Cześć, przyznam, że od zawsze interesuje się zjawiskami paranormalnymi i często bywam na tym forum. Nigdy jednak nie pomyślałam, że przydarzy mi się coś takiego... Postaram się wszystko dokładnie opisać.
Idę do 3 klasy liceum i od połowy lipca dostałam wakacyjną pracę jako opiekunka 3-letniego synka znajomych mojej mamy. Już sama ta profesja przywodzi na myśl scenariusz horroru klasy B, wiem

. Naprawdę straszne jest to kto wcześniej opiekował się malcem... Praktycznie od urodzenia robił to pewien chłopak, Adrian. Był moim znajomym, rok starszym, byliśmy parę razy na tych samych imprezach, przez jakieś 3 tygodnie nawet czatowaliśmy. Słuchaliśmy podobnej muzyki i oboje uwielbialiśmy horrory, więc mogliśmy rozmawiać godzinami, ale Adrian wydawał mi się trochę zaborczy, poza tym i tak zamierzał wyjechać po maturze za granice (na co zarabiał opiekując się małym Frankiem). Nie chciałam się pakować w związek na odległość. Przestałam do niego pisać i od tamtego czasu mówiliśmy sobie tylko cześć spotykając się na ulicy. Flirtował z wieloma dziewczynami, więc chyba niespecjalnie dotknęło go to odrzucenie. Przez chwilę nawet był w związku. Pod koniec kwietnia Adrian miał wypadek rowerowy, którego nie przeżył. Nie zginął tajemniczą/brutalną/samobójczą śmiercią, ale była ona nagła... Byłam na jego pogrzebie, pożegnałam się z nim, zapaliłam znicza. Nic dziwnego nie działo się ani na pogrzebie, ani długo potem. Czasem myślałam o Adrianie słysząc piosenki, o których gadaliśmy, generalnie przeraża mnie myśl o śmierci w takim wieku... W lipcu odezwała się do mnie mama Franka i zaproponowała pracę w niektóre dni do końca wakacji i w weekendy roku szkolnego (babcia Franka, która się nim opiekuje jest już straszą kobietą, a mały jest dosyć żywiołowy, więc chciała ją chociaż trochę odciążyć). Zgodziłam się, bo lubię chłopca i jakaś kasa zawsze się przyda. W pierwszy dzień pracy wszystko się układało, Franek grzecznie się bawił. Chciałam zrobić nam kolacje. Dałam trochę masła na patelnie i poszłam zobaczyć co u chłopca. Wróciłam dosłownie minutę później. Śmierdziało spalenizną. Na patelni palił się niewielki ogień. Niemożliwe, żeby w ciągu minuty zdążyłą się tak nagrzać! Zgasiłam ogień i przestałam o tym myśleć. Przez następne dni czułam te wszystkie klasyczne objawy nawiedzenia: zmiany temperatury (zauważył to też mały, skarżył się, że jest mu za zimno/za ciepło), uczucie obserwowania, dziwne cienie, skrzypienie mebli, drzwi. Nie chciałam popadać w paranoje, bo to wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć. Najbardziej przerażało mnie kiedy Franek gaworzył sam do siebie kiedy byłam w innym pomieszczeniu. Raz, przysięgam, ktoś jakby przygniótł go do podłogi i zaczął łaskotać. Słyszałam dźwięk uderzenia kolanami w ziemię, chłopiec położył się na plecach i zaczął się histerycznie śmiać i szamotać rękami. Nigdy nie słyszłam jednak, żeby używał imienia Adriana, wołał go czy coś w tym stylu. Postanowiłam podpytać o niego Frankową babcię. Chłopiec go uwielbiał, był z nim zżyty, znał go od urodzenia praktycznie, rodzice powiedzieli mu, że tylko wyjechał na jakiś czas. Pewnej nocy (koło 1:30/2) usłyszałam kroki na zewnątrz bloku. Wywołało to we mnie dziwny niepokój. Jednak kiedy popatrzyłam przez okno nikogo tam nie było. Uznałam, że na pewno ta osoba weszła już do klatki. Mieszkanie jest na parterze, więc nie ma szans żebym przegapiła tą osobę. Wyjrzałam przez wizjer. Po chwili światło się zapaliło. Przez dłuższą chwilę nikt się nie pojawił... Potem w wizjerze pojawiło się oko. Nie, nikt nie podszedł, po prostu spoglądało na mnie oko. Miało jasny kolor: niebieski, szary albo zielony. Ja mam ciemnobrązowe, więc to nie mogło być odbicie! Przeraziłam się na tyle, że zaczęłam płakać. Zapaliłam światła w całym mieszkaniu, włączyłam głośno telewizje, zadzwoniłam do przyjaciółki i starałam się uspokoić. Wymyśliłyśmy, że te kroki i zapalone światło to na pewno jakiś bezdomny, który postanowił się przespać w przedsionku klatki (co już się pare razy zdarzało), a oko było dziełem mojej wyobraźni. Jakoś dotrwałam do rana skulona na kanapie. Ale wiem co widziałam! Tam ktoś MUSIAŁ BYĆ. Adrian miał właśnie szaroniebieskie oczy, ale to stało się zbyt szybko żebym mogła na sto procent powiedzieć, że to on... Następnego dnia mój chłopak przyszedł ze mną do pracy. To bardzo mi pomogło, mama Franka zgodziła się, żeby przychodził kiedy tylko chce, bo zna jego rodzinę i wie, że to dobry chłopak. Ale on nie zawsze ma czas... Właściwie to rzadko kiedy ma. Poza tym dziwne rzeczy dalej się dzieją, mimo że tam jest. Mówi, że czuje się "nie na miejscu", ale zupełnie nie wiąże tego z duchem Adriana, on bardzo mocno stąpa po ziemi. Ale nawet będąc taką zachowawczą osobą wyczuwa tą dziwną atmosferę. Kiedy na laptopie szła jedna z ulubionych piosenek Adriana poleciały iskry z kontaktu i przepaliła się ładowarka do komputera. Na to jest w sumie racjonalne wytłumaczenie, ja też często słucham tej piosenki, a ładowarka jest już stara. Są dni w których nic specjalnie się nie dzieje, poza tym uczuciem obecności, które czasem ciągnie się za mną jeszcze kiedy idę ulicą do domu. Ostatnie zdarzenie miało miejsce dwa dni temu. Oglądałam z Frankiem bajkę, jedliśmy kanapki. Był środek dnia. W pewnym momencie musiałam zasnąć, czy raczej stracić przytomność. Obudziła mnie dopiero wchodzący do domu tata chłopca o godzinie 19. Na szczęście Franek grzecznie bawił się niedaleko mnie. Ta sytuacja przeraziła mnie chyba nawet bardziej niż ta z okiem... Byłam wyspana, w trakcie jedzenia, zdążyłam dosłownie tylko mrugnąć. A normalnie zasypiam przynajmniej pół godziny.
Co ja mam o tym wszystkim myśleć? Czy to może być jeden wielki zbieg okoliczności? Jeśli nie to dlaczego Adrian to robi? Jest zazdrosny o Franka? Chcę się z nim pożegnać? Może jest zły na mnie? Co ja mam zrobić? Przecież pożegnałam się już z nim w dzień pogrzebu. Myślałam, żeby może wziąć chłopca na spacer i przy okazji odwiedzić cmentarz i zapalić mu znicza. Może tego właśnie chce... To dobry pomysł? Błagam pomóżcie!!! Nie znam innego miejsca w którym mogła bym o to zapytac