Polski król, który zabijał zza grobu
Imperium, którym zarządzał Kazimierz Jagiellończyk, było największą potęgą ówczesnej Europy. Jego granice opierały się jednocześnie o Morze Czarne i Bałtyk, a na wschodzie zbliżały do Moskwy. Gdy w XX wieku otwarto grobowce pary królewskiej, obecni przy tym naukowcy zaczęli umierać. Ofiar naliczono aż 15 i ogłoszono istnienie Klątwy Jagiellończyka.
Informacja o krakowskich wydarzeniach obiegła wkrótce cały świat. I to dwukrotnie. Za pierwszym razem dzięki odkryciom prof. Bogusława Smyka z Akademii Rolniczej, któremu udało się ożywić mikroorganizmy znalezione w grobowcu zamkniętym wcześniej przez 500 lat. Drugi, znacznie głośniejszy od pierwszego, dzięki wspaniałemu dziennikarzowi i literatowi Zbigniewowi Święchowi, kiedy ten na łamach "Literatury" opublikował pierwsze rozdziały swojego przyszłego bestsellera o tytule "Klątwy, mikroby i uczeni", w którym ze szczegółami opisał, co i jak działo się w trakcie otwierania grobowca – jak pisał on sam – króla królów i matki królów.
Nie były to określenia używane na wyrost. Imperium, którym kierował Kazimierz, należało do najpotężniejszych państw ówczesnego świata, a z kolei z jego żoną, Elżbietą Rakuszanką, spokrewniona jest znacząca część koronowanych głów dzisiejszej Europy, wliczając w to obecną królową brytyjską.
Między innymi dlatego zaraz po tym, jak teksty ukazały się w polskim magazynie, informacje przedrukowały największe dzienniki Europy oraz najważniejsze agencje informacyjne świata. Już 2 lipca 1983 roku "The Times" donosił na pierwszej stronie: "Dziwna sprawa Klątwy Kazimierza", a "Die Welt" i "La Stampa" pisały, że Polacy rozwikłali tajemnicę tego, co 60 lat wcześniej działo się po otwarciu grobowca najsłynniejszego z egipskich faraonów – Tutanchamona.
O Tutanchamonie...
Przypomnijmy. Tutanchamon był faraonem z XVIII dynastii, który w historii zapisał się przede wszystkim walką z religijną reformą będącą dziełem jego ojca, która tradycyjny politeizm Starożytnego Egiptu miała zastąpić wiarą w jednego Boga, Atona. Na tronie zasiadł mając 12 lat, a niewiele później został – najprawdopodobniej – zamordowany. Jednak nie dlatego został najbardziej znanym z faraonów. To stało się za sprawą archeologów i klątwy, która ich dotknęła.
Prace w Dolinie Królów prowadzono już w XIX wieku. Naukowcy mieli jednak poważny problem. Ta była bowiem miejscem, gdzie od stuleci działali rabusie grobów i w większości z nich nie dało się już znaleźć nic poza inskrypcjami na murach. W 1912 roku wciąż nie odnaleziono jednak grobowca wspomnianego Tutanchamona, o którym wiedziano, że powinien istnieć i liczono, że być może nie został ograbiony. Jego odnalezienie stało się obsesją dla archeologa Howarda Cartera.
Swoją pasją zaraził lorda George'a Carnarvona, który sfinansował poszukiwania. Te trwały aż osiem lat. Wreszcie w 1922 roku odnaleziono schody prowadzące do szczelnie zamkniętych drzwi. Gdy je otwarto, odnaleziono korytarz, który prowadził do następnych. Prace trwały kolejne dni, a do Howarda Cartera dołączył jego partner i sponsor, Lord Carnarvon. W końcu robotnicy usunęli i tę przeszkodę. Do środka jako pierwszy zajrzał archeolog i wewnątrz zobaczył prawdziwe skarby. A także kolejne, zamurowane drzwi, które prowadziły do sarkofagu faraona. Katalog przedmiotów znalezionych we wnętrzu do dziś robi wrażenie. Były tam: złoty tron, złota maska grobowa, wykonane ze złota trumny, a także złocone rydwany (pierwsze odnalezione kompletne rydwany egipskie) oraz także złote łoża i kilka cennych posągów. Wszystko nienaruszone od ponad trzech tys. lat.
