Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czytający Maraton


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
2 odpowiedzi w tym temacie

#1

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Oczywiście istnieje temat w którym każdy mówi co z reguły czyta, ale planuję zrobić z tego tematu co innego. Każdy - kto ma ochotę się bawić - wrzuca tutaj tytuł, okładkę i krótszą albo dłuższą recenzję przeczytanej przez siebie książki. No to zacznę ( książki nie muszą być dopiero co przeczytane).



Kotły Beethovenowskie


Dołączona grafika


Zapomniany przez polskie audytorium Choromański jest jednym z najlepszych polskich pisarzy okresu dwudziestolecia międzywojennego.Wyklęty, zapomniany, pominięty i przemilczany skandalista, który narkotyzując się z Witkacym brał z rąk do rąk więcej niż tylko igłę. Jego lekkie i jednocześnie zagmatwane pióro przenosi w świat tak zwykły i jednocześnie tak inny, że brakuje mi słowa, którym mógłbym określić tego typu styl. Dalekie nie tylko grotesce, ale i rzeczywistości. Dojrzałe pisarstwo dwudziestoparoletniego gnojka, dystansujące się od świata narkomanii, schizofrenii i prostytucji siedząc w jej wnętrzu. Trochę żałuję, że zacząłem swą lekturę Choromańskiego od "Kotłów" nie zaś od "Zazdrości i Medycyny", która pochodzi z jego najbardziej płodnego okresu, a którą obecnie czytam. Ponieważ wraz z wiekiem zaczął się klarować i określać na kartkach, przez co styl jego nie stracił na magiczności, ale na nieuporządkowaniu i chaosie, które tylko jeszcze bardziej mieszały w tym kotle pełnym "zagmatwanej" cieczy.



Na Choromańskiego natknąłem się przypadkiem i było to chyba najbardziej magiczne odkrycie literackie tego roku. Może nie w samym momencie zaznajomienia się z nazwiskiem, ale po kilku pierwszych stronach lektury. Kiedyś z nudów kupiłem jakiś Przekrój czy Odkrój i leżąc na plaży natknąłem się na artykuł poświęcony temu skandaliście. To też nie dziwi mnie wcale, że najczęstszą reakcją otoczenia na Choromańskiego w moich rękach było: - kto to w ogóle jest? A no właśnie sęk w tym, że chyba jednak jest to KTOŚ. Bo ten ktoś, mierzył trochę wyżej w swym pisaniu niż inne polskie ktosie.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy przy "Kotłach" jest styl jakim posługuje się artysta, niekiedy nieskładny i pełen (celowych) literówek, które mają nadawać temu czy tamtemu wyrazowi innych znaczeń. Przerzuca wydarzenia w przód i w tył w zależności od swoich własnych potrzeb, prowadzi podwójną grę z czytelnikiem - na temat której rozpisywał się Eco i za której sztandarowy przykład on sam się uważa. Otóż z jednej strony Choromański jest tylko relacjonującym czytelnikowi wydarzenia obserwatorem, z drugiej zaś przechodzi z czytelnikiem prawie, że na "ty". Nie zwraca się do niego wprost, ale za pomocą zawiązań akcji, pomieszania fabuły, przedstawiania wydarzeń późniejszych przed wcześniejszymi oraz wyrafinowanych dialogów nakierowuje czytelnika na zupełnie inne tory. Może nie tyle nakierowuje co wręcz rzuca nim z jednej strony na drugą, z jednego przypuszczenia w drugie. "Kotły Beethovenowskie" to kryminał, lecz kryminał tak samo przesiąknięty dochodzeniem, jak "Imię Róży". To kryminał, który odstraszać miałby miłośników kryminałów.

Zabawną rzeczą u Choromańskiego - przynajmniej w "Kotłach" - jest przeskakiwanie od poczucia patosu do zupełnie prozaicznych skojarzeń, rozwijanych w taki sposób, że odciągają czytelnika od głównego wątku bądź w ogóle od samej zbrodni. Używając szerokiego wachlarza epitetów i porównań sprowadza czytającego w kąt, aż ten zadaje sobie w końcu pytanie "o czym w ogóle jest ta książka?". Ten zabieg stosuje np. w momencie dla książki kluczowym i stanowiącym jednocześnie wyjście do dalszych rozważań, czyli kiedy wracając do domu, główny bohater zastaje znienawidzoną ciotkę w spiżarni otoczoną kałużą krwi, kiedy krew tutaj jednocześnie przeraża go, ale i przynosi na myśl skojarzenia z dżemikami, przecierami, piklami i innymi rzeczami, które najczęściej trzyma się w spiżarniach.

