Ja mam takie trzy i już się nimi dzielę

Primo: Mam niedaleko opuszczone tory i opuszczoną wieżę... nie wiem do czego, pompowania wody? Cokolwiek. Czerwona cegła, rozwalona, strachy na lachy. Kto był odważny - szedł na ostatnie piętro. Pamiętam jak nagle na czwartym piętrze zapaliło się "światło", koledzy zbiegli z krzykiem, że tam coś jest i w nogi, dyla, byle do terenów zabudowanych. Oczywiście, światło zapalili oni, podpalając kawałek papieru. A wkrętę wymyślili po drodze.

Secundo: Wędrowałam z przyjaciółką po w/w torach. Nagle ona we wrzask - tam jest potwór, bestia, goni nas. A tu wszędzie ni grama cywilizacji, lasy same. Dyla przez łąki z płaczem. Oczywiście: wkręta.

Tertio: Chyba najstraszniejsze. Wieś, bawimy się w chowanego w rzepaku (cudowne miejsce do zabawy, chociaż jak teraz patrzę, wandalizm, aż mi wstyd). Nagle wrzask z jednej strony. Coś tu idzie. Łamią się rzepaki, coś nadchodzi, coś przebiegło obok mnie. Masowa histeria z koleżankami, wrzask, do domu.
Wkręta.

Nasza wyobraźnia płata nam figle, jakie chce. Ale to też wypadkowa tego, czym straszą nas rodzice, dziadkowie, czy sami się straszymy. Najstraszniejsza opowieść z dzieciństwa? Najpodlejsza wkręta?