Informacja o odkryciu obiegła cały świat, a wkrótce dołączyła do niej kolejna. O serii tajemniczych zgonów, za którymi miała stać klątwa rzucona przez człowieka, którego spokój naruszono. Zaczęło się od samego Lorda Carnarvona, który zmarł nagle kilka miesięcy po odnalezieniu grobowca. Mówiono, że w dniu, w którym zmarł, śmierć dopadła także jego psa (który miał wcześniej głośno zawyć), a prąd wysiadł w całym Kairze. W "New York Timesie" donoszono – na poważnie - że w dniu otwarcia grobowca kobra królewska (będąca jednym z symboli egipskiej monarchii) miała zjeść... kanarka Cartera.
Za śmiercią mecenasa ekspedycji poszły kolejne: wkrótce zmarł George Jay Gould I, który odwiedził grób, po czym dostał ataku niewyjaśnionej gorączki, żona zabiła egipskiego księcia Ali Beya, podobna gorączka dopadła brata Carnarvona, a tajemnicza choroba doprowadziła do zgonu sir Archibalda Duoglasa-Rieda - radiologa, który prześwietlał sarkofag. A i na tym się nie skończyło. Szybko ukuto teorię o Klątwie Tutanchamona, która dowodziła, że serię niespodziewanych zgonów trzeba tłumaczyć zignorowaniem przez archeologów znajdującego się na grobowcu ostrzeżenia o tym, że każdego, kto naruszy spokój młodego faraona, będą ścigać „skrzydła śmierci”. Innego wytłumaczenia nie udawało się odnaleźć.
...i innych przypadkach
Zanim przeniesiemy się z Egiptu na Wawel, trzeba zrobić jeszcze małą dygresję, bo Klątwa Tutanchamona była najbardziej znanym z grobowych przekleństw, ale uwierzono w nią także dlatego, że nie była jedyna. Jeszcze w XIX wieku zdarzały się przypadki, że archeologów badających groby w Dolinie Królów spotykała nagła i niespodziewana śmierć. Dotyczyło to zresztą nie tylko Egiptu, ale też wielu innych miejsc. W tym i badaczy słowiańszczyzny – o tym wspomina Święch, powołując się na profesora krakowskiej Akademii Rolniczej, Zygmunta Jaworskiego - którzy zajmowali się kurhanami dawnych wodzów odnajdywanymi na obrzeżach dawnej Rzeczypospolitej, a niedługo potem umierali.
Nie brak ludzi, którzy przytaczają też klątwę Tamerlana (dzień po otwarciu jego grobu na ZSRR miały uderzyć hitlerowskie Niemcy, a zaraz po jego ponownym złożeniu do trumny sowieci mieli odbić Stalingrad). Wielu twierdzi zresztą, że i dziś da się wskazać podobne kary, które spadają na tych, którzy zakłócają spokój zmarłym. Przykładem najświeższym jest to, co stało się z odkrywcami Otziego – Człowieka Lodu. W krótkim odstępie czasu zmarło siedem osób zaangażowanych w badania jego szczątków.
Kazimierz zabijał zza grobu?
Do podobnych, ale jeszcze bardziej interesujących wydarzeń doszło też w latach 70. w Krakowie. To wtedy, dokładnie w piątek 13 kwietnia 1973 roku, otworzono grobowiec Kazimierza IV Jagiellończyka. A nieco później jeszcze jego żony – Elżbiety Rakuszanki, słusznie nazywanej matką królów, bo na świat wydała ich aż czterech. Syn Władysława Jagiełły należał do najpotężniejszych władców w historii Polski, a jego kilkudziesięcioletnie rządy były czasem największej świetności dynastii Jagiellonów i już tylko dlatego otwarcie grobowca było wydarzeniem wyjątkowym. Szczególnie dla zaangażowanych w nie badaczy. Ale wagi nadawało mu także to, że ten pozostawał zamknięty od 500 lat i liczono na doniosłe odkrycia naukowe, które mogły znacząco wzbogacić wiedzę o historii Polski. Z tego powodu w prace zaangażowano szereg naukowców z różnych dziedzin: archeologów, historyków, konserwatorów zabytków, a także inżynierów budownictwa, fotografów oraz mikrobiologa, który miał zająć się sprawdzeniem, jakie organizmy przetrwały pięć wieków w krypcie. W sumie w badania i prace wokół nich zaangażowanych było kilkadziesiąt osób.
Pracom towarzyszyła biegnąca przez miasto plotka o tym, że król przeklął tych, którzy zakłócą jego spokój i grozi im poważne niebezpieczeństwo. Być może źródeł przekonania o istnieniu klątwy należało dopatrywać się w innej, wileńskiej, „klątwie Jagiellonów”. W latach 30. prowadzono w tym mieście prace badawcze i konserwatorskie w Kaplicy Królewskiej katedry. Na jej zewnętrznej ścianie tkwił napis: „Gwałcicielu – burzycielu (tego) dzieła – nieszczęśliwym, przeklętym bądź”. Kilku zaangażowanych w prace naukowców zmarło wkrótce w sposób nagły i budzący wątpliwości, a wileńska ulica zaczęła szeptać o „Klątwie Jagiellonów”. Co brzmiało tym prawdopodobniej, że już w XIX wieku kaplicę otaczała aura nieprzystępności i tajemniczości, a w mieście szeptano o niewyjaśnionych zgonach z nią związanych.
Czy to stamtąd dotarła do Krakowa informacja o klątwie?
To prawdopodobne, ale niepewne. Dla nas ważne jest to, że jak to zwykle w takich sprawach bywa, jedni w jej istnienie wierzyli, a inni jedynie wzruszali ramionami. Jednak wkrótce po otwarciu grobu grono tych drugich miało się znacząco zmniejszyć. - Zabobonny strach zajrzał w oczy uczestnikom i świadkom tego wielkiego wydarzenia, gdy niebawem dziać się poczęły dziwne rzeczy: nastąpiła seria nagłych, zgoła tajemniczych śmierci. W pełni sił, w średnim wieku zmarli najpierw czterej świadkowie: Feliks Dańczak (12 kwietnia 1974 roku), doktor inżynier Stefan Walczy (28 czerwca tegoż roku), w sześć tygodni po nim inżynier Stefan Hurlak (6 sierpnia), a wiosną 1975 roku inżynier Jan Myrlak (17 maja) – pisał Zbigniew Święch w pierwszym tomie swojego tryptyku wawelskiego. Na tym się nie skończyło. Wkrótce do listy ofiar dołączył jeszcze konserwator, prof. Rudolf Kozłowski, a w ciągu dekady po otwarciu grobu ofiar doliczano się nawet 15. Sam Święch po latach, w wywiadzie dla "Nie z tej ziemi", mówił o 16.
Kropidlak złocisty?
Początkowo jedynym wytłumaczeniem tego, co się działo wydawała się właśnie "Klątwa", która do złudzenia przypominała tę rzuconą podobno przez Tutanchamona. Z czasem jednak zaczęły pojawiać się inne możliwe, choć niepewne wytłumaczenia. Oto prof. Smyk z AR "ożywił" część mikrobów znalezionych w grobie, a Leszkowi Konarskiemu z "Przekroju" (wciąż będącemu aktywnym dziennikarzem) opowiadał: "W próbce pobranej z kości kolanowej króla odkryliśmy grzyb-pleśń o nazwie Asperigillus flavus (kropidlak żółty, złocisty); wytwarza on aflatoksyny, groźne substancje chorobotwórcze, powodujące między innymi różne odmiany raka i inne choroby".
Stąd wzięło się przypuszczenie, że to właśnie ten grzyb był przyczyną nagłych zawałów i wylewów, które dopadły badaczy. I, rozumując przez analogię, uznano, że podobna, tkwiąca w mikrobach przyczyna odpowiadała za Klątwę Tutanchamona (która ponoć jest jednak "miejską legendą", bo kiedy policzono, w jakim wieku umierali zaangażowani w ekspedycję, okazało się, że było to przeciętnie ponad 70 lat). Badania potwierdziły, że w egipskich grobach także mogły znajdować się grzyby z tej rodziny, ale po tylu latach nic pewnego nie udało się już ustalić. Do dziś trwa zresztą spór także o to, czy to asperigillus mógł być przyczyną nagłych zgonów, ponieważ zwykle nie atakuje on w aż tak agresywny sposób. Ale też zwykle nie rozwija się w izolacji przez całe wieki.