodził wtedy Jan Mirowski. Wydobyte szczątki samolotu można dziś zobaczyć w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. Była to pierwsza zorganizowana na taką skalę wyprawa poszukiwawcza na jeziorze Resko Przymorskie, na następną trzeba było czekać ponad 20 lat. Co prawda w międzyczasie co najmniej kilka różnych ekip próbowało potajemnie coś zdziałać na jeziorze, ale raczej z marnym skutkiem. Jezioro to niestety jest bardzo specyficzne, jego maksymalna głębokość nie przekracza nigdzie trzech metrów, do tego jest tam co najmniej drugie tyle mułu, a o jakiejkolwiek przejrzystości wody nie ma co marzyć.
Relacja uczestnika:
W ekspedycji, zorganizowanej w dniach 1-3 maja 2011 roku przez Magazyn „Nurkowanie”, Fundację Muzeum Fort Rogowo oraz Muzeum Oręża Polskiego z Kołobrzegu, wzięło udział ponad 20 osób z różnych miejsc Polski. Śmiało można powiedzieć, że ekspedycja była międzynarodowa, gdyż towarzyszyli nam też płetwonurkowie z Niemiec. W poszukiwaniach wziął również udział Jan Mirowski, którego wiedza i znajomość jeziora okazały się bezcenne. Całość akcji zabezpieczana była przez strażaków-ratowników z OSP Tryton z Kołobrzegu.

Wieczorem 30 kwietnia do hangaru na dawnym lotnisku w Rogowie (Kamp) zjechali się płetwonurkowie i poszukiwawcze z całej Polski. Naszym zamiarem było wspólne połączenie sił, środków i doświadczenia w celu zweryfikowania legend o zatopionych samolotach. W trakcie tej jawnej i oficjalnej eksploracji jeziora wykorzystywane były głównie jednostki pływające oraz elektroniczny sprzęt do poszukiwań podwodnych – m.in. sonar boczny, echosonda, magnetometry protonowe oraz podwodne kamery. W pierwszym dniu badań sonar boczny wskazał trzy obiekty, które dały poszukiwaczom nadzieję na sukces. Jeden z nich, wykazujący anomalie magnetyczne na dość sporym obszarze, okazał się wrakiem dużego samolotu. To nad nim zakotwiczyły nasze trzy jednostki pływające. Okazało się, że wrak rozrzucony jest na przestrzeni kilku-set metrów kwadratowych i spoczywa w grubej warstwie mułu. Płetwonurkom jeszcze w tym samym dniu udało się dotrzeć do jego części ogonowej. Po częściowym odkopaniu udało się wejść około 2 metrów w głąb schodzącego w dół kadłuba. Przy pomocy ręcznych wykrywaczy metali znaleziono zagrzebane wokoło w mule drobne elementy poszycia. Wydobyte w celu identyfikacji wraku detale dały poszukiwaczom 100% pewności, że wrak nr 1 to Dornier Do 24 pilotowany przez oberfeldfebla Schulza. Upadek z 80 metrów, eksplozja oraz upływ czasu zrobiły jednak swoje, wrak obecnie jest bardzo zniszczony. Dziś można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że najlepiej zachowana jego część jest ukryta głęboko w mule. Jednak ile jej tam jest i w jakim jest stanie – trudno powiedzieć bez usunięcia dennych osadów.
Ekspedycja okazała się sukcesem nie tylko medialnym, udało się odnaleźć wrak samolotu i pokazać, że ludzie z różnych miast i środowisk potrafią zjednoczyć się dla wspólnego celu, a nie tylko kłócić na forach dyskusyjnych. Dla redakcji Magazynu „Nurkowanie” było to również zamknięcie trwającej od 1996 roku pracy polegającej na zbieraniu informacji o wraku samolotu z jeziora Resko Przymorskie. Eksploracja odbyła się za wiedzą i zgodą zarówno Zachodniopomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, jak i właściciela terenu, a przeprowadzone prace pozwoliły na wytypowanie jeszcze kilku obiecujących miejsc w jeziorze. Tak więc na pewno tam jeszcze wrócimy.
Opracowanie własne na podstawie żródeł:
Po bitwie.pl,TVN24
Fotki w/w źródła i domeny publiczne
Użytkownik Magda72 edytował ten post 16.10.2014 - 12:44