Skocz do zawartości


Zdjęcie

Hansi Richard Günther Hauck

Günther Hauck Tatunca Nara Kronika Akakor

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Fantastyczny żywot Tatunca Nara

Pewien Niemiec, mieszkający od lat nad Amazonką utrzymuje, że jest indiańskim wodzem i opowiada niesamowite historie o kosmitach oraz podziemnym mieście. Okazuje się, że jego życie naprawdę było wielką przygodą. Zainspirowało nawet Stevena Spielberga i Jacquesa Cousteau.

tatunca%20nara.jpg

Pod koniec lat sześćdziesiątych w Brazylii, w stanie Acre, w głębokiej puszczy amazońskiej pojawił się pewien mężczyzna. Ubrany był w skórzany fartuszek, miał łuk i pióro we włosach. Wyjaśnił, że nazywa się Tatunca Nara i jest wodzem Indian Ugha Mongulala. O plemieniu o takiej nazwie nikt nigdy nie słyszał. Poza tym mężczyzna ów w żadnej mierze nie przypominał Indianina, był biały i mówił z silnym frankońskim akcentem.

Ma go po swojej matce – wyjaśnił. Niemieckiej zakonnicy, którą porwali Indianie. A jego lud żyje w podziemnym mieście Akakor i również mówi po niemiecku. To kojarzyło się z potomkami 2 tys. żołnierzy nazistowskich, którzy przed laty przypłynęli na te tereny łodziami podwodnymi.

Gdyby to wszystko działo się gdziekolwiek indziej, wezwano by po prostu lekarza, ale na Nizinie Amazonki ludzie opowiadają najdziwniejsze historie, Tatunca Nara też zatem został z uwagą wysłuchany. Poza tym był sympatyczny i wywarł na wszystkich bardzo korzystne wrażenie. Nadal więc nic by się nie działo, gdyby o całej sprawie nie dowiedział się ówczesny korespondent ARD Karl Brugger. Odwiedził on domniemanego wodza w Manaus i nagrał dwanaście taśm ich rozmów. "To najbardziej osobliwa historia, o jakiej kiedykolwiek słyszałem" – stwierdził. Była w niej mowa o podziemnym mieście, tajemnych rytuałach odbywanych przez "praojców" i najeździe "białych barbarzyńców", a wszystko opisane z najdrobniejszymi szczegółami, obszernie i bez żadnych luk "od roku zerowego aż do czasów współczesnych".

Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że opublikowana przez Bruggera w 1976 roku "Kronika Akakor, opowiedziana przez Tatunca Nara" osiągnęła ogromny sukces. W kręgach New Age opowieści białego indiańskiego wodza studiowano niczym zwoje z Qumran. "Pięć pustych dni pod koniec roku – opowiadał Tatunca – poświęconych było oddawaniu czci naszym bogom".

Stał się on przewodnikiem również dla Jacquesa Cousteau, badacza mórz, podróżnika i reżysera, kiedy na pokładzie swojego pływającego laboratorium "Calypso" w 1983 roku badał owe tereny. A w maju 2008 roku na ekranach kin pojawił się film "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki". Chodziło w nim o zatopione amazońskie miasto Akakor oraz indiański lud imieniem Ugha Mongulala. Filmowa postać nosi jedynie skórzany fartuszek i pióro.

Czy istniał jej oryginał? Czy Tatunca żyje?
Parostatek "Almirante Azevedo II" od dobrych trzydziestu lat pływa w górę i w dół Rio Negro, rejs z Manaus pod prąd do Barcelos trwa 35 godzin. (…)

– Tatunca? Kapitan Raimundo Azevedo odpowiada od razu: – To ten Indianin z Niemiec, oczywiście, że go znam. Tu, nad rzeką, zna go każdy. Jasne, że jeszcze żyje. O ile od zeszłego tygodnia nikt go nie zastrzelił.