To innowacyjna książka, która opowiada o życiu i perypetiach pewnego pianisty, co to potem będzie cierpiał na zanik mięśni u rąk, w takt IX symfonii Beethovena, gdzie tempo akcji uwarunkowane jest przez tempo utworu.

O ile sama akcja powinna zostać dla nieznającego treści zagadką - choćby najmniejszy zdradzony element, mógłby później wyrokować na prowadzonym przez czytelnika "śledztwie". To problematyka, którą przy tym porusza jest całkiem uniwersalna. A poszczególne osoby czy ich portrety psychologiczne nie zdradzają sobą nic. Tym samym mogę spokojnie przybliżyć postać głównego bohatera, Jasia Fiłomandzkiego - dwudziestotrzyletniego pianisty, który w swej neurotycznej osobie jest uległy nie tylko znienawidzonej cioci, ale i wszystkim kobietom. Odczuwa ciągłą potrzebę bycia dominowanym przez którąś i ma to charakter dużo szerszy niż jedynie seksualny. Niekiedy nawet dominowany jest w momentach, kiedy by tego nie chciał i kiedy wymaga się od niego rzeczy, których nie chciał by robić. Jak np. prośba o pomoc w samobójstwie albo szantażem emocjonalnym wymuszona na nim prośba przy usunięciu niechcianego dziecka. Postać Jasia obrazuje nieprzystosowanie do życia, wraz z jego wszystkimi pokrętnymi zaułkami i nieumiejętność sprzeciwienia się serii niepowodzeń.

To co jest najbardziej magiczne w całej książce, to jakaś dziwna aura tajemnicy i mistycyzmu, która sprawia, a wręcz daje odczuć czytelnikowi jakby tymi samymi uliczkami co Jasiu chodził Woland. Choromański nawet kreuje mu podobną postać, którą jest generał-baron Szton, który iluminuje swoim rozmówcom prawdy ważne dla ich życia za pomocą nie do końca jasnych opowiastek i anegdotek.A Mistrzem w tym wypadku jest sam Choromański, który plączę się we własnej fikcji.

Ta powieść ma też drugie dno i porusza problematykę dużo głębszą, nie bez powodu ówcześni krytycy literaccy przypięli Choromańskiego conradowską łatkę. Otóż poprzez ukazanie szeregu różnych postaci autor stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, jaka naprawdę jest natura człowieka? I tak przyglądając się stworzonym przez siebie portretom od dz**ki, która odznacza się zbyt małą inteligencją by pobierać opłaty za swoje usługi po siostrę zakonną, która za pomocą morfiny chce ulżyć cierpieniom umierającym Choromański stawia konstatację, że w każdym z nas wybrzmiewają czasami "kotły". Podczas jednego ze swoich ostatnich koncertów, głuchy już Ludwig van Beethoven dzierżył w rękach batutę, wymachując nią tak sprytnie i tak sprytnie prowadząc muzyków, że w najmniej spodziewanym przez widownię wiedeńską momencie wkroczyły kotły, wygrywając melodię tak czystą, że widownia wstała zanosząc się oklaskami, a jeden z muzyków pociągnął za surdut głuchego już Beethovena, aby mógł przyjrzeć się reakcji widzów. Ten ukłonił się jedynie skromnie i wrócił do swojej roli. Kotły mają więc tutaj charakter symboliczny, rozumiany jako ukryte gdzieś głęboko "dobro", którego istnienia nie spodziewa się nawet jego posiadacz, a które wybijają "kotły" w najmniej spodziewanym momencie.



