Skocz do zawartości


Zdjęcie

Wiejski stół


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
12 odpowiedzi w tym temacie

#1

sabathius.
  • Postów: 16
  • Tematów: 7
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Do pewnego momentu życia wszystkie wakacje spędzaliśmy u rodziny na wsi. U bardzo, rzekłbym, odległej rodziny; nie mówię tak jednakże powodowany głębokim uprzedzeniem do mieszkańców "dzikich" części kraju… ta rodzina naprawdę była nam odległa.

Swego czasu, zmuszony okolicznościami, miałem okazję czytać „Chłopów” Reymonta. Nie zrobili na mnie wielkiego wrażenia… więcej nawet. Obok „Krzyżaków” była to dla mnie druga najnudniejsza powieść, jaką kiedykolwiek czytałem. I choć Reymonta jako pisarza szanuję i podziwiam nawet w pewien sposób, ten jego ciężki styl, „Chłopi” byli dla mnie książką przeraźliwie mało odkrywczą.

To też świadczy o kunszcie artysty. Reymont odmalował wieś taką, jaką ona była, a jaką gdzieniegdzie została do czasów mojego dzieciństwa. Koń w pewnym momencie został zastąpiony traktorem, ale mentalność, obyczaje; niezmienne.

Żyła więc ta moja daleka rodzina, i żyje nadal, gdzieś na Pomorzu. Podałbym nazwę miejscowości, ale już im nie będę robić wiochy. Ciotka – jak ją nazywaliśmy, choć z ciotką nie miała nic wspólnego – baba na schwał. Większa niż „wujek” dwa razy, biodra jak dwudrzwiowa szafa. Jeśli wąs miała, to goliła, ale przedramiona jak pieńki pokrywał gęsty las włosów. Kobieta z rodzaju tych, które na myśl o Pudzianie uśmiechają się szyderczo.
Baba wielka i stanowcza.

„Wujek” z kolei - typ wycieńczony pracą w polu, wysuszony słońcem. Mały, żylasty facet o niepełnym uśmiechu. Dochowali się gromadki dzieciaków, widać było dobitnie, że macica ciotki nie miała kiedy wypocząć i chyba też nie potrzebowała. Siódemka, sześciu facetów, jedna dziewczynka. Dalej się już nie starali, może i słusznie sądząc po ostatnich „wynikach”.

I dom… pamiętam ten dom. Własnymi rękami go budowali, cegła po cegle. W głowie mi się to wtedy nie mieściło. Jakże to tak? Samemu dom budować? Herosi, tytani pracy.

Ich życie kręciło się wokół roli. Jak w wojsku, każdy miał swoje zadanie – w dodatku jeszcze dostosowane do wieku i możliwości. Zaczynało się śniadaniem, w dość obszernej jadalni obwieszonej sakralnymi malunkami pośledniej jakości. Otoczyli się tymi dewocjonaliami jak jakimś bastionem, utopieni w morzu zabobonu. Pamiętam, że siedziałem naprzeciwko wielkiego malunku z Jezusem "strzelającym różnokolorowymi laserami z onażonego serca". Jako, że już wtedy byłem ateistą, choć być może nie zdawałem sobie z tego sprawy, raziły mnie te wszystkie sakralne obiekty, te wody święcone w plastikowych Maryjach, te krzyże nad każdymi drzwiami... Przymus modlitwy, to pamiętam. Trzeba było w pokorze pokłonić się i – niemal tłukąc czołem o blat stołu – zmawiać zdrowaśki. Wszystko robili sami.

Chleb piekli sami, jajka – co oczywiste – zbierali sami, krowy sami doili. Sami robili śmietanę i ta właśnie była głównym składnikiem śniadań mojego równolatka. Brał chłopak głęboki talerz, nalewał śmietany po brzegi i urwaną pajdą chleba ją wyjadał. Dzień w dzień. Rok w rok.
Mięso od okazji, szczęśliwie nie byliśmy zdani tylko na ich kuchnię.

I swego rodzaju wyuczone bestialstwo. Mieli koty – koty zachorowały na nosówkę, więc te koty zatłukli i zdarli z nich futerko. Nic się nie mogło zmarnować. Mieli króliki, więc królicze łapki odcinali na szczęście. Coś w tym było dziwacznego.
I ten dom. Skrzypiący, zakurzony… prastary można by rzec, choć wcale nie taki leciwy. Największą grozę budziła we mnie łazienka, mała klita ze stalową wanną na czterech nóżkach. Wyobrażałem sobie jakież to nabrzmiałe plugastwo musi siedzieć przyssane do spodu tej wanny, jak do brzucha martwej krowy. Przy suficie roiło się od pająków. Było też lustro z taką szklaną półeczką, samo w sobie dość odpychające, ukruszone, brudne, pokryte smugami – sama zaś półka nie odbiegała standardem od reszty pomieszczenia.

Ale przynajmniej mieli dużo przestrzeni. Oni wszyscy spali na górnym piętrze, trzeba było wejść po skrzypiących schodach, stanąć oko w oko z Maryją na obrazie i… w sumie nigdy nie poszedłem dalej. Była piwnica, co oczywiste… do piwnicy wrócimy innym razem. Salon. Tak, salon to było coś. Taki mały pokój z telewizorem włączanym czasami od niechcenia. Mieli też „komputer”, co oznaczało po prostu, że dali się nabić w butelkę. W 95 roku kupili „cud techniki” z lat najwyżej osiemdziesiątych, jakąś podróbę.

Nieważne. My z braćmi spaliśmy w innym pokoju. W dużym, w którym stał wielki, okrągły stół z litego drewna. Aż dziw mnie brał, że go nie używali. Pamiętam, że całe pomieszczenie było obszerne, umieszczone na rogu budynku, więc miało okna na dwóch ścianach – mnóstwo tych okien, tak mi się wtedy wydawało. Z jednej strony wychodziły na „sad”, gdzie wśród zapuszczonych trawników rosły jabłonki, śliwy i grusze. Z drugiej – widok na szambo, kawał rozklekotanego płotu i ścieżynkę do lasu.

Była tam jedna rozkładana kanapa, na której spali moi bracia. Mi w udziale przypadło posłanie na które składały się dwa zestawione ze sobą fotele. Nie powiem, żeby był to najwygodniejszy sposób na spanie, ale innego nie było. Do tego dawali nam puchowe pierzyny i wielkie, nieporęczne poduchy – nie mieli nic innego. Mimo otwartych okien w pokoju zawsze panował zaduch. Nie można było ich pozamykać, bo byśmy się pogotowali. Nie można było się odkryć, bo by nas zżarły komary.

Wyjściem było zdjęcie poszewki z tej puchowej kołdry… ale powiem szczerze, że nie czułem się pewnie przykryty tylko kawałkiem materiału. Nie podobał mi się ten pokój. Nie przywykłem do mieszkania w takim „starym” budownictwie… bracia, małe gnojki, zasypiali szybko. Wystarczyło, żeby przyłożyli głowy do poduszek, a po kilku minutach rozlegało się chrapanie. A ja leżałem, wierciłem się. Przeszkadzało mi tysiąc rzeczy.
Po pierwsze – zawsze miałem trudności z zasypianiem. Nie potrafię tak po prostu się położyć i zasnąć. Wierciłem się, szukałem właściwej pozycji, potem wstawałem, żeby zsunąć ponownie te fotele, kiedy przerwa między nimi robiła się zbyt duża. Dom skrzypiał. Słyszałem wyraźnie, jak trzeszczą nogi łóżek w sypialni nad nami. Starczyło, żeby ten kto tam spał przewrócił się na drugi bok, a już się wybudzałem.

Za oknem słychać było najróżniejsze odgłosy – przez żaby, obijające się o okna ćmy, po tupiące koty. Nakrywałem głowę kołdrą. Przeszkadzało mi wszystko to, co słyszałem, ale również i to, co sam sobie wyobrażałem.

Zwłaszcza ten stół przyciągał moją uwagę. W mroku niekiedy wydawało mi się, że coś na tym stole leży, jakiś podłużny kształt. Pamiętam, jak jednej nocy podniosłem się, żeby raz na zawsze rozprawić się z tym przywidzeniem. Kształt nie znikł.
Był też smród. Nie śmierdziało zawsze, tylko w niektórych momentach, przez kilka minut najwyżej i był to inny zapach niż ten ciągnący się od pól. Nie miałem pojęcia z tym można to było połączyć. Myślałem, że być może to zawiewa tak od szamba, ale bywałem przy tym szambie i nigdy nic nie śmierdziało nawet kiedy człowiek stał tuż nad nim. Miałem wrażenie, że pokój wypełnia się ostrym smrodem zgnilizny. Noce bywały paskudne w tym domu…

Rodzinka czasami opowiadała o jakimś dziadku (tzn. ojcu "wujka"), który bardzo by chciał nas poznać podobno. Taka historia… mój dziadek osobisty, który był z nimi spokrewniony w jakiś sposób – daleki kuzyn, czy kto tam jeszcze – jako jedyny miał wyższe wykształcenie. W latach trzydziestych studiował sobie we Francji, a kiedy zaczęła się wojna, wrócił do Polski żeby – jak to się mówiło – walczyć za ojczyznę. Dumni z niego byli. Kontaktował się z nimi, ale w pewnym momencie listy przestały przychodzić. Myśleli, że zginął. Dziadek, którego wspominali, już go więcej nie zobaczył, ale nie zapomniał i nadał swojemu synowi – temu „wujkowi” – imię na cześć pseudonimu operacyjnego mojego dziadka.

W 57 mój dziadek wrócił z obozu na Syberii i skontaktował się z tą rodziną. Jakby zobaczyli ducha. Nie znali się ci ludzie, ale radość była podobno wielka. Tak też „przenieśli” sympatię, jaką ich zmarły ojciec czuł do swojego kuzyna na nas.
Ten pokój był właśnie pokojem, w którym mieszkał owy „dziadek”. Tam spał, spędzał wolne chwile. I tam umarł. Jak się okazało – tam również spędził kilka dni po swojej śmierci.

Załatwienie formalności pogrzebowych trwało dość długo, więc trzeba było zrobić coś z ciałem. Rodzina położyła je na stole – tym samym stole, który mogłem nocami „podziwiać”. Załatwili to tak, jak to się robiło u nich od lat. Kiedy dziadek zaczął puchnąć, wezbrany gazami, związali go łańcuchem – w końcu, po trzech dniach poszedł do ziemi, a pokój wypadł z użycia. Wpierw dlatego, że smród był nie do zniesienia, wżarł się w ściany, w klepki podłogowe. Otwarte okna nie pomogły, ale po latach, po odremontowaniu pokoju smród się ulotnił.
Później… sam nie wiem. Prawdopodobnie przez zabobony. Ale my byliśmy „miastowi”, nie wierzyliśmy w te rzeczy i skorośmy nie wiedzieli o tym dziadku, rodzinka uznała, że można nas tam położyć.

Szczęśliwie tego lato, w którym usłyszałem tą historię, było ostatnim jakie tam spędziliśmy. W sumie zastanawiałem się nad tym, czy te moje przywidzenia bądź cała historia nie była wyssana z palca. Ale ja nigdy nie mówiłem nikomu o tym czego się obawiałem; i tak już byłem mięczakiem wśród tych chłopaków. Nie trzeba mi było ośmieszać się jeszcze bardziej. „Wujostwo” przerażało mnie bardziej, niż te nocne zjawy, a rodzicom od dawna już nie zwierzałem się z niczego.

Myślałem też o tym, czy mogłem wcześniej usłyszeć tą historię, albo nawet ją „wydedukować”; może nie z trupem na stole, ale chociaż z tym do kogo należał ten pokój. Patrząc z perspektywy czasu wydaje mi się to skrajnie nieprawdopodobne.
  • 15

#2

Sandra.
  • Postów: 67
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Bardzo fajne wprowadzenie. Nie mogłam się oderwać; po prostu mimowolnie przeniosłam się w to miejsce, które opisywałeś.
Ale kilku rzeczy nie rozumiem. Jak to położyli ciało na stole i związali łańcuchami? Tak po prostu?
I jeszcze jedno: jak już zobaczyłeś ten podłużny kształt w nocy - nie przeraziłeś się? Nie chciałeś sprawdzić co to jest? Obudzić braci?
  • 0



#3

sabathius.
  • Postów: 16
  • Tematów: 7
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Ale kilku rzeczy nie rozumiem. Jak to położyli ciało na stole i związali łańcuchami? Tak po prostu?


Dokładnie tak. Przynajmniej tak to opisali. Nie pytałem w sumie, czy był tam jakiś obrus, czy coś, bo w danym momencie nie miało to dla mnie znaczenia, podobnie jak sensowność wiązania. Tak robili, taka "tradycja", bo wątpię, żeby to w czymkolwiek pomogło.

I jeszcze jedno: jak już zobaczyłeś ten podłużny kształt w nocy - nie przeraziłeś się? Nie chciałeś sprawdzić co to jest? Obudzić braci?


Odrobinę. Ale to tak już jest, że czasami coś widać po ciemku... jak te ubrania na krześle, które się w jakąś postać zamieniają. I niby wiedziałem, że nic na tym stole nie leży, nigdy nie leżało. Także ten strach był umiarkowany...
  • 0

#4

Ana Mert.
  • Postów: 2348
  • Tematów: 19
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Nie powiem. Talent literacki to ty masz. Relacja ma klimat.

Jeśli chodzi o moją teorię dotyczącą zapachu i kształtu (o bezsenności nie wspomnę bo to normalne w obcym miejscu) - cóż, skoro trup tam leżał tak długo by do remontu nie dało się z pokoju korzystać smród musiał pozostać w ścianach czy owym stole. W odpowiednich momentach (noc, otwarte okno: powiewy wiatru, zmiana wilgotności powietrza) smród musiał być więc wciąż odczuwalny. Miałeś nieszczęście to wyczuć. Trudniej wytłumaczyć kształt na stole ale myślę, że to również można tłumaczyć zmianą warunków. Skoro trup leżał na owym stole soki musiały weżreć się w jego strukturę. Gdy stół stawał się nocą lekko wilgotny (w nocy przy otwartym oknie zawsze zbiera się wilgoć choćby nie wiem jak suchy był dzień) naruszone miejsce stawało się ciemniejsze. A ty patrząc pod odpowiednim kątem mogłeś myśleć, że coś tam leży.

Użytkownik Ana Mert edytował ten post 12.05.2012 - 15:30

  • 1



#5

Mischakel.

    Ataman

  • Postów: 762
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Też muszę zwrócić uwagę na przyjemny, literacki styl pisania. Rzadko kiedy ludzie przedstawiając na tym forum swoją historię choć starają ubrać się ją w słowa. Często pomijają też właściwą interpunkcję i ortografię. A ten post czytałem jak opowiadanie.

Poczułem ten nieco metafizyczny klimat polskiej wsi rodem z romantyzmu i "Dziadów". Duchy, strzygi, wąpierze... :)

Ciekawa historia. Pewnie to faktycznie nocne przywidzenia. Ale ująłeś je bardzo zgrabnie.
  • 0

#6

Aidil.

    Są ci co wstają z łózka, i ci co ewentualnie wstają z kolan.

  • Postów: 4469
  • Tematów: 89
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Pisząc opowiadanie dobrze było by pokusić się o tak zwaną prawdę historyczną dotyczącą na przykład pochówków na tamtym terenie.
Zwłoki zawsze wkładało się do trumny mniej lub bardziej skromnej jednak trumny.
Z braku kapic lub chłodni zmarli przebywali do czasu pochówku w domu przez okres mniej więcej 2-3dni.
Rozkładające się zwłoki stanowią zagrożenie dla życia podobnie jak rzecz ma się z padliną którą zakopuje się lub pali a przebywanie z rozkładającymi się zwłokami ludzkimi czy zwierzęcymi w jednym domu jest niebezpieczne.


literówki.

Użytkownik Aidil edytował ten post 13.05.2012 - 12:15

  • 0



#7

Daglas.
  • Postów: 39
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wszystko super, bardzo fajnie się czytało.
Ale co tu paranormalnego bo nie wiem?
  • 0

#8

Wieniawa.
  • Postów: 55
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Chłopie, masz talent, przedstawiłeś piękny obraz życia tych ludzi :)
Ja nigdy nie miałem styczności z takimi klimatami i typem społeczeństwa. A ta sprawa ze stołem i zapachem... Ciekawa, jedna z niewielu, o których ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Podobną sprawę badałem jakiś czas temu, przedstawię ramy sytuacji, bo nie mam talentu :P
Pewna kobieta z mężem dostali po wojnie przydział do chałupy, jednak tej coś nie pasowało, wciąż marudziła, że coś dynda pod sufitem. Mąż się po pewnym czasie wpienił i poszedł do urzędu po inny przydział, gdy podał adres nieszczęsnego domu, rzędniczka zarzuciła tekstem "aha, to tam gdzie się ten esesman powiesił?".
Podobna sprawa, moim zdaniem.

Użytkownik Wieniawa edytował ten post 17.05.2012 - 18:59

  • 0

#9

Niecodzienny.
  • Postów: 278
  • Tematów: 9
Reputacja Żałośnie niska
Reputacja

Napisano

Wyczuwam w powietrzu miastowego który pragnie wyleczyć swoje kompleksy pisząc jaka to gorsza od miasta jest wieś. Nigdy od takich praktykach nie słyszałem a jestem ze wsi, narobiłeś teraz swojej rodzinie siary że ma jakieś chore obrzędy. Traktujcie te historyjki raczej jako opowiadania fantastyczne urojone w głowie autora niż prawdziwe zdarzenia.
  • -1

#10

Biedronka.
  • Postów: 234
  • Tematów: 3
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Panie Niecodzienny, niestety się mylisz. Jest jeszcze wiele takich wsi jak ta opisana przez autora tematu. To, że mieszkasz w nowoczesnej wsi, nie oznacza, że wszyscy żyją jak Ty.
  • 0

#11

Niecodzienny.
  • Postów: 278
  • Tematów: 9
Reputacja Żałośnie niska
Reputacja

Napisano

Panie Niecodzienny, niestety się mylisz. Jest jeszcze wiele takich wsi jak ta opisana przez autora tematu. To, że mieszkasz w nowoczesnej wsi, nie oznacza, że wszyscy żyją jak Ty.

Nawet mój ojciec który żyje na wsi od urodzenia nie słyszał o takich przypadkch. Co prawda były podobne ale wykonywane przez osoby chore psychiczne czy opętane (czyli takie które wmówiły sobie że sa opętane)

Użytkownik Niecodzienny edytował ten post 21.05.2012 - 09:14

  • 0

#12

Yaourin.
  • Postów: 16
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Przyznam, że opisałeś całe zdarzenie w bardzo ciekawy sposób. Byłem skłonny nawet dotrwać do końca, ale przechodząc do samej historii to wydaję mi się, iż było to jedynie nic nie znaczące nocne przywidzenie jakich wiele. Często w nocy odbieramy różne rzeczy za coś czego nie ma. Na przykład mogę podać siebie, gdy czasem zamiast żyrandola widzę "coś" zwisającego czego nigdy bym nie odebrał jako przywidzenie. Co do samej rodzinki która obiera ze skóry koty, oraz odrąbuje łapki króliczkom to nie wiem jak można postępować w taki sposób. Można by się pokusić o jakieś umoralnienia, choć to nie należy do tematu dyskusji. Sam posiadam rodzinę na wsi i takie sytuacje nie miały nigdy miejsca z czego się cieszę, nie wiem jacy ludzie są zdolni do takich czynów.
  • 0

#13

Ana Mert.
  • Postów: 2348
  • Tematów: 19
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak widzę niektórzy nie wierzą, że tak może wyglądać polska wieś. A może. Mam 2 rodziny na wsi, w 2 zakątkach Polski. Różnią się diametralnie.

Jedna jest normalna, mają 2 TV, komputer, dom jest wyremontowany, ładnie urządzony, nowe meble, łazienkę mają od długiego czasu i jest tam wszystko od WC po pralkę (choć przyznam, że tu brak jakiegokolwiek ładu i składu - pewnie łazienkę robili za PRLu bo każda część jest z innego kompletu). Mieli krowę - już nie mają bo babcia jest za stara by się nią zajmować a młodszym mieszkańcom domu się nie chce. Za to do dziś hodują kury na jajka. Za życia dziadka hodowali też króliki. Pamiętam ten ich rosół z królika... ugh... ale co kto lubi. No i jest pokaźny sad. Od czasu gdy dziadka nie ma trochę zdziczał ale wciąż zbierają tam na jesień kilogramy jabłek i orzechów.


Druga rodzina przypomina bardziej tą z opowiadania. Mieszkają na kompletnym odludziu (i bezdrożu - w promieniu 10km same drogi gruntowe), o zasięg jakiejkolwiek sieci komórkowej trudno - żeby złapać Orange muszę się wspinać na pobliski pagórek. Jest telewizor ale łapie tylko 2 kanały. Hodują krowę, kury, kaczki, mieli też osiołka. Niemały szok przeżyłam gdy ciocia kiedyś przyniosła kurę, położyła ją na pniaku i podała mi siekierę żebym to ja zabiła zwierze jako, że podobno moje kuzynostwo uważało to za zaszczyt. Miałam 9 lat. Oczywiście odmówiłam a rosołu nie tknęłam i do dziś za rosołem nie przepadam. Za to notorycznie jadłam tam piankę z mleka. Wielu mieszkańców miasta nie zdaje sobie z tego sprawy ale na mleku które właśnie zostało wydojone unosi się pyszna pianka. Niestety nawet nie wszyscy mieszkańcy wsi zdają sobie sprawę z tego jakie to dobre - moja babcia z "normalnej wsi" po wydojeniu krowy zawsze przelewała mleko przez jakąś szmatę pozbywając się owej pianki a później z uśmiechem nabierała mi mleka do szklanki. To "odcedzone" mleko już nie smakowało tak dobrze. Pianka rulez!

Jeśli o dom chodzi jest stary, połączony ze stodołą. 3 pokoje ułożone rzędem, w każdym po 2 tapczany i stół. Ostatni z nich rzadko jest używany a umeblowany jest dokładnie tak jak pokój z opowieści - środek zajmuje długaśny stół. Nigdy nie zauważyłam, żeby chociażby przykryli go obrusem. To tam sypiałam razem z kuzynem gdy spędzałam tam wakacje. Ale raczej mnie nic nie straszyło. Byłam odważnym dzieckiem. Poza tym nie wypadało okazywać strachu przy o 2 lata starszym kuzynie. Jeszcze by mnie uznał za tchórza i co? :)) Raczej starałam się mu na każdym kroku pokazywać jaka to jestem odważna. Spinałam się więc na drzewa, wchodziłam na wysoką na 2m przyczepę traktora (samo koło było wyższe ode mnie) i chodziłam po cienkiej (15cm szerokości) zaporze nad jeziorem - z jednej strony jezioro z drugiej 5m przepaść.

Strych do którego wchodzi się przez stodołę używany jest jako osuszarnia zboża i ... strych. Są tam szafy pełne starych ciuchów i książki. Stare elementarze i dzienniki szkolne z lat 20 XX wieku. Pewnie wśród moich przodków była nauczycielka. Jako 9-latka lubiłam je przeglądać sprawdzając jakie oceny mieli moi równolatkowie z czasów I wojny światowej a wielu ich tam nie było, wyglądało na to, że do szkoły chodziło tam siedmioro dzieci z czego 4 nosiło takie same nazwisko, pewnie rodzeństwo. A szkoła? Szkoła znajdowała się przecznicę dalej. Mały budynek w całości zrobiony z drewna. Do dziś stoi ale strach tam wchodzić bo wygląda jakby miał się za chwilę rozpaść.

Piwnica (również wejście ze stodoły) pełna przetworów roi się od pająków jakiegoś dziwnego gatunku: białe i jakby przeźroczyste, pewnie zmutowały od braku światła. Strach się bać. Starałam się tam nie wchodzić.

Wodę jeszcze niedawno czerpali ze studni a korzystali z wychodka. Pamiętam, że jeszcze jakoś pod koniec lat 90tych musiałam myć się w misce wody postawionej na podłodze w kuchni. Teraz jest lepiej, kilka lat temu przearanżowali stary schowek na łazienkę. Zawiera metalową wannę z kranem zrobionym z węża ogrodowego i toaletę ustawioną dokładnie naprzeciw drzwi składających się niemal w całości z matowego szkła. Na drzwiach wisi zasłonka z ręcznika ale nie powiedziałabym by zapewniało to prywatność zwłaszcza, że łazienka ustawiona jest naprzeciw wiecznie otwartych drzwi wejściowych.

Na podwórku stoi drewniany, podłużny budynek - przechowalnia traktora, kos i bliżej niezidentyfikowanych maszyn, pewnie do przerabiania zboża na mąkę. Jest tam też drewutnia. Kilka metrów dalej jest wydzielony fragment podwórka po którym chodzą wolno kury i kaczki, wchodzi się tam przez osobno postawiony kurnik. Dziury w ogrodzeniu są wystarczająco duże by uciekły przez nie kurczątka więc przechowuje się je osobno - w jednym z boxów w stodole.

Kiedyś obok domu stał drugi - drewniany, składający się z jednej izby. W środku, na podłodze-klepisku stała okropnie stara maszyna do szycia. Pewnie ktoś z moich przodków robił w tym odciętym od świata miejscu za krawca. Dom został zburzony parę lat temu i na jego miejscu jest teraz grządka z warzywami. Są tam m.in. ogórki i truskawki które można jeść prosto z krzaczków. Warzywa rosną również dalej, za domem. Tam rosną przede wszystkim ziemniaki. Po ugotowaniu są pyszne. O wiele lepsze niż te z marketów.


Także: wieś wsi nierówna.


Co do kotów i łap królików. Przecież nikt tego nie robił gdy koty czy króliki żyły. W głowie mi się to nie mieści że można zabić żywe stworzenie ale tak się robi, skoro mówimy o ludziach którzy bez mrugnięcia okiem odrąbują głowy kurom dlaczego nie mieliby zabić chorych kotów? Obdzieranie martwych kotów ze skóry również znajduje uzasadnienie - sama często nazywam moje koty żartobliwie "kjujikami" bo futerko mają jak króliki. Oczywiście, nie zrobiłabym sobie z mojego kota futra na zimę bo to jednak dla mnie członek rodziny a poza tym zasadniczo nie lubię futer ale obiektywnie rzecz biorąc nie różni się to od obdarcia ze skóry królika. A przecież są ludzie którzy hodują króliki jako zwierzątka domowe. Moja własna koleżanka miała kiedyś królika a gdy jej zdechł jej rodzice zrobili z jego futerka szalik. Szalik ma do dzisiaj i ku mojemu przerażeniu nosi to. Niby szalik jest bardzo przyjemny w dotyku i cieplutki ale świadomość, że zwierzę to było kiedyś jej pupilkiem... No cóż.
A królicze łapki? Jest przesąd że przynoszą szczęście podobnie jak podkowy albo czterolistna koniczynka. Dlaczego więc zabijając królika na rosół albo kotlety nie mieliby przy okazji zrobić sobie amuletu? Tak, oczywiście, to ochydne ale już nie bądźmy tacy delikatni. Nie różni się to wielce od posiadania w szafie futra z prawdziwych zwierząt albo chodzenia w butach z prawdziwej skóry.

Użytkownik Ana Mert edytował ten post 21.05.2012 - 13:16

  • 2





Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości oraz 0 użytkowników anonimowych