(…) Kapitan słyszał również o jego podziemnej twierdzy. – Nikt nie odważa się tam zapuścić, bo Tatunca zamontował w niej wybuchające pułapki i karabiny na drzewach. Nikt nie wie, co on tam ukrywa. Był taki Niemiec, który napisał o nim książkę. Wytatuował sobie nawet żółwia nad sercem, takiego samego, jakiego miał Tatunca. Potem zabili go gdzieś w Rio.

– Kula trafiła dokładnie w żółwia – dodaje Lucio, taksówkarz z wielkim brzuchem.

– Ale to nie był przecież Tatunca.

– Może i nie.

Parowiec pełznie w górę rzeki, posuwając się przez prehistoryczną organiczną masę, a im dłużej wymija niesione przez wodę pnie drzew i pływające wyspy, tym więcej pojawia się plotek na temat owego Niemca. I stają się one coraz bardziej ponure.

Siedem lat temu znaleziono kości – mówi Lucio. – Długie kości. To nie był Amazończyk, lecz prawdopodobnie Niemiec. Zabił go Tatunca, żeby dobrać się do jego pieniędzy i żony. Tak opowiadają ludzie. Ale Tatunca mówi, że to nie on.

– Chyba nie. Tamten uciekał pewnie przed policją swego kraju – uważa kapitan. Tatunca musi mieć teraz już dobrze po siedemdziesiątce. Ale ciągle jest silny i w doskonałej formie. Ktoś inny dodaje: – Nienawidzi gringos.

Krótka przerwa, spojrzenia. – Wy jesteście gringos.

Obok nas przesuwa się brzeg. Z wody od czasu do czasu wymyka się na chwilę cień – to któryś z różowych delfinów, które żyją w Rio Negro, a nocami wychodzą na ląd i przyprawiają kobiety o ciążę.

Także poszukiwacz przygód Rüdiger Nehberg spotkał owego białego Indianina Tatunca Nara podczas swojej wyprawy do Indian z plemienia Janomamów. Obaj mężczyźni znienawidzili się od pierwszego spojrzenia, a potem zarzucali sobie wzajemnie kłamstwa, morderstwa i obłęd. Podobno jest tak do dzisiaj. "Tatunca chciał mnie osobiście utopić w Rio Negro" – pisał Nehberg w maju.

Powodem konfliktu było to, że w 1991 roku wydał on książkę zatytułowaną "Samozwańczy wódz". Ujawnił tym samym, że Tatunca Nara nazywa się naprawdę Hansi Richard Günther Hauck i urodził się w 1941 roku w Grub am Forst w Bawarii, niedaleko Coburga, a nie nad Rio Negro. Jako mały chłopiec przeczytał wiele książeczek o Tarzanie, a w 1966 roku zostawił żonę i dzieci, aby zaciągnąć się na frachtowiec Dorthe Oldendorff i dotrzeć do Brazylii. Byli przyjaciele opowiadali, że będąc dzieckiem, opowiadał, iż widział lądowanie statku kosmitów. Wszystko to byłoby rzeczą całkiem niewinną, gdyby nie niewyjaśnione do dzisiaj przypadki śmierci. Wszystkie wydarzyły się w górnym biegu Rio Negro, a ofiary przyciągnęła tam książka "Kronika Akakor". Prosiły one niejakiego Tatunca Nara, by zaprowadził je do podziemnego miasta. Wszystkim trzem, jak opowiadali świadkowie, obiecał on: "Pokażę wam Akakor".

Federalny Urząd Kryminalny wszczął śledztwo z powodu podejrzenia o zabicie i ukrycie ciał trzech osób "przeciwko obywatelowi niemieckiemu Güntherowi Hauckowi, który żyje w Brazylii pod fałszywym nazwiskiem". Nie przyniosło ono jednak żadnych rezultatów.

