Zaginięcia w "Trójkącie vermonckim"
Słynny Trójkąt bermudzki ma swego niewielkiego i mało znanego brata położonego w Górach Zielonych w amerykańskim stanie Vermont. Na przestrzeni 5 lat pod koniec pierwszej połowy ub. wieku zaginęło tam bez wieści 9 osób. Większości tych przypadków nigdy nie udało się wyjaśnić i często dochodziło do nich w bardzo dziwnych okolicznościach. Według relacji, ludzie ci przepadali w biały dzień, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów mimo, iż za każdym razem organizowano zakrojone na szeroką skalę akcje poszukiwawcze. Po kilku latach „Trójkąt”, nie wiadomo czemu, przestał pochłaniać ofiary…
Historia „Trójkąta beningtońskiego” leżącego w amerykańskim stanie Vermont jest u nas dość mało znana, głównie dlatego, że seria tajemniczych wydarzeń, dzięki którym stał się on czarnym punktem na mapie amerykańskich legend wydarzyła się tam blisko 70 lat temu. Niektóre tajemnice nie ulegają jednak przedawnieniu i los 9 zaginionych osób, które przepadły bez wieści w pobliżu Góry Glastenbury do dziś pozostaje niejasny.
Obszar przeklętego „Trójkąta” nie jest dokładnie wyznaczony. Wskazuje się, że jego centrum stanowi wspomniana Góra Glastenbury leżąca w paśmie Gór Zielonych, a obszar anomalnej strefy rozciąga się na przyległe do niej miejscowości, takie jak Bennington (od którego bierze strefa swą nazwę), Woodford, Shaftsbury oraz Somerset. Jedną z osób, które przyłożyły się do powstania legendy o Trójkącie (i jednocześnie twórcą tej nazwy) był amerykański pisarz Joseph A. Citro, który opisał wydarzenia z tego rejonu w swych książkach zawierających amerykańskie „spook stories”. Jak twierdził, okolica ta, pełna sterczących skał i mrocznych miejsc, złą opinią cieszyła się już u Indian, którzy omijali ją wierząc, iż jest przeklęta. Równie mało szczęścia przyniosła kolonistom, którzy osiedlili się w pobliżu Glastenbury i choć Citro nie podaje szczegółów twierdzi, iż szerzyła się wśród nich zaraza, szaleństwo i wszelkie inne nieszczęścia. Dopełnieniem tego miała być legenda o potworze z Bennington - jednym z wielu wcieleń słynnego w Stanach Zjednoczonych małpoluda.
Trójkąt beningtoński znany jest jednak głownie z przypadków tajemniczych zaginięć, które rozpoczęły się pod koniec 1945 r. a ich seria trwała przez kilka kolejnych lat. Zaginionych nigdy nie odnaleziono, mimo wytężonych wysiłków i szeroko zakrojonych poszukiwań. Pierwszą z ofiar był Middie Rivers - miejscowy przewodnik świetnie orientujący się w terenie. 12 listopada 1945 r., 74-latek udał się na wyprawę z czterema wędkarzami. W czasie powrotu do obozu leżącego między Long Trail Road a Route 9, Rivers wyprzedził ich o kawałek i... zniknął. Ochotnicy i policja zorganizowali bezskuteczne poszukiwania, które w sumie trwały przez miesiąc. Wierzono początkowo, iż Rivers, jako doświadczony myśliwy poradzi sobie w lesie, jednakże nigdy go nie odnaleziono. Jedynym pozostałym po nim śladem był znaleziony w potoku nabój, który mógł zgubić, schylając się po wodę.
Kolejną z ofiar była 18-letnia Paula Welden - doświadczona wspinaczka znająca dobrze okolicę, która zniknęła 1 grudnia 1946 roku. Kilkoro osób widziało ją po raz ostatni przy drodze na szlak. O jej zaginięciu powiadomiono miejscowe biuro szeryfa. Zorganizowane poszukiwania z udziałem pół tysiąca ochotników, wsparcia FBI a nawet wyznaczenia nagrody za jej znalezienie nie przyniosły rezultatów, choć z drugiej strony były krytykowane przez krewnych zaginionej jako zbyt opieszałe. Poszukiwania z wykorzystaniem psów tropiących i helikopterów zakończono 22 grudnia, nie znajdując żadnych śladów. Mężczyzna, który widział Paulę po raz ostatni i był jednym z głównych podejrzanych o jej uprowadzenie twierdził nawet, że zna miejsca, gdzie pochowano zaginioną. Policji jednak nie udało się odkryć tam żadnych szczątków.
Równe trzy lata po zaginięciu Pauli Welden, w okolicy Trójkąta zniknął James E. Tetford. Jego przypadek owiany jest całkowitą tajemnicą. Według relacji jego krewnych, których odwiedzał, wszedł on do autobusu, który miał odwieźć go do domu dla weteranów w Bennington, jednak nigdy do niego nie dotarł. Pasażerowie potwierdzili jego obecność w pojeździe na ostatnim przystanku przed miastem, jednak tu urywają się wszelkie ślady.
12 października 1950 roku w dziwny sposób zaginął 8-letni Paul Jepson, który w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z siedzenia samochodu. Według relacji, matka zostawiła go w nim tylko na chwilę. Poszukiwania rozpoczęto od wysypiska, na którym pracowali rodzice chłopca. Przeczesano także góry, wykorzystując do tego samoloty. Psy tropiące wskazały, że ślad po Paulu urywał się na przecięciu ulic East oraz Chanel, na zachód od Góry Glastenbury. Już wówczas miejscowi reporterzy zaczęli węszyć sensację twierdząc, że zaginięcia w rejonie układały się w pewien schemat. Nikt nie przypuszczał, że tuż po zniknięciu małego Jepsona dojdzie do kolejnego dziwacznego incydentu.
Dwa tygodnie później w góry wraz ze swym kuzynem wybrała się dobrze znająca okolicę 53-letnia Freida Langer. Wyruszyła z obozu położonego na stoku Góry Glastenbury i skierowała w stronę zbiornika wodnego w Somerset. W niedużej odległości od obozu, kobieta potknęła się i wpadła do potoku. Swemu kuzynowi zakomunikowała, iż zamierza wrócić do obozu i zmienić zmoczone ubranie. Mężczyzna zaniepokojony jej długą nieobecnością, udał się w jej poszukiwanie, jednak jak stwierdził, Langer nigdy nie dotarła do obozowiska. Kolejne zaginięcie w okolicy zmusiło do reakcji stanowe służby bezpieczeństwa. Kierujący nimi gen. Meritt Edson wydał rozkaz rozpoczęcia drugiej tury poszukiwań zlecając odnalezienie kobiety za wszelką cenę. W akcję włączono także helikoptery i samoloty, jednak nie przyniosło to większego skutku. Ostatni etap poszukiwań rozpoczęto 11 listopada, wysyłając w lasy ponad 300 osób. Rezultaty były takie same, jak w poprzednio. Co ciekawe, ciało kobiety odnaleziono w maju następnego roku na otwartej polanie w pobliżu tamy w Somerset, gdzie nie mogłyby przeoczyć jej ekipy poszukiwawcze. Przyczyn śmierci nie udało się ustalić, gdyż zwłoki znajdowały się w stadium poważnego rozkładu.
Joseph Citro wskazywał, że dziennikarze, którzy podchwycili temat, łączyli z okolicą Glastenbury zaginięcia, które w rzeczywistości nie miały z nią nic wspólnego (jak przypadek M.J. Jones, która w rzeczywistości nie zaginęła lub F.Christman, która zniknęła, ale w okolicy oddalonej od trójkąta o wiele dziesiątków kilometrów). O innych, choć znacznie mniej znanych wydarzeniach z pobliża Góry Glastenbury wspomniała dziennikarka Sally Jacobs z Burlington Free Press, która twierdziła, że w 1948 r. w dziwnych okolicznościach zaginęła grupa trzech myśliwych. Citro do tej grupy dodał także mało znany przypadek zaginięcia chłopca z 1942 r. W sumie było to zatem od 5 do 9 zaginięć, które rozegrały się na przestrzeni 5 lat i koncentrowały mniej więcej na tym samym obszarze - między przecięciem szlagu Long Trail z drogą nr 9 a szczytem góry Glastenbury. Ofiary liczyły od 8 do prawie 75 lat i poza przypadkiem Freidy Langer nie udało się znaleźć ich ciał. Okoliczności ich śmierci sprawiły, że zaczęto snuć przypuszczenia odnośnie możliwych winowajcy, tym bardziej, że po 1950 r. wydarzenia te ustały. Zauważono na przykład, że do zaginięć dochodziło jedynie podczas trzech ostatnich miesięcy w roku, przez co ewentualny morderca mógł odwiedzać tę okolicę w sezonie łowieckim. Hipotetyczny przestępca, którego nigdy nie ujęto, nazwany został nawet przez prasę „Rozpruwaczem z Beninngton” i choć próbowano odgadnąć jego umysł, nie udało się trafić na jego ślad i nie udowodniono, aby zaginieni padli ofiarą morderstw. Zaginięcia w Trójkącie benningtońskim próbowano wyjaśnić także na wiele innych sposobów. Sugerowano, iż odpowiadać mogą za nie dzikie zwierzęta czy też zwyczajne wypadki, podczas których ofiary wpadały do zarośniętych starych studni.
Najważniejsze i najbardziej intrygujące było to, że po 5 latach dziwne zdarzenia ustały, a ponieważ brak było winnych wśród żywych, postanowiono zwrócić uwagę na mniej prozaiczne wyjaśnienia związane ze złą sławą, którą cieszyła się ta okolica. I tak na pierwszy ogień postawiono teorię o domniemanym potworze czy nawet wejściu do innego wymiaru, które miało znajdować się gdzieś w okolicy feralnej góry. Kiedy coraz głośniej zaczęto mówić o fenomenie UFO i problemie uprowadzeń dokonywanych przez jego pasażerów, przypomniano sobie dziwne historie z okolic Bennington, którego niezidentyfikowane obiekty nie omijały. W 1966 r. niejaki Robert Martin zaobserwował tam obiekt przypominający wielki i zmieniający kolory „kocioł”. Na przestrzeni kilku lat obserwowano w mieście także obiekt opisywany jako „latający silos”. Nie pojawiły się jednak żadne przesłanki, aby obserwacje UFO łączyć z przypadkami zaginięć, może poza historiami o „dziwnych światłach” z miejscowych legend. W latach 40-tych nie próbowano jeszcze łączyć wszystkich niezwykłych zdarzeń z kosmitami.
Gdyby zebrać wszystkie dziwne historie z dowolnego miejsca na ziemi, każde z łatwością przekształcić można w strefę anomalną – pełną dziwnych zjawisk, w których dopatrzeć można się nawet pewnej regularności. Trójkąt benningtoński, choć „przestał istnieć” ok. 1950 nadal zawiera w sobie zagadkę związaną z historiami ludzi, po których nie został żaden ślad. Dziś okolice góry Glastonbury opustoszały. Ludne niegdyś miasto o tej samej nazwie leżące u jej podnóża według spisu z 2000 r. liczyło sobie jedynie kilkunastu mieszkańców (ponoć członków jednej rodziny). Przyczyną tego nie były jednak zjawiska nadprzyrodzone, lecz wycięcie większości drzew w okolicy. Drwale i węgielnicy, którzy stanowili większość mieszkańców Glastenbury i Somerset, wyjechali pozostawiając po sobie „miasta duchów”, dziś nie uwzględniane na mapach i nie posiadające samorządu i lokalnych instytucji. Dzięki próbom stworzenia w tym rejonie przemysłu turystycznego, dziwne opowieści pozostały jedną z lokalnych atrakcji. Dobrze, że przypomnieli je autorzy zbierający podobne historię, bo niedługo w Glastenbury i Somerset nie będzie nikogo, kto mógłby je powtarzać…
Jako uzupełnienie do tego artykułu - jeszcze jeden, w którym oprócz "Trójkąta" Benington wymieniany jest, leżący w pobliżu, "Trójkąt" Bridgewater.
Nie tylko Trójkąt Bermudzki
Na świecie takich trójkątów jest o wiele więcej. Dwa z nich znajdują się w Stanach Zjednoczonych, pierwszy odpowiada za tajemnicze zaginięcia, drugi oferuje szeroki wachlarz paranormalnych zjawisk.
Trójkąt Bennington uznawany jest za jedno z okien prowadzących do innych wymiarów. Tereny te stały się znane, nie tylko wśród miłośników zjawisk paranormalnych, dzięki serii tajemniczych zniknięć, które miały miejsce w latach 1920-1950.
Nazwa "trójkąt" padła po raz pierwszy z ust Josepha A. Citro, w trakcie programu radiowego w 1922 roku, jako określenie na teren w południowo-zachodnim Vermont (to stan na północnym wschodzie USA, na północy graniczy z Kanadą, na południu ze stanem Massachusetts), gdzie zanotowano wyjątkowo tajemnicze zaginięcia osób. Większość z nich miała miejsce w rejonie gór Glastenbury i okalających je miasteczek (Bennington, Woodford, Shaftsbury, Somerset), które czasy industrialnej świetności mają już dawno za sobą i dziś są raczej miastami-duchami.
Chociaż o zaginięciach mówi się dopiero od 1920 roku, legendy przekazują historie jakoby Indianie, żyjący kiedyś na tych terenach, uznali Glastenbury za miasto przeklęte, a w lokalnych lasach mieszkały ponoć bestie.
Potwierdzono i udokumentowano sześć przypadków tajemniczych zaginięć. Były to osoby w różnym wieku, od zaledwie 8-letniego Paula Jepsona, do 74-letniej Middie Rivers, co było jedną z przyczyn wykluczenia tezy o seryjnym mordercy. Zniknięcia tłumaczy się więc przybyciem UFO, przejściem przez drzwi do innego wymiaru lub krwiożerczością potwora z lasów.
Ośmiolatek Paul zaginął w październiku 1950 roku. Jego matka, która zarabiała na życie pilnując bydła, twierdziła, że zostawiła na zewnątrz grzecznie bawiącego się syna, a sama udała się do zagrody ze świniami. Gdy chwilę później wróciła, Paula już nie było. Poszukiwania okazały się bezowocne.
