"Gdy patrzy się po raz pierwszy na „Portret małżonków Arnolfinich” Jana van Eycka, widzi się po prostu niepozorną parę mieszczan. Warto jednak zatrzymać się przed nim na dłużej – cierpliwym wynagradza on czas, odkrywając kolejne piętra znaczeń. Mówi o małżeństwie, wierze, wierności, hipokryzji i lojalności wobec pracodawcy. Zawiera skrywaną prawdę, tajemnicę państwa Arnolfinich.
Lubię sobie wyobrażać pana Arnolfiniego, zamawiającego u mistrza van Eycka ten obraz. Typ zdecydowany, surowy. Dokładnie wie, czego chce i potrafi to wyartykułować. Obraz ma być nie tylko pamiątką niedawnych zaślubin, ale również oznaką statusu i demonstracją wyznawanych przez państwa Arnolfinich wartości. Giovanni di Nicolao Arnolfini powiesi ten obraz w salonie, albo lepiej w holu, by każdy wchodzący wiedział, z kim ma do czynienia.
Portret, który przyjdzie mu odbierać, godny jest dobrze nabitej złotem sakiewki. Zachwyca kompozycją, dbałością o szczegół, operowaniem światłem i głęboką symboliką. Oto w bogatym wnętrzu stoją państwo Arnolfini. On pełen godności i powagi, przyodziany w obszyty futrem płaszcz w kolorze królewskiej purpury. Zwrócony ku światu, jednak spoglądający dyskretnie na żonę. Prawą dłoń wznosi w geście przysięgi, lewą obejmuje otwartą dłoń żony. Ona wpatrzona w męża, powierzająca się jego opiece. Ubrana w białą chustę i zieloną suknię, której kolor wydaje się symbolizować nadzieję na rychłe narodziny potomstwa. Bogate wyposażenie wnętrza i rozrzucone na stole pomarańcze, wówczas bardzo drogie, podkreślają stratus materialny rodziny.
Obraz nasycony jest symbolami, podkreślającymi ich przywiązanie do takich wartości jak wiara i rodzina. Czerwone łoże to symbol miłości małżonków, podobnie sandały podkreślające świętość sakramentu małżeństwa; w myśl starotestamentalnej zasady „Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (Wj 3, 4-5). Pies to oczywisty symbol wierności, miotełka wisząca na ścianie oznacza czystość małżonki.Tuż pod sufitem zapalona jest świeca, mimo że w środku pokoju jest widno. Stanowi ona symbol obecności Chrystusa. Mamy też figurki świętych wspomożycieli: św. Katarzyny i św. Małgorzaty, bursztynowy różaniec i sceny z pasji, okalające wiszące na ścianie lustro. I nad tym wszystkim napis „Johannes de Eyck fiut hic 1434″ (Jan van Eyck tu był 1434), dający niejako świadectwo malarza o cnotach domu państwa Arnolfinich. Jednak prawdziwie zadziwiające jest to, co można dostrzec w lustrze.
Przy zachowaniu wypukłego charakteru zwierciadła, z mistrzowską precyzją odbija się w nim cała przedstawiona na obrazie scena, a otoczenie lustra wyobrażeniami męki pańskiej sugeruje, że obraz w nim widziany jest perspektywą Chrystusa, swoistym okiem Boga. Rozszerza on widzenie świata na inne osoby. W odbiciu widać wyraźnie, że naprzeciwko kupieckiej pary w drzwiach stoją dwie osoby. Jedna z nich to zapewne mistrz Van Eyck, który tym samym wyprzedził facebookową modę na portretowanie się za pomocą lustra o kilkaset lat. I rzecz niebywała, van Eyck w odbiciu oddaje scenę z pietyzmem, dbałością o szczegół. Widać pięknie udrapowane szaty, frędzle, mosiężny żyrandol. Jednak w odbiciu nie widać psa. Gdy mocno powiększy się ten fragment obrazu można zauważyć, że zniknęły również inne symbole odwołujące się do wiary. Oczywiście niektóre wisiały na tylnej ścianie, więc to zrozumiałe, ale sandały, świeca, powinny być widoczne. Pomarańcze, widziane z przodu, zdawały się wysypywać zza pleców kupca, a tu widać tylko kilka, celowo ułożonych z przodu stołu. Czy malarz pomylił się, zapomniał? A może coś wiedział o Panu Arnolfinim i postanowił zagrać mu na nosie, albo po prostu nie lubił swojego zleceniodawcy. W tym kontekście „Jan van Eyck tu był”, zapisane nad lustrem, zaczyna znaczyć zupełnie co innego. I jest jeszcze jeden szczegół – w oknie za plecami pana domu, odzianego w futro, owocują czereśnie.
Wyszedł więc nasz biedny pan Arnolfini nie dość, że na hipokrytę i niewiernego małżonka, to jeszcze na bufona, gotowego nawet w lecie przyodziać się w futro, by chwalić się swym bogactwem. Czy Arnolfini, gdy już zawiesił obraz, odkrył i zrozumiał co tak naprawdę wymalował van Eyck? Nie sądzę, bo nieco później zamówił u van Eycka kolejny portret. Co myśleć o nim, o van Eycku, o sytuacji, w którą się wplątali – zupełnie nie wiem. Nie mnie oceniać ani kupca, ani malarza. Trzeba tylko uważać, by nikt nie odmalował nam portretu na miarę „Zaślubin Arnolfinich”."
źródło: http://pochwalony.eu/?p=27
Przyznam, że całkiem ciekawa interpretacja, ale jak wiadomo, na takie tematy można dyskutować.