Po 35 godzinach ślimaczego rejsu, 500 kilometrów od Manaus na lewym brzegu rzeki pojawia się wreszcie Barcelos. (…)

Amazonka i jej dopływy zawsze pociągały ludzi, którym to, co zwyczajne, było wstrętne. Poszukiwaczy szczęścia i złota, Klausa Kinskiego i Aleksandra von Humboldta, nazistę odkrywcę imieniem Otto Schulz-Kampfhenkel i niezliczonych ratowników lasów deszczowych. Najnowszym przybyszem jest chudy jak szczapa Teksańczyk o wodnistych oczach, nazywany przez przyjaciół "The Amazing Falterman".

Patrick Falterman w wieku dwudziestu lat opuścił dom rodzinny w konserwatywnym "pasie biblijnym" USA, dotarł autostopem do miasta Belém w Amazonii i wymienił tam swój laptop na kajak. Powiosłował nim w górę Amazonki, w staromodny – jak mówi – sposób, bez GPS-u, pod prąd, mając w plecaku jedynie książkę Teddy’ego Roosevelta "Through the Brazilian Wilderness". Towarzyszyła mu wielka samotność, ostra jak brzytwa trawa i plujące jadem pająki. Błądził przez wiele dni. Teraz, cztery lata później, ma za sobą 4,5 tys. kilometrów. – Spotkałem Tatunca zaledwie przed czterema tygodniami. Dawno już chyba przekroczył siedemdziesiątkę, ale jest bardziej zawzięty niż ja. Wydaje się, że ludzie się go boją.

Swoją chatę w lesie naszprycował dynamitem. – Ma przyjaciół w wojsku, a to bardzo pomaga. Wielu bowiem najchętniej by go zastrzeliło. Jakiejś dziewczynie powiedział podobno, że jest jej ojcem, ma więc ona przyjść na jego łódź. Niesamowity facet.

Jest gorąco, czasami nadchodzi chłodniejszy powiew od rzeki. Falterman otwiera kolejną puszkę piwa i kontynuuje swoją opowieść. – Jego historie brzmią czasami jak kompletne brednie, a jego portugalski jest jeszcze okropniejszy od mojego. To wielki egocentryk. Ale zna ten teren lepiej niż ktokolwiek inny. I prawie wytropił tu już pewną rzecz, na indiańskim terenie nad Rio Araçá.

Pewną rzecz? – Eldorado. Znajduje się ono podobno między dwiema górami, nad wodospadem. Tatunca jest jedynym, który tam był.

Wygląda na to, że w Barcelos "Eldorado" to miejsce, jak każde inne.

Do niedawna Barcelos było światową stolicą połowu rybek akwariowych, równie znanym wśród akwarystów jak Cognac wśród miłośników brandy. Austriacki badacz Johann Natterer w 1831 roku odkrył w tutejszych wodach gatunek o nazwie paletka dyskowiec, uważany dziś za "króla ryb akwariowych", którego miliony przedstawicieli zasiedlają obecnie salony mieszkań, zwykle razem z neonami czerwonymi, ulubioną rybką ozdobną, również żyjącą w Rio Negro.

Stąd budki telefoniczne w Barcelos uformowane są w kształt ryb, a w karnawale towarzystwo dzieli się na dwie grupy: przebrane za neony czerwone i za paletki dyskowce. Od czasu jednak, gdy ryby akwariowe zaczęto hodować na wielką skalę w Azji, tutejszy handel spadł o 70 procent.

Jakiś czas temu zatrzymano tu pod zarzutem biopiractwa dwóch niemieckich miłośników akwarystyki. Uwierzyli oni zapewnieniom swego przewodnika, tubylca, który ku ich zdumieniu mówił płynnie po niemiecku i nazywał się Tatunca Nara.

W ratuszu mówi się, że "Kronika Akakor" spowodowała ożywienie prywatnej turystyki. Przyjeżdżają tu już nie tylko akwaryści, ale też przeróżni sympatycy dżungli i Indian. Było tak w każdym razie do czasu, zanim nie rozniosły się pogłoski o trzech wypadkach śmierci.

Najpierw zniknął młody Amerykanin John Reed. Było to pod koniec 1980 roku. Trzy lata później zaginął szwajcarski leśnik Herbert Wanner. Rok później znaleziono jego sportowe buty, kości i czaszkę z dziurą od kuli. To o tych kościach opowiadano na statku.

