Napisano
20.08.2013 - 02:26
Nie podoba mi się religia chrześcijańska. Choć muszę zastrzec, że w obecnych czasach wolę zdecydowanie ją od ideologii lewackiej, gender, itd. Chrześcijaństwo to przynajmniej coś, przed czym należy się pokłonić, co zostanie w myśleniu wielkiej ilości ludzi na wieki.
Ogólnie np. Dekalog jest jak najbardziej OK, z tym, że nikt tu Ameryki nie odkrył - złodziejstwo czy zabójstwo przez większość religii jest zaliczane do zła. No i np. ja nie stosuję się do przykazań 1-3 ze względu na brak wiary.
Największy zarzut mam do zasady przebaczania, nadstawiania policzka, miłowania nieprzyjaciół. Są to absurdy, które z tryumfalnym, godnym autentycznego podziwu marszem chrześcijaństwa, opanowały myślenie świata. Na całe szczęście nawet większość chrześcijan się do tego nie stosuje. O zemście, przebaczeniu itd. napisałem sobie kiedyś do szuflady tekst, planowałem go dopracować - a tak fragmenty pomogą mi teraz. No to jedziemy.
Przebaczenie. Samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe. W lżejszych sprawach można przebaczyć nawet i bez jakiejś skruchy, w cięższych już powinna ona być, no i istnieją (dla mnie oczywiście) rzeczy niewybaczalne, jak zabójstwo niewinnego, gwałt, pedofilia, zbrodnie wojenne, zdrada itd. Tyle o samym przebaczeniu. Natomiast zasada przebaczania, jaką głosi chrześcijaństwo jest skrajnie szkodliwa. Mamy wszak przebaczyć 77 razy, w domyśle - zawsze. Wraz z nadstawianiem policzka czyni to mieszankę wybuchową. Gdyby ludzie się do tego zastosowali, powstałby dwubiegunowy świat - przebaczających wszystko chrześcijan i bezustannie gnębiących ich złoczyńców, którym przecież trzeba przebaczyć.
Swoje dokłada miłowanie nieprzyjaciół. Pod pojęciem nieprzyjaciela rozumie się wroga, krzywdziciela. Za jego zło mamy mu odpłacić miłością. Absurd. Jest tam cała koncepcja "bliźniego" zrównująca kata z ofiarą. Tymczasem ja się w najmniejszym stopniu nie czuję bliźnim Hitlera, Renaty K. tudzież Trynkiewicza. Jednak wg chrześcijaństwa te kreatury mają szansę na niebo! Jeśli tak, to gdybym wierzył, z pełnym przekonaniem wybrałbym piekło - jeśli warunkiem nieba miałby być szacunek dla takich gnid. Och, przecież właśnie jest, i to nie żadnych gnid a naszych bliźnich, którym winniśmy miłość i szacunek.
Myślenie to przedarło się do samej nowej lewicy pod nazwą praw człowieka. Lewica też szanuje wymienione wyżej kreatury, bo to "ludzie". Inne słowo zamiast "bliźniego".
Przypowieść o synu marnotrawnym obrazuje to dobitnie. Bogu bardziej zależy na debilu i utracjuszu niż porządnym synu. To samo lewica - przestępcy są dobrzy, tylko się pogubili, to złe społeczeństwo ich takimi uczyniło, biedaczków... Zaiste wielka jest siła oddziaływania chrześcijaństwa.
Kolejny mój zarzut to potępienie zemsty i zasady oko za oko - nie rozumiem cóż miałoby być w niej złego. Zakłada sprawiedliwą odpłatę za wyrządzone zło - nie mniejszą i nie większą. To ma być gorsze niż miłość do złoczyńców?
"Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni". W połączeniu z policzkiem, miłowaniem nieprzyjaciół pokazuje to, dla jak słabych ludzi jest chrześcijaństwo. Wśród chrześcijan byli wielcy - ale zasady tej religii promują miernotę. Otóż np. ja chcę być osądzony sprawiedliwie za swoje życie. Za złe czyny ukarany. Były takowe, zawiniłem - na szczęście nie tak jak przedstawiane przykłady - i chcę ponieść karę. Jednocześnie w naturalny sposób osądzam "bliźnich" - widzę ich postępowanie, a gdy na to zasłużą, podziwiam ich lub zwyczajnie nimi gardzę. Staram się nie krzywdzić innych m.in. po to, by nie musieć gardzić sobą. Tymczasem jak myśli chrześcijanin? Nie wolno mi osądzać, muszę kochać złoczyńców, ale w zamian mogę sobie pogrzeszyć, a inni mają mi przebaczyć, bo jak nie, to są gorsi ode mnie. Echo tego myślenia było widać w sprawie Renaty K., która zakatowała pasierba za zgubienie sznurowadła. Gdy wyszło na jaw, że po wyjściu z więzienia pracuje w szkole, internauci odkryli, kto to i zaczęli pluć na nią w komentarzach, wysyłać (fizycznie) sznurowadła itd. Świecki psycholog: ci co tak robią są tacy sami jak ona. Bez komentarza.
Kolejna sprawa to potępienie nienawiści. Też na kanwie tego przypadku. Dlaczego nienawiść do potwora ma być zła? Jeśli jakieś wartości kochamy, to logiczne jest, że nienawidzimy tego, co im zagraża, lub je podeptało, często w nieodwracalny sposób. Jeśli zakazać nienawiści, prawdziwa miłość również jest niemożliwa - musimy wszak kochać też to, co zagraża temu co kochamy. (Pomijam nienawiść rasową, narodową, itd. - ona jest zła dlatego, że dotyczy niewinnych, a nie sama z siebie!)
Chrześcijaństwo jest religią miłującą złoczyńców i jako taką ułatwiającą szerzenie się zła. Nakłada na pokrzywdzonych obowiązek przebaczenia, będący przywilejem wyświadczanym na rzecz złych. Zło ma się lepiej, ofiara - jeszcze gorzej. Pamiętam historię kobiety (chyba z radia, daaaawno temu, audycja w stylu zadzwoń i wypłacz się), która użerała się ze znecającym się mężem pijakiem. Była ze wsi, wierząca. Ksiądz, gdy prosiła go o pomoc, kazał jej... nieść swój krzyż. Dziś na szczęście co światlejsi duchowni doradziliby jej jakieś drogi rozwiązania problemu, ale paradoksalnie polecenie, że ma nieść w milczeniu krzyż jest do bólu chrześcijańskie. Dlatego uważam tę religię za absurdalną, niesprawiedliwą i złą. Jest nawet taki "uczynek miłosierdzia": Krzywdy cierpliwie znosić. Znów tryumf kata.
"Zło dobrem zwyciężaj". Co to znaczy dobrem? Dla mnie usmażenie zwyrodnialca na krześle lub splunięcie na konfidenta są bardzo dobre. Z tym, że tam chodzi raczej o to dobro, że mamy ich kochać i się za nich modlić. A oni się wtedy łaskawie zmienią. Znów są uprzywilejowani. Chrześcijaństwo widać tak ma.
Jeszcze wróćmy do tej dręczonej kobiety: nie ma prawa porzucić męża. Co prawda dopuszcza się separację (no żeby jej nie zabił), ale z innym mężczyzną związać się nie może. O ile podoba mi się idea możliwie trwałego małżeństwa jako jednego z fundamentów cywilizacji, to nie powinno to oznaczać przymusu trwania przy degeneracie.
Gloryfikacja cierpienia. Cierpienie uszlachetnia i to jest prawda, tylko to uszlachetnienie nie jest na ogół jego warte. Generalnie należałoby minimalizować cierpienie, jednak tutaj jest ono drogą życia, prowadzi nas do "pełni życia", jak głosi pewna kościelna pieśń. I znowuż: można cierpieć dla czegoś słusznego, np. walcząc z jakimś przejawem zła, pracując dla innych, itd. Chrześcijanin ma cierpieć głównie wskutek zła dokonywanego na nim przez bliźnich, ma ich wtedy tym mocniej kochać, a Bogu są oni bliżsi niż on (synek marnotrawny).
Super religia.
PS. Na temat miłowania nieprzyjaciół wypowiada się Freud ("Kultura jako źródło cierpień"). Czytałem fragment na ten temat kilkakrotnie, i, przyznam otwarcie, nie rozumiem, jak on to tam uzasadnił. Może ktoś czytał i zechce mi objaśnić - tutaj lub na PW.