Nie mam zdjęć, więc muszę zrobić opisowe wprowadzenie, postaram się maksymalnie skrócić:
Kiedy miałam osiem lat przeprowadziliśmy się do nowo wybudowanego przez ojca, jeszcze w stanie nieco ponad-surowym, szeregowego domku jednorodzinnego. Nowe osiedle, samiuśki koniec miasta (~100m od tablicy informującej o jego granicy). Po sąsiedzku już tylko ogródki działkowe, pola i mała jednostka wojskowa. Spokojna okolica, pomimo znajdującej się w pobliżu wylotówki. Dom ma "półtora" piętra - piwnica, parter, piętro i "wysoki" strych. Z początku wszyscy mieszkaliśmy na parterze, funduszy zawsze było mało i wykańczanie trwało latami. Ponieważ uliczka, na której usytuowano szereg znajduje się na wzniesieniu, budynki stawiano "schodami" (wybaczcie, nie znam się na fachowym słownictwie budowlanym) - cztery budynki na jednym poziomie, potem uskok w górę i kolejne trzy zrównane ze sobą. Wszystkie są oczywiście do siebie przytulone. Mój dom jest pierwszym, który rozpoczyna właśnie ten "uskok", oznacza to zatem, że w stosunku do sąsiada jest przesunięty sporo w górę - fundamenty znajdują się gdzieś w okolicy jego okien, poza tym sąsiad nie ma piętra, tylko niewysoki strych (po prostu inna konstrukcja). Kiedy miałam dziesięć lat, ojciec wykończył na piętrze jeden pokój, resztę odgrodził ścianą ze styropianu - wiadomo, żeby ciepło nie uciekało na nieużywaną część domu. Pokój ten zajęłam oczywiście ja, skazana na banicję

Dobrze, teraz mogę przejść do sedna. Nie pamiętam już czy zaczęło się to od samego początku, ale na pewno niedługo po zajęciu tego pokoju zaczęłam słyszeć dźwięki, które dochodziły zza ściany, a właściwie nawet "z". Pamiętam pierwszy raz, kiedy to usłyszałam i miałam naprawdę ogromnego pietra, serce waliło mi jak oszalałe, siedziałam niczym trusia, wpatrując się w nią w szoku. Otóż przez te osiem lat, kiedy tam mieszkałam, systematycznie - nawet kilka razy w tygodniu - i zawsze w przedziale godzinowym 22:00-4:00, nigdy w dzień, dochodziły mnie zza niej odgłosy skrobania, drapania, trwające nawet do pięciu minut. Często słyszałam też jakby... (brrr) coś przesuwało pustaki, a potem je za sobą zasuwało. Jako dziecko strasznie się bałam, że ktoś próbuje mi się "przedrapać" przez ścianę, wyobrażałam sobie, że jakiś człowiek chce mi się włamać w ten osobliwy sposób do pokoju. Odgłosy umieściłabym na poziomie od 1,40m do 1,70m (to szacuję wedle własnego wzrostu i doznań), niekiedy słyszałam je jednak również gdzieś aż na wysokości strychu, aczkolwiek niezbyt często. Czasem miały one tendencję wznoszącą, jakby ktoś się wdrapywał na górę, ale zazwyczaj było to skrobanie i "przesuwanie" pustaków. Dodam jeszcze, że kilka razy (ale to naprawdę kilka, nie więcej niż pięć) słyszałam wyraźne kroki na strychu (strych nie miał normalnej podłogi, tylko położone deski na belkach konstrukcyjnych, więc wszelkie odgłosy poruszania się na nich były bardzo wyraźne).
Sprawy nie udało mi się nigdy rozwiązać, aczkolwiek przedstawię kilka swoich pomysłów i obserwacji:
- Dzikie zwierzęta, koty, łasice - wiadomo, okolica podmiejska, zresztą to wyjaśniłoby skrobanie i drapanie, ściana jest wysoka, więc łapiąc się za jej nierówności pazurami mogłyby robić sobie takie wędrówki. Aczkolwiek... nie wyjaśnia to odgłosu wyraźnego "przesuwania" pustaków i to podważa wg mnie tę opcję.
- Nigdy nie zauważyłam żadnego obluzowanego pustaka, który można byłoby tak po prostu wyciągnąć - poza tym wewnętrzny tynk w moim pokoju i tynk na ścianie strychu nigdy nie był popękany w tych miejscach (a wydaje mi się, że w takiej sytuacji można byłoby coś podobnego zauważyć).
- Jestem przekonana, że był to odgłos bezpośrednio za tą ścianą na wspomnianych przeze mnie wysokościach, ze względu na jego intensywność - był naprawdę głośny i wyraźny. Nie mógł nieść się od sąsiada. Z resztą... co mógłby skrobać przez tyle lat?!
- Wykluczam zjawiska paranormalne - to "świeża" okolica, nic dziwnego się tu nie działo.
- Co do odgłosów ze strychu - nie mam pojęcia co to, ale nie chce mi się wierzyć w jakieś duchy.
- Co prawda moi rodzice wyśmiewali te obserwacje i nie dawali mi wiary (do dzisiaj mają to gdzieś, chociaż nigdy ich nie sprawdzili), aczkolwiek niemożliwe są według mnie omamy trwające nieprzerwanie przez osiem lat. Powiem więcej, odgłosy słyszało parę moich koleżanek, które miały wątpliwą przyjemność nocowania wtedy u mnie, a co jeszcze ciekawsze, moja siostra, która przejęła tymczasowo ten pokój po mojej wyprowadzce, również słyszy te dźwięki - także zjawisko nie ustało.
Z czasem przyzwyczaiłam się do nich, nauczona doświadczeniem, że nigdy nic złego się przecież przy/po nich nie działo. W końcu kiedy się "pojawiały", kwitowałam je zniecierpliwionym westchnięciem i ignorowałam. Jednak nigdy nie zapomnę tego "pierwszego razu" - spociłam się jak świnia

To chyba tyle - w razie nieścisłości chętnie coś dopowiem. Ponad wszystko jestem ciekawa - co o tym myślicie?
P.S.
Ciągle mam obawy, że niezbyt jasno się wyraziłam, także podkreślę - sprawa dotyczy ściany bocznej, łączącej mój dom z domem sąsiada (domki szeregowe), zatem nigdy nie miałam możliwości po prostu wyjrzenia z okna i obserwowania "zjawiska" od zewnątrz (okno jest zbyt daleko od krawędzi budynku, nie wychyliłabym się tak mocno). Z resztą! Nawet jakbym miała taką możliwość, to nigdy, przenigdy bym nie wyjrzała! Brrr!