Reed czytał "Kronikę" jako przewodnik na życie. W swoim ostatnim liście do rodziców napisał: "Bardziej niż kiedykolwiek wierzę w uczciwość Tatunca".

Trzecią zaginioną osobą jest Christine Heuser, nauczycielka jogi z Kehl nad Renem. Również ona połknęła jednym ciągiem "Kronikę Akakor" i doszła do przekonania, że w poprzednim życiu była żoną Tatunca. Latem 1986 roku odwiedziła go w Amazonii. Istnieje zdjęcie, na którym w stroju topless huśta się na lianie. Poza tym nie pozostał po niej żaden ślad.

Gdy upadł handel rybami akwariowymi, bosmani z górnego biegu Rio Negro musieli rozejrzeć się za nowym zajęciem. Wielu czatuje na wędkarzy hobbystów, którzy przyjeżdżają tu ze względu na pielęgnice pawiookie. Inni płyną w górę Rio Negro aż do granicy z Kolumbią i mocują pod kilem paczuszki z kokainą.

– Pytałem Tatunca, czy zabił tych troje. Odparł, że nie – mówi Mamá. Tym samym dla niego sprawa jest załatwiona. Mamá nosi tatuaż w kształcie konika morskiego, chustkę na głowie, a kiedy się uśmiecha, widać górny ząb z czerwonej ceramiki. Jest wyniszczonym człowiekiem, witanym w Barcelos jako "o Pirata". Na łodzi ma flagę z trupią czaszką i we wszystkich mętnych wodach czuje się jak w domu. – Ale nie zajmuję się narkotykami – precyzuje niepytany.

Mamá twierdzi, że jest jedynym przyjacielem Tatunca. – Powiedziałem mu, że nie interesują mnie jego historie. Chcę tylko trochę pieniędzy.

W listopadzie obaj popłynęli w górę Rio Araçá. – Aż do wodospadu. Są tam dwa wejścia do jaskiń, być może były to tunele nazistów. Próbowaliśmy spuścić się tam po linie, ale bez skutku. Wtedy Tatunca zaczął opowiadać jakieś śmieszne historie.

Co takiemu piratowi jak Mamá mogło wydać się śmieszne? – Mówił, że zaraz przyjedzie na koniu król Salomon.

A potem? – Że mam go zastrzelić.

Ale król nie przybył. To musiało być niewłaściwe wejście. – Tatunca siedzi teraz prawdopodobnie w swojej chacie. Zawiozę was tam.

Po nocnej ulewie trasa do Ajuricaba jest niemal nieprzejezdna. Po ośmiu kilometrach w poprzek drogi układa się wąż, a dwa kilometry dalej kończy się ona bagnem. Jeżeli Tatunca Nara jest rzeczywiście w swojej siedzibie w puszczy, to dotrzeć się do niego nie da. – Może to i lepiej dla was – stwierdza pirat Mamá.

Jest jeszcze teściowa Tatunca, Elfriede Katz. Jej dom znajduje się przy Estrada de Nazaré, tuż nad brzegiem rzeki. Na framudze drzwi, jak we wszystkich żydowskich domach, wisi mezuza, mały pojemnik zawierający pergamin z wersetami Tory. 88-letnia Elfriede Katz w dobrym humorze siedzi w bujanym fotelu na werandzie. – Tatunca? Nie, tu go nie ma – mówi. Zaraz po jej przyjściu na świat rodzice wyjechali do Brazylii. Tam wyszła za mąż za konstruktora fortepianów, którego rodzina uciekła tu przed Holokaustem. Elfriede Katz została sopranistką i śpiewała w "Traviacie" w operach w São Paulo i Porto Alegre. Nic nie wskazywało na to, że pewnego dnia znajdzie się w światowej stolicy handlu rybkami, z niemieckim Indianinem jako zięciem, który będzie opowiadał, że nazywa się Wielki Wąż Wodny.