#2

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Pnin




Dołączona grafika



"Pnin" to druga książka Nabokova, z którą miałem przyjemność się zetknąć. Wcześniej była oczywiście osławiona z każdej strony "Lolita", jego dzieło życia. Zabawne może być to, że "Pnin" tak naprawdę był dla Nabokova uwolnieniem się od "Lolity". Obie książki były pisane w tym samym czasie, z tą różnicą, że "Lolita" miała być tym poważnym dziełem, który rozsławi jego imię, a "Pnin" jedynie lekką książeczką, w którą uciekał zmęczony "ciężkim pisaniem". W rzeczywistości uzyskał zupełnie inny efekt, obie powieści są na tym samym poziomie powagi, choć traktują o zupełnie innych rzeczach i opisane są zupełnie innym językiem. Mało kto zna "Pnina" i mało kto wie w ogóle, że "Pnin" istnieje. Ja sam natknąłem się na niego przypadkiem w jednym z antykwariatów. To malutka i cieniutka książeczka, która doskonale radzi sobie w roli wprowadzenia do twórczości Nabokova.




"Pnin" to mała i lekka książeczka - liczy sobie nie więcej jak 180 stron i jest napisana w przyjemny sposób. Opowiada o losach profesora Pnina, który uciekł do Ameryki z radzieckiej Rosji. Jest to historia o człowieku, który nie jest przystosowany ani do życia na obczyźnie, ani do życia w ogóle. Pnin jest profesorem filologii rosyjskiej na jednym z niszowych uniwersytetów. Jest rozwiedziony z żoną, która wzbrania mu kontaktu z nastoletnim synem. Główny bohater wałęsa się od jednego wynajmowanego pokoiku, do drugiego... nie jest wymagający, pragnie jedynie własnego kąta. To flegmatyczny neurotyk, który pomimo tego, że od kilkunastu lat przebywa na emigracji wciąż nie jest w stanie nauczyć się dostatecznie języka angielskiego. Przez co często staje się pośmiewiskiem grona pedagogicznego, które większą część historii o jego omyłkach słownych wymyśla samo. To człowiek, który zawsze trzyma się na uboczu, u którego jedno niepowodzenie natychmiast zastępowane jest następnym. Tęskni za domem... domem jako sferą psychiczną, miejscem w którym czułby się kochany i w którym sam mógłby kochać. Ma jedno tylko jedno marzenie. Pragnie napisać "La petite histoire" wielkiej Rosji. Co pochłania większą część jego wolnego czasu, pozwalając mu nie myśleć o swoim położeniu.

Nabokov zadbał o to by całą historię przedstawić zabawnym językiem, ilustrując ją poprzez nagromadzenie żartów i "gagów", które przedstawiają Pnina raczej w świetle małego fajtłapy, niż w roli życiowej ofermy. Mimo wszystko, jest to jedynie śmiech przez łzy. A prześmiewcze ukazanie społeczeństwa amerykańskiego, które chce czytać w oryginale "Zbrodnię i karę" Tołstoja (!), niknie gdzieś w obliczu życiowych niepowodzeń Pnina. Każdy kolejny rozdział jest zadanym mu ciosem, kolejną porcją niezawinionego cierpienia, które narasta aż do sceny kulminacyjnej, w której Pnin wyprawia przyjęcie z powodu kupna domu. Jest z tego powodu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ugaszcza swoich przyjaciół przy dobrej muzyce i wykwintnym jedzeniu. A kiedy już po przyjęciu rozmawiając z zaprzyjaźnionym rektorem, zaczyna temat swoich zarobków, które mogły by się zwiększyć. Gdyż Pnin nie chce już być "nadzwyczajnym" profesorem, chce być po prostu "zwyczajnym" profesorem, który ma stałe miejsce pracy i własne mieszkanie. W odpowiedzi słyszy, że zmienia się rektor uczelni i że najprawdopodobniej, od przyszłego semestru uczelnia zrezygnuje z jego wydziału rosyjskiego, który cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem i w chwili obecnej jest już czymś w rodzaju kółka zainteresowań. Naprawdę trudno jest nie zwilżyć oczu, kiedy Pnin, do którego dociera ta informacja, pyta łamanym angielskim czy to znaczy, że jest "oblany" (chodzi tutaj o bycie "wylanym").