Middie Rivers spędziła w tych okolicach całe życie. Zniknęła w trakcie spaceru ze znajomymi. Wystarczyło, że oddaliła się o parę kroków.
Osiemnastolatka, Paula Welden zniknęła 1 grudnia 1946 roku, również podczas spaceru w górach Glastenbury. Widziała ją para, która szła chwilę za nią. Gdy w pewnym momencie stracili ją z oczu, już nie pojawiła się z powrotem na ścieżce.
Dokładnie trzy lata później zaginął 68-letni Jim Tetford, były żołnierz. Jego przypadek jest nad wyraz ciekawy. Choć jechał on autobusem pełnym ludzi, nikt nie widział, aby wysiadał, po prostu zniknął. 14 osób, które jechało z nim do Bennington nie potrafiło wyjaśnić jak to się stało, chociaż wszyscy zeznali, że widzieli go śpiącego na siedzeniu. Jednak gdy autobus dojechał do celu, Tetforda już nie było. Na siedzeniu został tylko rozkład jazdy, a w bagażniku jego rzeczy.
Nikogo z opisanych wyżej, nie udało się nigdy odnaleźć.
Jedyną, której ciało odnaleziono, była 53-letnia Freida Langer, która również zaginęła podczas spaceru. Od przyjaciela oddaliła się tylko na chwilę, aby przebrać ubrania, po tym jak wpadła do strumienia. Co ciekawe, ciało znaleziono w trawie, w miejscu, w którym przez siedem miesięcy trwały przeszukiwania.
Trójkąt Bridgewater to w zasadzie "sąsiad" opisanego wyżej. Teren ten rozciąga się w stanie Massachusetts na 520 km kw. Już od czasów kolonialnych istnieją przekazy o paranormalnych zjawiskach, które miały tam miejsce. Świadkami wielu z nich byli pracownicy lokalnej policji i dziennikarze. Trójkąt obejmuje miasta Abington, Rehoboth, Freetown Bridgewater, West Bridgewater, Middleboro, Dighton, Berkley, Raynham, Easton, Lakeville, i Taunton.
W jego centrum znajdują się Bagna Hockomocka (zwane "miejscem, gdzie żyją duchy"). To tam odbyły się jedne z najkrwawszych bitew podczas wojny króla Filipa (konflikt pomiędzy angielskimi kolonistami a miejscowymi plemionami indiańskimi, koniec XVII wieku). Równie krwawą historię mają tereny lasu we Freetown. Zostały zabrane plemieniu Wampanoagów w 1659 roku. Ponoć zjawiska, które teraz nawiedzają mieszkających tam ludzi to rezultat klątwy (na terenie Trójkąta leży wiele indiańskich grobów). Freetown i okoliczne lasy były świadkami licznych morderstw (w tym na tle satanistycznym) i wyjątkowo wysokiej liczby samobójstw. Znajdowano też okaleczone zwłoki bydła. Przypuszczano, że zwierzęta padły ofiarami jakiegoś kultu.
Wśród dziwnych zjawisk, które co jakiś czas występują w Trójkącie Bridgewater są też "spooklights", czyli światła duchów, obserwowane na terenach bagnistych oraz dziwne dźwięki i światła występujące wzdłuż linii kolejowych. Raporty o niezwykłych gatunkach zwierząt datowane są raczej na czasy przedkolonialne, chociaż pojawiają się też współczesne. Ponoć widziano aligatory, czarne pantery, olbrzymie węże i żółwie. Z kolei w okolicach Hockomock powtarzały się przekazy o wielkim ptaku przypominającym pterodaktyla. W czerwcu 2002 roku jedna z mieszkanek Rehoboth usłyszał dziwnie brzmiący i głośny helikopter. Oficjalnie, w pobliżu nie latał wtedy żaden, choć inni mieszkańcy widzieli na niebie, nad drogą nr 44, tajemniczy czarny helikopter. Podobne helikoptery widziano jeszcze kilkakrotnie.
Jednak chyba najbardziej przerażającym zjawiskiem, które występuje w Trójkącie Bridgewater jest "autostopowicz-widmo". Pojawia się on na drodze nr 44 - z Seekonk do Rehoboth. Przekazy są różne - mężczyzna raz jest schludnie ubrany, innym razem brudny i w potarganych ciuchach. Ale zawsze jest rudowłosy i ma na sobie koszulę w kratę. Jeden ze świadków twierdził nawet, że potrącił go swoim samochodem, gdy autostopowicz-widmo nagle pojawił się na drodze. Jak na widmo przystało, ten od razu zniknął.
Czyżby klątwy Indian po dziś dzień miały aż taką moc?