– Przyszła do mnie córka i powiedziała, że spotkała Niemca, który jest Indianinem. Tatunca wojskową pocztą wysyłał jej listy miłosne. Na kopercie widniało: "top secret". Potem oboje przenieśli się nad Rio Negro i przez wiele lat żyli z Indianami z plemienia Janomamów, aż dwoje ich dzieci trzeba było posłać do szkoły.

Elfriede Katz nie ma wątpliwości co do pochodzenia zięcia. Ona i jej mąż podążyli za córką do Barcelos i otworzyli tam mały hotel. Zatrzymuje się w nim większość klientów Tatunca. Mieszkała tam również ta trójka, która nigdy nie powróciła z dżungli.

Teściowa mówi, że Tatunca popłynął teraz wraz z żoną Anitą w dół rzeki, do Manaus. Nie wie, kiedy wrócą.

(…) Życie zainscenizowało spotkanie z Tatunca Nara według jego własnych, nieprawdopodobnych zasad. Znajdujemy go w "Amazonas", centrum handlowym w Manaus, między barem Bob's Burgers a sklepem C&A. Ma ze sobą torbę na zakupy, ale to on. Twarz aktora, wciąż jeszcze dużo włosów. I frankoński akcent: – Bom dia, jestem Tatunca.

Po tych wszystkich opowieściach, plotkach i demonizowaniu jego osoby mamy wrażenie, że stoimy oko w oko z Winnetou. Albo Kubą Rozpruwaczem. (…) Mówi, że od sześciu lat nie był w Manaus. Odprowadza żonę na operację oka. To przypadek, który brzmi jak jedna z jego historii.

– Usiądźmy gdzieś – proponuje. – Nie lubię przyjeżdżać do miasta. Najlepiej czuję się w lesie, wśród moich Indian.

Wydaje się, że jest mu wszystko jedno, kto przed nim siedzi. Nie chce słuchać żadnych opowiadań. Mówi o latach spędzonych z Janomamami, o tym, że Anita i on prowadzili tam szpital i szkołę. Jak nauczył się od Indian, w jaki sposób przeżyć w dżungli. A potem, po spojrzeniu sprawdzającym, czy słuchacz jest w stanie za nim nadążyć, zbacza w labirynt fantastycznych zdarzeń.

– W listopadzie przekazałem mojemu następcy godność wodza. Naczelny kapłan miał przy sobie dwóch mierzących po trzy metry sługi bogów. Powiedział, że praojcowie powrócili i otworzyli tunel.

Opowiada o murach w kształcie żółwia i o jaskini z gwiazdą Dawida. Przy takich zdaniach Anita, jego żona, kładzie mu rękę na kolanie. – Skarbie – mówi, a wtedy Tatunca milknie.

Może temu człowiekowi trzeba po prostu pozwolić się wygadać. Tak, jak teraz snuje swoje opowieści, strumień złożony ze wspomnień, fantazji, fabularyzacji, dzikich kłamstw i szczegółowych opisów. "Kronika Akakor" jest przecież w dużej części fantazją – przyznaje sam. – Brugger chciał napisać nowe "Papalagi".

Ta książka w czasach hipisowskich była obowiązkową lekturą. Wymyślony wódz z południowego Pacyfiku wygłaszał przed swoim ludem przemówienia krytykujące cywilizację. Tatunca mógłby teraz zbyć całą sprawę, przyznając, że jego dzieło zostało w stu procentach zmyślone. Ale nie. W najważniejszych historiach nie może naturalnie nic zmieniać. Bo są przecież prawdziwe. – Wśród mego ludu są Niemcy. Oczywiście nie przybyli tu łodzią podwodną, woda na tym terenie jest zbyt płytka. Musieli wcześniej się przesiąść.

Następnego ranka spotykamy go jeszcze raz, już bez Anity, na targu rybnym w Manaus. – Chcecie zobaczyć Eldorado? – pyta na samym wstępie. – To nie legenda. Odkryłem mury jak te z Machu Picchu. Mogę was tam zaprowadzić.

Wyjmuje flamaster, notes i zaczyna szkicować trasę do Eldorado. Znajduje się ono gdzieś na równinie między Rio Araçá i Rio Demini. Nagle pojawia się podejrzenie: zatopione miasto Tatunca Nara nie leży w tropikalnym lesie, lecz nad rzeką Füllbach w Górnej Frankonii, w gminie Grub am Forst. Stąd uciekał niegdyś jak najdalej Günther Hauck, docierając aż do najdalszych rozgałęzień Amazonki, by rozpocząć tam nowe życie, które z tym poprzednim nie miało mieć nic wspólnego.

W brazylijskich aktach ze śledztwa mowa jest o niezrównoważonym najwyraźniej Niemcu imieniem Günther Hauck. Psychiatra stwierdził u niego schizofrenię, a ambasada Niemiec wysłała go z powrotem do ojczyzny.

Czy on, Tatunca, zna Günthera Haucka? – Nie osobiście – odpowiada. Kiedyś pojechał do Niemiec, a tam zaczęto się do niego zwracać jakby był owym Güntherem Hauckiem, a jakaś kobieta powiedziała jeszcze coś od siebie, on zaś nie chciał mieć kłopotów i powiedział, że poszedł z nią do łóżka. Ale to wszystko było zupełną nieprawdą. – Jestem Tatunca i kropka.

(…) Gdyby temu mężczyźnie pozwolono jedynie mówić, nic by się pewnie nie stało. Ale jego własne historie go dopadły. Przybyli ludzie. I chcieli nie tylko słuchać historii. Chcieli zobaczyć, przepłynąć rzekę i wejść do podziemnego miasta.

(…) Zapytany o troje zaginionych, odpowiada: - Zabiłem wielu ludzi, ale jako żołnierz, a oni mieli broń w ręku. Nie jestem niewinny. Ale tych trojga nie zamordowałem, jak mi to zarzucają.

Nie zostanie już wyjaśnione, co stało się z Johnem Reedem i pozostałymi. Niemieckie śledztwo przeciwko Güntherowi Hauckowi, alias Tatunca Nara, zostało zawieszone z powodu nieobecności podejrzanego. (…)

Pewnego ranka w Barcelos pojawia się pomalowana na biało-niebiesko łódź. Jej właścicielem jest Seder Helio. To 36-letni syn Tatunca. Nie mówi po niemiecku i nic nie wie o gminie Grub am Forst. Ale pamięta, że wychowywał się z Indianami. – Mój ojciec – mówi - opowiada masę bzdur. Ale to mój ojciec. Żadne z podejrzeń o morderstwo nigdy nie zostało potwierdzone. Zrujnowano mu tylko jego biznes turystyczny.

(…) Seder Helio też ma do opowiedzenia wiele indiańskich historii. Na przykład o tutejszych władzach, które chronią pierwotnych mieszkańców, zabraniając im pracować za dniówkę i zamiast tego obdarzając ich dobroczynnością. I o tym, że jego firma działa w zasadzie nielegalnie, bo nie zapewnia swoim ludziom pracy według związkowych przepisów, z zakwaterowaniem i stałymi godzinami. Problem jest taki, że Indianie nie chcą spać w kontenerach, a do pracy przychodzą jedynie wtedy, gdy nie mają nic do zbierania czy polowania. – Oni chcą trzymać Janomamów jak zwierzęta w zoo. Ja daję im pieniądze, żeby mogli sobie coś kupić.

Tak oto syn fantasty z Frankonii, który nie chciał być Güntherem Hauckiem, lecz Indianinem, sam nie został wodzem. Jest za to kimś, kto pierwotny lud poprowadził od gospodarki naturalnej do monetarnej. A ponieważ postępuje uczciwie, Indianie szanują go, a być może nawet czczą. Obywając się bez kontaktu z pozaziemskimi istotami, praojcami i Eldorado.

Współpraca: Jens Glüsing

źródło   http://wiadomosci.on...unca-nara/jpj9g


  • 4





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych