Zwykłe 2 pokojowe mieszkanie, które w momencie gdy je oglądałam było już prawie puste, jedynie w dużym pokoju stała stara kanapa w każdym pomieszczeniu były lampy, a w oknach wisiały firanki. Byłam już nieco podirytowana oglądaniem mieszkań, ale jak tylko weszłam do niego z pośrednikiem od razu ogarnął mnie spokój i dziwne zadowolenie. Tak to było moje mieszkanko. Z rozmowy z właścicielką dowiedziałam się, że jest to mieszkanie po zmarłej ponad 2 lata wcześniej matce (pani Marii) i od prawie 2 lat kobieta z którą rozmawiałam próbuje bezskutecznie razem z siostrą je sprzedać. Było kilku nabywców, niektórzy nawet podpisywali umowy przedwstępne płacąc zaliczki, a potem nagle rezygnowali. Wydało mi się to trochę dziwne bo cena była naprawdę korzystna, a i punkt bardzo dobry. Stwierdziłam, że najwidoczniej to mieszkanie czekało na mnie. Wszelkie formalności związane z kredytem, notariuszem ect. udało mi się załatwić w ciągu tygodnia, jeśli chodzi o kredyt to nawet pośrednik nieruchomości stwierdził że to nieprawdopodobne, że tak szybko udało mi się załatwić kredyt (od złożenia wniosku w banku do wypłaty pieniędzy trwało to tylko 7 dni) .
Mieszkanie było już moje, zaczął się mały remont, potem meblowanie. Gdy już zamieszkałam zaczęły się dziać nieco dziwne rzeczy. Moja sunia czasami patrzyła w róg pokoju kuląc po sobie uszy i chowając się, kilka razy gdy byłam w kuchni przybiegała do mnie z podkulonym ogonem popiskując, chowała się za moje nogi a potem wyglądała do przedpokoju tak jakby na kogoś patrzyła. Kilka razy zdarzył się nagły spadek temperatury o kilka stopni w pokoju w którym siedziałam, tak że wstawałam sprawdzić czy nie ma gdzieś otwartego okna. Czasami zdarzało się że miałam uczucie, że ktoś mnie obserwuje choć w pokoju nikogo więcej nie było. Czasami gdy czytałam książkę czułam jakby ktoś pociągnął mnie delikatnie za włosy na ręku.
Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem duch poprzedniej właścicielki nie kręci się po mieszkaniu tym bardziej, że te że tak powiem incydenty nasilały się jak wyrzuciłam coś co jeszcze zostało po poprzedniej właścicielce (żyrandole, firany – do tej pory mam jeszcze lampę w kuchni i firany w dużym pokoju). Nie wywołało to we mnie strachu, ani jakiejś niechęci. Czasami wręcz przeciwnie, gdy wracałam z pracy zdenerwowana, zestresowana to w moim mieszkaniu ogarniał mnie zupełny spokój jakby ktoś lub coś wpływało na mój stan ducha.
Pewnego dnia nastawiłam coś w kuchni na gazie i usiadłam w pokoju, zaczęłam czytać książkę, pies przytulił się do nóg, zrobiło mi się ciepło i zasnęłam zapominając, że coś się tam gotuje. Po jakimś czasie obudził mnie dźwięk jakby coś upadło. Z póki spadł na podłogę niewielki obrazek Matki Boskiej ( nawet jakby z jakichś przyczyn się sam przewrócił nie mógł spaść bo stał w głębi daleko od brzegu). Wstałam żeby go podnieść, a wtedy w łazience plastikowa miska z łomotem wypadła zza szafki z umywalką. Poszłam do łazienki, a miska leżała na jej środku, nie mogła się sama wytoczyć bo jest kwadratowa. Wtedy mnie „oświeciło” - kuchnia!!! Weszłam i zobaczyłam, że garnek stoi na gazie. Był już czarny i zaczął strzelać z gorąca. Poczułam jakby ktoś na mnie patrzył. Powiedziałam na głos „ dziękuję Pani Mario, uratowała mnie pani” i w tym momencie coś chłodnego (ciężko nazwać to dotykiem) poczułam na policzku. Tak jakby ktoś bardzo, bardzo delikatnie mnie pogłaskał.
Od jakiegoś czasu już nic się nie dzieje, nie ma zmian temperatury, nie mam uczucia bycia obserwowanym, a dziwne zachowania psa też się skończyły. Gdy wracam z pracy wkurzona, to złość nie przechodzi mi tak szybko jak wcześniej. Najwidoczniej duch Pani Marii odszedł.
Użytkownik DoKaNi edytował ten post 11.12.2013 - 23:52