Już jutro jest ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Soczi i chciałbym poruszyć jeden temat który jest około igrzysk. Na imprezę nie wybierają się prezydenci USA i Francji Barack Obama i Francois Hollande, szefowie rządów Niemiec, Anglii i Szwecji, Angela Merker, David Cameron i Fredrick Reinfeldt oraz przedstawiciele komisji europejskiej. Za powód absencji w/w osoby podają "łamanie praw osób homoseksualnych w Rosji". Generalnie wiadomo że sportowcy i kibice powinni mieć to gdzieś i nie przejmować się tym że jaśnie państwo nie zaszczyci ich swoją obecnością (chociaż podatnicy trochę oszczędzą) ale jednak razi mnie w tym jedna rzecz i nie dotyczy ona moich poglądów na temat homopropagandy bo wtedy jednoznacznie powiedziałbym a niech nie jadą, nikt nie będzie płakał i tyle. Tradycją igrzysk jest to że na ich czas zaprzestawano wojen i przeróżnych scysji a teraz może i trudno żeby obecne konflikty w Ukrainie czy Syrii ustały ale czy ci politycy którzy postanowili że nie przyjadą nie powinni schować swoich fochów w kieszeń i nie powinni nawet z igrzysk robić politycznych szachów? (gdzie już wystarczy samo to że dla rządzących w kraju który organizuje igrzyska to też chcąc nie chcąc zagrywka wizerunkowa). Czy może dezaprobata polityków którzy zbojkotowali igrzyska wobec kierunku Rosji w sprawach mniejszości seksualnych oprócz zagrywki wizerunkowej to również zasłona dymna żeby w czasie gdy Putin będzie zajęty igrzyskami w pocie czoła pracować nad tym jak wykiwać Rosję i zrobić swoje w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Zapraszam do wypowiadania się i głosowania w ankiecie