Ostatnim czasem, całkiem nieświadomie wybieram książki, które napisane zabawnym językiem mówią o rzeczach smutnych i które w rzeczywistości są smutne. Profesor Pnin pełni funkcję metafory, w jego postaci ukazany jest pewien typ człowieka. Słowianina na emigracji, który nigdy już nie będzie u siebie, który ciągle zmuszony będzie żyć w obcym świecie, do którego chce należeć, ale do którego nie należy. Który gdyby tylko mógł wrócił do swojego kraju, ale jego kraj już nie istnieje, stał się dziwnym tworem połączonych republik. Więc zmuszony jest trwać albo żałośnie egzystować gdzieś z boku, w antyrosyjskim społeczeństwie, w anty-słowiańskim kraju. Hołdując dawnym wartością, które straciły już dawno znaczenie w tym samopożerającym się tworze jakim jest konsumpcjonistyczne społeczeństwo.


Doskonałe wyobrażenie głównego bohatera powieści dają już same okładki:

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika


Dołączona grafika

I moja ulubiona:

Dołączona grafika





#3

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Szatańskie wersety

368372.jpg

 

Salahuddin Czamczawalla, nazywany dalej Saladynem Czamczą, to człowiek tysiąca głosów. Jego gardło jest w stanie wymodulować dowolny dźwięk, naśladować dowolną barwę i brzmienie ludzkiej mowy. Uznaje się za człowieka sukcesu, który uwolnił się spod władzy zdziwaczałego ojca, wyjechał z zacofanych Indii i stał się pełnoprawnym członkiem brytyjskiego społeczeństwa. To jednak sukces dosyć specyficzny. Saladyn bardzo często występuje w programach telewizyjnych, wykorzystując swe zdolności - ale zawsze jest przebrany za fantastyczną postać, jego ciemna twarz i brązowe włosy pozostają zasłonięte. Przemykając w przebraniu z programu do programu, ma nadzieję, że jego tożsamość nie zostanie ujawniona.

Gibril Fariszta to popularny indyjski aktor, najbardziej znany z ról bogów w bollywoodzkich produkcjach. Odtwarzając boskie postaci z niebywałym wyczuciem, zdobywa wielką sławę, z którą sobie nie radzi. Po przebyciu ciężkiej choroby całkowicie traci wiarę w Boga. Aby pokazać sobie i innym, że to nic takiego, zjada publicznie szynkę wieprzową - potrawę zakazaną w islamie. Od tego czasu dręczą go dziwne sny, w których staje się aniołem Gibrilem obserwującym życie proroka Mahometa, tym samym, który ma mu potem przekazywać wersety świętych sur - ale skąd pochodzi to przesłanie?

Zbieg okoliczności sprawia, że obaj znajdują się w samolocie lecącym do Londynu, który zostaje porwany przez terrorystów i wysadzony u wybrzeży Wysp. W cudowny sposób, unoszeni niewidzialną siłą, jako jedyni pasażerowie przeżywają wybuch i łagodnie osiadają na zimnej plaży. Od tego czasu nic nie jest takie samo, jak było dawniej - Fariszta nabiera poczucia zjednoczenia z aniołem Gibrilem, boskim posłannikiem, mającym zsyłać dobrą nowinę. Zewnętrznym znakiem tego staje się jaśniejąca poświata w kształcie aureoli, dobrze widoczna o zmroku. Saladynowi zaś wyrastają rogi, stopy zamieniają się w kopyta, a z ust zaczyna się wydobywać nieprzyjemny, siarczany zapach.

To streszczenie początku nie oddaje zawiłego charakteru powieści. Zdarzenia nie są ukazywane w pełni chronologicznie, pierwszy rozdział zaczyna się opisem upadku z rozerwanego samolotu, w kolejnych biografie, marzenia i sny bohaterów przeplatają się ze sobą w skomplikowanej mozaice. Rushdie połączył wiele wątków i nawiązań kulturowych, tworząc niejako "powieść o wszystkim", pisaną trochę gawędziarskim, barwnym stylem. W pewnym sensie przywodzi ona na myśl "Mistrza i Małgorzatę". Podobieństwa nie sprowadzają się tylko do przerywania fantastycznych przygód wątkiem z odległej historii czy dania własnej wykładni religijnego przekazu - chodzi też o sugestię, że plan fantastyczny jest tak samo realny jak ten realistyczny. Wbrew popularnej opinii, znajomość historii i kultury arabskiej nie jest niezbędna, aby odczytać znaczenia ukryte w fabule "Szatańskich wersetów", choć w pewnością bardzo pomaga.


 

Trudno dziś nie oddzielać tej powieści od religijnej histerii, jaka wybuchła po jej wydaniu, dlatego czytając zastanawiałem się, co konkretnie sprawiło, że Chomeini wydał tę nieszczęsną fatwę na autora. Może powodem był pomysł, aby objawienie nie pochodziło od anioła Gibrila; albo aluzje, że jego treść była dostosowywana do bieżącej sytuacji; a może sugestia, że w Koranie nadal pozostają jakieś wersety niepochodzące z boskiego objawienia? Niewykluczone, że jedną z przyczyn stała się historia mekkańskiego burdelu, którego pracownice przyjęły imiona 12 żon Mahometa. Ale może chodziło po prostu o to, że radykalny islam nie znosi krytyki, nie toleruje istnienia "odmiennego spojrzenia" czy "własnego zdania"? Jak zresztą wszystkie radykalizmy... Notabene ataki na kolejnych wydawców przyczyniły się chyba do tego, że w pierwszym polskim wydaniu nie podano informacji ani o wydawnictwie, ani o tłumaczu.

Tytułowe "Szatańskie wersety" stanowią mało znany wątek historii islamu. Gdy Mahomet prorokował jedyność swego Allaha, Mekka była bogatym miastem, łączącym w sobie wiele kultur i religii. Ówcześni Arabowie w większości wyznawali politeizm. Głównymi boginiami czczonymi w mieście były Manat, Al-Lat i Al-Uzza. Łatwo domyślić się, że głoszenie poglądu, iż Bóg jest tylko jeden, a pozostali bogowie to demony, nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem ze strony mieszkańców Mekki. Jak podawali późniejsi biografowie, Mahomet ogłosił w pewnym momencie wersety mówiące, iż boginie te to córki Allaha i mogą wstawiać się u niego, co właściwie stanowiło formę uznania ich kultu. Jednak potem odwołał swe słowa, jako pochodzące od kuszącego go szatana, o czym w kolejnym widzeniu powiedział mu anioł. Zostały one usunięte z ostatecznej wersji Koranu.

Rushdie pokazuje jednak nieco inny przebieg zdarzeń - wersety miały pochodzić od samego Mahometa, dobrze wiedzącego, że odrzucenie lubianych bogiń zwiększa opór wobec jego nauk. Prorok jest w powieści człowiekiem gotowym manipulować wiernymi i zmieniać boskie przesłanie. Na zawołanie doznaje widzeń, gdy zachodzi potrzeba rozstrzygnięcia sporu (na przykład kiedy na jedną z jego żon pada podejrzenie cudzołóstwa), tworzy bardzo wygodne prawa i nakazy. Taki sposób przestawienia go musiał zostać odebrany jako bluźnierstwo.

Ale wątki religijne stanowią jedynie część tej historii. Wizja multikulturowego Londynu, w którym mimo wieloletniego życia obok siebie różnych nacji co chwila wybuchają konflikty, jest nadal bardzo aktualna. Można dostrzec tu też wątek wypierania się swej tożsamości, czego próbuje Saladyn, choć jego starannie skrywany obcy akcent i tak wymyka się spod kontroli. Ale jest to też powieść o obłędzie wynikłym z zatracenia siebie, pomylenia swej osobowości z pełnioną rolą.

Na koniec wspomnę o jeszcze jednym bluźnierczym wątku. Porównując historię Gibrila i mistyczki Aiszy, która po widzeniu z aniołem prowadzi całą wioskę na pielgrzymkę w stronę Mekki, prosto do wód Oceanu, można zastanowić się, które właściwie wersety są szatańskimi - te pochodzące od ludzi, wprawiające w konsternację i zmieszanie, czy może te cudowne, nadziemskie, które dając całkowitą pewność dalszego postępowania, prowadzą równocześnie do szaleństwa...?

 

recenzję opublikowałem w: http://www.biblionet....aspx?id=717551







Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych